Mężczyźni tłumnie mijający wystawę naszego sklepu wyglądają fatalnie. Każdego dnia widzę ich odzianych w niczym nie wyróżniające się łachy podobne do szmat wyciągniętych ze śmietnika. Workowate spodnie, proste koszulki, zawsze takie same, buty na niedorzecznych podeszwach i flakowate plecaki zarzucone na ramię. Te same, nudne dżinsy i sportowe obuwie, traktowane już jako uniwersalne, nadające się na niemal każdą okazję. Od czasu do czasu chodnikiem przejdzie rzucający się w oczy dziwak o kolorowych włosach, obwieszony łańcuchami i w sięgających do kolan kaloszach ze skóry. W takich momentach żałuję, że nie mogę zamknąć oczu. Jest jednak pewien wyjątek, który każdego dnia wnosi ciepłe światło do mojego pustego, plastikowego wnętrza. To dostojny, elegancki starszy pan o przeuroczej twarzy i gęstych, czarnych puklach na głowie. Zawsze ma na sobie spodnie w kant ze starannie podwiniętymi nogawkami, skórzany pasek z lśniącą klamrą, koszulę, krótki płaszczyk lub marynarkę oraz błyszczące buty na niewielkich obcasach, stukanie których słyszę doskonale nawet zza grubej szyby. Do tego dzierżona w wyraźnie spracowanej dłoni
1
laska o złotej głowicy lub parasol. Starszemu panu zawsze towarzyszy drugi, nieco młodszy i nie mniej elegancki, który mocno trzyma go pod ramię. Z rzadka mają splecione dłonie, dzieje się to tylko wtedy, kiedy na ulicy panuje mały ruch. Starszy pan z uroczym uśmiechem przygląda się naszej wystawie, nie zawiesza jednak pięknego, jasnego oka na niczym konkretnym, przez co mam wrażenie, że tak naprawdę nie interesują go drogie garnitury na nieruchomych manekinach. Co w takim razie jest źródłem jego zainteresowania? Czyżby jeszcze nie zobaczył na naszej wystawie nic w swoim guście?
Nareszcie, nadchodzą. Nieśpiesznie wychodzą zza rogu, przytuleni do siebie jak papużki nierozłączki. Starszy pan wystukuje rytm czarnym parasolem oraz obcasami połyskujących w świetle słońca butów. Towarzysz śmieje się i mówi mu coś na ucho, obaj wybuchają gromkim śmiechem. Nagle starszy pan zwraca głowę ku naszej wystawie i na jego dobrotliwej twarzy pojawia się wielki uśmiech. Jego uśmiech jest jak lato - promienny i ciężki złotem. Pragnę odpowiedzieć mu tym samym, ale nie mogę. Plastikowe wargi ani drgną, szczere chęci nie wystarczają, żeby je
2
poruszyć. Starszy pan ostrożnie unosi rękę, w której trzyma parasol i wyraźnie wskazuje na naszą wystawę. Jestem pewien, że patrzy wprost na mnie. Gdyby w moim pustym wnętrzu znajdowało się żywe, bijące serce, teraz zatrzymałoby się w pełnym napięcia oczekiwaniu. Towarzysz podąża za jego spojrzeniem i wskazuje palcem, tak, właśnie na mnie! Gdyby to było możliwe, skakałbym z radości aż pod sam sufit! Panowie rozmawiają chwilę, towarzyszy tłumaczy coś starszemu panu, a ten przez cały czas odpowiada mu skinieniem głowy. Nareszcie, odzywa się, mówi kilka słów, a następnie parasolem wskazuje znów na wystawę, tak, właśnie na mnie! Obaj odchodzą i znikają mi z oczu, ale zaraz słyszę dobiegający z prawej strony dzwonek, a to znaczy, że weszli do sklepu! Nie mogę się doczekać, aż wszyscy zwrócą na mnie uwagę! Zaraz podejdzie tutaj pracownik sklepu, obróci mnie tak, że ja i starszy pan nareszcie zobaczymy się z bliska, nie przez grubą szybę, ale naprawdę staniemy ze sobą twarzą w twarz. Już widzę, jak starszy pan na mój widok wstrzymuje oddech, widzę blask zachwytu na dostojnym obliczu… Gdzie oni są?
Czuję ukłucie
3
niepokoju, gdy przez dłuższy czas nic się nie dzieje. Nie, to niemożliwe, oni na pewno przyszli tu dla mnie, to ja oczarowałem starszego pana swoim nieprzemijalnym, idealnym pięknem! Może po prostu czekają na pracownika. Starszy pan mógłby zabrać mnie do domu i postawić w widocznym miejscu w charakterze artystycznej rzeźby. Pokazywałby mnie gościom z dumą godną wykwintnego nabywcy o niebagatelnym guście, każdego dnia patrzyłby na mnie i na nowo przeżywał fascynację, na nowo odkrywał moje piękno. Urzekałbym go z wdzięcznością, podziwiałbym, jak wieczorami odpoczywa w fotelu, oświetlony blaskiem tańczącego w kominku ognia…
Nagle ktoś podchodzi do mnie od tyłu, czuję, jak ciepłe dłonie chwytają mnie w pasie. Pracownik ściąga mnie z wystawy i stawia we wnętrzu sklepu, po czym odwraca. Tak! To oni! Są tutaj! Przyszli po mnie! Staram się wyglądać jak najbardziej korzystnie, ale ponieważ nie mogę nic zrobić, by poprawić swój wizerunek, stoję i w zniecierpliwieniu czekam, aż mój dopracowany przez profesjonalistów wygląd obroni się sam.
