1
Prolog:
Queen’s Gate, Londyn
Rok: 2036
- To już chyba ostatnie - Mężczyzna podał stojącej przed nim kobiecie ramkę z fotografią. Była to jego ulubiona, przedstawiała go w towarzystwie kilku kolegów z firmy w czasie kursu wspinaczki. Wiele lat i kilogramów temu.
Ona chwyciła obrazek swoimi kościstymi palcami. Jej dłonie wydawały się znacznie starsze od ich właścicielki. Włożyła fotografię do niemal całkowicie wypełnionej już torby.
- To co powiesz na to, abyśmy poszli na górę? - Zaoferowała ponętnym głosem. Przywodził on na myśl zapach dymu z wypalanych w Saville Club, najprzedniejszych cygar.
Mężczyzna nie odpowiedział, a jedynie zaświecił wiedzącym uśmiechem i skierował się po schodach na następne piętro. Bolała go trochę głowa, ale nie miał zamiaru narzekać.
U góry zdążył ścisnąć klamkę do swojej sypialni, gdy zza pleców doszedł go głos.
- Nie do sypialni, kochanie. Chodźmy do twojego gabinetu.
Obrócił się do niej pozytywnie zaskoczony:
- Ten wieczór przybiera coraz ciekawszego obrotu.
- Tak myślałam, że ci się spodoba.
Wskazał na stojące naprzeciwko sypialni wejście do biura. Z zalotnym
1
pół-uśmiechem, brunetka popchnęła na wpół otwarte drzwi i weszła do środka.
Wkraczając za nią, rzucił okiem na jej pośladki. Nigdy nie miał nic przeciwko ostentacyjnie przedłużonemu podziwianiu spinających się z każdym krokiem mięśni; wpatrywaniu się w to jak materiał dżinsów ciasno opinał pożądane krągłości. Tym razem jednak coś było nie tak... odwrócił wzrok czując się z tym z jakiegoś powodu jak najgorszy kutas. Zdziwił się, bo w ciągu czterdziestu ośmiu lat życia tego typu poczucie winy jeszcze ani razu go nie nawiedziło. Zawsze patrzył na kobiety jak chciał i kiedy tylko chciał.
Zazwyczaj tylko na patrzeniu też się nie kończyło.
Kobieta niedbale odrzuciła torbę na dywan. Zawartość zagruchotała lekko. Dało się usłyszeć trzask rozbijanej szybki.
Nie zwalniając kroku, obeszła znajdujące się w centrum biurko i gwałtownym ruchem odsunęła od niego krzesło:
- Siad.
Mężczyźnie podobał się sposób w jaki ten rozkaz wypełniony był obietnicą. Przeszedł go przyjemny dreszcz. Podszedł i rozsiadł się powoli, jak najbardziej starając się przeciągnąć swoje podchody. Czasami rozpakowywanie prezentu jest
2
równie ekscytujące jak sam podarek.
Poczuł ucisk dłoni na swoim karku.
Kobieta odłączyła delikatnie jego korporacyjny moduł.
Wszystko dookoła wydawało mu się nierealne, jak na jakimś narkotykowym odjeździe, a jednocześnie ostre, że aż sam widok poszczególnych kantów i zarysów pomieszczenia przyprawiał go o dodatkowy ból głowy.
- Gotowy? – szepnęła mu do ucha.
- Mmm.
Dzwonienie, które słyszał już od jakiegoś czasu, powoli przybierało na sile, do momentu gdy zorientował się, że to nie było pogrywanie jego wewnętrznego ucha, a dźwięk elektronicznego dzwonka. Telefon komórkowy? Przecież on nie używał takich staroświeckich... rzeczy... odkąd skończył cztery lata, i... rodzice... zafundowali mu jego pierwsze chipowanie. A może jednak..?
- Chyba ktoś dzwoni – zagadnął cichy głos. Odległy pomimo tego, że jego właścicielka stała tuż za nim. Wciąż nie mógł sobie przypomnieć jak nieznajoma się nazywała. Przez obijające się po mózgu echo zwrócił jednak uwagę na jej lekką chrypkę i niemal niedosłyszalny akcent.
- Mmm. – powtórzył ponownie, coraz bardziej skonfundowany.
Wcisnęła mu w dłoń smartfona.
3
Zabawne, że do tej pory myślał, że takiego nie posiadał; że całą komunikację, tak jak reszta rozwiniętego świata, zrzucał na swój własny chip, na swój CMEC. Nie było się co nad tym zastanawiać. Postanowił popłynąć z nurtem, wszystko w końcu miało sens.
- Któż to w dzisiejszych czasach używa takich staroci? Oprócz mnie oczywiście. – zaśmiał się przypominającym chrapanie śmiechem – Pewnie Fletcher, ten dziad. Cztery lata starszy ode mnie, a zachowuje się jak jebany emeryt. Założę się, że jego CMEC z nieużywania rdzewieje mu w mózgu zatruwając umysł. – Spojrzał do tyłu, wskazując na trzymane w dłoni urządzenie. – Poczekaj sekundkę, zaraz go spławię.
Przyłożył dziwnie leżący telefon do ucha.
- Czekam. – Kobieta odsunęła się do tyłu. Wychudzona twarz nie zdradzała żadnych emocji.
- Halo! - W to jedno słowo włożył całą swoją frustrację, wyrastającą z przerwanej przyjemności.
Zaimplementowany kilka godzin wcześniej w jego CMEC-u program posłał po scalonych z układem nerwowym nano-sprzężeń sześćdziesięciopięciobajtową informację zawierającą prostą komendę ruchu. Po licznych
4
rozszczepieniach i sklonowaniach dotarła ona w końcu do pierwotnej kory ruchowej. W tym momencie ten odpowiedzialny za ruch fragment mózgu, posiadł pełną zawartość przesłanej informacji i wiedział które mięśnie skurczyć, a które rozciągnąć. Wygenerowany impuls powędrował nano-sprzężeniami prosto do miejsca przeznaczenia jakim był prawy palec wskazujący mężczyzny. Dla jego świadomości nie było istotne, że zamiast anachronicznego telefonu komórkowego, dzierżył on przy uchu pistolet z przytwierdzonym do niego dziwacznie spłaszczonym tłumikiem.
Jego podirytowany głos urwał się nagle, zastąpiony cichym szepnięciem wystrzału. Pocisk ledwie wbił się w ciemię, gdy umieszczone w nim ziarenka drgających mikro-ładunków eksplodowały, z obrzydliwym chlapnięciem malując skołowaciałym mózgiem pobliską ścianę.
Mężczyznę nareszcie przestała boleć głowa.
Zbliżyła się do bezgłowego ciała, wciąż siedzącego w krześle. Podziwiała przez chwilę efekt swojej pracy. Z czaszki nie pozostał żaden fragment większy od paznokcia. Szyja kończyła się zaraz przy krtani, równo ucięta z poszarpanymi brzegami, jakby do dekapitacji
5
użyto piły elektrycznej. Otoczenie trupa: ściany, sufit, biurko... były zasadniczo mniej schludne. Oblepione krwią i organicznymi fragmentami bardziej przypominały scenę z tanich horrorów. Pistolet wyśliznął się z jego dłoni i leżał na dywanie. Podniosła go, odkręciła od lufy tłumik, po czym ponownie zacisnęła na kolbie zmartwiałe palce niedoszłego kochanka. Rozejrzała się. Jej zadanie jeszcze się nie skończyło.
Otworzyła spoczywający na blacie biurka memotop. Wydawało jej się, że słyszy ściekającą po ścianie krew. Zgrabnie zatańczyła palcami po grafenowej tafli klawiatury. Żel maskujący opuszki jej palców nieco przytępiał uczucie dotyku.
Trochę jej zajęło kasowanie wszystkiego i wgrywanie pliku video. Gdy skończyła, upewniła się kilka razy, że nic nie zostawiła, po czym z wyrazem usatysfakcjonowania na twarzy, zamknęła urządzenie. Nie zwlekając dłużej, wyszła zza biurka, chwyciła torbę i opuściła pomieszczenie. Całkowicie wyrzuciła z głowy myśli o nieżywym ciele, siedzącym nieruchomo za biurkiem i spokojnie ociekającym sobie krwią, jakby delektując się nowo nabytą samotnością.
Wychodząc z mieszkania
6
przypomniała sobie, aby zostawić delikatnie przymknięte drzwi. Podbiegła do luksusowego samochodu zaparkowanego po drugiej stronie ulicy. Wóz rozpoznając ją jako domniemaną właścicielkę, samoczynnie otworzył drzwi, oświetliwszy swoimi reflektorami panujący w Londynie późny wieczór.
Usiadłszy za kierownicą, wpatrzyła się w przestrzeń przed sobą, zagubiona w swoich własnych myślach. Co jakiś czas któryś przechodzień zwrócił na siebie jej uwagę. Czasami robiła sobie z tego grę, próbując zgadnąć skąd ci ludzie idą, dokąd zmierzają... I ile by ona była w stanie poświęcić, aby móc żyć w ich ignorancji. Z niejakim roztargnieniem, odkleiła z dłoni przezroczyste płaty zaschniętego żelu maskującego, po czym parsknęła cicho, karcąc się w duchu.
Siedziba Nowego Scotland Yardu, Victoria Street, Londyn
4 lata później
Główny Komendant Londyńskiej Policji Pasha Narasimhan przeżywał dzisiaj zdecydowanie jeden ze swoich gorszych dni. Siedząc w tylnym, skórzanym siedzeniu parkującego Alfa-Romeo, ponuro wspominał, gdy trzy dni wcześniej Interpol schwytał Thomasa Ravi. Narasimhan, który był wtedy na wakacjach z
7
rodziną w swoim château w Pirenejach, w ramach celebracji otworzył dwudziestopięcioletniego Laphroaiga i sączył słodkawą whiskey z wyrazem rzadkiego ukontentowania na twarzy. Nawet się zaśmiał do siebie na komiczność tej chwili: Naturalizowany Hindus pijący szkocką whiskey we francuskiej willi po schwytaniu przez europejską policję poszukiwanego na kilku kontynentach angielskiego przestępcy. Ave globalizacji!
Od kiedy jednak okazało się, że Ravi nie chce rozmawiać z nikim innym, jak tylko właśnie z Narasimhanem, rzeczy przybrały co najmniej niepożądanego obrotu. Z miejsca odrzucił to żądanie jak natrętnego komara, jednak po nacisku jednego ministra, dwóch członków parlamentu i osobistej wizycie przedstawiciela korporacji, której nazwę widział na czterech holo-reklamach w drodze do siedziby Nowego Scotland Yardu, wysiadał dzisiaj na Victoria Street z przekleństwem gotowym do wystrzelenia z ust przy najbłahszej okazji.
- Główny Komendancie Narasimhan? - Szef Policji ledwo opuścił samochód, gdy wyrosła przed nim niewiele starsza od jego Laphroaiga policjantka:
- A wy jesteście...?
- Inspektor Aisling Church, sir.
- Aisling? - Zdziwił
8
się Narasimhan, wdzięczny za dystrakcję - Co to za imię? Skandynawskie?
- Emm.. Gaelickie z Irlandii, sir
Narasimhan potrząsnął rachitycznie głową:
- Mniejsza. Prowadźcie.
Inspektor Church skinęła głową i ruszyła pierwsza, a Narasimhan zaraz za nią, w stronę szklanego wejścia policyjnego sztabu.
- Jaki jest status sukinsyna? - Zapytał, gdy byli już w środku. Co jakiś czas któryś funkcjonariusz mu zasalutował, ale dziś miał siłę najwyżej na skinienie głową.
- Podejrzany jest w pokoju przesłuchań - rzekła przez ramię młoda inspektor - w najbezpieczniejszym jaki mamy. Dźwiękoszczelny i całkowicie odcięty od sieci...
- Darujcie sobie z tym podejrzanym. Kutas jest bardziej winny, niż O.J. Simpson, a terminologia w tym wypadku jak dla mnie może lecieć przez okno. Zażyczył sobie prawnika?
- Nie, sir. On twierdzi, że powie wszystko co potrzebujemy wiedzieć, ale tylko panu... sir.
Komendant podchwycił kluczowe słowo:
- "Potrzebujemy"?
- Jego dokładne słowa.
- No dobrze. Miejmy to już za sobą i skończmy ze skurwielem.
Policjantka tylko skinęła głową i poprowadziła go przez resztę budynku w ciszy, aż w końcu stanęli
9
przed drzwiami pokoju przesłuchań.
- W środku znajduje się sierżant Oliver Guntersen. - wytłumaczyła rzeczowo - Były wojskowy, brał udział w walkach na bliskim wschodzie, więc będzie wiedział jak sobie poradzić z jednym więźniem, jeśli ten by coś próbował. Proszę też podłączyć sobie to. - Podała mu mały kawałek plastiku z metalową końcówką przypominającą spłaszczone wejście USB.
- Co to jest?
- Moduł przesłuchań do CMEC-a. Wgrany jest też wykrywacz kłamstw i potrzebne dowody, jeśli komendant będzie życzył sobie coś... zaprezentować. Pokój jest odcięty od sieci w dwie strony, więc jak już się komendant znajdzie w środku nie będzie możliwości połączenia się z panem. Mimo wszystko wciąż będziemy obserwować przesłuchanie z kamer. Niestety więzień nie życzył sobie nikogo innego poza najpotrzebniejszą ochroną, a Whitehall poleciło, aby póki co grać w jego karty.
- Oczywiście, że poleciło... – Narasimhan był wyraźnie poirytowany, niemniej jednak podłączył moduł do znajdującego się w karku wejścia do CMEC-a. W polu widzenia zamrugała się ikona wgrywanego oprogramowania. Także interfejs trochę się
10
zmienił, uwzględniając nowe funkcje. Spojrzał na ładną buzię Aisling Church, która uniosła do góry dwa kciuki:
- Powodzenia!
Software nie zarejestrował żadnych zmian w rytmie jej serca, czy aktywności gruczołów potowych. Czyżby nie kłamała? Na pewno nie była tak podekscytowana, jak wskazywała na to jej zgoła frywolna fasada.
"Ja też raczej dobrze się nie bawię" - pomyślał. Minęły lata odkąd kogoś przesłuchiwał, ale... w sumie biorąc pod uwagę obecne okoliczności była to raczej sprawa drugorzędna.
Church przyłożyła rękę do czytnika i wcisnęła ciężką klamkę. Narasimhan z ciężkim westchnieniem wkroczył do pokoju przesłuchań.
...
Komendant siedział przy białym stole próbując wypatrzeć jakichkolwiek pęknięć w obliczu siedzącego przed nim Thomasa Ravi. Przeszukiwał tę niemal wilczą twarz za nawet najmniejszymi oznakami stresu czy strachu, jednak nie znalazł nic. Trzydziestosześcioletni mężczyzna wpatrywał się jedynie w sufit nieobecnym wzrokiem, jakby czekał na autobus. W porównaniu do niego nawet stojący w rogu niczym posąg Guntersen wydawał się okazywać więcej zaangażowania.
Narasimhan zaczął
11
wyświetlać na stole holograficzne zdjęcia. Ukazywane jedna po drugiej fotografie przedstawiały sobą prawdziwą kolejkę do zaświatów; martwe ciała mężczyzn, kobiet... oraz te niemal całkowicie nierozpoznawalne spod zadanych obrażeń. A tych była cała gama: były rany postrzałowe, poparzenia, rany zadane nożem... lub po prostu zakrwawione białe prześcieradła i spalone wraki samochodów. Gdy skończył, na stole wyświetlonych było prawie dwa tuziny zdjęć.
- Dwadzieścia dwie potwierdzone ofiary - zaczął - Francja, Włochy, Argentyna, USA, Chiny, Egipt, Wielka Brytania... Przez ostatnie cztery lata szalałeś niczym zaraza po trzech kontynentach, zabijając wysoko postawione cele, nie ważne czy był to polityk, mąż stanu, funkcjonariusz publiczny czy CEO. Jesteś człowiekiem o znacznych talentach, zdolnym pojawić się i zniknąć niemal z każdego miejsca jakie sobie zamyślisz, a jednak dałeś się w taki amatorski sposób schwytać.
Thomas zadzwonił przykutymi łańcuchem do stołu kajdanami i jakby dopiero teraz zwrócił uwagę na Narasimhana. Komendantowi nie podobał się sposób w jaki więzień na niego patrzył. Wydawało się, że ten
12
człowiek ściska w sobie cichy gniew, który tylko czeka, by niczym wygłodniały szakal, rzucić się na niego. Gdy się odezwał jego głos przeciął nieprzyjemnie powietrze:
- Nie usłyszałem pytania.
Narasimhan wpatrzył się w niego przez moment, a następnie machnął niecierpliwym gestem, zmiatając makabryczne tableau.
- No dobrze. Zróbmy tak. W końcu powiedziałeś, że ty chcesz ze wszystkim wyjść na światło dzienne po spełnieniu pewnych... warunków. Jestem tutaj, więc mów.
- Nazwisko Pascal Boyd coś ci mówi? – zaczął bezobcesowo.
CMEC Narasimhana automatycznie zapisał to nazwisko.
- Nie słyszałem o nim. To jakiś twój wspólnik?
- Można tak powiedzieć. Od niego wszystko się zaczęło.
- Czyli mniemam, że to on cię rekrutował.
- Coś w tym stylu, chociaż nie mieliśmy dobrego startu.
- Co masz na myśli?
Thomas zaśmiał się śmiechem tak przypominającym warknięcie wilka.
- To, że przerwał mi rozmowę z moją zmarłą żoną.
- Ach tak, Louise Ravi i jej córka Coraline, odpowiednio dwadzieścia osiem i sześć lat. Obie zatrute pięć lat temu polonem w czasie twojego stacjonowania na Cyprze. Sprawcą był do tej pory nie schwytany
13
Biały Gołąb. – Komendant nie tyle stwierdził, co odczytał na głos tę informację, która wyświetliła się mu przed oczami na wzmiankę o rodzinie Raviego.
- Wiem.
- Referuje to dla potrzeb... a zresztą nieważne. Opowiedz mi o Pascalu. Jakie były okoliczności waszego pierwszego kontaktu?
- Bardzo prozaiczne. Wydawałoby się, że jest to kolejny pasażer na stacji Oxford Circus.
#
Opowieść Thomasa
'Czemu się wahasz Tom? Ile z Corą mamy jeszcze czekać? Skacz...'– Powiedziała siedząca obok blond piękność. Przynajmniej tak się Thomasowi wydawało... że jest piękna. Czas rozmazywał w pamięci nawet najbliższe sercu twarze.
- Jeszcze wystarczająco się nie naćpałem. – wychrypiał. Spróbował ponownie ściągnąć na swój CMEC kolejną dawkę, jednak implant powstrzymał go wyświetlonym przed twarzą czerwonym ostrzeżeniem zdrowotnym. Thomas, zrezygnowany zaczął oswajać się z myślą, że przydział epsów na dzisiaj już się wyczerpał.
- I chyba się już nie naćpam – Chciał wrzasnąć z goryczy.
'Nie możesz tego zrobić bez żadnych ściągaczy? Nie tęsknisz za nami?' – Jej głos brzmiał niczym wymowna cisza. Jakoby nie
14
istniał, a jednak uderzający w swojej nieobecności. Thomas próbował skupić na niej wzrok, aczkolwiek przychodziło mu to z trudem. Forma jego nieżywej od prawie roku żony wyglądała jakby wibrowała z niesamowitą intensywnością.
- Nie mów tak, wiesz że tęsknię. Epsy... te "ściągacze", są jednak jedynym sposobem ujrzenia cię. Bez nich nawet sam siebie nie mógłbym oszukać.
Odpowiedź Louise została zagłuszona sykiem podjeżdżającego londyńskiego metra. Zatrzymujące się co dwie minuty bezzałogowe pociągi odciążały bez przerwy rozbudowywaną stację Oxford Circus, od bezlitośnie prących napływów ludzi, niczym rybak wylewający wiadrami wodę z dziurawej łodzi. Gorące, stęchłe powietrze wypełnione było lewitującymi, spersonalizowanymi do jego rzekomych "preferencji" reklamami:
...ZMĘCZONY, A WNUKI CHCĄ SIĘ BAWIĆ? WSKAKUJ W ATIILUSA.. EXOSZKIELET PRZYSTOSOWANY DO TWOICH POTRZEB SPRAWI, ŻE TO ZA TOBĄ DZIECIAKI BĘDĄ MUSIAŁY NADĄŻAĆ...
LUKSUS. INNOWACJA... APEX: PO PROSTU SIĘ CIESZ. OD CHRYSLERA.
..ENVIOS.. NAJNOWSZY UPGRADE DLA TWOJEGO CMEC.. NIECH INTELIGENTNE BĘDZIE JESZCZE INTELIGENTNIEJSZE...
15
ENVIOS...
Jeszcze rok temu, wydałby pewnie swoje pieniądze na tego lub tamtego Ad-Blockera, ale w obecnej sytuacji nie za bardzo go to interesowało. Zawiódł Louise i Coraline (Oboje z Louise uwielbiali ten film, choć to Thomas naciskał na imię dla ich córeczki).
'Zazwyczaj to ja jestem tą upartą, ale ten jeden raz, udało ci się postawić na swoim.' – Aparycja Louise zaniosła się śmiechem. Nie był on delikatny i perlisty. Nie był takim, jakiego można by się spodziewać po tak małej osóbce. Louise zawsze śmiała się pełnią swojego jestestwa, nieomal rubasznie, odchylając do tyłu głowę, całkowicie zamykając oczy i kładąc rękę na piersi, jakby chciała uspokoić bijące za szybko serce. Właśnie ten chichot zwrócił wpierw uwagę Thomasa dekadę temu.
'Twoją i wszystkich dookoła. Boże, zawsze śmiałam się jak rżący koń!'
- W jakim pubie to było? Gdzie się poznaliśmy?
'Nags Head. Oj Tom, Tom jak możesz takich rzeczy nie pamiętać?'
- Pamiętam... – Popękane usta rozszerzyły się w grymasie próbującym być uśmiechem – Grałem na jednorękim bandycie. Tak dobrze mi szło, ale nagle usłyszałem twój..
'Rechot?'
- Głos.
16
Gdy cię zobaczyłem stwierdziłem, że muszę cię poznać.
'Jak zawsze beznadziejny romantyk. I nawet nie dokończyłeś gry! Eddie przejął ją po tobie i skończył dwieście funtów bogatszy.' – Potrząsnęła swoimi blond lokami z udawaną dezaprobatą.
- Nie odchodź jeszcze.. proszę.. – Thomas desperacko chciał utrzymać coraz bardziej zanikającą Louise.
Jako były żołnierz, obronił wiele razy swój kraj, ale kiedy tego potrzebowały, nie potrafił obronić dwóch najważniejszych osób w swoim życiu. Patrzył jak przez tygodnie jego żona i siedmioletnia córka więdły od radioaktywnego zatrucia.
'Ale za to byłeś przy...' – Louise zniknęła nagle w odmętach skażonego umysłu Thomasa, gdy w jej miejsce usiadł jakiś mężczyzna. Stało się to tak rażąco niespodziewanie, iż wstrząsnęło nim jakby właśnie umarła ponownie. Rozejrzał się dookoła niczym zaszczuty pies. Zauważył odwracające się szybko w drugą wypełnione politowaniem lub pogardą spojrzenia znajdujących się najbliżej ludzi. Zwrócił się do człowieka, który nieświadomie rozbił przed chwilą cały jego świat.
- Przepraszam... – Nie wiedział co powiedzieć. Miał
17
ochotę wziąć go za poły ciemnoszarej marynarki i zatrząsnąć nim tak mocno, aż mu mózg uszami wypłynie. Tymczasem facet spojrzał na niego zaciekawiony.
- To miejsce.. – kontynuował Tom niezręcznie – jest zajęte. Tak, ktoś tu już siedzi.
Gość wyglądem przypominał mu Włocha, którego poznał kiedyś w czasie misji NATO w Angoli. Miał około czterdziestu pięciu lat, wciąż umięśnioną sylwetkę oraz jedną z tych twarzy które wydawały się ociosane z kamienia. Krótko ostrzyżone włosy maskowały rodzącą się na czubku głowy łysinę.
- Wiesz, że pociągi londyńskiego metra mają specjalne zabezpieczenia antykolizyjne, prawda? – odezwał się obcy głębokim głosem. Śrubował Thomasa swoimi opancerzonymi w modne okulary, zielonymi oczami. Jego ciało przeszedł dreszcz zaniepokojenia:
- Słucham? - Zapytał.
