Ulice pogrążonego w wojnie Starego Miasta tonęły pod gruzami zawalonych budynków. Skulony pod zwałem gruzu gefrajter Franz Burkert, drżącymi dłońmi wpychał w magazynek karabinu ostatnie sztuki amunicji. Próbował przełknąć ślinę, lecz wysuszone gardło tylko zacisnęło się boleśnie. Zamknął oczy i przyłożył dłoń do schowanego pod mundurem rodzinnego medalika. Odetchnął głęboko i ostrożnie wyjrzał znad nasypu.
Zobaczył przed sobą ponurą, spowitą dymem ulicę. Wiedział, że od oddziału walczącego o ulicę Pocztową dzieliły go jeszcze dwie przecznice, dlatego nie zastawiając się dłużej wyszedł z kryjówki. Kątem oka dostrzegł ruch w oknie pobliskiej kamienicy. Cofnął się, gdy powietrzem wstrząsnął huk serii z karabinu, po czym wymierzył w okno i nacisnął spust. Przeciwnik zniknął za murem, co dało Franzowi czas na zmianę pozycji. Ruszył w stronę najbliższego nasypu, gdy znów rozległy się huk wystrzału. Cudem uniknął trafienia, chowając się za fragmentem zniszczonej elewacji. Gdy strzały ucichły wychylił się, i dostrzegł lecący w jego stronę granat. Chciał odskoczyć, lecz nie zdążył. Siła eksplozji
1
poderwała go, i rzuciła nieprzytomnego kilka metrów dalej.
Ciepły wiatr delikatnie muskał jego twarz, przynosząc zapach wilgotnej ziemi. Franz drzemał kołysany szumem drzew.
– Kochanie, zbudź się – usłyszał nad sobą kobiecy głos. Rozpoznał go od razu, choć minęło już wiele lat. Obrócił się i podniósł powieki.
– Mama! – nie mógł uwierzyć własnym oczom. Wyglądała inaczej niż wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. Zapadnięta twarz odżyła, nabrała koloru, a wykrzywione cierpieniem usta rozpromieniał uśmiech. Wyciągnął ku niej ramiona i dostrzegł, że są małe i pulchne, niczym ręce kilkuletniego dziecka. Podniosła go i znad matczynego ramienia dostrzegł zatokę Großer Wannsee, gdzie w dzieciństwie zwykł spędzać wakacje. Kołysany falą wspomnień ułożył głowę na piersi kobiety.
– Ale śpioch z ciebie – zaśmiała się. – Musisz być bardzo zmęczony. Wracajmy do domu.
Nagle coś błysnęło mu przed oczami, usłyszał krzyk.
– Nie... – szepnął.
Widział walące się mury, miasto ginące w paszczy ognia.
– Nie mogę, nie! – szarpał się, a oczy zaszły mu łzami.
– Co się dzieje, kochanie?
– Nie
2
mogę! Bo sowieci nas zaatakowali! Zaskoczyli nas! I wszędzie były strzały! I wszyscy krzyczeli... ! I... ! – krzyczał coraz głośniej, aż w końcu słowa zlały się w przejmujący lament.
Matka mocno go przytuliła i poczuł, jak przerażenie rozprasza się w cieple jej ciała. Po chwili już się nie wyrywał. Szlochał tylko i tulił w objęciach mamy.
– Już dobrze, synku, już dobrze – mówiła. – To był tylko zły sen... już się skończyło... skończyło...
Wszechogarniającą błogość zakłóciło dobiegające z krawędzi świadomości, natrętne nawoływanie.
– Gefrajter, gefrajter! – echa zlały się w jeden metaliczny głos. Poczuł silne szarpnięcie i ból, gdy opadająca do tyłu głowa uderzyła w coś twardego. Otworzył oczy i ujrzał wyzierające spod niemieckiego hełmu, bystre spojrzenie niebieskich oczu. Otaczający je cień zdradzał potworne wyczerpanie.
– Żyjesz!
Nieznajomy odetchnął z ulgą i zwolnił uścisk. Szybkim ruchem poderwał Franza do góry, którego stopy boleśnie zetknęły się z podłożem.
W powietrzu unosił się zapach kurzu i wilgoci. Blade światło wpadało przez zniszczony sufit, wyłaniając z mroku
3
fragmenty masywnych murów i ciężkich, drewnianych drzwi.
– Gdzie jesteśmy?
– W piwnicy – odparł tamten. – Przed chwilą była strzelanina, pamiętasz?
Pokiwał głową.
– Straciłeś przytomność, ale dość gadania! Nie możemy tu dłużej zostać, musimy dotrzeć do kwatery głównej, do Cytadeli! – mówił szybko, podniesionym głosem.
– Gdzie mój karabin? – zapytał Franz, rozglądając się nerwowo.
– Zniszczony – odparł nieznajomy i ruszył w głąb korytarza.
Franz przełknął ślinę na myśl, że jest bezbronny. Mimo to był wdzięczny za ocalenie.
– Czekaj! – złapał odchodzącego za ramię. – Dziękuję ci!
Mężczyzna stanął jak wryty.
