15.07.2017
No, Autorze, nie boisz się trudnych tematów, co? No i dobrze, choć przyznam szczerze, że jako człowiek dorosły i o ugruntowanym, raczej konserwatywnym spojrzeniu na świat prędzej utożsamię się z dwójką młodych ludzi na skrzyżowaniu niźli z głównym bohaterem. Możemy założyć, że to mój problem a nie utworu, oraz że powinienem się w takim razie skupić na walorach i wadach z punktu widzenia literatury, a nie przekazu, jaki starasz się tutaj przemycić. Zatem zanim do tego przejdę, ostatnie zdanie mojej dezaprobaty ideologicznej: postępująca w świecie, tzw. „tolerancja” sprawia, że kolejny serialowy „pozytywny homoseksualista” - czyli postać pod każdym względem pozytywna i musząca borykać się z nietolerancją złego świata (nigdy odwrotnie, nigdy ta postać nie będzie tą „złą”, bo nam tasiemca zdejmą z anteny za homofobię) wywołuje u mnie, że tak użyję brutalnego eufemizmu, niesmak.
A teraz do rzeczy. Doktorzy. O ile moja interpretacja Twojego utworu nie jest błędna, to widzę w nich ucieleśnienie podjętych decyzji. Wszystkie te drobne rzeczy które sprawiają, że jesteśmy kim jesteśmy splatają się w naszej głowie w całość. Trzeba jednak czasem podjąć decyzję, niezwykle ważną. Małżeństwo, zmiana pracy, operacja zmiany płci, samobójstwo? To nie są rzeczy dziejące się z dnia na dzień. Miliony myśli splatających się w głowie pewnego dnia przechylają szalę w daną stronę – poważna decyzja zostaje podjęta. Ty wprowadzasz tutaj Doktorów, którzy nawiedzają osobę nocą we śnie i „operacją mózgu” przestawiają kluczowe synapsy. To jak dla mnie całkiem świeża idea, brawo!
Uważam jednak, że mogłeś lepiej ten pomysł wykorzystać. Ty nie opowiadasz wszakże o nich, ani o ich wpływie, tylko o głównym bohaterze i jego przyjaciółce, która niejako padła ofiarą Doktorów. Za mało ich ingerencji jak na mój gust, zbyt mało decyzji które się skrzyżowały, wpłynęły jedna na drugą, pomiędzy różnymi osobami. Te drobne rozważania, jakoby był to może szatan, może coś tam – niezbyt do mnie przemawiały.
Niby dajesz czytelnikowi do myślenia:
„– Zwala się winę na Szatana, a tak naprawdę... Że to przez Boga?
– Tak. Boży błąd.
– Odważne słowa.
– Tylko się zastanawiam.
– Może masz rację.”
A jednak sam od siebie nie dajesz nic – co Ty, autorze na ten temat uważasz? Jeśli jesteś wierzący – czy to Szatan, czy Bóg się pomylił? Ba, jeśli wierzysz, to czy Bóg mógł się pomylić? Jeśli jesteś ateistą – w czym tkwi problem, skąd się wziął? Geny, jakaś choroba wrodzona, może nabyta? Może problem tkwi w psychice, jakiś uraz z dzieciństwa, albo konsekwencja uczucia odrzucenia i szukanie za wszelką cenę akceptacji? Twoja bohaterka po zmianie nie poczuła się jednak lepiej, czyżby zmiana płci była fanaberią i po jej dokonaniu nic się nie poprawiło?
Nadchodzi czas na drugą decyzję – samobójstwo. Ponownie – dlaczego? I dlaczego w obecności osoby jakby nie patrzeć bliskiej? Nawiasem mówiąc, policja od razu wszczęłaby dochodzenie o morderstwo, mocno spłyciłeś ten wątek, tracąc na wiarygodności.
Kole mnie stworzenie Doktorów – jako alternatywy dla wierzeń „moherów”. Ot, ateista jest w stanie uwierzyć szamanowi i wróżkom przepowiadającym przyszłość, ba, będzie unikał pechowej trzynastki, ale wciąż będzie zarzekał, że Bóg nie istnieje. Taka postać ateisty do mnie nie przemawia. Jest niekonsekwentna i wprost mówiąc – głupia.
Nie rozumiem jednego – dlaczego bohater widział Doktora? Czy to był sen? Najpewniej tak, ale jeśli nie, to całość nie trzyma się kupy. Jeśli jednak był to sen – to wciąż, nie kupuję postaci tego ateisty-nie ateisty.