- Pociągi metra – powtórzył nieznajomy – Po serii samobójstw w czasie krachu ekonomicznego w trzydziestym ósmym, TfL zainstalowało w nich systemy zapobiegające ludziom... takim ja ty, żeby nie robili tego co ty chcesz zrobić. Czy był to trzydziesty dziewiąty? Mniejsza, w każdym razie maszyna szybciej zareaguje niż
18
człowiek, zatrzymując gwałtownie pociąg. – Wskazał palcem na jedną z wystających ze sklepienia perlisto-białych kul wielkości niemowlęcej główki. Zarówno palec jak i reszta dłoni były cybernetycznymi protezami. Tom rozpoznał wojskowy model.
- Widzisz te kamery CCTV? W tym momencie odczytują one dane z naszych CMEC-ów. Każdy zaimplantowany człowiek na tej stacji, czyli prawdopodobnie wszyscy, przechodzi teraz błyskawiczną ewaluację psychologiczną. System zostanie ostrzeżony zanim zdołasz zrobić krok w kierunku torów. Jeśli się naprawdę nie postarasz by dokonać dzieła, to co najwyżej skończysz mocno poturbowany.
- Nie wiem o czym ty mówisz, koleś. – Kilkoro najbliżej stojących ludzi spojrzało ponownie w ich kierunku. Thomas odpowiedział wzrokiem ostrzegającym, aby pilnowali swojego zasranego interesu, a następnie odwrócił się z powrotem do siedzącego obok natręta z odmalowanym szczerym zdziwieniem na twarzy:
- Czemu nie pójdziesz zawracać dupy komuś innemu, zanim nie przetestuję na tobie zainstalowanych przez TfL systemów antykolizyjnych?
Nieznajomy wzruszył ramionami, uśmiechając się przy tym krzywo. Nie wyglądał na
19
kogoś, kto traktował poważnie Thomasa, jego groźby czy też ogólnie resztę świata.
- Cóż, chciałem ci tylko wyświadczyć przysługę. Że tak powiem doradzić. Jeśli chce się coś takiego zrobić to lepiej raz a dobrze, nie uważasz? No, chyba, że u ciebie chęć zakończenia swojego życia nie jest taką prawdziwą chęcią tylko "cichym krzykiem o pomoc". – Ostatnie trzy słowa ubrał w ułożony z palców cudzysłów. Kim do cholery był ten gość? W głowie Thomasa zaskoczyły dawno nie oliwione trybiki związane z wykrywaniem i reagowaniem na zagrożenie. Zamiast wdawać się dalszą dyskusję, wstał bez słowa, dopiął swoją bluzę z kapturem oraz ruszył w stronę wyjścia ze stacji.
- Mogę pomóc ci go dorwać! – Po paru krokach doszedł go z tyłu krzyk obcego. Thomas obrócił się gwałtownie.
'Skacz Tom'
Podszedł wolno do siedzącego spokojnie człowieka. Nie zwracał większej uwagi na niecierpliwie wymijających go ludzi. Gdy już stanął nad nim, zastanowił się czy pięścią i butem nie zmazać mu z twarzy tego głupiego uśmieszku.
- Kim ty kurwa jesteś, i czego ode mnie chcesz?
Obcy wstał. Był nieznacznie wyższy od
20
Thomasa. Spojrzał mu w oczy, przynajmniej częściowo pozbywszy się w końcu tego głupiego grymasu:
- Nazywam się Pascal Boyd i chcę ci pomóc znaleźć zabójcę twojej rodziny.
'Skacz...'
#
- I tak po prostu stałeś się jego małym akolitą? - Narasimhan nie omieszkał wplątać w pytanie pogardliwego prychnięcia.
- Zastanawiam się, Pasha co ty byś zrobił na moim miejscu. Pascal oferował mi zemstę, a zapewniam cię, że było to moje jedyne prawdziwe pragnienie jakie wtedy posiadałem. – spojrzał się na swoje skute dłonie – Tak naprawdę wiele się od tego czasu nie zmieniło.
- Komendant Narasimhan, jeśli byłbyś tak miły. – Rzucił szybko wzrokiem na znajdującą się na ścianie kamerę. – No ale dobrze, Boyd zaoferował ci pomoc w dorwaniu Białego Gołębia tylko co ma wspólnego seryjny zabójca rodzin żołnierzy, z tym co ty wyprawiałeś przez ostatnie pół dekady?
Thomas nie odpowiedział, tylko wydawał się czekać. Narasimhan złożył dłonie przy ustach niczym do modlitwy:
- Rozumiem, w takim razie kontynuuj. Może w końcu dowiemy się co twój chory umysł sobie ubzdurał.
- Po wyjściu ze stacji poszliśmy do The Old Crown -
21
kontynuował jak odtwarzacz po wyłączeniu pauzy - Taki staroświecki pub nieopodal. Zamówiliśmy po kuflu i Boyd przedstawił mi swój plan. Chociaż może określenie "plan" wydaje się tu zbyt pochlebne.
#
Wisząca w powietrzu za barem trójwymiarowa projekcja odmawiała swoją codzienną litanię złych wiadomości. Gwałtownie urywane sceny zniszczeń i tłumów, przeplatały się z ukazanymi twarzami prezenterów, ekspertów, wygłodzonych sierot, loteryjnych zwycięzców oraz gwiazd holly- i bollywoodu. Wszystko to odgrywane było przy zerowej głośności, zaś gwar bywalców pubu stanowił jedyną ścieżkę dźwiękową. Przez duże okna wpadały snopy kwietniowego słońca, które poza podświetlaniem unoszących się drobinek kurzu, odbijały się od drewnianej podłogi oraz porysowanych kluczami stolików, po to by na końcu spocząć na wysłużonych siedzeniach. Rozgrzany materiał emanował smrodem piwa zmieszanego ze starymi perfumami.
Dwaj tak różni od siebie mężczyźni, wybrali sobie stolik trochę bardziej odizolowany od reszty ludzi, ale nie na tyle by ich głosy mogły roznieść się w pustym kącie. Gdy zanieśli do niego wypełnione
22
australijskim piwem kufle, zajęli miejsca naprzeciwko siebie.
- Zacznijmy może od podsumowania tego co wiemy o Białym Gołębiu – zaczął bez ogródek Pascal – Ogólnie nie ma tego wiele. Wiadomo, że jego typowym modus operandi jest zatruwanie ofiar Polonem-210. Ciekawym jest to, że...
Świecące zza pleców słońce zarysowywało jego sylwetkę nadając jej w oczach Toma pewnej nierealności. To co mówił było niestety aż nazbyt realne. Ravi nie potrafił tak siedzieć spokojnie i słuchać o tym jak zginęły jego żona z córką. Zginęły... zostały zamordowane. Zdalnie podłączył swojego CMEC-a do wyświetlanych wiadomości i zwiększył głośność subiektywnego odbioru, chcąc chociaż połowicznie zająć umysł czymś innym niż tylko słowami Boyda. W głowie zagrała mu pogmatwana mieszanina reportaży i głosu jego towarzysza:
''...Hamhung stało się kolejnym miastem, które ucierpiało po orbitalnym bombardowaniu, w wojnie domowej w Korei Północnej. "Ilość ofiar liczona w tysiącach". Najwyżsi członkowie Powstańczego Rządu Demokratycznej Korei zapewnili, że są "gotowi do wymierzenia sprawiedliwości nielegalnej
23
juncie". Przedstawiciel rządu w Pjongjang, generał Byun Rae Tsun w wygłoszonym oświadczeniu telewizyjnym zapewnił, iż celem "regularnego nalotu niezwyciężonych sił powietrznych KRL-D były militarne cele takie jak zakłady chemiczne oraz fabryki uzbrojenia, przy jak najbardziej zminimalizowanych stratach ludzkich."...''
- Jeden napastnik z cyfrowym rozmywaczem na twarzy, włamuje się do domu, obezwładnia rodzinę i..
''...Doniesienia świadków z marcowego zabójstwa ochroniarza w Selfridges sugerują, że sprawcą mógł być były członek oddziału sił...''
-...przebywa z nimi przez kilka dni. Nic tylko siedzi, je, sra, ogląda telewizję i misternie zaciera wszelkie po sobie wszelkie ślady. Żadnego znęcania się, czy gwałtu.
''Firma Coretech Group, zajmująca się produkcją bio-komponentów, w tym także tych wykorzystywanych do licznych modeli CMEC-a została wchłonięta przez korporację Estelle Pharma. CEO francuskiego giganta Julien Monat w wywiadzie dla Guardiana potwierdził, iż nabytek Coretech był motywowany badaniami nad wirusem Sima, które Estelle Pharma prowadzi w zachodniej Walii ...''
- Sąsiedzi, ogłupieni przez iluzję
24
rozmywacza myślą, że mają do czynienia z tobą, podczas gdy twoja rodzina widzi potwora noszącego dziesiątki twarzy. Na sam koniec zatruwa on wszystkich jej członków radioaktywnym izotopem.
''..Batalie prowadzone między grupami imigrantów, stosunek starej imigracji do nowej imigracji, masowe powroty afrykańskich rodzin na przechodzący boom ekonomiczny Czarny Kontynent, a także gdzie się podziały angielskie różyczki, czyli co brytyjska społeczność sądzi o wciąż ewoluującej "rasowej tożsamości" Wielkiej Brytanii. To wszystko i jeszcze więcej postara się zbadać Charlie Sturgeon w reportażu "Dobry Imigrant". Dziś o 21:00 w NBBC News...''
- Nikt nie wie skąd on bierze ten Polon, czemu w tak skomplikowany sposób zadaje śmierć ofiarom, ani czemu atakuje tylko rodziny żołnierzy...
- Co z tego masz? - Przerwał mu, wyciszając jednocześnie wiadomości.
- Że jak?
Thomas odstawił na wpół wypite piwo i nachylił się w stronę tajemniczego mężczyzny:
- Jaki masz w tym cel? Czemu tak bardzo chcesz dorwać tego skurwiela? Wiesz wiele rzeczy o mnie, o mojej rodzinie i o tej sprawie, ale ja tak naprawdę nie wiem nic o tobie.
25
Skąd mam mieć pewność, że chcemy tego samego? Że nie jesteś jakimś oszustem?
Pascal zmrużył nieprzyjemnie oczy. Tomowi przeszedł przez głowę scenariusz fizycznej konfrontacji z tym człowiekiem. Wydawał się on mieć lata świetności za sobą, ale nie trzeba było się specjalnie doszukiwać cech kogoś, kto swojego czasu nie stronił od walki. Jeśli kiedykolwiek miało przyjść się z nim zmierzyć, podejrzewał że nie poszło by mu z nim szczególnie łatwo.
- Twoja rodzina Thomas, nie była ani pierwszą, ani jedyną, którą Gołąb obrał sobie na cel. Ja targam swoją klątwę znacznie dłużej od ciebie. Dojście do tego wszystkiego co wiem, wliczając w to znalezienie twojej zmarniałej osoby, zajęło mi większość tego czasu, który ty zdaje się poświęciłeś na rozpłakiwanie swojego nieszczęścia. Gdyby nie to, że potrzebuję twojej pomocy zostawiłbym cię na tej stacji, abyś siedział w swojej żałosnej niemocy i nadziewał swój mózg epsami – Pascal zacisnął w pięść swoją protezę i spojrzał na nią ciekawie, jakby widząc ją po raz pierwszy. Światło grało na jej białych, plastikowych płytkach. Nie oderwał od niej wzroku
26
gdy się ponownie odezwał:
– Jeśli chcesz czegokolwiek więcej się o mnie dowiedzieć to musisz na to zasłużyć. Jeśli zaś ci to nie pasuje, to tu się pożegnamy.
Thomas upił łyk piwa. O co temu gościowi chodziło? Pozostali klienci rozmawiali i śmiali się. Jakiś młody korporacyjny niewolnik z filiżanką espresso przy łokciu brał udział w video-konferencji, dłonią rysując w powietrzu niewidzialne wykresy. Najbliższymi im osobami byli dwaj faceci zajęci rozgorączkowaną dyskusją na temat Arsenalu. Nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na dwóch byłych żołnierzy, między którymi panowała atmosfera tak napięta, iż zdawali się oni być otoczeni bańką rozgrzanego powietrza. Gdy Thomas się w końcu odezwał jego głos był niski i chropowaty:
- Jak chcesz. Pamiętaj tylko kutafonie że, większość informacji, którymi się do tej pory podzieliłeś, to same ogólniki które ja potrafiłem wyszukać w przerwie pomiędzy kolejnymi epsami.. Najpierw powiedz mi coś co przedstawia jakąkolwiek wartość, a wtedy dopiero zarobisz sobie prawo do bycia dupkiem na każdym kroku... kolego.
- Może masz rację – odrzekł po chwili. Rzeczowo. – Mam
27
nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że nawet jeśli dorwiemy gościa, to ta historia skończy się w najlepszym wypadku naszym więzieniem. Jeśli w jakimkolwiek momencie uznam, że wahając się stanowisz przeszkodę, to wybacz, ale ubiję cię jak wściekłego psa. Czy się rozumiemy?
Thomas miał ochotę dać posmakować temu draniowi swoich knykci. Zanim jednak mogłoby do czegokolwiek dojść, z baru doszedł trzask tłuczonego szkła. Tom drgnął instynktownie, łapiąc za brzeg stolika:
- Przepraszam Kelly, ale nie wiem co się stało – tłumaczył się klient barmance, wpatrując się zmieszanym wzrokiem w spienioną na podłodze kałużę - przysiągłbym, że tu niczego wcześniej nie było!
Obrócił się z powrotem do Pascala, który całkowicie zignorował to małe zamieszanie:
- Niech i tak będzie Boyd – stwierdził w końcu - Wciąż jednak czekam na to czy w ogóle jesteś wart mojego czasu, jakkolwiek tani on się wydaje być.
Wąskie usta Pascala skrzywiły się w przypominającym zajęczą wargę, półuśmiechu:
- Zanim przejdę dalej to chciałbym zaznaczyć jeszcze jedno: żadnych dragów. Tyczy się to też epsów.
Thomas mruknął w odpowiedzi.
28
Przyjmując to jako potwierdzenie, Boyd bez dalszego zwlekania wysłał na jego CMEC jakiś wirtualny artykuł prasowy.
- Kluczem jest sposób zatrucia: Polon-210. Co prawda nie kupisz go tak po prostu w aptece, używając fałszywej recepty, jednak jeśli wystarczająco mocno poszukasz, zawsze znajdziesz handlarza tym izotopem. Wiesz, że możesz próbkę zamówić przez Internet za niewiele ponad sto euro?
- Powiedz mi jeśli się mylę, ale czy policja nie próbowała podążać już tym śladem? Podobno trafili na ślepą uliczkę..
- Racja, trafili. Co prawda była cała seria aresztowań podejrzanych dilerów w kilku krajach, jednak wszystko na marne. Ale spójrz na zaznaczony fragment. Ten artykuł...
#
- Był haczykiem na żyłce na który ja się nawinąłem jak głupi okoń.
- Co masz na myśli? – Narasimhan potarł palcami przetłuszczające się czoło. Ogarniało go coraz większe zmęczenie tą rozmową, a już na pewno nie interesowała go historia szaleństwa tego idioty. No ale jak mus to mus. Tak wysoko jak się znajdował, to wciąż miał ludzi przed którymi i on odpowiadał.
- Kiedy Pascal mi go pokazał – opowiadał Thomas monotonnym głosem –
29
nagle wszystko wydawało się mieć sens. Podczas gdy policja szukała handlarzy, ten stary kawałek z American Scientist mówił o grupie naukowców z jakiegoś tam instytutu, którzy "być może" znaleźli sposób na zmniejszenie obecności związków rakotwórczych występujących w otoczeniu. Wśród wymienionych substancji oczyszczanych z powietrza, ziemi i oczywiście dymu papierosowego znajdowała się nasza gwiazda: Polon-210.
- Czyli to urządzenie, pozbywając się Polonu, akumulowało go?
- Dokładnie Komendancie Pasha! Proszę wyobrazić sobie, że te białe fartuchy w swej dalekowzroczności zbudowały jedyny syntezator najrzadszego pierwiastka na ziemi. Niestety po rzeczonej publikacji, badania zostały przejęte przez Ministerstwo Obrony.
- Skoro niby rząd przejął ten projekt, to jakim cudem ta maszyna miałaby się dostać w ręce takiego sadysty jak Biały Gołąb?
- Tego właśnie chciałem się dowiedzieć – odpowiedział z westchnieniem Ravi – Artykuł wspominał tylko jedno nazwisko...
#
- Doktor Stuart Alsberg. – CMEC Toma wyświetlił zdjęcie zadbanego dżentelmena o starannie przyciętej siwej brodzie i wyważonym spojrzeniu,
30
prowadzącego jakiś wykład w wypełnionej młodymi ludźmi auli. Pascal zapewniał bieżący komentarz do każdego wysłanego kawałka materiału:
- Był on wtedy prowadzącym projektu. Gościowi ogólnie dobrze się wiedzie. Po utracie praw do swoich badań długo nie lamentował, gdyż szybko znalazł intratną posadkę w niewielkiej firmie farmaceutycznej AstoriaZepri. Sprawdziłem informacje o nim. Chłopak z sąsiedztwa. Posiada dwie nieruchomości, obie w Wielkiej Brytanii: jedną w Cheshire, niedaleko departamentu Badań i Rozwoju swojego nowego pracodawcy oraz jedną tu w Londynie na Queen's Gate, w której tak naprawdę spędza większość wolnego czasu. O dziwo żyje sam, żadnej żony czy dzieci.
- Podstarzały kawaler?
- Możliwe, chociaż nie zaprasza do siebie zbyt wielu gości. Facet chyba boi się korporacyjnego szpiegostwa.
- Albo jest psychopatycznym odludkiem.
- Albo to – stwierdził Boyd beznamiętnie.
- Wiesz, że Queen's Gate, Kensington... To wszystko to są Dzielnice Strzeżone? Tam roi się od sił bezpieczeństwa, a cały dystrykt znajduje się za zaporą antyzamieszkową. Będziemy potrzebowali przepustek, a nie sądzę też że sam Stuart Alsberg
31
będzie chciał w swojej dobroci pogadać z dwoma przypadkowymi typami.
- Przepustki zostaw mi. Co do nakłonienia dobrego doktora do rozmowy, cóż... chyba będziesz musiał użyć tego swojego czaru, który jestem pewien tak skrzętnie skrywasz pod tą szorstką powłoką.
Thomas skwitował to sarkastycznym prychnięciem. Nie miał siły więcej się sprzeczać z tym człowiekiem. Masując się lekko po karku, stwierdził, że jest bardziej zmęczony niż powinien o tej porze dnia. W okolicy malutkiej fałdki skóry otaczającej wejście do implantu, powoli budził się tępy ból. Póki co poruszał się jedynie lekko za cienką warstewką jego świadomości, wydawałoby się czekając na możliwość wyklucia się z jego czaszki. Nie pomagało to, że Pascal po prostu go wkurzał. Kiedyś nie poświęciłby temu frajerowi nawet minuty swojego dnia. Teraz? Widmo zbliżającej się katastrofy było niemal równie kuszące co perspektywa dorwania potwora który zabił jego rodzinę. Co by się nie stało, ktoś miał w końcu zostać ukarany.
Pascal dopił jednym haustem resztę swojego piwa i zgrabniejszym ruchem, niż można by się było po nim spodziewać wstał od
32
stolika:
- Okej, czas nie kutas, bierzmy się do roboty – Nie oglądając się na Thomasa, skierował się w stronę wyjścia. Tom zostawił wciąż w połowie wypełniony kufel i ruszył za nim.
Idąc przyciągnęli sobą wzrok paru co bardziej znudzonych bywalców The Old Crown. Pascal przed samym wyjściem stanął nagle. Obrócił się. Przez ulotną chwilę Tom sądził, że chce coś powiedzieć, jednak skończyło się tylko na fałszywie szerokim uśmiechu i wskazaniu gestem protezy w drzwi:
- Proszę, piękno ustępuje wiekowi.
Chyba potrzebował trochę świeżego powietrza, jako że wychodząc na zewnątrz poczuł przyjemną ulgę.
#
- Gdzie znajdował się kontakt Pascala? – zaciekawił się Hindus, jego CMEC gotowy do zanotowania każdej istotnej informacji.
- Ruiny Heathrow. Umówiliśmy się na następny dzień i wynajęliśmy selfcara. Oczywiście samochód odmówił dowiezienia nas do samych slumsów, więc na miejscu musieliśmy skorzystać z lokalnej taksówki. Wciąż mnie zastanawia skąd oni tam biorą zwykłą benzynę. Nie ciekawiło cię to nigdy, Komendancie Narasimhan?
- Ravi, trzymaj się tematu. Żadnych dygresji.
- Tak jest. Wybacz,
33
zasalutowałbym, ale... – Uniósł skute ręce tak wysoko, jak tylko pozwalał mu na to łańcuch. Narasimhan miał już dość jego tupetu. Skinął głową na strażnika, który rozumiejąc go bez słowa, podszedł do Thomasa i przejechał metalowym końcem pały po jego żebrach. Osiemdziesiąt tysięcy woltów skrzywiło ciałem aresztowanego na dwie sekundy, nie wydał on jednak z siebie nawet najmniejszego pisku.
Guntersen wyglądający na lekko tym zaskoczonego, jako coup de grace zadał mu cios w tył głowy nienaelektryzowaną częścią pałki, i chrząkając stanął z powrotem w rogu pomieszczenia. Głowa Toma skończyła leżąc bezwiednie na blacie stołu. Narasimhan z zadowoleniem zauważył rosnący na jego potylicy brzydki siniak.
- Mogę cię tu zakatować na śmierć i nikt mnie nie powstrzyma jeśli będę chciał sobie wyskoczyć po tym na filiżankę cappuchino, więc proszę, czy możemy skończyć z twoją opowiastką, abym mógł spokojnie powrócić do mojego urlopu?
Więzień zaczął trząść swoimi ramionami i Narasimhan pomyślał, że ten po prostu zaczął szlochać, gdy jednak ujrzał jak Ravi wyprostowuje się, z niesmakiem stwierdził, że
34
trzęsą się one ze śmiechu. Komendant przykrył podirytowanie swoim własnym szerokim uśmiechem:
- Zechciałbyś się podzielić żartem, Tom?
- A śmieję się trochę z ogarniającej mnie niespodziewanie nostalgii. Tyle czasu ukrywając się poza granicami Unii, zdążyłem zapomnieć w jakim kraju prawa i porządku żyjemy. Dobrze być już w domu.
Uśmiech Narasimhana skrzywił się nieprzyjemnie. "Jedynie wyciągnąć z tego rundi ka bacza co się da i zakończyć to ku zadowoleniu wszystkich" – pomyślał z nadzieją.
- Wspomniałeś o Heathrow o ile się nie mylę. Dotarliście do tego tajemniczego kontaktu Boyda?
Thomas pociągnął lekko nosem i dzięki bogu, choć trochę spoważniał. Po chwili zaczął mówić ponownie:
- Taa, dotarliśmy. W końcu miał podobno wszystkie środki potrzebne do naszej przygody.
- Cudownie. Scena i publika gotowa. Mów.
- Jak już napomknąłem wynajęliśmy samochód, który dowiózł nas do samiuśkiego centrum slumsów Heathrow, nazywanym przez tamtejszych... tubylców, trochę inaczej.
#
- Witamy w Deathrow! – zaanonsował pogodnie stary kierowca jeszcze starszej, zdezelowanej taksówki. Jego energetyczne
35
usposobienie kontrastowało ze smutnym widokiem jaki panował zza połowicznie zamazanych farbą w spreju okien. Grająca z odtwarzacza dalekowschodnia muzyka, za to wydawała się tu idealnie pasować.
Obie strony drogi prowadzącej do trzeciego terminalu zastawione były tak daleko jak tylko oko sięgało, sklepanymi z różnych dostępnych materiałów jednostkami mieszkalnymi. Ciężko było je nawet określić chatami.
- Zatrzymaj się przy Parkingu-T3! – zawołał Pascal do znajdującego się za nim opancerzonego wizjera. Wkazał na widok za oknem:
- Patrz i podziwiaj... największy europejski slums. Czytałem, że nieruchomości chodzą tu za cenę jednej zdrowej dziewczynki.
Tom z ledwością go słyszał przez kakofonię muzyki, trąbień klaksonu i rzężenia starego silnika.
W oddali widział ruiny terminali i wraki samolotów, które jeśli nie zostały zniszczone w wyniku ataku terrorystycznego, to skończyły powoli oskubane z budulca. Przypominały odarte z mięsa szkielety lewiatanów.
Kilkanaście koreańskich przekleństw i przezwisk później czarna niegdyś taksówka parkowała przed wjazdem do ukrytego w mroku wnętrza kilkupiętrowego parkingu.