Mój Boże, starszy pan wygląda wspaniale… Dzieli nas zaledwie kilka kroków, z tej
4
odległości prezentuje się znacznie lepiej, niż przez szybę. Patrzy na mnie! Ma piękne, kryształowe oczy, niemal czuję bijący od nich chłód. Mimo to jego spojrzenie jest ciepłe jak wpadające przez okno promienie popołudniowego, letniego słońca. Grzeję się w ich blasku z błogością, podczas gdy panowie z aprobatą kiwają głowami. Nagle starszy pan puszcza ramię swojego towarzysza i podchodzi do mnie. Stawia małe, ostrożnie kroki i delikatnie wymachuje wyciągniętą przed siebie ręką, aż długie palce o suchej skórze natrafiają na błękitną marynarkę, którą dziś rano na mnie włożono. Gładzi miękki materiał, a z każdym kolejnym ruchem dłoni uśmiech na jego twarzy rośnie. Jestem dumny, starszy pan wybrał właśnie mnie. Tylko dlaczego nie patrzy na moją twarz, a jedynie ogląda marynarkę?
Odwraca się i kiwa głową. Towarzysz na powrót ujmuje jego ramię i mówi pracownikowi sklepu, że poproszą ten. Mam ochotę skakać z radości! Moje marzenia nareszcie się spełnią! Jestem podekscytowany, ale czuję też niepokój, którego nie mogę w żaden sposób wyjaśnić. Pracownik sklepu podchodzi do stojącego pod ścianą regału i
5
przeszukuje pudła. Nie rozumiem, przecież powinien zająć się mną. Najwyraźniej chce najpierw zdjąć ze mnie wystawowe ubrania. Czekam w napięciu. Przynosi duże, prostokątne pudło i pokazuje je panom. Nagle wszyscy odchodzą. Z tego miejsca widzę kawałek kasy, przy której się zatrzymują. Towarzysz starszego pana wyjmuje portfel i wręcza kasjerowi pieniądze, kilka banknotów, odbiera resztę, po czym zabiera pudełko z lady. Starszy pan bierze go pod ramię i zaraz znikają mi z pola widzenia, żegnając się. Nic nie rozumiem. Mam ochotę krzyczeć, zawołać ich, ale nie mogę. Ogarnia mnie panika. Słyszę dzwonek, wyszli, co mam robić?! Pracownik podchodzi do mnie i z powrotem umieszcza mnie na wystawie. Panowie zniknęli. Mam ochotę płakać, ale ani jedna łza nie wypływa z moich oczu.
Czekałem cały dzień, ale nie wrócili. Na wystawę dotarło pomarańczowe światło zachodzącego słońca. W sklepie zostali dwaj pracownicy, właśnie gaszą wszystkie światła. Nie chcę, żeby wychodzili, ale nie mogę ich zatrzymać. Rozmawiając i śmiejąc się opuszczają sklep, ostatnim dźwiękiem, jaki słyszę, jest odgłos przekręcanego klucza. Zostałem
6
sam. Zupełnie sam.
Nowy dzień nie przynosi mi radości ani nadziei. Czekam na starszego pana. Muszę wiedzieć, dlaczego mnie nie zabrali, dlaczego o mnie zapomnieli. Przecież cieszyli się na mój widok. Czuję się urażony. Chcę ich zobaczyć i poznać prawdę o wczorajszym zajściu, szkoda, że nie mogę osobiście zadać im ważnego dla mnie pytania. Zbliża się godzina dziewiąta, wypatruję ich z coraz większą niecierpliwością. Zaraz powinni tu być. Nie zwracam uwagi na płynący za szybą tłum, nie ubolewam nad nudnymi łachami, które konsekwentnie wkładają na siebie bezimienni mężczyźni. Interesują mnie jedynie ci dwaj, którzy zapomnieli zabrać mnie ze sklepu. Są! Wychodzą zza rogu! Co? Nie wierzę własnym oczom… Starszy pan ma na sobie błękitny komplet, dokładnie taki sam, jak mój! A więc wtedy wcale nie patrzył na mnie? To nie ja przykułem jego uwagę? To nie o mnie chodziło? Coś w moim pustym wnętrzu pęka, łamie się, boli… Z rozpaczą obserwuję, jak przytuleni do siebie panowie powoli mijają sklep, nawet nie spoglądając w stronę wystawy.
7