Bardzo podoba mi się Twój język. Zdanie typu „każde kilka zdań, które wypowiada, to jedna sznyta na jego ręce” - robi wrażenie, choć raczej powinno być „jeden sznyt”, bo zdaje mi się, że zmieniłeś płeć nie tylko bohaterki, ale i tego wyrazu ;)
Mam Ci do zarzucenia chaotyczność sposobu opowiadania. Trzyma klimat, ale stosujesz tyle niedopowiedzeń, że pewne niuanse przy lekturze mi umykały, dostrzegam je teraz, gdy przeglądam pobieżnie tekst opowiadania podczas pisania komentarza. Niby ok – tekst jest na więcej niż jedno przeczytanie, tudzież wymaga od czytelnika skupienia się i jest generalnie lekturą trudniejszą. Pokuszę się o stwierdzenie, że to drugie, bo piszesz zbyt dobrze, abym zarzucił Ci tutaj przypadkowość.
Plus za takie szczegóły jak zapalona lampka w nocy przez dziewczynę na początku, jak i potem w noc samobójstwa. Pilnujesz detali i jesteś konsekwentny.
Muszę się przyznać, że najbardziej nie podoba mi się fakt, że to ja jestem tymi młodzieńcami ze skrzyżowania, a może nawet moherami. Jestem tym złym, który – w pewnym sensie – jest Doktorem, albo raczej pożywieniem dla Doktora, zależnie od tego, jak ich rozumieć. Trudno rzec, jakie jest Twoje, Autorze zdanie i to też zarzut – bo właściwie nie opowiadasz się właściwie po żadnej stronie, choć jedną z nich ewidentnie traktujesz po macoszemu. W każdym razie, oprócz tej dysproporcji, nie jest to wina opowiadania, a moja.
Drugi główny zarzut to brak lekkiego pióra. Poprawne – tak. Czasem wręcz bardzo dobre – owszem. Ale nigdy lekkie, przyjemne. Pogłębia to może nastrój opowiadania, ale ze względów osobistych do mnie nie trafił – stąd wiedz, że nie zarzucam nic, zdając sobie sprawę z braku obiektywizmu w tej materii. Zdarzało mi się podczas lektury gubić wątek, gdy chaotyczny sposób opowiadania wprowadza bohatera, potem szybka opowieść o młodych ludziach, która na ten moment jest zupełnie niezrozumiała, potem coś o szatanie i moherach – to się wyjaśnia później, ale we wczesnym stadium sprawia, że nie bardzo wiem co czytam, o czym oni gadają. Ot, zmuszam się, by brnąć dalej – a lektura ma być przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem!
Jeszcze krótko o dialogach. Generalnie dobre, oraz trzymające klimat i powagę opowiadania. I tutaj też przejawia się ich wada – powaga. Zdaje się czasem, że do potocznej mowy przecieka jakiś nie tyle patos, co coś w stylu „To pokazałoby tylko, że świat się pomylił. Nie my.”. No, może nawet patos to dobre słowo? W każdym razie robisz to często. Bardzo często, prawie każda wypowiedź dłuższa niż kilka słów daje takie odczucie w stylu „ludzie tak nie mówią”. Zwróć na to uwagę, jestem przekonany, że przyznasz mi rację.
Cóż, przedstawiłem zarzuty nie będące moją opinią osobistą – widzę po Twoich umiejętnościach i odwadze w poruszeniu niełatwego tematu, że zrozumiesz mnie dość dobrze i bez trudu odseparujesz moje osobiste utarczki, za które przepraszam, od uwag, które być może pomogą Ci w przyszłości napisać coś jeszcze lepiej.
Pozdrawiam i liczę na to, że nie uraziłem!
Generalnie – przyłożyłeś się, brawa za szacunek do czytelnika, który wyraziłeś solidną redakcją swojego tekstu.
Użyłeś raz nawiasu do dopowiedzenia czegoś o noszeniu teczki przez doktorów. Taki zabieg może być w porządku w potocznej wypowiedzi (na przykład podczas komentowania ;) ), ale w prozie – mocno odradzam, świadczy to raczej o brakach w opisie, tudzież niezręcznie skleconym zdaniu.
To, jak poprawnie stosujesz interpunkcję didaskaliów przekonuje mnie, że nie mam nic więcej tutaj do powiedzenia.