-
36
Dwadzieścia dwa funt, tondżi - Ścianka wizjera rozsunęła, się jeszcze szerzej - Gotówka, tylko.
Pascal spojrzał się na Toma z wyczekującym wzrokiem. Ten rozłożył dłonie z niedowierzaniem:
- Poważnie?
- Nie wziąłem gotówki. Spokojnie, przetransferuję ci moją działkę... a tak przy okazji – odwrócił się znów w stronę kabiny kierowcy – nie sądzisz, że trochę stroma ta cena?
Odpowiedział im dźwięk włączanej blokady drzwi oraz następujący po nim brzdęk czegoś spadającego na podłogę. Obaj weterani spojrzeli jednocześnie w dół – na toczącą się łuskę od naboju małego kalibru.
-Kurs, dwanaście funt.. dobrowolny datek dla Yee Tien, dziesięć funt. Razem, dwadzieścia dwa funt!
Thomas z westchnieniem sięgnął do kieszeni kurtki, przeklinając w myślach koreańskie gangi i ich pieprzone "dobrowolne" datki. Wyciągnął dwa zgniecione banknoty i wcisnął je przez szparę.
- Zatrzymaj resztę, tondżi – rzucił z niesmakiem. Pokryta brązowymi plamami ręka chwyciła banknoty.
Świecące nad drzwiami czerwone światełko zgasło i obaj mężczyźni opuścili wóz.
- Tęsknię za Uberem – wymamrotał Pascal na
37
odchodnym.
"CumSquatt3" było nieoficjalną nazwą szarego, betonowego monolitu, który był już brzydki zanim osiedlili się w nim nielegalni imigranci, uchodźcy, gangsterzy, uciekinierzy oraz jeśli wierzyć serwisom informacyjnym: terroryści i inne cywilizacyjne odpadki ściągające do Deathrow z całego świata. Nad wejściem widniał fragment wyłamanego, granatowego znaku z wciąż widoczną literą "P" i fragmentem informacji, iż kiedyś był to parking krótkiego pobytu.
Tom rozejrzał się dokoła na graniczące z ulicą odpowiedniki dwudziestopierwszowiecznych lepianek i pomyślał, że dla tych ludzi tu na dole, idea mieszkań na jednym z parkingowych poziomów musiała wydawać się tym samym, czym dla mieszkańca wschodnich krańców Londynu była idea luksusowego apartamentu w drapaczu chmur pokroju "Shard" czy "Genome-Tower".
Pascal stanął obok zamyślonego Thomasa, i ze złożonymi za plecami rękami, zakołysał się na piętach:
- Imponujące, co? - Stwierdził rozbawionym tonem, po czym nie czekając na reakcję Toma, wskazał ręką w stronę wjazdu do budynku:
- Tędy, rezydencja mojego znajomego znajduje się
38
na najwyższym piętrze.
Po wejściu na teren parkingu, podążyli wzdłuż wijących się pomiędzy różnorakimi budkami i namiotami alejek. Delikatne światło zawieszonych pod sklepieniem girland zabarwiało całe otoczenie na karmazynowy kolor. Gdzieniegdzie paliły się też pojedyncze, papierowe latarnie.
- Byłeś kiedyś w Heathrow? - zapytał nagle Pascal. Tom wzruszył ramionami:
- Przed zniszczeniem, jak byłem bachorem to z rodzicami lecieliśmy stąd na wakacje do Dubaju, ale już za dużo z tego czasu nie pamiętam.
- Dwieście tysięcy ludzi przewalało się kiedyś przez to lotnisko. Dziennie! Teraz jest to po prostu liczba mieszkańców. Istny wrzód na dupie każdego kolejnego burmistrza Londynu. Wiedziałeś, że tutaj mają swoją własną administrację, a nawet odpowiednik rady miejskiej?
- Fantastycznie – Pomasował swój coraz bardziej bolący kark. Co on tu robił? Dodatkowo w uszach co jakiś czas odzywał mu się dźwięk przypominający statyczne strzelanie licznika Geigera. Poczuł wzburzający w nim niewytłumaczalny gniew. Denerwowali go obijający się o niego śmierdzący ludzie. Denerwowały go ich spojrzenia, ich wołania i hałas.
39
Denerwowały go nastolatki w sportowych dresach, łypiące na wszystkich dookoła i na siebie nawzajem oraz starcy z martwymi minami niczym zmęczone istnieniem monumenty. Wkurzała go łypiąca na niego nieobecnym wzrokiem wychudzona arabka ze skrętem w ustach oraz wkurzała go grupa wrzeszczących dzieci, które prowadziły coś, co musiało dwadzieścia lat temu być wagonikiem kolejki między-terminalowej. Boże! Czego on by nie dał za kilka bajtów epsa. Zaraz... Czemu on ma zważać na jakiegoś cwaniaka, skoro takie DelugeX, czy Czystość nie zbałamucą go, a tylko dadzą mu chwilę ulgi oraz jasności umysłu. Nie wspominając o paru innych pożądanych efektach. Po chwili zastanowienia, nie zwolniwszy kroku użył CMEC-a, aby wejść na serwer PiRuff.com. Niestety zamiast spodziewanego loga, przed oczami wyskoczyła mu wiadomość:
[SERWER NIE ODPOWIADA: JESTEŚ OFFLINE]
Tom zaklął cicho. W żołądku wezbrały mu się trawienne kwasy i niemal podeszły do samego gardła. Nie wiedział czy ze złości, czy z głodu. Następne parę minut podążał w złowieszczym milczeniu za zwinnie przeciskającym się między ludźmi Pascalem.
- I jesteśmy na miejscu - odparł
40
ze zbytnią jak na gust Toma pogodą ducha.
Mieszkanie, tak samo jak wszystko inne tutaj, było zbudowane z rozmaitych kawałków; na jedną ścianę składał się nawet fragment samolotowego skrzydła. Co je wyróżniało to rozmiar. Rzeczywiście, w porównaniu do znajdujących się na zewnątrz budek, była to istna "rezydencja". Obite metalem drzwi przyozdobione były one znakiem z napisem: "Uwaga! Zły człowiek!".
"Ma gość poczucie humoru" pomyślał Tom.
- Stanley! Stan! Otwieraj! – Pascal walił otwartą protezą w drzwi tworząc przy tym całkiem niezły raban, ginął on jednak w okolicznym zgiełku. Po chwili skrzypnęło cicho i w wejściu ukazał się w przybliżeniu pięćdziesięcioletni mężczyzna o pospolitym wyglądzie i jajowatej głowie. Brudny t-shirt marszczył się na lekko zaokrąglonym brzuchu, podczas gdy cofnięty, zarośnięty podbródek kojarzył się Tomowi z owłosioną waginą. Konkursów piękności to ten gość nie wygrywał.
- No już, wchodźcie bo mi tu jakich smarkaczy zwabicie – chrapliwy głos zabarwiony był mocnym, wschodnioeuropejskim akcentem. Zostawiwszy otwarte drzwi, ponownie zniknął w głębi
41
mieszkania.
Tom wszedł za Pascalem. Zabrało mu kilka prób zatrzaśnięcie niedomykających się drzwi. Stanley zdążył w tym czasie usiąść za małym stolikiem i zabrać się za dokańczanie jakiejś brązowej zupy. Przed nim wyświetlała się w powietrzu holograficzna plansza do Sudoku.
- Cześć Stan – przywitał się Pascal. Mężczyzna nie odrywając oczu od gry, wskazał łyżką na otoczoną pustymi kartonami sofę. Leżała na
niej niedbale rzucona czarna torba.
- Składzik znajduje się w korytarzu, pierwsze drzwi na lewo. Obsłużcie się sami – zagderał.
Pascal obrócił się do Toma:
- Jeśli nie masz nic przeciwko, ja mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia. Na zapleczu znajdziesz wszystko czego będziemy potrzebowali. Ja zaufam twojej ekspertyzie, a ty tymczasem poczuj się jak w supermarkecie. Widzimy się za kilka godzin, tak?
- Chyba kpisz ze mnie? A co ja mam w tym czasie robić? – krzyknął z niedowierzaniem.
- Poza wyposażeniem? Nie wiem, wyciągnij nogi lub zjedz coś. Zapytaj Stanleya, może ma kawałek polskiej kiełbasy. Najlepiej to weź się trochę doprowadź do porządku. Potrzebuję abyś był ciutkę bardziej reprezentatywny. Nie
42
będzie mnie najwyżej dwie godziny! – I tak po prostu, jeszcze tylko szepcząc na odchodnym „Wybierz mi coś ładnego”, już go nie było.
Tom spojrzał na Stanleya, który jakby nigdy nic jadł dalej swoją zupę. Na planszy samoczynnie pojawiały się i znikały cyfry. Zdawał się on ignorować kapiące z łyżki jedzenie, jak i stojącego przy wejściu Thomasa.
Stwierdzając, że odświeżenie się nie jest wcale takim złym pomysłem, zignorował torbę i spytawszy się Stana o łazienkę (w korytarzu - "siorb", "chlup" - pierwsze drzwi na prawo), skierował się tam, zostawiając za sobą próżnię niezręcznej ciszy.
Zasunął za sobą drzwi. Łazienka była strasznie mała, ale jakoś udało jej się pomieścić kabinę prysznicową (ledwo wynosiła się ona poza pojęcie miski i konewki), ubikację oraz umywalkę z nierdzewnej stali. W stojącym przy kranie metalowym kubku znajdowały się dwie szczoteczki do zębów. "Aha, jest i pani Stanleyowa".
Jego CMEC przetłumaczył wygrawerowany na kubku polski napis: „PRACA TWOIM DRUGIM DOMEM”
Wysikał się, spojrzał w wiszące nad zlewem pęknięte lustro. Odniósł wrażenie, że
43
ma przed sobą znajomego, którego oblicze, odkąd je ostatnio widział, zostało zniszczone przez szybko postępującą chorobę. Wiedział czego się spodziewać, a jednak przez chwilę zastanawiał się kim jest ten patrzący z odbicia człowiek. Przetłuszczone włosy, zarośnięta twarz. Niegdyś młode i świeże oblicze, teraz niezdrowo blade oraz pobrużdżone pozostałymi po smutku i depresji wyschniętymi korytami zmarszczek. Wygląd ten przyprawiałby go o mdłości, gdyby nie fakt, że jakakolwiek namiastka próżności umarła wraz z jego rodziną. Uważał, że tak naprawdę wygląd dwunastowiecznego pokutnika jak najbardziej był tutaj na miejscu.
Zauważył jakkolwiek małą niezgodność. Nie mógł przyłożyć do tego palca. Coś w jego spojrzeniu... Pojawił się w nim jeszcze do niedawna nieobecny błysk.
"No tak, wciąż jestem parodią istoty ludzkiej, ale chociaż przez chwilę znów mam powód do funkcjonowania... jaki straceńczy by on nie był."
W ciągu następnej godziny z pomocą znalezionej na podłodze golarki pozbył się swoich kłaków i brody. Gdy skończył, metalowa misa umywalki wyglądała jak owłosiony anus olbrzyma. Jeden
44
szybki prysznic później, ścierał z lustra osiadłą parę. Wraz z puklami i brudem poleciało mu chyba z dziesięć lat, jako że teraz patrzył w te same oczy zupełnie innego człowieka. Ze szczeciną na głowie i gładkim podbródkiem już nie był jedynie swoim własnym cieniem, a całkiem wyraźną i to dość prymitywnie przystojną reminiscencją. Żeby tylko nie ten cholerny ból głowy!
Ubrał się z powrotem, pozbył odciętych kudłów, a następnie opuścił łazienkę. Wrócił na chwilę do salonu po torbę, przy okazji zostając świadkiem Stana pokonującego kolejne chyba już Sudoku. Gdy wrócił do hallu, mało nie potknął się o wijący się po podłodze warkocz kabli. Jakim cudem go wcześniej nie zauważył?
- Co do... – Podążając za nim wzrokiem zobaczył, że znikał w ścianie na drugim końcu korytarza. Jakaś serwerownia? W takim miejscu?
Z ręką na drzwiach do składziku, rzucił okiem na tego jakże dziwnego mężczyznę. Bo rzeczywiście co do tego, ze był dziwny nie było żadnych wątpliwości. Był też jednak dobrze jak na Deathrow ustawiony. I wyposażony. Co do tego ostatniego Tom szczególnie przekonał się gdy znalazł się
45
wewnątrz składziku.
Przeklinając w myślach Pascala, zabrał się za otwieranie rzędów metalowych schowków, zajmujących wszystkie ściany. Z każdą jednak otwartą szafką, myśl o nim wyparowywała z jego głowy, zaś jego oczy coraz bardziej rozszerzały się ze zdziwienia. Tom oczekiwał, że znajdzie może wysłużone MP-5, Beretty i Colty lub jakieś ich chińskie podróbki. Gdzieś tam może spodziewałby się M16-stki czy G36-stki – samotnej niczym pięciolatek na balu maturalnym starszego brata. Tymczasem szafki pachniały smarową świeżością najnowszych cudeniek w dziedzinie uzbrojenia: widział pistolety maszynowe PS35 z zamontowanymi celownikami AutoTrace, ultra-lekkie karabiny szturmowe Bushmaster Carbon-42, opływowe Tseki-Hindhuo, a nawet futurystyczny UT-B "Bengali" – pierwsza broń korzystająca z technologii pulsacyjnej. Wybór nie kończył się aczkolwiek tylko na broni. W szafkach ułożone były także pancerze bojowe, drony rozpoznawcze, różnorakie granaty poczynając od standardowych, fragmentarycznych poprzez flashbangi na EMP i zakłócaczach kończąc.
Tom gwizdnął cicho. Wyglądało to jakby ktoś szykował się do wojny.
46
Za pasem miał siedem lat w wojsku, liczne misje w Angoli i Libanie, ale niektórych z tych cudeniek nigdy nie trzymał nawet w rękach. Wiele z nich wykraczało poza możliwości budżetowe nawet niektórych sił specjalnych i była produkowana jedynie na potrzeby co większych prywatnych firm wojskowych, a tu proszę, właśnie stał wśród ilości najnowszego uzbrojenia wystarczającej do wyposażenia średniej wielkości kompanii wojska.
Z każdym nowym faktem obecność Polaka w tej czarnej dziurze nabierała dla Toma coraz większego sensu.
Zaczął opróżniać szafki i wypełniać wielką torbę "niezbędnym" ekwipunkiem. Dla siebie upatrzył Bushamstera, zaś jako broń krótką: używanego w policji SIG Sauera 242. Chwilę się zastanawiał nad wyborem dla Pascala, ale biorąc pod uwagę jego protezę wybrał mu kompaktowego Magpula model "Caspian", nazywanego często VHS ze względu na swoją funkcję składania do formy przypominającej starą kasetę wideo. Dodatkowo dopełnił ten wybór pół-automatycznym Kel-Tec'iem, o sile zatrzymywania większej, niż można by się spodziewać po tak lekkiej broni. Następne dwadzieścia minut spędził
47
dobierając i sprawdzając resztę ekwipunku, który Pascal sądził, że może się przydać. Gdy skończył, pozamykał szafki i przeszedł z powrotem do salonu. Stanley gdzieś zniknął, pusty talerz na stole jedynym znakiem jego niedawnej obecności. Nie mając nic innego do roboty odłożył torbę i z sapnięciem rozłożył się na kanapie. I czekał. Pół godziny... godzinę...
Pascal nie wracał. Z nikłą nadzieją, Tom postanowił, że jeszcze raz spróbuje podłączyć się do sieci. Bez efektu. Rozczarowanie było silniejsze niż sam się chciał przed sobą do tego przyznać.
Spojrzał na stojącą w rogu lodówkę. Jedyne co mu zapewne pozostało to znalezienie w tej dziurze czegoś do zjedzenia, co go nie zabije. Przynajmniej nie od razu. Zabawne, że szperając w niej w ogóle nie czuł poczucia winy. Jakby był u siebie. Czyżby tak szybko się zadomowił? Uznał, że raczej nie. Prawdopodobnie to miejsce było mu tak samo domem jak każde inne, czy była to stacja metra czy przytułek. Przesuwał właśnie kawałek spleśniałego sera, gdy usłyszał za sobą głos:
- Na górnej półce masz trochę sałatki.
Tom odwrócił się. Brzuchata postać Stanleya
48
pojawiła się niewiadomo skąd.
- Słuchaj, próbuję się podłączyć do sieci... – zaczął.
- ... I uderzasz w wirtualny mur, że aż zęby lecą i nos krwawi. – wymamrotał Polak. Tom spojrzał na niego zaskoczony.
- Tak... chyba. Cokolwiek masz na myśli. Jestem offline w każdym razie.
- Podziękuj tym reprezentatywnym pizdom w rządzie.
- Ale czemu? To oni blokują dostęp?
- Chcą przydusić to nasze... domowe ognisko terroryzmu. – Angielski Stanleya, choć mocno akcentowany, nie był taki zły. Czasem jedynie słychać było jego dziwną składnię:
- Sieć to powietrze. Bez powietrza nie ma ognia! Przynajmniej oni tak myślą. O sieci, nie o ogniu. Kurwa, znów złej metafory użyłem!
- To jest w ogóle legalne?
- Legalne, nielegalne. Większość nienawidzi tego naszego ropniaka. Na pewno wszyscy starają się ignorować istnienie Deathrow. I dobrze. Przynajmniej mamy spokój. – zatrzymał się jak zamyślony po czym machnął ręką, uśmiechając się - Aj! Jak to ktoś powiedział: niech nienawidzą, byleby się bali, nie? Poczekaj podłączę cię zaraz do sieci. Mam specjalne dojścia. - Wchodząc do korytarza rzucił jeszcze przez ramię:
- I zjedz
49
tą jebaną sałatkę bo się jutro zepsuje!
Sałatka była całkiem niezła, choć Tom preferował raczej kawał dobrego steku. Zdążył mimo to opróżnić miskę, gdy Stanley wrócił z przypominającym mały tranzystor urządzeniem. Z jednego końca wisiał metrowy, pożółkły przewód.
- Podłącz ten moduł do CMEC-a, zaloguj się na mój serwer {drinkme} i voilá!
Tom odłożył puste naczynie oraz żując jeszcze ostatni kęs sałatki chwycił końcówkę kabla, którą wcisnął do wejścia u podstawy karku.
Na peryferii jego wizji wyświetliły się procesy załadowywania systemu operacyjnego, przypominające te widziane w starych pecetach. Zrelaksował się na kanapie obserwowany głodnym wzrokiem przekrwionych oczu.
- Jestem w systemie - powiedział po chwili.
- W miejscu logowania wpisz hasło: nt.b0tt13 - Głos Stanleya był zniekształcony i przytłumiony.
Tom był bezcielesną parą oczu unoszącą się wśród neonowych cyberstrad. Internetowe aleje zapełnione były przemykającymi szybko witrynami internetowymi. Wysłał niemą komendę i w przeciągu sekundy miał przed sobą nieskończenie białą ścianę portalu PiRuff.com. Wiszące w przestrzeni logo
50
było wielkości samochodu ciężarowego.
Był to dość archaiczny interfejs. W dzisiejszych czasach wszystko odbywało się w biegu - augumentowana rzeczywistość w miejscu całkowitej imersji zapewnianej przez tę wirtualną. Cyberstrady, datasfery, ampy... to wszystko co teraz widział było przynajmniej piętnastoletnią technologią.
Zignorował ostrzeżenie zdrowotne po czym przewertował katalog z używkami. Ściągnął "Spirited Away" i "Czystość". Pierwszy przypominał swoim działaniem meskalinę, natomiast ten drugi był lekko przekształconym militarnym "programem wzmacniającym" przyspieszającym tempo reakcji i percepcję – szczególnie popularnym u graczy.
Mając czego potrzebował, wyciągnął kabel z karku. Niczym obraz starego telewizora, cyfrowe miasto w ułamku sekundy zmniejszyło się do pojedynczej białej linii, aby po chwili całkowicie zniknąć. Zmiana była dość rażąca swą nagłością, ale te parę milisekund szoku było całkiem orzeźwiającym uczuciem. Jak skok do zimnego oceanu.
Rozejrzał się i stwierdził, że Polak jeszcze raz gdzieś zniknął.
"Nawet lepiej" pomyślał Tom. Bez Stana,
51
którego najwidoczniej mało obchodziło co się dzieje w jego własnym domu i bez Pascala, który po kilku godzinach przestał go juz obchodzić, mógł się spokojnie rozłożyć i porozmawiać ze swoją rodziną. Nie czuł trzęsących się rąk, ani zimnego potu. W końcu ciało nie mogło uzależnić się od programów narkotycznych.
Umysł Toma jednakże zareagował podnieconym trzepotaniem motylich skrzydełek.
Drzwi. Jedne drzwi. Cała masa drzwi. ...wi wyrastające z drzwi. Drzwi tworzące-drzwi przestające istnieć jako drzwi. Wiszące w kręgu ze zlewającymi się ze sobą krawędziami, tworząc jakąś geometryczną figurę. Zewsząd wyrosły linie. Powoli. Farba ściekała pod górę. Rozlewała się niczym w mokrej wodzie, tworząc fraktale. Piękne, straszne, jaskrawe. Drzwi się rozeszły. Oktagon przestał być. Być. Były drzwi. I osiemnaście rąk aby je otworzyć.
"Dom" – szepnął mu jego umysł. Miejsce wydawało się znajome, a jednocześnie obce.
- Hej mój ty wielki szczurze – Tym razem włosy z tyłu głowy miała związane czerwoną tasiemką. Pamiętał, że używała jej do joggingu. Czuł zapach jej skóry gdy siedziała obok.
-
52
Tata! – Zapiszczał drugi głosik, a mały ciężar z rozmazaną twarzą wskoczył mu na kolana.
- A oto i mały szczurek. – Louise wywróciła oczami poprawiając gęsty kucyk. Pod oczami powiększały się małe fraktale rozmazanego we łzach makijażu. Nie wiedział co w tym widoku jest nie tak. Wszystko było tak jaskrawe. I głowa już nie bolała. Przeniósł wzrok z powrotem na swoją córkę:
- Co tam dzieciaku? Jak tam w szkole?
- W szkole? W jakiej szkole? – Dziewczynka zeszła z jego kolan i splotła ramiona na swojej gołębiej klatce piersiowej, imitując tym samym tak dobrze jej mamę - Tato czy ty znów piłeś wczoraj z kolegami?
- Cora, tata jest zmęczony. Wiesz przecież ile miał ostatnio stresów. – Zganiła ją Louise.
- Cóż za szczurza bezczelność! – zaśmiał się radując się jej widokiem – Tata ciężko pracował... I chyba przez to na śmierć zapomniał o twoich urodzinach! Ale może to i dobrze. Urodziny to taki głupi zwyczaj...
- Wcale nieprawda! I sam jesteś szczurek! Tylko, że taki duży! – Przekrzywiła psotnie główkę.
- Masz rację szczurku – wtrąciła kobieta - Twój ojciec jest dużym szczurem i dziwakiem.
53
Wyciągnął dłoń w której pojawiło się z nicości małe pudełeczko. Rozmazana jak zza zaparowanej szyby buzia wydała pisk dziecięcej ekstazy, zaś małe rączki pochwyciły prezent. Cora otworzyła pudełeczko i wyjęła z niego kolorową bransoletkę, która samoczynnie zawinęła się wokół jej nadgarstka.
Jego żona.. żona.. skwitowała to sardonicznym parsknięciem:
- Mmm, no tak i dziwić się, że to ja jestem zawsze złym gliną.
Tymczasem Coraline bawiła się błyskotką, biegającą po jej przedramieniu jak mechaniczna stonoga.
- Zawsze ją rozpieszczałeś...
- Tato? - Przerwała mamie Cora. Palcem stukała w główkę mechanizmu. Jej ...twarz... sku... skupiona na tej czynności. Jednocześnie wpatrzona w niego – Kiedy wrócisz do domu? – Ostatnie słowa zabrzmiały jak by były wypowiedziane z tysiąca gardeł.
- Kochanie, mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia, ale obiecuję, że niedługo będę mógł zostać w domu na dłużej.
- Ale Taato... – jęk protestu kroił mu serce, został jednak gwałtownie przerwany przez autorytatywne spojrzenie Louise:
- Dosyć Coraline, słyszałaś co powiedział Wielki Tata Szczur. Niedługo będzie mógł z
54
nami zostać na dłużej, najpierw musi tylko znaleźć pana który nas zabił...
Tom zapomniał o następnym oddechu. Jego źrenice rozszerzyły się. Spadał.
Cały ten konstrukt który sobie stworzył, począł się kruszyć na małe fragmenty, rozrywany geometryczny strzęp po strzępie.