– „Ci”? – powtórzył z przekąsem. – Nie wiesz kim jestem? – zapytał poważnie i podszedł do światła.
Dopiero teraz Franz dostrzegł oznaczenia na pagonach.
– Oberlejtnant! – zasalutował. – Proszę o wybaczenie! Nie poznałem w tym świetle!
– Oberlejtnant Moritz Rempel! – odsalutował.
– Gefrajter Franz Burkert! – odpowiedział automatycznie.
– Spocznij! – rozkazał porucznik. – A teraz za mną!
Pobiegli w dół korytarza, lecz musieli zatrzymać się przed
4
licznymi rozgałęzieniami na jego końcu. Nie mieli zbyt wiele czasu do namysłu, ponieważ tuż za nimi rozległ się głuchy trzask i odgłosy kroków. Wskoczyli w najbliższą odnogę, która doprowadziła ich do sąsiedniej piwnicy. Wewnątrz było zupełnie ciemno. Franz z trudem dotrzymywał kroku dowódcy, którego oczy najwyraźniej przywykły już do ciemności. Nagle potknął się i runął przed siebie, rozbijając kolana o ostre krawędzie schodów.
– Uważaj! – usłyszał przed sobą.
Gdy dotarł na szczyt, nagły błysk niemal wypalił mu oczy. Spomiędzy palców dostrzegł ciemną sylwetkę otoczoną jaskrawym światłem.
– Dalej gefrajter!
Przedarli się przez zniszczoną klatkę schodową i wybiegli na ulicę. Wokół nie było żywego ducha, tylko lodowaty wiatr błąkał się między wyszczerbionymi murami zniszczonych budynków. Tuż za ich plecami rozległ się trzask łamanego drewna. Przerażeni rzucili się w stronę najbliższego skrzyżowania, za którym rozciągała się wąska ulica z licznymi przecznicami. Biegnąc co sił w nogach minęli kilka z nich, a gdy usłyszeli za sobą groźny, niezrozumiały okrzyk, gwałtownie skręcili. Przebyli
5
kilka metrów i znów musieli zmienić kierunek, ponieważ sowiecki pościg deptał im po piętach.
Wbiegli do wąskiego, cuchnącego zaułka usianego stertami śmieci. W połowie drogi porucznik poślizgnął się i upadł. Franz podbiegł by pomóc mu wstać.
– Noga, gefrajter! Złamana! – krzyczał, wskazując ręką na nienaturalnie wykręconą stopę.
Szeregowy próbował wrzucić rannego na barki, gdy z drugiego końca korytarza dobiegł go niezrozumiały okrzyk. Próbował uciekać, lecz ciężar rannego przeważył i pchnął go na ścianę.
– Ach! To na nic gefrajter! Zostawcie mnie tutaj!
– Nie mogę! Nie zostawię pana w tym miejscu!
– To rozkaz! – warknął i sięgnął do chlebaka.
– To jedyne co mam, bierz! – wcisnął podkomendnemu do ręki granat. – Oberst Gonell musi o wszystkim wiedzieć! Biegnij!
Kroki były coraz wyraźniejsze.
– Jazda!!! – krzyknął dowódca.
Franz ruszył przed siebie, lecz nie ubiegł zbyt wiele, gdy korytarz wypełnił stukot ciężkich butów. Rozległy się strzały. Przerażony uskoczył, i nieoczekiwanie znalazł się w wąskim korytarzu, zakończonym trzema rozgałęzieniami. Przekonany, że w ten sposób
6
łatwiej zgubi pościg, wbiegł w labirynt uliczek. Gdziekolwiek jednak nie pobiegł, tam wszędzie towarzyszyły mu okrzyki i dudnienie setek kroków.
Resztkami sił dotarł na plac otoczony wysokim murem, pod którym ustawione były pojemniki na odpady. Przyczaił się za jednym z nich, odbezpieczył granat i wymierzył w wylot korytarza. Nie musiał długo czekać – pościg zbliżał się nieubłaganie. Do kakofonii kroków i okrzyków dołączył szczęk broni i ujadanie psów. Hałas był tak nieznośny, że Franz z bólu zacisnął oczy. W końcu nie wytrzymał, i pod wpływem impulsu rzucił granat. Padł twarzą do ziemi, która zadrżała od eksplozji.
Zapadła grobowa cisza. Franz podniósł głowę i wyjrzał zza pojemnika. Otwór tunelu był zawalony, a zaułek tonął pod grubą warstwą pyłu. Wstał i ostrożnie podszedł do nasypu. Odetchnął z ulgą na widok pustego przejścia. Gdy wchodził na gruzowisko był dumny, że udało mu się pogrzebać sowiecki pościg, i w ten sposób pomścić śmierć porucznika. Wyszedł z zaułka i wolnym krokiem udał się w dół korytarza.
Podczas ucieczki Franz zupełnie stracił orientację. Długo błądził w sieci
7
drobnych uliczek, zanim udało mu się dotrzeć do Starego Rynku. Ulice świeciły pustkami, a panująca wokół cisza sprawiała wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Chciał ruszyć przed siebie, lecz jego noga napotkała na lekki opór.