- Nie... Nieee... proszę... jeszcze nie pora...
Coraline... – Z oczu poleciały mu łzy. – Nieee!
Postać jego córki rozwiała się niczym popiół na wietrze. Tak jak i jego domu, moment później już jej nie było. Z powrotem były za to znajome pudła, zawalone gratami półki, śmieci i smród kanapy. Na peryferiach jego wizji obraz wciąż jeszcze przybierał ziarnistej tekstury - zwyczajowa pozostałość po epsowych wizjach. Tom wpatrywał się w przestrzeń. Głuchą, i niemą jak cisza, która nastała po huku eksplozji.
- No to tyle, jeśli idzie o śnienie na jawie – Louise jak zwykle zostając trochę dłużej, stała nad nim, wpatrując się w niego ze zmarszczonymi brwiami. Mężczyzna schował twarz w dłoniach:
- Ale, to tak szybko minęło.
- Oj, mój biedny Thomas – pokiwała głową – Zawsze mu za mało. Mnie też było ciebie mało, gdy znikałeś na całe
55
miesiące, ale czy słyszałeś abym narzekała?
- Bez przerwy – uśmiechnął się smutno.
- No to teraz ty też musisz trochę ponarzekać. Nie martw się, cały czas czekamy na ciebie i nigdzie się nie wybieramy. Zrób, co masz zrobić i wtedy do nas dołącz.
- Trochę zmieniłaś swoją pieśń. Co się stało ze "Skacz, Thomas"?
Widmo Louise usiadło obok niego i wzięło jego dłoń, w swoje. Uczucie było tak realistyczne, że czuł kości jej delikatnego śródręcza strzelające lekko pod jego palcami. Obrócił się do niej i spojrzał w lekko rozmazaną twarz. Jak on za nią tęsknił!
- W końcu na światło wyszły nowe fakty, nieprawdaż? Tom, posłuchaj, może niedługo, a może za wiele, wiele lat w ten czy inny sposób wszyscy będziemy znowu razem. Możesz oczywiście dołączyć do nas już jutro; po prostu, zakończyć tylko ten rozdział, i zostawić epilog komuś innemu do napisania. Nie ekscytuje cię jednak druga opcja? Opcja doprowadzenia historii do końca? Dowiedzenia co się tak naprawdę stało? – przeniosła lewą dłoń na jego pierś – nie martw się - w końcu nadejdzie dzień w którym już nigdy nie będziesz musiał nas
56
zostawiać. A teraz, kto wie? Możliwe, że zostało ci więcej do zrobienia, niż zdajesz sobie z tego sprawę.
- Ale co masz.. – Zaczął, ale Louise uciszyła go gestem.
- Na-na, koniec rozmowy na dzisiaj – Delikatnie popchnęła go na plecy. Z przebiegłym uśmiechem wspięła się na niego i pochyliła, całując mocno. Smakowała miętą:
- Zostało nam tak niewiele czasu. Czemu lepiej by go nie wykorzystać?
#
- Naprawdę byłeś chory, przyjacielu. I nigdy nie wyzdrowiałeś, tylko twoja choroba wkroczyła w nowe stadium.
- A jaką dobry doktor Narasimhan zaleca kurację? – Jeszcze zanim zdążył dokończyć to zdanie, więzień zarobił przeciągnięcie elektryczną pałą po łopatce. Guntersen tym razem, bez okazania jakiejkolwiek uciechy czy sadyzmu, przytrzymał napięcie tę jedną-dwie sekundy dłużej, tak że gdy skończył, Ravi oklapł w krześle sapiąc ciężko. Komendant obrzucił sierżanta aprobującym wzrokiem. Typowy służbista, wiedział co robić, kiedy to zrobić i nie zadawał zbędnych pytań. Narasimhana ulubiony typ pozbawionego ambicji pracownika.
- Każdą lekcję trzeba ci linijką wyłożyć Thomas? No ale odpowiadając na twoje
57
pytanie, moje stanowisko jest takie, że nieuleczalnie chore bydło nadaje się tylko i wyłącznie do uboju – wzruszył ramionami – Syn rolnika, co zrobić. Ale proszę, kontynuuj.
Ravi splunął krwią na bok i poprawił się w krześle, chociaż gdy się odezwał jego głos nie wyrażał ani gniewu, ani tak naprawdę żadnego uczucia, tylko znów tą zblazowaną monotonię. Właściwie to postawą przypominał komendantowi samego Guntersena. Zwalił to na ich wojskowy trening.
- Pascala nie było z powrotem przez całą resztę dnia. Dopiero jak się obudziłem z rana, siedzieli obaj przy stole. Polak... Stanley, znów coś tam siorbał i bawił się przy jakimś programie. Już wtedy zorientowałem się, że ten niby zdziwaczały wymoczek był poważnie splątany z Darknetem.
- Ma sens. Skąd jednak taki człowiek miał całe to wyposażenie? Z tego co mówisz nie był to szmelc z radzieckiego demobilu, tylko najnowsze modele uzbrojenia.
- Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem.
- A później?
- Wszystko w swoim czasie.
Narasimhan westchnął zirytowany:
- No dobrze. Wróćmy do Pascala. Dowiedziałeś się gdzie był i czemu się spóźniał?
- Ano, wyszła z tego ciekawa
58
wymiana zdań. Widzisz Pasha, Pascal gapił się na mnie, jakby mi ktoś mazakiem fiuta na czole narysował. Zaczął się rzucać do mnie. Wyzywać od frajerów i ćpunów. Podobno wrócił później, gdy byłem na odlocie i się kompletnie wkurwił. Może było trochę w tym racji, bo widok jaki prezentowałem z moimi wywróconymi oczami nie był zbyt... jak by to powiedzieć... dostojny. Odpyskowałem tylko, żeby się pierdolił. Na więcej wtedy nie było mnie raczej stać, ale gówno mnie to obchodziło. On się spóźniał, a mnie bolała bania. Tak przynajmniej udało mi się stępić ból i byłem bardziej przydatny następnego dnia...
- Wciąż nie odpowiedziałeś mi na pytanie! – ostrzegł komendant.
- Racja. Czar wspomnień, ciężko coś na to poradzić. Wyglądało na to, że Pascal bardzo produktywnie spożytkował czas swojej nieobecności.
- Co masz na myśli?
- Wiesz, prześliźnięcie się przez punkt kontrolny Dzielnic Strzeżonych samo w sobie, było raczej skomplikowaną sprawą. Dodaj do tego nasz – chrząknął – ekwipunek, to sprawa ze skomplikowanej robiła się ryzykowna. Mieliśmy pozostać nierozpoznawalni wśród innych milionerów, a do tego
59
potrzebowaliśmy porządnych czterech kółek..
#
Po czterech godzinach ból głowy powrócił. Na ten raz zmienił formę z ciągłego i tępego, na nachodzące falami, ostre pulsowanie. "Może mam raka?" – pomyślał apatycznie Tom, poprawiając kołnierz białej koszuli szofera. Jego marynarka była nieznacznie wypchana skrywanym pod nią lekkim, bojowym pancerzem.
"Może jakiś guz mózgu?". Sama idea sprawiała, że chciał się wyłożyć na asfalcie ze śmiechu. To by dopiero była ironia kurwa losu!
Thomas prowadził Bentleya ulicami eklektycznego Hammersmith. Pascal, jak to na niego przystało, rozsiadł się wygodnie w tylnym siedzeniu luksusowego wozu, obserwując jakiś szczególnie interesujący punkt w przednim siedzeniu pasażera. Uśmieszek nigdy nie schodził z jego twarzy.
Bentley co prawda wyróżniał się nieco z ruchu drogowego, jednak ku Thomasa uldze nie obrócili zbyt wielu głów. Pomimo faktu, że w Londynie użytkowanie zwykłych samochodów wiązało się z tak astronomicznym podatkiem, iż większość preferowała rowery, transport miejski lub autonomiczne taksówki (nazywane w skrócie selfcarami bądź seldrive'ami) to
60
jedna rzecz do jakiej Londyńczycy byli przyzwyczajeni to inność. Tę populację niewiele rzeczy dziwiło. Thomasowi bardzo to pasowało, aczkolwiek to nie ludźmi najbardziej się martwił. Co jakiś czas zerkał przez oszklony dach na przemykający kilka metrów wyżej ruch dronów. Tworzące niemal drugi poziom ulicznego ruchu, boleśnie migały swoimi światłami przypominając mu tak niedawno obserwowane arterie cyberstrad. Większość jak na przykład te od Amazona, Ebaya, Yourganica czy Kaitsu Corporation nie wzbudzały specjalnej konsternacji, ale czasami między nimi przewijały się troszkę wolniej, troszkę wyżej sondy policji lub Bluesky Security. Tajemnicą poliszynela było, że w czarnych korpusach tych drugich oprócz kamer, czytników i czujników znajdowało się też ofensywne uzbrojenie. Lampka przy tablicy rozdzielczej zapalała się za każdym razem gdy dron wysyłał elektroniczne zapytanie o tożsamość właściciela. Cztery razy odkąd zjechali z M25.
Ian Garner. Tak przynajmniej przywitał ich Bentley, gdy do niego wsiadali. I taką odpowiedź system operacyjny wozu wysyłał na te zapytania.
- Przed nami Punkt Kontrolny – Modny garnitur Pascala
61
był tak dobrze dopasowany, że wydawał się być na nim wytatuowany. On w ogóle włożył na siebie pancerz?
Tom zatrzymał się w kolejce samochodów. Wszystkie czekały aby przejechać przez okalający ulicę, pięciometrowej wysokości, betonowy tunel. Machnął ręką na śniadoskórego chłopaka, który chciał umyć okna ich wozu. Gdy po dwóch minutach znaleźli się przed szlabanem, wyszedł im na spotkanie funkcjonariusz Bluesky Security Solutions - południowo-afrykańskiej, prywatnej firmy wojskowej wspomagającej lokalne władze w ochronie DS. Noszony przez niego granatowy pancerz miał (poprzez kojarzenie się z policją) wzbudzać zaufanie, ale liczne afery związane z brutalnymi zatrzymaniami i nie do końca legalnymi procedurami sprawiły, że firma już była obiektem kilku dochodzeń i zepsutej reputacji. Nie pomagały też oskarżenia o defraudowanie miejskich funduszy.
W tym wszystkim co prawda nie różnili się niczym od normalnych gliniarzy, ale jako prywatna firma byli łatwiejsi do wytknięcia palcem, niż rządowy aparat policji.
Poza zadaniem kilku rutynowych pytań (w tym jednym o tym czy którykolwiek z nich cierpiał na epilepsję) i sprawdzeniu
62
wirtualnych przepustek, przepuścił ich przez barierę bez większych problemów. Na koniec ostrzegł o zachowaniu niskiej prędkości i mrugających ostro światłach.
- Nie żartował z tymi światłami - stwierdził Pascal znudzonym głosem. Rzeczywiście po wjechaniu do tunelu zaczęło nagle iskrzyć ostrymi błyskami przywodzącymi na myśl flesze aparatu fotograficznego.
- Prześwietlają samochód. - odrzekł Tom.
- Suuper! - ziewnął rozciągając się w siedzeniu - Boże, pobłogosław piankę fotokarbonową! Całą noc zajęło nam faszerowanie nią naszej bryki.
- Nam?
"Ta cholerna głowa!".
Pascal zawahał się przez chwilę, po czym zastąpił cyniczny uśmieszek poważną miną:
- Dobra, Stanley wysłał mi wiadomość. CMEC Alsberga kisi się w domu od ośmiu godzin.
- To w ilu teraz działamy? Ile członków składa się na naszą... drużynę? I co Stanley ma z tym wszystkim wspólnego? Poza oczywiście wyposażeniem. Wydaje się być trochę dziwnym dodatkiem.
Pascal nachylił się w siedzeniu i spojrzał w górne lusterko, prosto w oczy Thomasa:
- Co powiesz na to abyśmy się skupili może na tym żeby każdy wiedział co ma robić.. - zawahał
63
się, po czym zaświecił zimnym uśmiechem - Nie zajmuj swej biednej głowy Stanleyem. Powiedzmy, że był i jest on niezbędny do odnalezienia Alsberga. Poza tym gdyby nie on, nie byłoby mnie dziś na tym świecie. Czy taka rekomendacja jest wystarczająca, aby wrócić do naszego aktualnego zadania?
- Niech ci będzie. Wpadamy, obezwładniamy typa i zadajemy mu zwyczajnie kilka pytań. Nie martw się, ciężko to spieprzyć. Choć wciąż nie rozumiem po co nam to całe uzbrojenie. - Potylicę przeszył mu zimny sopel bólu, tak że aż zaklął po cichu. Przy pierwszej okazji musi kupić sobie jakieś tabletki. Albo zastosować ten drugi sposób, który Pascal obdarzał taką dezaprobatą.
- Powiedziałem ci, że wiecznie nie zdołamy działać pod parasolem tajemnicy. Szczególnie jeśli zaczniemy przetrząsać prominentnych i szanowanych obywateli Londynu. - Jego głos brzmiał jak z drugiego końca tunelu – Zresztą lepiej mieć i nie potrzebować...
Po jakimś czasie parkowali na ulicy obstawionej czteropiętrowymi kamieniczkami o białych fasadach, przypominającymi wyciągnięte wzwyż wille. Wszystkie mogły pochwalić się misternie zdobionymi gzymsami oraz werandami
64
w stylu portico, oflankowanymi greckimi kolumienkami. Pascal obrzucił Toma powątpiewającym wzrokiem wymieszanym z lekką dozą rzucanego wyzwania:
- Gotowy? Czy potrzebujesz jeszcze trochę pomocy z twoimi moralnymi rozterkami?
Tom wysiadając wystawił mu od niechcenia środkowego palca. Okrążył wóz i uniósł tylny bagażnik. Ze znajdującej się w środku torby wyjął pistolet, który dyskretnie włożył za pazuchę marynarki. Usłyszał ciche kliknięcie, gdy broń magnetycznie przyssała się do znajdującego się pod ubraniem pancerza. Pascalowi, który opuścił pojazd zaraz po nim, (Thomasa wpierw by diabli wzięli zanim otworzył by temu skurwielowi drzwi) wyciągnął Kel-Teca, on jednak uniósł obie ręce do góry sztucznie zmanierowanym ruchem:
- O nie, nie! Ja poproszę... - stanął przy otwartym bagażniku z szerokim uśmiechem - VHS-kę. Wybacz, ale nie mam zamiaru inwestować w jakieś półśrodki. - Obejrzał "zamknięty" karabinek z każdej strony, po czym przetestował go, strząsając lekko przedramieniem. Kompaktowe pudełko z mechanicznym trzaskiem rozłożyło się w leżącą na boku literę"H". Broń była gotowa do wyplucia
65
pięcio-nabojowych serii.
- Ujdzie - stwierdził z aprobatą.
Tom rozejrzał się po kryjomu:
- Może już wystarczy tego chwalenia się?
- Spokojnie, wyluzuj trochę, bo jesteś tak spięty, że zaraz ci kręgosłup pęknie. I tak ta nasza jednoaktówka osiągnęła swój smutny koniec, w momencie gdy nie asystowałeś mi przy opuszczaniu limuzyny, jak na szofera przystało.
Tom trzasnął bagażnikiem, odwrócił się i szybkim krokiem przekroczył ulicę. Nawet nie patrzył czy ten idiota idzie za nim.
Popołudniowe niebo było stalowo-szare, choć czuć było ciepły, majowy powiew. Liście biegnących wzdłuż ulicy ufryzowanych dębów zaszeleściły nad niemal całkowicie opustoszałymi chodnikami i weteranowi wydało się przez chwilę, iż jest jednym z ostatnich ludzi na świecie.
Upewniwszy się, że ma właściwy adres się wbiegł w dwóch susach na małą werandę. Od razu było widać, że stojące na jej szczycie mahoniowe, ciężkie drzwi należały do tego antywłamaniowego typu. Dodatkowo zabezpieczone były też zamkiem genetycznym i malutką kamerką, skierowaną w tej chwili na Toma.
Nie miało to większego znaczenia, gdyż drzwi były uchylone, zaś przez
66
wąski prześwit widać było fragment przedpokoju.
- Wszystko w porządku? - zapytał Pascal stając u podstawy schodów. Tom wskazał głową na drzwi, po czym ostrożnie wkroczył do środka. Nie podobało mu się to. Pascal wśliznął się bezgłośnie za nim i także zaczął się rozglądać.
Rozdzieliwszy się zaczęli przechodzić od pokoju do pokoju, ale nie zaobserwowali nic nadzwyczajnego; żadnych śladów walki, czy włamania - tylko czyste i drogo, aczkolwiek bez zbytniego przepychu umeblowane pomieszczenia. Jedna rzecz która Toma zastanawiała, to brak jakichkolwiek zdjęć, rachunków czy czegoś wskazującego na fakt, że rzeczywiście mieszkał tu doktor Stuart Alsberg. Tak jakby był to świeżo odrestaurowany hotel gotowy do sprzedaży.
- Thomas! - Zawołał z następnego piętra Pascal. Tom, który właśnie rozglądał się po nowoczesnej kuchni, przeszedł z powrotem przez przedpokój, po drodze domykając wciąż uchylone drzwi i wbiegł po schodach na górę.
Pascal opierał się jakby nigdy nic o framugę wejścia do gabinetu, zdominowanego przez masywne, mahoniowe biurko stojące na tle wypełnionych książkami półek.
- Chyba znalazłem
67
większość Stuarta...
Korpus siedział za biurkiem z zakrwawioną, lewą ręką opartą na jego powierzchni. Wyglądał jakby miał za chwilę wstać i się z nimi przywitać. Zeschłe, brązowo-karmazynowe resztki, rozchlapane były jedynie na prawej ścianie gabinetu, nadając całemu pomieszczeniu niezamierzenie artystyczny kontrast. Szyja denata kończyła się kikutem o odartych krawędziach, z prześwitującą gdzieniegdzie brudną bielą urwanego nagle kręgosłupa oraz delikatnymi refleksami wystających luzem srebrzystych drucików nerwo-sprzężeń CMEC-a. Jego elegancka koszula powleczona była zaschniętymi strumieniami krwi, w makabrycznej parodii w połowie stopionej świecy. Panujący smród zmusił Thomasa do zakrycia ust i nosa rękawem. Pascal wydawał się być nieporuszony.
Podeszli powoli do trupa. W drugiej, wiszącej pod stołem luzem dłoni, wciąż zaciśnięty był pistolet.
- Samobójstwo? - zdziwił się Tom – Ma gość wyczucie czasu.
Pascal wzruszył ramionami:
- Kto wie? Może zostawił jakąś wiadomość?
Thomas spojrzał się na drugiego mężczyznę, który w tym momencie wydawał się zaglądać do wnętrza szyi.
- Możesz z tym skończyć?
68
- zganił go na co tamten obejrzał się zdziwiony. - Właśnie nasz jedyny trop siedzi sobie tutaj jak Jeździec Bez Głowy po skończonej zmianie, a tobie zebrało się na bycie... - zawahał się – sobą.
- Spokojnie, przecież gorsze rzeczy widzieliśmy w życiu. Zresztą powtórzę, że gość mógł zostawić wiadomość, więc może coś nam to wyjaśni, bo masz racje, co do wyczucia czasu.
Obaj spojrzeli jednocześnie na spoczywający na biurku memotop. Gdy Tom go otworzył, pusta przestrzeń zawarta w najeżonej holograficznymi soczewkami ramce ekranu wypełniła się trójwymiarowym obrazem.
- Bingo! - wykrzyknął Pascal, czym zarobił kolejne poirytowane spojrzenie Thomasa. Nie musieli długo szukać gdyż na pierwszej zakładce pulpitu, na samym środku ekranu znajdował się plik video nazwany "odtwórz_ mnie".
Tom z wahaniem wysłał komendę do otwarcia pliku.
Twarz Stuarta Alsberga - starszego o ponad dekadę od czasów widzianej wcześniej fotografii - spoglądała z ekranu, tak wyraźna, iż wydawała się niemal prawdziwa. Wrażenie popsute było jedynie przez kilka nieznacznie rozmazanych fragmentów, spowodowanych organicznymi resztkami
69
pokrywającymi co poniektóre soczewki memotopa.
"Nazywam się Stuart Evan Alsberg. Nie wiem co mam za bardzo powiedzieć, ponieważ nie mam za bardzo komu tego powiedzieć, ale może jakiejś zainteresowanej osobie będzie potrzebny kontekst tego co tutaj właśnie znalazła. Jak podejrzewam nie jest to piękny widok. Odebranie sobie życia jest aktem wynikającym albo z poczucia straty, albo z poczucia winy. W moim przypadku było to za sprawą tego drugiego..."
Następne parę minut spędził na opisywaniu niehumanitarnych testów prowadzonych na ludziach przez AstoriaZepri i jej podobne koncerny farmaceutyczne oraz na tym jak ratyfikowane one były przez rządy Unii Europejskiej oraz Wielkiej Brytanii. Później skupił się na jego własnym wkładzie w ten proceder i na wkładzie jego firmy w międzynarodowe oraz domowe konflikty zbrojne. Mówił o tym jak do tej pory nawiedzały go twarze północno-koreańskich jeńców wojennych, pokrytych skutkami celowego zarażania szczepami różnych bakterii. Po wszystkim przepraszając sięgnął po pistolet i tłumacząc się, że chce oszczędzić widzom tego vue macabre, zakończył nagranie.
Tom wpatrywał się w
70
zamrożone w ostatniej klatce oblicze Alsberga, po czym wyłączył ekran. To wszystko wydawało się nie mieć sensu. Starał się... tak bardzo starał się... zebrać myśli, ale ten okropny ból głowy mu na to nie pozwalał.
- Nie... - zdołał tylko wyszeptać.
- Że co, Thomas? Nie ważne. Słuchaj, to nie jest mój jedyny trop. Jest jeszcze ktoś, kto może nam pomóc...
- Nie - przerwał mu – To nie ma sensu. Nic nie ma sensu!
- Pieprzysz głupoty. Słuchaj zmywajmy się stąd lepiej i udajmy, że nas tu nigdy nie było. Ten artykuł...
- Nie rozumiesz... Rozejrzyj się. To wszystko to jakaś ustawka!
Filary podtrzymujące sklepienie jego czaszki pękały.
- Patrz na to - zaczął wchodzić w przypadkowe foldery, których nawiasem mówiąc tak wiele nie było - Puste... puste... puste... Ten cały komputer jest do cna wyczyszczony! Poza tym jednym nagraniem. - Spojrzał z iskrą szaleństwa w oczach na swojego "towarzysza z przymusu" – Czemu ktoś, kto oskarża grupę korporacji o jakieś konspiracje, usuwa wszystkie potencjalne dowody z pamięci swojego memotopa? I rozwala sobie łeb wystarczająco doszczętnie, że nie ma nawet szansy na odzyskanie
71
wspomnień?
- Nie wiem! Może po prostu zwariował? Pieprzenie o korporacyjnych machlojkach, szarych eminencjach stojących za wojnami i tak dalej, to idealna zagrywka do rąk konspiracyjnych głupków. Może go zwolnili i chciał się na nich zemścić brukając ich imię? A że nie miał za bardzo czym tego poprzeć, to wolał zostawić wiszące w powietrzu wątpliwości.
Tom podszedł do półek z książkami i sięgnął po grubszy tom:
- "Płynność finansowa przedsiębiorstw brytyjskich" - odrzucił go na dywan, a następnie sięgnął po kolejną książkę - "Inteligentny Inwestor" - ta także wylądowała na ziemi - "Siła pieniędzy w czasach handlu bezwalutowego", "Udźwignąć Funta", "Tygrysy Centralnej Europy, Analiza Rynków Środkowo-Europejskich". - Wszystkie książki po kolei odrzucane były ze złością:
- Brzmi tobie to jak literatura kogoś kto zajmuje się badaniami bio-farmakologicznymi? Słuchaj, przeszukaliśmy pół rezydencji i nie znaleźliśmy nawet fragmentu wskazującego na tożsamość tego gościa. Żadnych zdjęć, rachunków, dyplomów czy jebanych pocztówek! Nic! Zero!
- Stary musisz, się
72
uspokoić. Czemu stąd nie wyjdziemy i nie obgadamy wszystkiego na spokojnie? - Na twarzy Pascala po raz pierwszy ukazało się wyraźne zmartwienie - Słuchaj wiem, że jestem czasami dupkiem i w ogóle, ale pamiętaj, że tak samo jak ty, chcę dorwać tego chuja, który odebrał mi rodzinę. Nasze sterczenie tutaj wcale temu nie pomaga. Masz rację, może zabójca wie, że jesteśmy na jego tropie i chce zamazać ślady. Proszę tylko o jedno - możemy stąd kurwa jego mać wyjść, i przemyśleć nasz następny krok?
Tom wpatrzył się w Pascala, na jego twarzy odmalowana wątpliwość. Rzeczywiście choć raz brzmiał sensownie. Ktokolwiek zainscenizował to wszystko, na pewno zadbał o zatarcie wszystkich śladów, więc i tak nie było czego tu szukać. Sama ta myśl ulżyła mu, i nawet ból głowy zdawał się zelżeć.
- Pomyślimy o tym gdzieś indziej… - powtórzył głucho słowa Pascala.
- Tak... Wyjdziemy stąd, zamkniemy drzwi i jeśli ten gość był takim samotnikiem na jakiego wyglądał to minie kilka dni zanim ktokolwiek się zorientuje. Da to nam potrzebny czas na obmyślenie kolejnego kroku.
- Już zamknąłem drzwi - Tom uniósł nagle głowę - Drzwi...
-
73
Słucham? Tak, zamkniemy drzwi. Kupi to nam trochę czasu... Zaraz co ty robisz?
Ravi jak w transie odpiął koszulę i ze znajdującej się w pancerzu przy piersi pochwy wyciągnął wojskowy nóż.
- Tom co ty wyrabiasz? - Głos Pascala zamiast wydawać się zmartwionym, był mieszanką niecierpliwości i ciekawości. Tom uruchomił broń. Ostrze zabuczało cicho i rozpaliło się do czerwoności. Rzucając ostatnie spojrzenie na Pascala który teraz w ciszy obserwował jego poczynania, podszedł do lewej ręki trupa i przyłożył do niej nóż. Ostrze przeszło przez skórę i kość niczym przez masło od razu kauteryzując krwawą tkankę. Powietrze wypełniła delikatna woń palonego mięsa. Z dymiącą jeszcze dłonią wybiegł z gabinetu. Sztylety znów dźgały go w kark z taką intensywnością, że w czasie zbiegania prawie zleciał ze schodów. Sapiąc ociężale wytoczył się na zewnątrz.
Ulica, oprócz kilku przypadkowych przechodniów i przejeżdzającego turystycznego autobusu wciąż była opustoszała. Przyłożył do genetycznego czytnika smutny, ludzki fragment. Czytnik zabuczał po czym odblokował zamek.
Tom powoli wkroczył z powrotem do
74
środka.
Mieszkanie odezwało się przyjemnym męskim głosem:
- Dzień dobry sir Garner. Dziś wrócił pan wcześniej z pracy, czy na pewno dobrze się pan czuje? Życzyłby pan sobie podkręcenia tempera..aaaaaaaa....aaaaaaa t-t-t-t-t... Zauważam skorumpowane dane w moim logu. Radziłbym zrestartowanie systemu, a jeśli to nie zadziała, zalecane jest skontaktowanie się z producentem.
Sir Garner... Ian Garner. Tom upuścił dłoń która z głuchym plaśnięciem uderzyła o panele hallu.
Wyciągnął SIG Sauera. Skradając się, w szedł po cichu po schodach i schował się za progiem wejścia do gabinetu. Ze środka nie dochodził żaden dźwięk.
- Boyd?!
- Tak? - głos miał spokojny, wyważony - Czegoś ciekawego się dowiedziałeś?
Zamiast odpowiedzieć wkroczył gwałtownie do pomieszczenia z wyciągniętą przed siebie bronią. Zastał Pascala siedzącego na brzegu biurka. Ten zobaczył w wycelowaną w niego lufę pistoletu i ukazał zęby w szerokim uśmiechu. Najgorsza była jego szczerość, niczym u babci dumnej ze swojego wnuczka, które chwaliło się swoimi brudnymi łapkami.
- Aha, no tak. Zamek genetyczny. Cóż, takie małe przeoczenie. Brawo za
75
nieszablonowe myślenie Thomas. Naprawdę mi zaimponowałeś.
- Kim jesteś?
- Och! - zaśmiał się klaszcząc w ręce. Znów dało się dostrzec to zmanierowanie. - Tak naprawdę to jestem nikim. Jestem tylko pędzlem, którym ktoś maluje największe dzieło swojego życia. Ty zaś jesteś płótnem, kochany. Dość duży zaszczyt cię kopnął, tak naprawdę. Szkoda tylko, że jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy.
- Jeśli nie chcesz skończyć z kulą w czaszce, lepiej się określ i zacznij gadać. - Wypowiadając ostatnie słowo skrzywił się z bólu. Pascal złożył ręce na piersi zadowolony z siebie:
- Jeśli już przy temacie czaszki jesteśmy, to jak tam twoja głowa? Bóle męczą? Cóż jeśli to coś pomoże to pociesz się myślą, że twoja głowa wciąż jest w lepszym stanie, niż głowa biednego Iana Garnera. Jakiś taki ten dzień dzisiaj monotematyczny.
- Zamknij mordę! Wyciągnij powoli broń i odrzuć ją w moją stronę.
- Tak, tak. Już się robi szefie.
Z kieszeni marynarki wyjął Caspiana i przytrzymał go na widoku przed sobą. Tom spięty i zdezorientowany ściskał intensywnie kolbę pistoletu.
- Najmniejszy, niespodziewany ruch, a odstrzelę
76
cię jak sarnę na łowach, przysięgam.
Niestety na to wyglądało, że Pascal nie potraktował tej groźby poważnie. Zamiast odrzucić Magpula, błyskawicznie rozłożył go do stanu gotowości i zdążył go nawet wycelować, gdy wciąż wyostrzony instynkt Toma, w połączeniu z jego treningiem zadziałały niemal samoczynnie. Jego pistolet odskoczył kilkakrotnie do góry, wypluwając pociski. Bam! Bam! Bam! Dwa z nich wbiły się Pascalowi w klatkę piersiową, a ostatni roztrzaskał mu twarz. Nabój wylatując potylicą rozbryzgał krwawą materię na znajdujących się za Pascalem półkach, dodając świeżej czerwieni do tej już obecnej, zwietrzałej. Ciało poleciało przez biurko i wylądowało na podłodze wśród latających świstków postrzelonych tomów, a pogłos i dzwonienie w uszach weterana trwało jeszcze chwilę, unosząc się w powietrzu jak gęsta mgła.
Stał on dalej z wycelowanym pistoletem, jakby spodziewał się że Pascal zaraz powstanie z martwych, ale po chwili mentalne wycieńczenie sprawiło, że klapnął tyłkiem na podłodze. Z łokciami na kolanach przejechał dłonią po szczecinie na czaszce jakby chcąc potwierdzenia, że jego głowa
77
wciąż jest na swoim miejscu. Ten dzień rzeczywiście był monotematyczny. Zaśmiał by się z niedorzeczności swojej sytuacji gdyby, nie była ona jednocześnie tak opłakana. Co on miał zrobić? Czyżby Pascal był zabójcą jego rodziny? Kurwa! Nie… Nie. Raczej nie, a nawet jeśli, to on coś wspomniał, że tylko wykonuje czyjąś wolę. W co on się wpakował? W co? I kim do cholery był Ian Garner? W jaki sposób on wpasowywał się do tej układanki? I czego tak naprawdę Pascal, czy kto tam nim nie kierował, od niego chciał? Pytania, pytania, pytania!
Kątem oka dostrzegł ruch.
W mgnieniu oka uniósł do góry pistolet... i zamarł z niedowierzania.
Zza biurka powstawał z martwych Pascal. Twarz miał zmasakrowaną i Tom teraz dokładnie widział otwór wlotowy. Nos i część górnej szczęki praktycznie nie istniały, jedynie wilgotna karmazynowa masa.
- O hej! – Powiedział trup. Dłonią dotknął delikatnie miejsca w którym powinny były jego usta po czym wskazał nią w stronę Toma w geście proszącym o cierpliwość - Fekundża.
Tom rozszerzył szeroko oczy i gwałtownie zebrał się z podłogi, nie spuszczając istoty z muszki pistoletu.
Tymczasem jej
78
twarz przechodziła dziwną metamorfozę. Cała rzeźnicza facjata zamieniła się w zbitkę pikseli, która po chwili ukształtowała się z powrotem w znajome, nieuszkodzone oblicze Pascala. To samo stało się z ranami w klatce piersiowej: chwilowe rozmazanie i marynarka z koszulą były jak nowe. Pascal spojrzał w dół z aprobatą.
- No - odrzekł z satysfakcją, świecąc tym swoim drażniąco kapryśnym uśmiechem – juz lepiej.
Tom z niedowierzającym spojrzeniem cofał się powoli. Spośród oszalałego obłędu jaki zrodził mu się w głowie, zdołał uformować jedyną możliwie koherentną myśl: Oszalał... nie mogło być innego wytłumaczenia.
Plecami przyparł w końcu do książkowego regału.
- Nie Thomas, nie oszalałeś... jeśli dobrze cię odczytuję. To znaczy nie można by cię nazwać może najzdrowszym członkiem społeczeństwa, ale nie ja jestem objawem twojego postradania zmysłów.
- Czym... w takim razie jesteś? Czym jesteś!!! – Przyłożył zaciśnięte pięści do oczu, w tym jedną wciąż ściskającą pistolet, jakby myśląc że tak wymaże fakt istnienia Pascala. Zjawa odetchnęła głęboko:
- No dobrze, żeby nie przeciągać zbytnio
79
suspensu powiem, że nie kłamałem cię wcześniej gdy powiedziałem, że jestem "nikim". Otóż ja naprawdę nie istnieję – Przeciągnął dłonią przez niemal już zapomnianego trupa. Przeszła ona na wylot jakby Pascal był duchem. – Powiedzmy, że jestem wytworem twojego... przeprogramowania? Chyba można mnie tak określić, jak sądzę. Mój twórca określa mnie jako "wirtual". Ładnie i zgrabnie.
- Nie wierzę ci skurwysynu! To jakieś bzdury!
- I znów rozczarowujesz - prychnął Pascal - Nie wiem co się tak dziwisz, technologia do tego już istnieje, kwestią było tylko jej ukierunkowanie.
- Ale przecież inni ludzie też cię widzieli..
- Thomas, Thomas. Jestem bardzo realny w swojej nierealności. Każdy z CMEC-iem mógł mnie widzieć. Dłuższe projekcje co prawda pociągają za sobą konsekwencje. Twoje bóle głowy? Niestety były one spowodowane przeciążeniem chipa. Poza tym, nie zawsze sama wizualizacja wystarczyła. - Podszedł do okna i zapatrzył się na ulicę – Każda bardziej skomplikowana projekcja, jak na przykład fizyka pocisków uderzających w ciało, czy choćby kamuflowanie prawdziwego przedmiotu i zastępowanie go
80
wirtualnym obrazem... To wszystko sprawiało tobie jeszcze więcej bólu.
Tom przypomniał sobie moment zbitego piwa w pubie i zakłopotanego klienta. Później zaczęły pojawiać się inne wspomnienia: niechęć do zapłaty gotówką, czy otwarcia drzwi wyjściowych z pubu...
- Aaa widzę, że coś zaczyna świtać! - Pascal obrócił się do Thomasa. - Jak mniemam możemy się tego pozbyć, nie uważasz? Pokój jest obrzydliwy i bez tego.
Rzekoma krew Pascala zniknęła z książkowych półek zostawiając w nich widoczne jedynie dziury po kulach. Thomas nie potrafił powstrzymać drżenia rąk. Podszedł do wirtuala i przełożył przezeń swą dłoń. Nie poczuł nic poza powietrzem, takim samym jak w reszcie gabinetu. Pascal z poważną miną uniósł ręce w górę. Z nadgarstków, niczym ze stygmatów zaczęła sączyć się krew, barwiąc mankiety garnituru.
- Zadowolony? Czy chcesz się jeszcze wyprzeć parę razy? Przełóż może palec? Do piania koguta mamy jeszcze trochę czasu – Na zakończenie czego zaśmiał się rubasznie, strząsnął rękoma i iluzja ran zniknęła. Tom odszedł od niego, czując że nogi ma jak z waty:
- Przez ten cały czas... wystarczyło,
81
że wyciągnął bym dłoń... - Potrząsnął głową jakby chcąc zrzucić ten zły sen niczym wodę z mokrych włosów.
- Myślisz, że dlaczego byłem takim dupkiem? Wy, żołnierze tak lubicie się ze sobą fraternizować, że kto wie co tam u was w tych koszarach się dzieje! Trzeba było temu zapobiec. Poza tym nie obraź się, wiem że źle to zabrzmi, ale potrzebna też była maciupcia doza kontroli umysłu.
- Mój boże...
Pascal znów parsknął śmiechem:
- Może pomoże. Chociaż, o ironio, troszkę pobawiliśmy się z jego ostatnim darem! Za każdym razem gdy dręczyły cię wątpliwości, pytania.. za każdym razem gdy widziałeś niezgodności w tym co się dookoła ciebie dzieje, trzeba cię było odwieść od tematu. Nie muszę chyba już dodawać, że jeszcze bardziej zwiększało to bóle – Zatrzymał na moment swą wypowiedź, delektując się chwilą – W Deathrow byłem zmuszony zniknąć na całą noc abyś nie strzelił sobie przypadkiem w łeb. Cóż mój drogi mogę rzec: zostałeś zhakowany.
Prawda uderzyła go z impetem prawego sierpowego:
- Stanley.
Wirtualna kukła zamarła, jakby ktoś wcisnął przycisk pauzy. Pascal rozpłynął się w
82
bałaganie pikseli, a w jego miejsce pojawił Stanley, tym razem ubrany w zwykłego białego t-shirta i dżinsy.
- Witaj Tom – przywitał się beznamiętnie.
- Dorwę cię skurwysynu.
Stanley zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się nad kolejną cyfrą w sudoku:
- I po co to całe sapanie i zipanie? Niedługo i tak się zobaczymy.
- Nie wiem czego ode mnie chcesz, ale jeśli to ty jesteś odpowiedzialny za moją rodzinę, to gwarantuję ci, że skończysz marnie pieprzony bydlaku.
- Język młodzieńcze! – po polskim akcencie nie było śladu - No ale, jeśli rzeczywiście chcesz słowo poprzeć czynem to na twoim miejscu przestałbym dłużej zwlekać. Chyba ten raban który spowodowałeś zwołał ci towarzystwo.
Faktycznie, gdzieś z oddali usłyszał niskie buczenie syren charakterystycznych dla Bluesky Sec.
- Do widzenia Tom. – Bez dalszego słowa Stanley, czy jak on się nazywał, rozpłynął się w powietrzu.
Tom stał sekundę oniemiały, oglądając się dookoła. Uświadomił sobie jak opłakane było jego położenie. Miejsce zbrodni było istnym rogiem obfitości dla policyjnych kryminologów. Podejrzewał też, że skoro jego chip został zhakowany,
83
znajdujący się na nim zapis ostatnich wydarzeń także mógł zostać podmieniony. Była to co prawda dopiero co sklecona teoria, ale stwierdził, że nadszedł najwyższy czas, aby choć odrobinę otworzyć swój umysł na to dziwne i to niepojęte. Naszła go niespodziewana ochota, aby się poddać, pozwolić by ktoś inny się tym wszystkim zajął. Wyrok za zabójstwo przyjąłby jak dobry katolik przyjmuje pokutę. Nawet by się ucieszył; w końcu wiedział, że obierając tę ścieżkę on sam zadecydowałby nad kierunkiem swoich działań, nikt inny. Koniec z wodzeniem za nos, koniec ze sterowaniem jego myślami.
Szybko wyzbył się jednak tej chwilowej żądzy. Jakby nie patrzeć na to wszystko, być może zbliżył się do zabójcy swojej rodziny, bądź przynajmniej kogoś kto coś więcej na ten temat wiedział. Thomas miał zamiar wydobyć każdą informację jaką skrywał Stanley, niezależnie od sposobu i ilości połamanych kości.
Wpierw jednak trzeba było poradzić sobie z bardziej bieżącym problemem: syreny Bluesky Security były coraz głośniejsze.
W pośpiechu opuścił mieszkanie Iana Garnera. Jego bezgłowy właściciel ponownie został w ciągu
84
ostatnich dwudziestu godzin pozostawiony samemu sobie. Gdy Thomas dobiegał do Bentleya, bagażnik już się otwierał. Całe szczęście znajdująca się w nim torba z uzbrojeniem nie była jakąś kolejną sztuczką jego umysłu. Zaczął w niej przebierać odrzucając na bok niepotrzebne rzeczy. Poleciało całe uzbrojenie jakie wziął dla Pascala, na chwilę tylko zatrzymał się na Magpulu. No tak, przecież i tej broni Pascal, czy raczej wirtual, nigdy nie trzymał w dłoni.
Kurwa...
- Przestań się ociągać, głupku - zganił się.
Dopełnił swój bojowy pancerze włożonym hełmem oraz rękawicami. Poczuł łączące się przy kevlarowym kołnierzu i mankietach zaczepy. Po całym ciele rozniosła się chwilowa wibracja uruchamianego egzoszkieletu, zaś przed oczami zatańczyły mu pomiary uruchomionych systemów bojowych. Odrzucił marynarkę, rozerwał resztę guzików w połowie już rozpiętej koszuli i w przystosowane otwory powkładał sześcienne kostki granatów. Do magnetycznego zaczepu na pasie przyłożył obezwładniającego Morpheusa NLEG. W momencie jak przekładał przez tułów torbę, zza zakrętu wyjechały w pędzie trzy niebieskie wozy prywatnej firmy
85
wojskowej. Ludzie zwrócili się w ich stronę wiedzeni ciekawością i zapewne chęcią zarobienia jak największej ilości "lajków" za zamieszczone na necie nagranie.
Tom niemal mimochodem wystrzelił w niebo ze swojego SIG-a strzał ostrzegawczy. Ciekawość momentalnie przemieniła się w panikę i przechodnie poczęli rozpierzchać się jak stado antylop. Samochody cywilów zawracały z piskiem opon, lub w niektórych przypadkach były zostawiane przez ich kierowców, którzy dołączali do uciekających na pieszo.
Opancerzone radiowozy Bluesky, także zatrzymały się z poślizgiem, blokując jeden koniec ulicy w improwizowanej barykadzie. Wysiadło z nich ponad pół tuzina najemników, którzy chowając się za wehikułami, przekrzykiwali się nawzajem frazesami w stylu "rzuć broń" i "na ziemię", czasem zwieńczając je też dosadnym epitetem.
Tom nie czekał, tylko także schowawszy się za wciąż otwartym bagażnikiem Bentleya rzucił w ich stronę kostką dymną. Wylądowała ona około dwudziestu metrów dalej, po czym eksplodowała kilkakrotnie niczym petarda, momentalnie wznosząc modułową ścianę dymu, zmieszanego z
86
syntetycznymi cząsteczkami blokującymi nawet zaawansowane czytniki ciepła i ruchu. Tamci słusznie biorąc to jako oznakę oporu zaczęli szyć ze swoich karabinków maszynowych. Pociski szatkowały zaparkowane wszędzie samochody, kilka nawet utknęło gdzieś w Bentleyu. Naraz rozbrzmiały zewsząd alarmy i w mniej niż minutę, ta część południowego Kensington zamieniła się w strefę wojny.
Pancerz bojowy Toma, automatycznie sprzężony z jego CMEC-iem, śledził trajektorie pocisków żółtymi wektorami, pozwalając mu oszacować pozycje strzelców. Wychylił się zza auta i wspomagany nałożonymi na białą zaporę dymną małymi kwadracikami, oddał po kilka serii w stronę każdego z nich. Bushmaster huczał i tańczył w rękach niczym schwytany guziec, jednak siła Toma wsparta egzoszkieletem trzymała go w ryzach. Początkowo tak niespodziewanie celnym ostrzałem udało mu się przyprzeć przeciwników do podłoża, jednak po chwili zaadaptowali oni swoją taktykę, co rusz zmieniając pozycję oraz strzelając na przemian. Po osiągnięciu nad Tomem wyraźnej przewagi, zaczęli zbliżać się do niego pod osłoną zaparkowanych po obu stronach ulicy
87
samochodów. Tym razem to Tom skończył schowany przed kleszczami zaporowego ognia. Bentley, z powybijanymi szybami i podziurawioną karoserią, był jedynym co dzieliło go od śmiercionośnego ostrzału. Uwzględniał co prawda jeszcze pancerz, jednak jego reakcyjna warstwa ochronna nie była jakimś nieprzepuszczalnym polem siłowym z filmów science fiction i chroniła go tylko przed ograniczoną ilością ostrzału. Na domiar złego przez furię bitewnego hałasu dosłyszał syreny posiłków. Nie było wyjścia, musiał się przemieścić, bo w tej chwili był wystawiony jak kaczka do odstrzału. Już sprężył się do biegu, gdy z drugiego końca ulicy wyjechała następna kolumna wozów. Była ona jeszcze większa od tej pierwszej i dodatkowo zamykał ją opancerzony transportowiec piechoty. Jeśli wcześniej, znajdował się w kleszczach, to właśnie zamieniły się one w pieprzone imadło.
- Kurwa, za wolno, za wolno! - Jego własny krzyk zabębnił echem w hełmie.
Nie było czasu na myślenie. Wychylił się z lewej strony wozu prosto na skradającą się kilkanaście metrów przed nim trójkę najemników, i opróżnił w ich stronę resztę magazynku. Jeden
88
dostał po piszczelach i padł z krzykiem na ziemię jednak pozostała dwójka zdołała schować się za samochody.
Tego potrzebował. Wybiegł zza wozu i popędził w ich stronę z prędkością większą, niż byłby w stanie osiągnąć jakikolwiek człowiek bez mechanicznego wspomagania. W mgnieniu oka znalazł się przy krzyczącym żołnierzu i kopnął go z rozpędu w głowę pozbawiając tym biedaka przytomności. Następny najemnik kucając na jezdni za zabytkowym Fordem Bronco za późno zorientował się co się dzieje, i nim zdołał wycelować karabin, skończył z kolbą w twarzy. Niestety w ten sposób Tom zupełnie odkrył się dla żołnierzy znajdujących się po przeciwnej stronie ulicy. Ci momentalnie zdali sobie sprawę z tego, że rzekoma ofiara w potrzasku zamiast kryć się za Bentleyem, zaatakowała drugą grupę. Zza linii aut odezwały się jednocześnie cztery karabiny. Egzoszkielet Thomasa wydał z siebie pneumatyczne syczenie, gdy przeskoczył on saltem nad dachem terenowego Forda. Powiewająca za nim biała koszula w tandemie z kevlarową maską przywodziły na myśl zwinnego demona z łopoczącymi skrzydłami. Pociski najemników podziurawiły
89
całą prawą flankę samochodu, grube opony eksplodowały głośno, a maszyna oklapła jakby złapała nagle kolki, Tom jednak był bezpieczny od kul po jej drugiej stronie.
Niestety wylądował zaraz pod lufą trzeciego żołnierza z rozbitej grupy, wyglądającego zza okolicznego dębu. Tamten gotowy do strzału nie zawahał się. Tułów Thomasa został uderzony z siłą młota pneumatycznego, przez wystrzelony z S&T Vector dziewięcio-milimetrowy pocisk Parabellum. Poczuł jakby zabrano mu następny oddech, a niestety był to tylko pierwszy z trójnabojowej serii które trafiły go w klatkę piersiową. Nie miał jednak czasu przejmować się wyświetlonymi na jego displayu ostrzeżeniami. Zignorował także mielące drugą flankę Forda pandemonium kul. Gdy pociski najemnika wbiły się w jego pancerz Thomas, starając się nie stracić równowagi postąpił dwa kroki do tyłu, po czym płynnym ruchem wyciągnął z kabury swojego SIG Sauera i strzelił.
Zawsze się zastanawiał jak to się dzieje, że często w takich sytuacjach czas przybierał konsystencję gęstej galaretki. Bezużyteczny Vector najemnika zdawał się w nieskończoność upadać na chodnik, mieniąc
90
się lekko kilkoma spoczywającymi na nim kropelkami krwi. Spomiędzy zaciśniętych na szyi palców buchała jak w zwolnionym tempie ciemnoczerwona posoka. Na wpół błagające, na wpół oskarżające spojrzenie przewiercało się przez matową płytę hełmu Thomasa, szukając... no właśnie, czego? Te małe szczegóły przez moment izolowały Toma od dziejącej się dookoła bitwy. W końcu jednak rzeczywistość naparła na tę dylatacyjną bańkę czasu, która pękając uwolniła rozszalałe strumienie mijających sekund. Porwały one Thomasa swoim rwącym nurtem wrzucając go brutalnie do dziejące się dookoła wydarzenia.
Trafiony w szyję najemnik upadł z łoskotem na ziemię. Thomas nie bacząc na rykoszetujące dookoła pociski, jak w jakimś zabójczym transie chwycił kolejny granat (tym razem była to czerwona kostka), wcisnął małą zapadkę, a następnie przelobował go nad ulicą. Dopadł do walczącego o oddech najemnika. Miał może minutę. Prawdopodobnie mniej.
Ogłuszający wybuch zakołysał terenowym Fordem. Z kolei auto pod którym wylądował granat, będące jednocześnie tym za którym stał oddziałek najemników, poderwało się w powietrze
91
niesione na pęcherzu eksplozji, po czym wylądowało z głośnym łoskotem na chodniku. Żołnierze krzycząc odskoczyli na boki, ledwo unikając przygniecenia wrakiem. Thomas czuł roznoszącą się po betonie siłę uderzeniową, jednak był zbyt pochłonięty ratowaniem życia człowieka, który kilka sekund wcześniej próbował go zabić, aby zwrócić na ten szczegół większą uwagę. Bardziej go zmartwił dochodzący z drugiej strony ulicy pisk parkujących samochodów, wrzaski rozkazów i stukot wojskowych buciorów. Miał może kilka sekund zanim posiłki najemników zorientują się co się dzieje.
- Słuchaj mnie, Bluesky! – wykrzyknął w twarz żołnierza. Afrykańskiego pochodzenia nieznajomy bluznął z ust czerwoną posoką, w oczach widać było błaganie oraz beznadzieję - Za chwilę się zakrztusisz własną krwią! Mogę to powstrzymać, ale masz się nie ruszać bo zaboli jak sam skurwysyn! Zrozumiałeś?
Żołnierz tylko wywrócił białymi gałkami oczu. Miał szczęście ponieważ pocisk nie wydawał się uszkodzić kręgów szyjnych. Tom posypał pieniącą się ranę wyglądającą jak żółtawa mąka tkankownicą, oraz przyłożył do klatki
92
piersiowej mały ekranik. Ciałem członka sił bezpieczeństwa wzdrygnęło, gdy wbiły się w niego cztery wydrążone przewody.
- Nie ruszaj się do cholery...
Popełzły one wzdłuż ciała podłączając się do serca i płuc. Po wszystkim zakleił zasklepiającą się tkankownicę taśmą biologiczną, której też użył do ustabilizowania na piersi chłopaka medycznego ekranika. Wydawane przez niego syczące odgłosy systemu podtrzymywania życia oznajmiały Thomasowi, że więcej już nie mógł dla dzieciaka zrobić.
Śmigające koło uszu pociski powiedziały mu z kolei, że może nastał najwyższy aby czas zostawić to towarzystwo za sobą. Rzucił swoim ostatnim granatem dymnym i zerwał się aby popędzić dalej, gdy jego uszu niespodziewanie doszło charakterystycznie wysokie bzyczenie. Obejrzał się na dymną ścianę w momencie gdy, ciągnąc za sobą mleczno-białe smugi wyleciały z niej cztery militarne drony. Thomas sprawnie przeładował magazynek Bushmastera i począł pruć z niego do maszyn, osiągając nawet umiarkowany sukces poprzez strącenie dwojga z nich, gdy nagle trzecia oznaczyła go szmaragdowym promieniem laserowego znacznika, a ostatnia -
93
największa z tego zgrupowania - wysunęła z wnętrza swojego korpusu obrotową lufę działka maszynowego.
- No chyba sobie ktoś jaja ze mnie robi! – rzucił niezbyt rozbawiony, po czym bez dalszego słowa puścił się biegiem w stronę zamkniętego pierwszą trójką radiowozów Bluesky końca alei. Wzmożony jazgot silników powiedział mu, że drony usiadły mu na ogonie niczym para natrętnych szerszeni. Szerszeni, których ukąszenie mogło przemienić ludzkie ciało w kocioł krwawego gulaszu.
Działko ofensywnego drona wpierw zabuczało niczym uruchomiona piła mechaniczna, a po sekundzie wypuściło z siebie rozdzierającą nawałnicę pocisków.
- W dupie mam takie limitowane zdolności ofensywne! – zaryczał Tom podczas jak jego świat dezintegrował się, siekany bezlitośnie ołowiem. Co kilka susów czuł siłę serii balistycznych uderzeń, były one jednak zaledwie cieniem tego co z wymiernym sukcesem jego pancerz absorbował. Oba drony dogoniły go i rozpoczęły odgrywanie powietrznego tańca, fruwając nad pędzącym weteranem, którego nie było nawet widać z otaczającej go chmury poszarpanego metalu, betonu i szkła. Thomas meandrował pomiędzy
94
okolicznymi dębami, w wyniku czego strumień pocisków zostawiał w ich pniach wyrżniętą serię brzydkich bruzd, a deszcz opadających liści sprawiał wrażenie jakby Queen's Gate odwiedziła wczesna jesień.
W momencie gdy zbliżał się do barykady radiowozów, Tom wykręcił na ulicę i skierował się w ich kierunku. Para dronów jakby na ułamek sekundy się zawahała, ale po chwili oba zwinnie wyminęły dębowe korony oraz prędko nadrobiły stracony dystans ponownie siadając mu na ogonie.
Dokładnie tak jak on tego chciał. Nadludzkim wysiłkiem wskoczył na dach jednego z pojazdów i odbił się od niego sprężyście. Ścieżka żłobień podążała zaraz za nim niemal przepoławiając auto, ale dla Thomasa to już nie miało znaczenia. Wygiął się on w powietrzu twarzą do natrętnych maszyn. Te jakby coś wyczuwając zwolniły nieznacznie. Ostatecznie okazało się to dla nich błędem, gdyż stały się łatwiejszym celem dla dwóch kul siłowej energii, które śmignęły w powietrzu i uderzyły prosto w koptery. Strącone, przekoziołkowały w powietrzu, siejąc dookoła oderwanymi fragmentami. "Znacznik" rozbił się bezpiecznie o jezdnię jak
95
plastikowa zabawka, ale jego uzbrojony kuzyn zdawał się postanowić, iż swój łabędzi śpiew zakończy w wielkim stylu. Maszyna przelobowała w powietrzu zataczając się jak pijana, a jej działko nie przestawało przez ten cały czas prażyć z obrotowych luf i nim wbiła się w fasadę ambasady Omanu, udało jej się zostawić wężowate koryta żłobień po kulach w trzech innych kamienicach. Tom przeturlał się po ziemi, zręcznie lądując na nogach. Ocenił ścieżkę zniszczeń jaką zostawił po sobie: posiekane drzewa, samochody, ulice... całe szczęście nie było żadnych ludzi, nie licząc oczywiście kilku najemników podnoszących się właśnie z ziemi. Gdy przyczepiał Morpheusa z powrotem do pasa, rzucił okiem na uszkodzone kamienice.
Zawiesił na nich oko przez jedną, może dwie sekundy, ale zmuszony został w końcu do dalszego pędu przez dochodzące z drugiej strony ulicy okrzyki. Postrzępiona koszula powiewała za nim łopocząc krwawymi płatami, podczas gdy spod spodni prześwitywały czarne, trójkątne płytki osłony. Gdzieniegdzie mijał jakichś cywilów, z których ci najbliżsi pierzchali przed nim w popłochu, niczym przed pędzącym z
96
prędkością wiatru demonem. Reszta niestety tylko go obserwowała zapewne nagrywając całe zdarzenie na swoje CMECi. W przeciągu minut całe zdarzenie znajdzie się zapewne w sieci.
Wbiegł przez łukowate przejście w Manson Mews, a następnie wziął ostry zakręt w wąską Claville Street. Obie uliczki wydawały się całkowicie wyludnione. Wyświetlony status pancerza pokazywał 42% stanu płytek reakcyjnych, oraz 75% zasilania. Niestety jego utrzymywana prędkość raptownie zjadała baterię; uzbrojenie było stworzone do szybkiego sprintu pod ostrzałem wroga, a nie do Londyńskiego Maratonu.
Nagle jak znikąd wyrosła przed nim jakaś kobieta.
- Kurrrwa! – Zatrzymał się gwałtownie niemal jej nie taranując. Minimalny od momentu zniknięcia Pascala/Stanleya ból głowy odezwał się niespodziewanie z taką mocą, iż Tomowi zdawało się jakby ktoś przedziurawił mu kark ostrzem rozgrzanej mizerykordii.
- Idź do domu albo najlepiej znajdź jakieś schronienie, kobieto! – wychrypiał zdenerwowany. Czyżby ona nie słyszała co się dzieje? Boże znów w uszach strzelało mu jak w liczniku Geigera! Czego ona stała jak głupia?
Kobieta, choć ubrana była w
97
zwykłą zieloną bluzę, wydawała się być arabskiego pochodzenia. Uśmiechnęła się do niego pełnymi ustami - jedyną atrakcyjną cechą w raczej pospolitej, wychudzonej twarzy.
Z chęcią jeszcze by ją zrugał, gdyby nie depczący mu po piętach żołnierze. Próbował ją wyminąć, lecz... nie mógł. Zorientował się, że nogi ma przyśrubowane do ziemi. Zdał sobie sprawę, że on nie chce nigdzie przecież iść. Chce tu zostać z tą kobietą. Gdzieś tam w głębi wiła się co prawda myśl, że musi uciekać, że coś tu jest nie tak, tylko im bardziej się na niej skupiał, tym silniej pękała mu czaszka. Łatwiej było dać się ponieść fali podjętej za niego decyzji.
W uliczkę wbiegł niewielki bo pięcioosobowy oddział w towarzystwie kolejnego drona. Od Thomasa dzieliło ich zaledwie dwadzieścia metrów. Jeden wskazał palcem w jego kierunku i wszyscy ruszyli truchtem. Nagle naszła go ochota, aby po prostu pozwolić im przejść. Tak jak to zrobiła kobieta także stanąć na wąskim chodniku oraz najzwyczajniej w świecie ich przepuścić. Lekko się trzęsąc w swojej bojowej skorupie, cofnął się na lewą stronę uliczki.
To by było chyba na
98
tyle. Nie wiedział co się działo, gdyż tak ciężko mu było skupić myśli, aczkolwiek był pewien, że to koniec. Z jego planu oraz okrutnej, pożal się boże zemsty miały być nici. Bluesky go dorwą i aresztują, jeśli tylko nie wykonają od razu egzekucji. Kto ich tam wiedział, w końcu łatwo wymazać pamięć drona.
Ku jego osłupieniu grupka żołnierzy niespodziewanie przebiegła pomiędzy nim, a nieznajomą rozglądając się na wszystkie strony, ale jakby ich nie widząc. Jedynie lewitujący za nimi dron zamachał laserowym znacznikiem, zatrzymując się przed nim, chociaż nim zdołał na dobre wznieść alarm, rzekomo bez powodu wyłączył się i roztrzaskał na ziemi.
Najemnicy obejrzeli się gwałtownie do tyłu celując bronią w wejście ulicy. Wciąż ignorowali obecność zarówno Thomasa, jak i chłodno wpatrującej się w niego arabki.
- Brouver, sprawdź co się do kurwy stało z tym złomem. – rzucił rozkazem dowódca. Młody najemnik podszedł do wraku maszyny i pobieżnie go oglądnął, zbierając odczyt umieszczonym w rękawie urządzeniem. Stał tak blisko Thomasa, że ten mógł poczuć jego pot.
- Wygląda na to, że bateria padła, sir!
99
– zameldował podwładny twardym holenderskim akcentem.
- Bateria! Który baran wykonywał konserwację dronów w tym tygodniu?
Po chwili milczenia, odpowiedział mu jeszcze inny najemnik z grupy:
- Adekunle, sir!
- Adekunle będzie wysłany na nocną przez następny tydzień, głąb śmierdzący. Dobra, idziemy dalej! Dorwijmy w końcu tego kutasa. I Brouver przyślij tu kogoś, aby zebrał ten cały bajzel zanim go dzieciaki rozkradną.
Oddział ruszył dalej, nieświadomy bliskości zwierzyny na którą polował.
Thomas i kobieta poczekali, aż znikną za rogiem. Nie to, że sądził iż miał jakiś wybór. Popchnięty nagłą niewyjaśnioną chęcią odrzucił Bushmastera na ziemię. Zdjął swój hełm i ku swojej uldze stwierdził, że głowa mu nie eksplodowała. Odłączony od kasku pancerz wyłączył się.
Przewiercające oczy kobiety, w czasie jak zbliżała się do niego spokojnym krokiem, kojarzyły mu się z dwoma laserowymi znacznikami. Musiał się w nie wpatrywać, nie miał nawet siły mrugnąć. Bez słowa wyciągnęła do niego dłonie. Gest był niemal błagalny. Upuścił na ziemię hełm oraz chwycił Morpheusa.
Wiedział, że powinien go jej oddać.
100
Przecież on go już nie potrzebował. Wyciągnął miotacz przed siebie, a ręce arabki zacisnęły się na jego napuchniętej obudowie. Przejechała jeszcze po szerokiej lufie, w niemal seksualnym geście. Teraz zauważył, że jej dłonie były nietypowo żylaste, jakby o kilkanaście lat starsze od ich właścicielki.
Odetchnął z ulgą, gdy przyłożyła mu lufę energetycznej broni do twarzy i nacisnęła spust.
#
- Miałeś szczęście, że nie zabiła cię na miejscu. Wystrzał z tej odległości powinien rozbić cię na pobliskiej ścianie jak balon wodny.
- Pamiętaj, że wciąż miałem na sobie pancerz. Chociaż nieaktywny to i tak zapewne zamortyzował uderzenie.
- Wiedziałeś gdzie się ocknąłeś?
- Nie od razu. Dopiero po pewnym czasie zorientowałem się, że mam całkiem niezły widok na centrum Londynu oraz na mieszkania w drugiej helisie.
- Genome-Tower.
Thomas zaklaskał drwiąco na tyle na ile pozwalały mu skute ręce:
- Teraz już wiem czemu jesteś Głównym Komendantem Londyńskiej Policji!
Gwałtowny ruch zaniepokoił nieco Guntersena, ale Narasimhan uniósł tylko uspokajająco dłoń:
- Spokojnie Oliver. Więzień nic nie zrobi, czego mógłby
101
żałować, prawda?
- Prawda, prawda – odpowiedział Thomas – Spocznij, Ollie.
- Wróćmy na tory: Wytłumacz co się do cholery stało w Genome Tower.
Tom na wpół parsknął, na wpół westchnął, odchylając się do tyłu w krześle i kierując wzrok na sufit:
- Taa..
#
Nie było żadnego ściąganego z głowy worka, ani oblania wodą, ani nawet płaskiego w ryj. Było tylko uczucie, porównywalne do pobudki ze snu z otwartymi oczami; nagłe najście fali świadomości z faktu własnego istnienia.
Siedział na komfortowej sofie w salonie nowoczesnego apartamentu, z błyszczącymi meblami, wesoło płonącym w centrum elektronicznym kominkiem oraz marmurowo-szklanymi wykończeniami. Na znajdującym się przed nim stoliku do kawy leżał pistolet – jego własny SIG. Instynkt podpowiedział mu momentalnie, aby po niego sięgnąć, jednak powstrzymywały go niewidzialne pęta. Spanikowany tą niemożnością ruchu, skierował wzrok na zajmujące całą szerokość mieszkania przepastne okno. Rozciągał się z niego imponujący widok na rozświetloną panoramę miasta.
Na jego tle stała Kali: bogini śmierci. Z nożem w ręku, coś do niego przemawiała, lecz z jej ust
102
wychodziło jedynie chrobotanie przypominające licznik Geigera; przypominający cierpienie rozpoławianej czaszki.
Nagle zapadła niewymowna cisza.
- Cześć Tom. - Stanley stał na półpiętrze sypialnej antresoli wygodnie rozparty o jej szklaną balustradę. Thomasa ogarnęła tak szczera nienawiść, że chciał rozerwać tego człowieka na strzępy. Zamiast tego jednak siedział jak sparaliżowany.
- Cóż za agresja - Zaśmiał się tamten i spokojnym krokiem zszedł po schodkach do salonu. Zbliżył się do Thomasa, a następnie schwycił go brutalnie za podbródek.
Jedyne co on sam mógł zrobić to zacisnąć dłonie w pięści. Socjopata był bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Tak blisko, że jego oddech nie zdążył się ochłodzić zanim rozwiał się na twarzy siedzącego żołnierza. Nie potrzebowałby więcej niż sekundy aby skręcić mu kark, a ta szmata nawet by się nie zorientowała co się dzieje. Faktem było niestety, że podczas gdy Stanley obracał jego podbródkiem, jakby szacował wartość niewolnicy na wycenie, on nie mógł nawet wrzasnąć ze swojej niemocy. Dodatkowo jego umysł szarpiąc się w swoich sidłach, zalewał go oślepiającym
103
bólem.
Przez kurtynę cierpienia poczuł wysuszone palce drugiej dłoni Stanleya, myszkującej w okolicy wejścia do jego CMECa.
- Nour, bądź tak kochana i weź mi podaj tamten dysk, o co tam na kominku leży.. bóg zapłać, dzięki. – Po polskim akcencie Stanleya nie było słychać nawet śladu. Wpatrująca się ciekawie w Thomasa arabka odeszła od okna, aby po chwili pojawić się za Stanleyem z tym samym pudełkowatym urządzeniem, którego Tom użył wcześniej w Deathrow do logowania się do sieci.
- Technokraci krzyczą, że systemy CMEC to następny krok w ewolucji człowieka – zaczął mówić akademickim tonem, podłączając je do Thomasa – transcendencji, można by rzec, do punktu w którym ludzkość i maszyna będą perfekcyjną jednością. Stoją one oczywiście w kontradykcji do przekonań tego drugiego... nieco luddystowskiego obozu, że pozbawiając się człowieczeństwa pozbawiamy się też duszy.
Zatrzymał się wpół słowa jakby zdał sobie z czegoś nagle sprawę, po czym zaśmiał się z niespodziewaną histerią w głosie:
- Ci przeklęci głupcy! Żeby ludzkość posiadała jeszcze jakąkolwiek duszę do stracenia! Nie ważne jakiego ktoś
104
jest wyznania, czy jakie ma przekonania... Wszyscy jesteśmy głupcami!
Wciąż lekko prychając odrzucił na sofę podłączony kablem dysk. Przed oczami Toma zaczęły przewijać się wydawałoby się przypadkowe kolumny cyfr i liter. Stanley wyprostował się z usatysfakcjonowanym kaszlnięciem oraz wolnym krokiem zbliżył do olbrzymiego okna. Gdy się ponownie odezwał zdawał się mówić bardziej do własnego odbicia, aniżeli do Thomasa:
- Cała dyskusja tak naprawdę nie ma sensu, Tom. CMEC to furtka. Zwykłe narzędzie niezbędne do zrealizowania iście Orwellowskiego koszmaru. Ktokolwiek je dzierży może zadecydować co widzisz, co czujesz, a nawet co robisz. Jak z kukiełkami! Nikt nie zdaje sobie sprawy, że ewolucja Pamięciowo-Poznawczego Chipu Optymalizującego już się zakończyła. Czeka on jedynie gotowy na uruchomienie swojej najważniejszej funkcji.
- Czego ode mnie chcesz, Stanley? – Zdołał rzucić więzień, odzyskawszy nieznaczną kontrolę. Odczuł także, że ból dość znacznie zelżał.
Stanley nie odpowiedział od razu, tylko odwrócił się od okna i przeniósł na czarny fotel stojący po przeciwnej stronie stolika. Nour, czy jak tam ta
105
psychopatka się nazywała usadowiła się obok Thomasa. On może nie mógł obrócić nawet głową, ale był nadzwyczajnie świadomy tego jak zaczęła się bawić metalowym ostrzem noża.
- W sumie możemy już wyzbyć się tej szopki – powiedział Stanley. Jego rysy rozmyły się nagle w nicość zostawiając po sobie zaledwie syntetyczny materiał, przywodzący na myśl nałożoną na głowę czarną pończochę. Gdy została ściągnięta, okazało się iż skrywała ona lekko zmarniałe oblicze o spojrzeniu, które Tom dobrze pamiętał:
- Stuart Alsberg – wyszeptał.
- Jeden, jedyny… choć i tego nie możesz być pewien, jak mniemam – Przygładził swoje rzadkie siwe włosy - No, ale wracając do twojego poprzedniego pytania, otóż motywacja to często złożona sprawa. Jaki mógł być powód tej całej afery? Czemu chciałem abyś latał po całym Londynie, znajdując trupy, i obstrzeliwując kogokolwiek, kto chce cię zatrzymać? – Skrzyżował ręce z zimnym uśmiechem wiszącym na swojej niegdyś inteligentnie przystojnej twarzy:
- Czemu – zniżył głos – jestem odpowiedzialny śmierć akurat twojej rodziny?
Gdy Thomas się odezwał jego głos drżał
106
bardziej z gniewu niż z rozpaczy:
- Nie wiem jak ja to zrobię, ale zabiję cię skurwysynu. Zanim to jednak się stanie, wiedz że najpierw wyciągnę skruchę z twojego pyska, nawet jeśli będę musiał włożyć do niego ramię po sam łokieć, aby to zrobić.
Oczy Alsberga zaszły niespodziewanym smutkiem, choć na ustach arabki wykwitł delikatny uśmiech.
- Takie bestialstwo. – odpowiedział naukowiec po chwili – No, ale nie powinienem się chyba dziwić, co? Nie potrzebujesz mi jednak grozić. Żałuję wielu śmierci które są na moim sumieniu. Nie wszystkich, jako że część była całkowicie zasłużona, ale wielu. Twoja rodzina, czy inni żołnierze... – przerwał, a jego Twarz wraz z głosem stężały we wzrastającym zelotyzmie - Myślisz, że byłeś pierwszy Thomas? Wszyscy byliście ofiarami mojego poszukiwania perfekcji. Chcę abyś zdał sobie sprawę z tego jak bardzo to wszystko było nieuniknione! Muszę cię złamać... Muszę cię rozbić na małe fragmenty, dopiero wtedy będę mógł cię odbudować oraz odblokować twój pełny potencjał!
Thomas w myśli odegrał sobie miliony sposobów zakończenia tego człowieka. Nie obchodziły go już
107
jego motywy. Nie chciał słuchać więcej jego werbalnych rzygów. Jedyne czego pragnął to martwego korpusu doktora Alsberga i swoich własnych, pobrudzonych jego krwią dłoni. Jak on śmiał próbować mu jeszcze się usprawiedliwiać?!
- Chcesz zobaczyć mój potencjał? – zapytał głosem spętanego drapieżnika – Uwolnij mnie, wtedy pokażę ci do czego jestem zdolny...
- Myślę że, to ja pokażę tobie do czego jesteś zdolny.
Przeniósł spojrzenie na siedzącą obok kobietę, mocno je ocieplając:
- Ile się już znamy Nour? Będzie ponad pół dekady, jak mniemam?
- Osiem lat – odpowiedziała. Tom nie spodziewał się po niej tak ponętnego głosu.
- Osiem lat! I ile tu jesteś? W Wielkiej Brytanii?
- Jedenaście.
- Widzisz Tom - zwrócił się z powrotem do niego - Nour jest uchodźcą kolejnej już wojny domowej w Libanie. Osiemnaście oficjalnie rozpoznanych grup etnicznych i religii i wszystkie rzuciły się sobie do gardeł. Dodaj do tego ekstremalne działania Kalifatu Prawdziwego Islamu, które pociągnęły za sobą interwencje Unii Europejskiej, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych i masz idealny przepis na humanitarną oraz polityczną
108
katastrofę… – Wziął głęboki oddech – Ale ty przecież to wszystko wiesz. W końcu sam brałeś w niej udział, nieprawdaż? Nour też widziała to wszystko na własne oczy. Doświadczyła tego bliżej, niż ktokolwiek, kiedykolwiek powinien. Miała to nieszczęście urodzić się w prowincji Akkar… i widzę, że jest ona trochę znudzona tą częścią. Dlatego odbębnijmy ją szybko i przejdźmy może do mięsa naszego tete-a-tete. Twoje dane sensoryczne i tak prawie się ściągnęły. Co powiesz na mały seans filmowy?
Tom milczał, ściskając mocno szczękę. Przynajmniej tyle miał jeszcze własnej woli.
- Super – klasnął w dłonie i tak ucieszony doktor. Nour zamknęła oczy i odchyliła do tyłu głowę. Zabrała się za lekkie postukiwanie nożem o paznokcie w rytm muzyki którą najwidoczniej odtworzyła ze swojego własnego CMEC-a.
Na środku salonu wyświetliło się dwumetrowej wielkości, wirtualne nagranie. Alsberg przekręcił się w fotelu, skupiając się na nim, a Tom chcąc nie chcąc, też zaczął się w nie wpatrywać. Musiało być ono z wszczepu jakiegoś żołnierza, gdyż ukazywało pierwszoosobowy widok działań wojskowych w leżącym
109
w malowniczej dolinie dziwnie znajomym miasteczku. Zapewne swojego czasu wyglądało ono bardzo uroczo z otaczającymi je wzgórzami i antycznymi ruinami, a kilka równiuteńkich pól uprawnych, z rosnącymi tu i ówdzie oliwnymi krzewami mogło by mu nadać włoskiego lub hiszpańskiego klimatu.
Dlatego niefortunnym było to, iż krajobraz skażony był nieokiełznanym zniszczeniem. Sczerniałe szkielety kamienic, pozbawione szyb restauracje, wyburzone świątynie tworzyły nowy, tragiczny krajobraz.
- Poznajesz Tom? Kobayat! Byłeś tam! – Przez następne kilka minut odgrywały się chaotyczne sceny ulicznych walk. Tu ktoś strzelał, tam pocisk wbił się w beton, gdzieś dalej coś wybuchło. Tom pamiętał tą kampanię. KPI wkroczył do Akkaru przez Syryjską granicę z zamiarem przeprowadzenia czystek etnicznych na żyjącej tam chrześcijańskiej ludności Maronitów. Dowiedziawszy się o tym, brytyjski sztab w Damaszku przetransportował kilka kompanii z 20 zmechanizowanej, z zadaniem ich powstrzymania. Niestety na miejscu gdy bitewny pył bitwy opadł, okazało się, że dane wywiadowcze przybyły za późno. Thomasa wspomnienia z tamtego dnia były dosyć mgliste, ale
110
zawsze uważał się za szczęśliwca, z powodu pobliskiej eksplozji bratobójczego pocisku artyleryjskiego w końcowej fazie walk. Dopiero w szpitalnym łóżku usłyszał o zbezczeszczonych ciałach, masowych grobach oraz okrucieństwach dokonanych na mieszkańcach Al-Qoubayat przez islamskich bojowników. Czemu Alsberg mu to pokazywał?
Żołnierz, z którego punktu widzenia odgrywało się to nagranie, był częścią małego oddziału wymieniającego się ogniem z wojownikami KPI zabarykadowanymi w budynku na końcu brukowanej ulicy. Na widok często nakładały się pomiary standardowego softwaru, jaki był wgrywany w czasie działań militarnych: wspomaganie celowania, wykrywanie ładunków wybuchowych, amplifikacja zmysłów. Taka podstawka, w którą on też swojego czasu był wyposażony, nie obciążająca za bardzo CMEC-a i nie wymagająca dodatkowej mocy obliczeniowej drogiego, specjalistycznego kombinezonu.
- Pozwól, że przewiniemy trochę do przodu.
Obraz zamienił się w scenę szturmu na budynek w iście stalingradzkim stylu: pomieszczenie po pomieszczeniu, korytarz po korytarzu. Bojownicy mimo, że gotowi poświęcić życie za swojego boga, w starciu ze
111
skomputeryzowanymi żołnierzami ginęli jak muchy z jego imieniem na ustach. Nie zajęło długo oczyszczenie całej kamienicy. Po skończeniu zadania, kilku żołnierzy stanęło w jednym z pomieszczeń, nad trupem ostatniego bojownika KPI.
"Doszedł właśnie raport ze sztabu" - odezwał się dowódca - "Zbiórka w punkcie Lima. Na to wygląda panowie, że wyzwoliliśmy tą…" – Wideo niespodziewanie się zatrzymało... przynajmniej Tom tak właśnie pomyślał, ale nie. To czwórka wojskowych po prostu stanęła jak wryta, wpatrując się pustym wzrokiem w przestrzeń. Właściciel nagrania tak samo, wydawał się liczyć kawałki tynku na pobliskim parapecie. Przez sekundę pojawiły się też jakieś małe zakłócenia. Tom rzucił szybkim wzrokiem na Alsberga, ten jednak nie zwracał na niego uwagi. Próbował przetestować nawet, czy nie może ruszyć czymkolwiek innym niż tylko głową, ale na daremno. Sidła nie zelżały.
- Patrz, patrz – odezwał się tamten – Zaraz będzie najlepszy moment.
Żołnierze jakby się ocknęli, po czym bez słowa opuścili pomieszczenie. Z innych mieszkań wychodzili coraz to kolejni członkowie kompanii i w
112
takim samym milczeniu dołączali do powiększającej się grupy. Skompletowana tak jednostka wyszła z budynku, oraz zostawiwszy go za sobą, poszła w górę ulicy niczym banda żywych trupów.
Nagranie kolejny raz przeskoczyło tym razem do fragmentu w którym dowódca oddziału uderzał pięścią we wrota stojącego pośrodku małej polanki, ocalałego kościółka.
"Tutaj porucznik Tally z Kontyngentu Brytyjskich Sił Pokojowych! Możecie bezpiecznie opuścić budynek!". Drzwi zaskrzypiały powoli się otwierając. Członkowie plutonu pomogli wystraszonym i zmęczonym cywilom wysypującym się na polanę. Czasem jakaś kobieta lub mężczyzna brali w objęcia co poniektórych wojskowych. Odmalowany na ich twarzach strach powoli zastępowany był uczuciem ulgi.
"Szeregowy Ebb?" - zawołał Tally.
"Tak, sir?" - Odezwał się młody rudzielec z dużym nosem. Miał może dziewiętnaście lat.
"Proszę rozstrzelać szeregowego Priestleya"
"Tak jest, sir!"
- Nie… – Wyszeptał Tom.
Ebb przystawił lufę do skroni stojącego nieruchomo Priestleya i pociągnął za spust. Huk wystrzału rezonował niczym echo otwieranej,
113
apokaliptycznej pieczęci. Podczas gdy mózg szeregowego rozchlapywał się po wysuszonej trawie, wyraz błogości nigdy nie opuścił jego twarzy. Tak jakby stojąc ogarnął go nagle sen, po którym zdecydował się paść jak długi, zaś lejąca się z czaszki krew wsiąkała w ziemię nadając sobie wygląd błyszczącej poduszki.
Cywile na ułamek sekundy oniemieli, szybko jednak dotarło do nich, że coś jest zdecydowanie nie tak. Wznosząc krzyk i płacz poczęli się rozpierzchać po polanie.
Niestety nie mieli szans. Cały pluton oddał w ich stronę ogień. Trajkoczące karabiny ścinały ich wszystkich z nóg niczym kosa zboże. Mężczyzn, kobiety i dzieci. Wkrótce cała łąka została zasłana trupami.
Następne kilka minut filmu było dla Toma najprawdopodobniej najdłuższymi w jego życiu. Dłuższymi nawet od tych zaraz po śmierci jego rodziny.
Kiedy myślał, że już nie może być gorzej, za chwilę ukazywała się kolejna scena będąca jeszcze większą torturą dla duszy, niż ta poprzednia. Próbował nie patrzeć, ale nie mógł. Niewidzialna, stalowa ręka trzymała go za kark. Sceny rozstrzeliwanych ludzi. Żadnych tam bojowników, czy terrorystów
114
ale zwykłych, bezbronnych cywili. Niewinnych. Czasem pod ścianami budynków, czasem nad wykopanymi rowami. Sceny też jak ta z parą brytyjskich żołnierzy strzelających z bliska w siebie nawzajem, lub innym, odcinającym sobie nożem ramię, mamrocząc pod nosem. Najgorszy był jednak widok niższego szczeblem oficera, gwałcącego okaleczonego trupa kobiety. Cała kompania żołnierzy, na wzór piekielnych demonów rozpierzchła się po Al-Qoubayat siejąc śmierć i cierpienie.
Nie wiedział kiedy z oczu poleciały mu łzy. Nie mógł patrzeć na to dłużej… I nie potrafił przestać:
- Błagam, wyłącz to.
Obraz zniknął.
Tom chciał zniknąć wraz z nim.
- Ponad tysiąc dwieście osób zginęło tego dnia – Powiedział Alsberg zmienionym głosem – Tysiąc dwieście osób w rzezi przypominającej nankińską masakrę. Najgorsze jest to, że była to po prostu... prezentacja. Test tego do jakich czynów można posunąć człowieka z przejętym oprogramowaniem CMEC-a. To się właśnie dzieje, kiedy władza zabiera się za zarabianie pieniędzy, a korporacje zabierają się za rządzenie. Nour tego dnia padłą ofiarą zbiorowego gwałtu. Zostawiona na śmierć z
115
trzydziestoma czterema kłutymi ranami na całym ciele, jakimś cudem przeżyła i po dwóch latach przedostała się do Europy. Nigdy nikomu nie opowiedziała kto tak naprawdę stał za masakrą w Kobayacie. Nikt by jej nie uwierzył, oczywiście. Cała sprawa od samego zarodku była ściśle tajna. Ofiary stały się kolejnym ludobójstwem na koncie KPI.
- Mnie tam nie było… nie wiedziałem…
Nour przestała słuchać muzyki i ponownie skupiła się na więźniu.
- Oczywiście Tom. Według akt rekuperowałeś się wtedy w szpitalu po przypadkowym ostrzale artyleryjskim. – Nour odłączyła kabel dysku od jego potylicy. Zawijając go wokół urządzenia, położyła go na stoliku zaraz obok pistoletu. Alsberg tymczasem kontynuował:
- Pozwól, że wytłumaczę ci jak ja hakuję CMEC. Widzisz, oszukanie kogoś, aby przez krótki czas widział to co ja chcę aby widział jest dość niezłym wyzwaniem. Potrzebne jest usunięcie odpowiednich ścieżek odbieranych danych, podmienienie je wybranym przeze mnie obrazem, ustawienie obliczania i wgranie algorytmu zachowawczego i oświetleniowego. Ogólnie trudna sprawa. Plus jeśli jest to dość skomplikowany lub ruchomy obiekt,
116
trzeba trzymać nad nim bez przerwy kontrolę. Daje mi to jednak dużo możliwości. Mogę sprawić, że obiekt lub osoba stanie się niewidzialna. Mogę stworzyć wirtualnego awatara – wirtuala, widocznego tylko dla ciebie oraz w razie potrzeby dla wszystkich dookoła. Pascal jest tutaj moim ulubionym, aczkolwiek nie jedynym tworem. Za pomocą sprytnego programowania, w większości przypadków może działać niemal autonomicznie. Żeby jednak uzyskać kontrolę nad umysłem ofiary w sposób w jaki teraz ja ciebie kontroluję? W sposób w jaki kontrolowani byli tamci żołnierze? Te wszystkie rzeczy to przy tym to pikuś. Są co prawda dwa sposoby, ale oba mają bardzo ścisłe warunki do spełnienia. Pierwszy to fizyczne podłączenie się do hosta, przestawienie jego CMECa na tryb offline, po czym długotrwałe bombardowanie go programami inwazyjnymi w stylu bomberman lub snuffer. Niestety daje ci to bardzo limitowany czas, który bardzo nieciekawie kończy się dla kontrolowanego. Zazwyczaj niepraktyczne, choć ostatnio przydało się to z Ianem Garnerem, swoją drogą okropnym człowiekiem. Jeśli chodzi drugi sposób: włamanie się do czyjegoś, że tak powiem mózgu, na
117
odległość jest właściwie niemożliwe bez posiadania obu numerów IP. Tego oficjalnego i tego sekretnego, znajdującego się na odciętych od sieci rządowych serwerach. Chyba że… – uśmiechnął się szelmowsko unosząc jeden palec w górę niczym profesor zaginający uczniów – …Ten drugi numer został, już wcześniej użyty do przejęcia kontroli nad danym człowiekiem zostawiając w ten sposób otwartą dla mnie furtkę.
- Ale to niemożliwe! Może moje wspomnienia z tego okresu są trochę mgliste, ale wiem że mnie tam nie było! Pamiętam…
- Pamiętasz to, co ludzie odpowiedzialni za ten dzień chcieli abyś pamiętał! - Wrzasnął na cały głos, niespodziewanie tracąc kontrolę nad sobą - Dla kogoś, kto potrafi kontrolować umysły, zmiana paru wspomnień nie stwarza większego problemu. Ale broń boże Tom, nie wierz mi tylko na słowo!
Ponownie w salonie wyświetlił się wirtualny obraz, aczkolwiek tym razem był to zatrzymany kadr. Przedstawiał on jeden ze szwadronów śmierci, które miały wykonać egzekucję nad klęczącymi jeńcami.
- Czwarty człowiek po lewej… W sumie pozwól, że ci przybliżę. Jeszcze młoda, świeża twarz chłopca
118
na początku swojej militarnej kariery.
W tym momencie ostatnie skrawki poczytalności jakie Thomas wciąż posiadał po śmierci jego rodziny zniknęły w bezdennej czeluści. Jego własne ciało stało się dla niego zgniłym kawałem mięsa, w którym umysł nie chciał już więcej przebywać.
- Biedaku – zagruchał Starzec - Całe dorosłe życie będący narzędziem w ręku tego kto nie wahał się go użyć. Ślepiec tańczący wśród duchów i widm, który nigdy nie wie co jest rzeczywistością, a co oszustwem.
- Czemu ty to robisz? Czemu mnie po prostu nie zabijecie? To ja zasługiwałem na śmierć! Nie moja żona i córka!!
- I tu się mylisz. Żadne z was nie zasługiwało i nie zasługuje na śmierć. Może słyszałeś przez ostatnie lata o rozsianych aktach przemocy. Morderstwa dokonywane przez byłych kombatantów? Samobójstwa weteranów? Zapewniam, że żadne nie było przypadkowe, chociaż wszystkie uznawane są przeze mnie za osobistą porażkę. - Potarł czoło sfrustrowany. Na utrzymywanej przez niego masce człowieka pewnego kierunku w którym podążał, zaczęły ukazywać się skrywane wcześniej pęknięcia. - Ci wszyscy tobie podobni Tom, każdy
119
potrafił wytrzymać jedynie kilka godzin, zanim jego umysł się rozpadł. Czasami nie wystarczyło czasu nawet na wykonanie jednego wyroku na osobie współodpowiedzialnej za to co stało się w Al-Qoubayat. A i wtedy to były płotki. Niżsi rangą asystenci, finansowi pośrednicy jak Ian Garner... – Nachylił się do przodu intensywnie przewiercając Thomasa wzrokiem - Ja chcę dostać ministrów którzy tę masakrę zaaprobowali, generałów którzy ją umożliwili i CEO którzy za to zapłacili. Ja potrzebuję kogoś z doświadczeniem bojowym, motywacją i tak silnym umysłem jak twój, aby wytrzymać moją obecność na dłużej niż kilka godzin.
Thomas niemal się zaśmiał:
- Ty chyba chory jesteś. Czy mi się zdaje, czy proponujesz mi współpracę! Abym był jakąś twoją kukiełką? Ty... człowiek odpowiedzialny za...
- Głupcze! Nie dostrzegasz tego, że to co tu się dzieje jest większe niż ty czy ja? Większe niż śmierć twojej rodziny? Tu chodzi nie tylko o zemstę, choć bóg wie, że te potwory zasługują na nią jak nikt inny. Tu chodzi o ludzi, którzy opracowali plan zniewolenia nas wszystkich! Którzy nie zawahają się użyć tej kontroli, jeśli
120
poczują że społeczeństwo obraca się przeciwko nim. Wyobraź sobie Al-Qoubayat tylko w skali Londynu... Manchesteru... Paryża! Ci ludzie są w stanie to zrobić, aby tylko utrzymać się przy władzy.
Tom otworzył usta, jednak po chwili je zamknął ogarnięty wątpliwościami. Alsberg widząc to kuł żelazo póki gorące:
- Obserwuję cię już od jakiegoś czasu Thomas. Na początku chciałem, abyś był jak reszta: kolejnym narzędziem jednorazowego użytku, jednak gdy co jakiś czas wpływałem na twój umysł, on okazywał się coraz bardziej odporny. W końcu poprzez delikatne sugestie postanowiłem wykorzystać cię do dotarcia do samego Whitehall... do najwyższego celu jaki znajduje się na mojej liście, jednak po twojej akcji w Queen's Gate? Stwierdziłem, że znowu nie doceniłem ciebie i twoich zdolności. – Wziął głęboki oddech jakby gotując się do uderzenia młotem: – W kilka sekund mogę nauczyć cię języków, wgrać nowe umiejętności, zmienić zupełnie twoją osobowość. Mam środki potrzebne do tego abyś mógł być tysiącem ludzi w jednym ciele. Do tego abyś był szybszy i silniejszy, bez potrzeby korzystania ze specjalistycznego
121
pancerza. A jeśli wszystko zawiedzie, ja lub Nour możemy przejąć nad tobą bezpośrednią kontrolę, zamieniając cię w maszynę do zabijania. Oczywiście tym razem tylko za twoim przyzwoleniem.
- Powiedz mi, Alsberg. Kiedy stałeś się takim hipokrytą? Od zawsze nim byłeś czy stałeś się nim dopiero jak odebrali tobie twój projekt nad syntezatorem Polonu.
Ku Toma wewnętrznej satysfakcji zauważył wyraźną irytację w swoim rozmówcy:
- Tamten projekt już się nie liczy. Odbudowałem maszynę, ale sam pomysł... był on martwy już na starcie. Marzenia głupiego naiwniaka. Czemu leczyć raka z każdego człowieka osobno, gdy tak naprawdę całą naszą cywilizację drąży znacznie gorszy nowotwór?
- Tak więc za masowe zabójstwo niewinnych ludzi przypłaca śmiercią jeszcze większa ilość niewinnych. Tylko po to, abyś ty mógł znaleźć i przetestować potencjalnego kandydata na twoje narzędzie zemsty.
- Nie da się inaczej, rozumiesz? Nie da! Mógłbym opublikować to wideo, czy niekompletną listę zamieszanych w to osób, ale myślisz, że coś by to zmieniło? Co prawda staramy się ją uzupełniać z informacji zapewnianych przez niektóre cele, ale
122
wciąż ci najważniejsi sprawcy chowają się w cieniu. Poza tym nawet nie wiesz jaką kontrolę mają nad przepływem informacji. Nawet Internet już nie jest wolny. Ci ludzie nie poddają się zwykłym sądom czy naciskowi opinii publicznej. Są jak bogowie Olimpu: bezkarni, nieosiągalni i z pogardą dla zwykłego człowieka. Prawda, część na pewno upadnie, ale reszta schowa się, aby wyjść na światło z nowym obliczem. Musimy ich odciąć jak wrzód, a oni nie mogą zobaczyć nadchodzącego skalpela.
- Jednego nie wziąłeś chyba jednak pod uwagę. Co mnie powstrzyma, przed dokonaniem zemsty na tobie? W końcu do swojego planu będziesz jednak musiał mi popuścić trochę smyczy. Oddać mi wolną wolę.
- Oj, ja nie wątpię, że twoja ochota na to nigdy nie przejdzie. Zresztą ja na to zasługuję. Ale będziesz miał na to jeszcze okazję, a wierzę, że mimo wszystko będziesz wiedział jakie są priorytety.
Nienawidził szczerze tego człowieka, pragnął jego śmierci, lecz pragnął też ukarania tych co posłużyli się nim do sprowadzenia tak wielkiego cierpienia. Wiedział, że jedynym sposobem na to było podążanie planem Alsberga. Tom jednak miał dość
123
bycia czyimś niewolnikiem, a na to wyglądało, że wbrew temu co zły doktor zapewniał był to dopiero tego początek.
Z iście herkulesowym wysiłkiem wypowiedział trzy następne słowa:
- Dobrze, pomogę ci.
Z obrzydzeniem patrzył na wykwitający uśmiech Alsberga:
- Cudnie! Pozostaje nam jeszcze jeden ostatni test.
- Test? O czym ty mówisz! Nie wystarczająco już mnie testowałeś?
- O nie, to jest coś małego, obiecuję. Nazwijmy to testem twojego zaangażowania. – Skinął głową na Nour, która wstała i skierowała się w stronę antresoli. Znalazłszy się na jej szczycie zniknęła za pseudo-artystycznym bambusowym przepierzeniem, gdy zaś pojawiła się z powrotem, przed sobą prowadziła zakneblowaną kobietę.
Ta zeszła nieporadnie po schodkach, co dodatkowo utrudnione było jej związanymi rękami i przelotnymi spojrzeniami do tyłu, na trzymającą nóż w pogotowiu Nour.
- Co to ma znaczyć Alsberg! – wykrzyknął Thomas.
- Spokojnie do niczego cię nie będę zmuszał. - zapewnił w swoim mniemaniu uspokajająco - Ale muszę wiedzieć, czy jesteś w stanie zignorować swoje osobiste przekonania dla większej sprawy.
- Ty chory chuju! Wypuść ją!
-
124
Słyszałeś o regule pistoletu Czechowa? Co ja się pytam, przecież każdy o niej słyszał. – Sięgnął po SIG Sauera, następnie obrócił go niewprawnie w dłoni. – Nasza towarzyszka, która była na tyle miła aby użyczyć nam chwilowo swojego lokum, nazywa się Sophia Garrick-Williams i jest tutaj, aby udowodnić lub zadać jej kłam. Sophia jest drugą żoną Martina Williamsa, człowieka ściśle związanego z opracowywaniem softwaru wykorzystanego na tobie w Al-Qoubayat.
- I chcesz ją zabić... niewinną kobietę, tylko dlatego, że jest ona związana z człowiekiem na którego polujemy.
- Nie do końca. Chcę abyś to ty ją zabił Tom.
Nour ustawiła wystraszoną kobietę pod oknem, sama stając obok. Thomas poczuł nagle opadające niewidzialne więzy. Wstał powoli z sofy i obrzucił wzrokiem trzymaną przez Alsberga broń. Ten także wstał i wskazując ramieniem poprowadził go na środek salonu. Stanąwszy przed kobietą, wcisnął mu w dłoń pistolet.
- Wiesz co masz robić. Martin Williams zasługuje na to, aby cierpieć przed swoją własną śmiercią. – Mrugając porozumiewawczo, klepnął go w plecy, po czym oddalił się w stronę pobliskiego
125
barku.
Tom wpatrzył się w broń. Jak to się stało? W przeciągu trzech dni z wypalonego wraku miał stać się mordercą. W sumie on już był mordercą, jednak tym razem nikt nie trzymał jego dłoni.
Kobieta stała podkulona ze strachu przed oknem, łkając na tyle na ile pozwalały jej zaklejone taśmą usta. Ubrana była w ładny, brązowy sweter i białe spodnie. Mimo jej zaczerwienionych oczu, widać że była atrakcyjną kobietą; szatynką, o ściętych na krótko włosach i kobiecej budowie.
Wycelował w nią pistolet:
- Przykro mi.
Sophia Williams ścisnęła oczy i załkała jeszcze mocniej. On miał stać się takim samym potworem jak nalewający sobie w tym momencie drinka, Stuart Alsberg.
- Tom... proszę cię, przed nami dużo pracy.
Thomas obrócił się nagle i wycelował pistolet w starszego mężczyznę, który znalazłszy się na muszce zatrzymał się z w połowie uniesionym do ust kieliszkiem. Nie wyglądał jednak na zaskoczonego. Odłożył drinka z powrotem na barek i bez słowa przewiercił go wzrokiem.
Thomas poczuł macki bólu ponownie chwytające go za głowę.
- Spróbuj tylko, a zanim zdążysz opanować mój mózg, twój znajdzie się na
126
ścianie. To samo się tyczy ciebie, Nour!
Alsberg uniósł ręce w uspokajającym geście, aczkolwiek nie wydawał się zbytnio przestraszony:
- To co masz zamiar teraz zrobić? – zapytał – Zastrzelić mnie? Siebie? Nas wszystkich? Niestety taka jest prawda, że już minęły stare dobre czasy kiedy wystarczyła bitwa dobra ze złem! W końcu zrozumiesz Thomas, że my jesteśmy złem koniecznym, potrzebnym do pokonania tego prawdziwego. Bez nas winni pozostaną bezkarni.
Tak łatwo byłoby nacisnąć teraz spust. Jedna kula, i po wszystkim. Nie byłoby więcej Stuarta Alsberga. Ścisnął mocniej kolbę pistoletu, poczuł jego wagę.
Po chwili opuścił broń:
- Będę twoim aniołem zemsty, tak jak sobie tego życzysz, jednak nie oczekuj, że będę zabijał niewinnych do osiągnięcia tego celu, lub tym bardziej do łechtania twojego ego. Nie jestem tobą i nie mam zamiaru się tobą stać. Kiedy skończymy ze wszystkim przyjdzie i rozrachunek na ciebie.
- I ja się temu rozrachunkowi poddam – odpowiedział solennie, a Tom niespodziewanie mu uwierzył. Ale mogła to być kolejna "cicha sugestia" Alsberga.
Obejrzał się do tyłu na dwie kobiety. Kontrastowały
127
ze sobą niczym hiena i sarna:
- Co macie zamiar z nią zrobić?
- Twój test, no tak. Gratulacje!
- Jak to? – Zapytał Tom zdziwiony. Alsberg nie odpowiedział tylko powiedział jakby do siebie:
- Możesz już wyjść.
Zza sypialnego przepierzenia pojawiła się Nour. Ponownie. Tom spojrzał na nią a po chwili na tę drugą stojącą już obok swojej rzekomej ofiary, i tylko wyrzucił z siebie sardoniczne parsknięcie. Nie przeżył wielkiego szoku gdy stojąca przy oknie para kobiet zniknęła w masie pikseli:
- Testem nie było to czy zabiję Sophię Williams, tylko czy nie zabiję ciebie... – Wysunięty z pistoletu magazynek okazał się być pusty. Krzywiąc się odrzucił oba komponenty na stolik. – Lub raczej czy nie spróbuję ciebie zabić.
Alsberg uniósł kieliszek w toaście, chlupocząc przy tym bursztynowym płynem. W tym czasie Nour, przeszła przez salon, z nożem już wsuniętym do przytroczonej do pasa pochwy i stanęła obok dużo starszego od niej mężczyzny. Thomas wolał nie wnikać w głębokość zażyłości jaka między nimi istniała.
- Tak jak powiedziałem wcześniej – odezwał się Alsberg, dając Nour dopić resztę drinka – muszę
128
wiedzieć, czy jesteś w stanie zignorować swoje osobiste przekonania dla większej sprawy. Zdałeś na pięć z plusem. A co do Sophii Williams, podwójnie rozwiedzionej, ale szczęśliwej projektantki w firmie architektonicznej? Z zadowoleniem donoszę, że szaleje ona właśnie w Szwajcarskich Alpach z nowym nabytkiem w postaci... Tom? Co z tobą?
Tom stał nieruchomo wpatrując się w przestrzeń otumanionym wzrokiem, by po chwili jego czaszkę zbrutalizował tak potężny ból, iż padł on na kolana, łapiąc się za głowę i wrzeszcząc przeraźliwie. Następne parę sekund pamiętał jak jakieś widma z malarycznego delirium; głosy zawieszone w próżni:
- Cholera – po raz pierwszy przeszyty obawą głos Alsberga - Skurwiele nas znalazły!
- Ale jak? – głos Nour, bardziej rozeźlony i nienawistny, niż przestraszony.
- Nie wiem, staliśmy się nieostrożni, albo oni też mieli go już od dawna na oku! Nie ważne, musisz go stąd zabrać!
- A co z...?
- Nour, do cholery! Nie pora na to! Ja postaram się ich zatrzymać. Thomas jest w tym momencie najważniejszy...
Gdzieś za drzwiami odezwały się strzały i krzyki. Czy to może były jego własne, słyszane przez
129
mgłę wrzaski?
- Zająłem ich wirtualami, kupi nam to trochę czasu...
Nagły huk zadał kłam temu stwierdzeniu.
- NOUR!!!
Poczuł jak ktoś unosi go w bezpardonowo silnym uchwycie.
- Policja! Na ziemię! Na ziemię powtarzam!
Strzały. Teraz jednak bliżej, na które odpowiedziało jeszcze więcej strzałów. Nos kłuł smrodem prochu, ale jego potykającego się już ktoś prowadził. Usłyszał dźwięk bitego szkła.
- Obyś był tego wart.. - wymruczał mroczny, kobiecy głos.
'...Skacz Thomas...'
Pamiętał nagły koniec podłoża, a potem jeszcze krótki lot. Po chwili jednak nie pamiętał już nic.
#
W pokoju przesłuchań trwała cisza zakłócana jedynie rytmicznym postukiwaniem paznokci głównego komendanta londyńskiej policji o metalową poręcz krzesła. Strażnik stał w rogu wbijając oczy w Thomasa.
- Ten cel w Whitehall... Kto to był? – zapytał Narasimhan.
- Sądzę, że wiesz. Był na jednym ze zdjęć w twojej galerii.
Komendant parsknął lekko bez humoru, przewiercając wzrokiem Ravi'ego:
- Czyli po szturmie, tak po prostu wyskoczyliście z pięćdziesiątego piętra i zniknęliście. – W jego głosie dało się słyszeć dużą dozę
130
sceptycyzmu.
- Długo nie spadaliśmy, gdyż wylądowaliśmy na jednym z łączników spinających helisy Genome Tower. W każdym razie stamtąd udało nam się uciec... to znaczy Nour udało się uciec, z moim niemal bezwładnym ciałem przy troku. Okazała się całkiem dobrą spadkobierczynią umiejętności Stuarta Alsberga. Rozpłynęliśmy się niemal w powietrzu. Niestety sam doktor zginął w szturmie na mieszkanie panny Williams.
- Niestety? Nie przesłyszałem się? - Narasimhan zdziwiony zmarszczył brwi.
- Gdy już z Nour zniknęliśmy z radaru, a ja się ocknąłem przeprowadziliśmy bardzo ciekawą pogawędkę.
- Doprawdy?
- Tak. Otóż okazało się że Stuart Alsberg nie był sprawcą zabójstwa Louise i Coraline.
- Jak to? Przecież sam się przyznał do tego. A ty, dodam, i tak gotów byłeś z nim współpracować.
- O nie, on całkiem realnie obwiniał się za ich śmierć, przecież to on wynalazł maszynę która, Alsberg był pewien, posłużyła do ich zabójstwa. Jednak na tym jego "wina" się kończyła.
- To czemu on tak postąpił? Czemu chciał abyś myślał, że to on zrobił?
Tom zaświecił smutnym uśmiechem:
- Zapewne kolejny z jego
131
małych testów. A może naprawdę chciał, na końcu otrzymać ode mnie karę za tę i za resztę innych śmierci "z poza listy" za które się obwiniał. W sumie był z niego niezły kutas, że wykorzystał fakt mojej tragedii jako sposób rekrutacji. Sądzę, że były na to prostsze sposoby, ale nasz drogi profesor lubił swoje łamigłówki. Nour całe szczęście w tym jednym wypadku nie podzielała jego opinii i uważała, że im szybciej zamkniemy tę sprawę, tym prędzej będę mógł całkowicie skupić się na naszej głównej misji. W czasie jak polowaliśmy na coraz wyżej umieszczonych sprawców Masakry w Kubayacie, na boku też poszukiwaliśmy Białego Gołębia.
- Wiem, że zabójstwa co prawda w końcu się skończyły jednak nie było aresztowania...
- Nie było. Była za to kostnica. Były pracownik średniego szczebla w Ministerstwie Obrony, któremu coś się pomieszało z głową i stwierdził, że zdemoralizuje całą armię zabijając rodziny żołnierzy. Gdy rok później go znalazłem mogłem wreszcie umieścić kulę w tej części mojej przeszłości.
- No dobrze. A co było z tym nagłym bólem głowy?
- Skutek tego kiedy dwie osoby
132
próbują włożyć tę samą rękawiczkę. – Spojrzał na kamerę przelotnym wzrokiem – Widać akcja policji była kierowana przez kogoś mocno związanego z tym projektem. Jakaś osoba musiała połączyć ze sobą te niby przypadkowe zabójstwa i postanowiła zadziałać. Nie wiem jaki był cel próby przejęcia mnie... czy miałem odwrócić uwagę, zaatakować Alsberga, popełnić samobójstwo, czy wręcz zaatakować policję, abyśmy wszyscy zostali ofiarami w strzelaninie. Nie ważne, bo cokolwiek to było, nie do końca poszło zgodnie z planem. Przez to, że w głowie wciąż były obecne kontrolujące programy Alsberga i Nour, gdy mój CMEC został gwałtownie zaatakowany przez jeszcze inny program, zaprotestował przeładowując sprzężenia nerwowe.
Pasha Narasimhan kolejny raz zamilkł, cały czas wygrywając staccato swoimi paznokciami. Jego moduł śledczy pokazywał mu, że wszystko co Thomas Ravi powiedział było prawdą.
- Pamiętam to zdarzenie oraz strzelaninę w Queen's Gate. Jednak nigdy nie zidentyfikowano ciała znalezionego w Genome Tower.
- Alsberg zabezpieczył się usuwając z sieci zawczasu wszystkie informacje mogące pomóc go zidentyfikować.
133
Wspomniany wcześniej artykuł był tylko okruszkiem który on sam mi podrzucił. Prawdziwym, ale wciąż okruszkiem.
- Pomimo śmierci Stuarta Alsberga, kontynuowaliście swoją... krucjatę przeciwko rzekomo "prawdziwym" sprawcom masakry w Al-Qoubayat, jak mniemam?
- Tak - Tom wydawał się kompletnie ignorować obecną w głosie głównego komendanta kpinę - Nour była na tyle silną osobą, że potrafiła unieść na swoich barkach logistykę naszego przedsięwzięcia. Nie dość, że Alsberg nauczył jej niemal wszystkiego co wiedział na temat ludzkiego hakowania, to jeszcze nadrabiała ona naturalnym talentem równym poziomowi sawanta. Nour... – jego głos na moment przybrał zamyślonego brzmienia – Nour jest dość wyjątkowa.
- Widzę, że żałoba po żonie minęła – Uśmiechnął się nieprzyjemnie krzywo Narasimhan.
- To nie tak. Ona nigdy nie przestała kochać Alsberga i jego śmierć zostawiła w niej pustą przestrzeń która nigdy się nie wypełniła. Pomimo to skupiła się na odbudowaniu mnie, za co zawsze będę jej wdzięczny. Nie znam drugiej takiej osoby jak ona.
- I żyliście długo i szczęśliwie, zostawiając ścieżkę z trupów
134
obejmującą trzy kontynenty.
- To była długa lista.
- Oczywiście. Musieliście wypełnić spuściznę doktora Stuarta Alsberga, niespełnionego wynalazcy, hakera i mordercy. Dwoje posłusznych głupców walczących z wiatrakami! – Stukanie palców zakończyło się, gdy dłoń Narasimhana zacisnęła się w pięść.
- Pasha – Thomas zaadresował go niczym niesfornego kolegę który za dużo wypił – spuścizna Alsberga już dawno przestała tylko tym być. Z każdą następną ofiarą lista się powiększała, ewoluowała. Tak jak ewoluował sposób naszego działania. Ale o tym opowiem przed opuszczeniem tego miejsca.
Szokująca śmiałość tego stwierdzenia wywołała zaskoczone szczeknięcie śmiechu u Narasimhana. Obrócił się w stronę Guntersena, jakby szukając potwierdzenia w nim co do komiczności tego co właśnie aresztowany powiedział, jednak ten cały czas stał spokojnie zaciskając mocno szczękę. Niezrażony tym obrócił się do więźnia i z lekko przygaszonym uśmiechem, powiedział:
- Wybacz że cię rozczaruję, ale cokolwiek zaplanowałeś sądzę, że czeka cię niemiła niespodzianka.
- Oj ja wiem, że masz parę niespodzianek w zanadrzu,
135
jak chociażby ta włożona za mankiet twojej marynarki. W końcu będąc teraz na twojej łasce, zabicie mnie będzie łatwizną. Nie zdziwiłbym się gdyby obserwujący przesłuchanie policjanci zostali w czasie naszej rozmowy poinstruowani przez "kogoś z góry", aby wyłączyć kamery. Obecnego strażnika z kolei łatwo wykupić awansem i pokaźnym bonusem. Bądź praniem mózgu. Ja z kolei bym zniknął, jakbym nigdy nie istniał. – Nachylił się do przodu, opierając się łokciami o stół – Powiedz mi, co czułeś gdy już po wszystkim kroczyłeś spływającymi krwią ulicami Al-Qoubayat? Gdy wraz z towarzyszącą tobie delegacją największych skurwieli na świecie ocenialiście potencjał idei kontroli umysłu oraz patrzyliście na poszczególne trupy kobiet i dzieci, pod względem możliwości jakie wam taka kontrola umożliwiała? Czułeś się jak wschodzący bóg, któremu miała przypaść nieograniczona władza? Czy może nie czułeś nic, będąc tak samo pustą muszlą jak leżące wokół ciebie ciała?
Z każdym słowem Thomasa, uśmiech Narasimhana stawał się coraz mniejszy, aż w końcu zniknął zupełnie:
- Masz rację. Zabicie ciebie
136
teraz będzie łatwizną – odrzekł po chwili z wyrazem triumfu na twarzy – Tak jak łatwo mi było patrzeć na tych ludzi jak umierali. Ponieważ to nie byli ludzie, tylko ludzki śmieć, który nie potrafił istnieć bez skażania reszty świata. Jak my byśmy tego nie zrobili to i tak sami by się pozabijali, z tą jedną różnicą, że oni pociągnęliby innych za sobą. Mimo to wciąż uważam, że to wszystko odbyło się dla większego dobra, ale ty jesteś zbyt ślepy, zbyt... – zawahał się jakby szukając odpowiedniego słowa – zindoktrynowany, aby to zrozumieć! – Wzdrygnął się w krześle chcąc z niego wstać jednak coś go przytrzymywało. Mina pełna satysfakcji szybko zamieniła się w maskę paniki. Spojrzał z przerażeniem na swoje oparte o poręcze dłonie, jakby należały one do kogoś innego.
- To niemożliwe... Coś ty zrobił... – zniknął pyszałkowaty ton i pewność siebie, a w jego miejscu pojawił się przerażony szept.
- Coś nie tak? – zapytał Tom – Nie pasuje tobie Pasha smak twojego własnego lekarstwa?
Narasimhan krzyknął do stojącego wciąż nieruchomo strażnika:
- Na co ty czekasz? Zróbże coś!
Guntersen dopiero po
137
chwili zareagował choć wciąż powoli jakby lunatykował. Sennym krokiem podszedł do Toma, który wystawił do niego swoje skute ręce.
- No i po wszystkim zawołaj o pomoc... zaraz, co ty wyprawiasz? CO TY DO KURWY JEGO MAĆ WYPRAWIASZ!! – Zaczerwienione oczy komendanta niemal wyszły z orbit, gdy strażnik zamiast w jakiś sposób obezwładnić więźnia, przycisnął palec do znajdującego się na kajdankach czytnika. Po sekundzie sztywne metalowe obręcze otworzyły się z kliknięciem i spadły ciężko na blat stołu. Tom wstał rozmasowując zbolałe nadgarstki.
- Ty skurwysynu – wysapał do niego Narasimhan, opluwając się lekko – jego też opanowaliście... Ilu was jest co?
- O, nie, nie! Oliver Guntersen, nazywany też kiedyś przez kolegów z 20. zmechanizowanej 'Gunny-Buoy', działa z własnej nieprzymuszonej inicjatywy. Zapewne moja historia wyjaśniła właśnie parę niejasności z jego własnego udziału w bitwie o Al-Qoubayat.
Narasimhan otworzył usta jednak nic z nich nie wyszło. Przeskakiwał tylko wystraszonym wzrokiem od jednego do drugiego mężczyzny. Po wszystkim stwierdził, że Oliver będzie lepszym celem jego błagań:
- Czemu się go
138
słuchasz? Wiem, że brałem udział w czymś... obrzydliwym, ale zanim się zorientowałem było już za późno... Nie wiedziałem, że dojdzie do takich okropności. Pomóż mi, a... a gwarantuję, że w twoim życiu rozpocznie się złota era! Niczego ci nigdy nie zabraknie! Ja znam ludzi... wpływowych ludzi. Rozumiesz? My budujemy historię, a ty mógłbyś stać się tego częścią... przygarnąłbym cię pod swoje skrzydła... CZEMU MI NIE SPOJRZYSZ NAWET W OCZY SKURWIELU?! – Znów próbował wyrwać się ze swoich więzów, ale jego własne ciało go nie słuchało, a umysł kłócił się z jego strachem mówiąc mu, że przecież nic złego się nie dzieje.
Tom tymczasem w kilku spokojnych krokach znalazł się za komendantem i bezpardonowo wyciągnął z jego karku malutki moduł. Narasimhan poczuł jego oddech w uchu gdy ten mu szeptał:
- Mama cię nie uczyła, aby nie przyjmować modułów od nieznajomych kobiet?
Zadziałało to na byłego komendanta jak płachta na byka:
- Zginiecie chuje jebane i skurwysyny! Nie tylko wy... Nawet nie zdajecie sobie sprawy z kim zadarliście! Ty i ta twoja suka, lepiej żebyście zaczęli cieszyć swoimi ostatnimi chwilami! A co
139
do ciebie Guntersen... Masz żonę lub dzieci? Spodziewaj się, że skończą w kawałkach w nieoznaczonym kopcu! Skurwysyny jebane, ludzie którym nacisnęliście na odcisk... Nawet nie zadrapałeś powierzchni Ravi! Jeśli myślisz, że moja śmierć coś zmieni, to się grubo mylisz.. – Jego tyradę przerwało nagłe, uderzenie twarzą w stół, jakby niewidzialna ręka chwyciła go za kark i cisnęła nim o blat. Gdy się odchylił do tyłu krew z rozwalonego nosa pociekła mu na kołnierz koszuli. Na białym pulpicie pozostał ślad przypominający atramentową plamę testu Rorschacha.
- Ale Pasha, przecież ja nie mam zamiaru cię zabijać – zapewnił Tom uspokajającym głosem – Będziesz żył jeszcze długo, taką przynajmniej mam nadzieję.
- Ade jak do... – nosowy głos komendanta zadźwięczał cieniem ostrożnej nadziei. Wydawał się nie zwracać uwagi na ból promieniujący ze środka jego twarzy.
- Jak wcześniej wspomniałem nasze metody nieco wyewoluowały. Ten mały moduł ściągając masyw danych z twojego CMECa, dodatkowo zaaplikował wirusa. Na moją komendę zaleje on twój mózg taką ilością śmiecia, że twoje ciało zareaguje na to jak na
140
wylew, paraliżując wszystkie jego funkcje oprócz tych najniezbędniejszych do... egzystowania – Usiadł przed nim na krawędzi blatu, starając się uniknąć rozlanej plamy krwi – Alsberg zapewne, by stwierdził, że to pewien rodzaj szekspirowskiej lub biblijnej sprawiedliwości: Ty odebrałeś mój umysł, teraz ja odbiorę twoje ciało. Będziesz wszystko widział i słyszał... i nic poza tym. Więzień we własnym ciele.
- Oszalałeś. Jesteś potworem! – wyszeptał Narasimhan.
- Czasami potrzeba potworów, do walki z jeszcze gorszymi potworami.
- Oliver – zwrócił się ponownie do strażnika, który stał z nogą opartą o ścianę i skrzyżowanymi na piersi ramionami – Nie możesz na to pozwolić. Zasługuję na karę, ale nie taką! Przecież są sądy, organy...
Guntersen spojrzał na skomlącego Narasimhana, jak na najgorszego robaka:
- Przypomnę twoją groźbę do mojej żony i dzieci.
- Przecież wiesz, że nie mówiłem tego na poważnie. Ze strachu powie człowiek wszystko...
- Nie było sprawy – Na jego ustach zaświecił krzywy uśmieszek – Całe szczęście ominąłeś w swoich pogróżkach mojego partnera.
Tom parsknął na to lekko:
- No to by
141
było na tyle. Żegnaj Pasha.
Jako ostatni gest swojego pełnego życia Komendant Główny Londyńskiej Policji Pasha Narasimhan, rozpłakał się:
- Nieee! Mam rodzinę! Błagam, nie róbcie... – Nigdy już nie dokończył tego zdania, gdyż nagle jego ciało sprężyło się jak u więźnia na elektrycznym krześle, i po chwili oklapło bez życia. Niemniej za szklistymi oczami wciąż coś się tliło; dusza która krzyczała uderzając pięściami w niewidzialne ściany. Tom jeszcze przez moment się w niego wpatrywał, tak jakby rozważał powiedzenie czegoś, jednak w końcu się rozmyślił.
- Czyli to koniec – rzucił z kamienną miną Oliver Guntersen, prostując się.
- Dla Pashy Narasimhana tak, to już koniec. Dla mnie zostało jeszcze dużo do zrobienia.
- A co z jego CMEC-iem, on nie ma wciąż połączenia do sieci?
- Zniszczony. Zostały tylko obumarłe mięso i kości. W każdym razie, co do ciebie to się nie martw, po prostu powiedz, że też w jakiś sposób musiałem przeładować twojego chipa, tylko że z mniej stałymi skutkami...
- Nie przejmuj się, umiem wcisnąć kit. Mam tylko jeszcze jedno, ostatnie pytanie... Co by się stało gdybym ci nie
142
uwierzył w twoją historię? Lub gdybym obawiał się zrobić to co konieczne?
Thomas wzruszył ramionami:
- To prawdopodobnie po przesłuchaniu mnie, Narasimhan upewnił by się, że albo znajdę się w rękach jemu podobnych ludzi, którzy wyciągnęliby ze mnie wszystko co by mogli w tak inwazyjny sposób, że równałoby się to z moją lobotomią, albo... – sięgnął za połę komendanckiego munduru i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni mały, czerwony iniektor – ...na miejscu by mnie zabił. Wtedy zapewne ktoś inny po jakimś czasie przejąłby obowiązek pomszczenia Al-Qoubayat. Kto wie, może nawet byłbyś to ty.
Ze sztywnym kiwnięciem głowy, Guntersen, podszedł do opancerzonych drzwi i przycisnął rękę do czytnika. Gdzieś ze środka doszedł głośny klik otwieranego zamka. Tom także znalazł się przy drzwiach, i już miał popchnąć klamkę, gdy Oliver położył mu jeszcze dłoń na ramieniu:
- To powodzenia.
- Miejmy nadzieję.
- Zakładam, że nie potrzebujesz pomocy w przemyceniu cię z budynku.
Zamiast odpowiadając Thomas Ravi rozciągnął usta w zamkniętym uśmiechu i rozpłynął się w powietrzu przed oczami strażnika.
Opuściwszy celę
143
przesłuchań ogarnęło go uczucie uniesienia, swoistego spełnienia. Za każdym razem gdy kolejna osoba odpowiedziała za swoje grzechy, czuł jakby kolejny fragment jego jestestwa powracał do życia.
Szedł niespiesznie korytarzem, zgrabnie wymijając licznych funkcjonariuszy. Jego CMEC wyświetlał mu promieniujące od jego osoby liczne wektorowe linie, stykające się z pobliskimi policjantami. Wszyscy ignorowali go, pochłonięci swoimi sprawami, nieświadomi jego obecności. Jedna tylko policjantka zajęta rozmową z umundurowanym kolegą zerknęła zdziwiona w stronę pustego miejsca w którym on był, jakby wymijał ją właśnie jakiś duch. Po chwili jednak potrząsnęła tylko głową, powracając uwagą do swojego rozmówcy, podczas gdy on kontynuował wzdłuż korytarza w stronę wyjściowych drzwi.
Na zewnątrz uderzyło go w oczy zachodzące słońce, którego bursztynowy blask przeciskał się między wieżowcami, wydłużając ich cienie w nieskończoność. Gdy doszedł do ulicy gwałtownie zahamował przed nim policyjny radiowóz, z siedzącą w środku sierżant Aisling Church. Nie obdarzając go nawet przelotnym spojrzeniem, rzuciła szorstko z otwartego
144
okna:
- Na co czekasz. Wsiadaj.
Tom z szerokim uśmiechem, wspiął się do samochodu.
Wewnątrz, odetchnął głęboko i obrócił się do policjantki. Jej twarz zniknęła, zastąpiona rozciągliwym materiałem rozmywacza, który zdjęła z głowy czochrając swoją ściętą na militarną modłę czuprynę czarnych włosów.
Poczuwszy na sobie ciężar łypiącego spojrzenia odwróciła się w końcu do niego.
Zemsta służyła Nour, jako że chude, zwykłe rysy troszkę się wypełniły nadając jej pewnej okrutnej atrakcyjności, a podkreślone mocnym makijażem oczy nie wydawały się już tak martwe jak kiedyś.
- Błagał o litość? – zapytała.
- Oni wszyscy błagają – Rozciągnął się, dotykając delikatnie miejsca w okolicy powstałego na jego potylicy siniaka - Jedźmy, nabrałem niewyjaśnionej ochoty na cappuchino.
W odpowiedzi lewy kącik jej ust drgnął niemal niedostrzegalnie, po czym kierując wzrok z powrotem na drogę, wrzuciła bieg i odjechała zostawiając budynek Scotland Yardu za nimi.
KONIEC
145