– Przepraszam pana! – usłyszał piskliwy, dziecięcy głosik. Obejrzał się i ujrzał kilkuletnią dziewczynkę obejmującą pluszowego misia.
– Dziecko?! – rzekł zaskoczony. – Co ty tu robisz? Tu jest niebezpiecznie! Gdzie twoi rodzice?!
Dziewczynka rozpłakała się, więc Franz wziął ją na ręce.
– Już dobrze, zaraz będziemy bezpieczni – powiedział bez przekonania. Wiedział, że bez broni i jedzenia ogromnie ryzykuje, nie miał jednak serca zostawiać dziecka na pewną śmierć.
Klucząc między zniszczonym ratuszem, pręgierzem i fontanną, przedarł się przez rynek. Wokół było pusto, zupełnie jakby miasto wymarło. Lecz on wiedział, że całe życie przeniosło się do podziemi, gdzie w piwnicach z nadzieją wyczekuje momentu powstania. Wtedy znów wylegnie na ulice, wypełni kawiarnie i parki, a wszystko to przy akompaniamencie licznych rozmów i śmiechów.
Na wspomnienie niedawnego życia serce Franza
8
ukłuło poczucie tęsknoty. Nie mógł uwierzyć, że to jeszcze niedawno tętniące życiem miasto, na jego oczach zamieniło się w cmentarzysko, gdzie pod grubą warstwą gruzu i pyłu leżało wszystko to, co nazywał domem.
Poczuł na ramieniu dotyk malutkich rączek. Zatrzymał się i spojrzał na dziewczynkę.
– Tam, mój dom! – krzyknęła radośnie.
Podążył za wskazaniem maleńkiej rączki i dostrzegł położoną kilka metrów dalej podniszczoną kamienicę. Ruszył w jej stronę, a gdy dotarł do klatki schodowej, dziewczynka zaczęła wiercić się nieznośnie. Poirytowany zatrzymał się i chciał coś powiedzieć, lecz dziewczynka nie dała mu dojść do słowa:
– Tam! – krzyknęła, wskazując na zejście do piwnicy.
U podnóża schodów dziecko wierciło się tak bardzo, że w końcu nie wytrzymał:
– Uspokoisz się, czy nie?! – krzyknął, lecz uzyskał efekt odwrotny od oczekiwanego. Rozdrażniony postawił dziecko na ziemi, a gdy jej stopy dotknęły podłoża, wystrzeliła przed siebie, ginąc w mroku piwnicznego korytarza. Zamierzał odejść, lecz zauważył porzuconego na ziemi misia. Podniósł go, i po chwili wahania zdecydował się oddać
9
zabawkę dziecku.
Wszystkie piwnice były puste, oprócz ostatniej. Ze szczeliny uchylonych drzwi sączyło się słabe światło. Franz zapukał i nie czekał długo, gdy otworzyła mu młoda, piękna dziewczyna. Patrzyła na niego, odsłaniając równy rząd białych zębów.
Ukłonił się i podał kobiecie pluszaka.
– Dziękuję bardzo! – ucieszyła się. – Proszę, może pan wejdzie?
– Jak pani nie wstyd?! – nie wytrzymał. – Jest wojna, a pani zostawia dziecko same!
Młoda Niemka spojrzała na niego ze współczuciem.
– O czym pan mówi?
– Niech pani nie zgrywa idiotki! Przyprowadziłem pani dziecko z ulicy! To – potrząsnął głową pluszaka – jest jej!
Nic nie odpowiedziała, tylko patrzyła na niego z oburzeniem. Głośno westchnęła.
– Musi pan być wyczerpany, prawda? – zapytała chrypliwym głosem.– Ja nie mam córki, ani siostry, już nikogo. Wszyscy uciekli do Niemiec.
Patrzył na nią podejrzliwie.
– Wobec tego proszę mi oddać maskotkę – rzekł oschle i wyciągnął rękę.
Kobieta posłusznie oddała zabawkę i trzasnęła drzwiami.
Poszedł w dół korytarza. Pukał do każdych drzwi, wszystkie jednak były zamknięte. Nie był
10
pewny, czy dziewczynka nie chciała, czy nie mogła mu odpowiedzieć. Bez względu na to nie zamierzał dużej bawić się w chowanego.
W drodze powrotnej dostrzegł przecinającą korytarz smugę światła. Dobiegała ze szczeliny w drzwiach, skąd wpatrywał się w niego pełne tęsknoty oczy młodej kobiety. Gdy podszedł bliżej, otworzyła drzwi. Korytarz natychmiast wypełnił się intensywnym zapachem smażonego mięsa, na który brzuch Franza zareagował gwałtownym skurczem. Uświadomił sobie, że od dawna nie miał nic w ustach. Poczuł przytłaczające zmęczenie.
– Może zje pan ze mną obiad? – zapytała nieśmiało.
Wahał się przez chwilę, jednak głód i zmęczenie zdecydowały za niego.
Przestąpił próg piwnicy i zaniemówił. Ciepłe światło ustawionego pod ścianą rzędu świec nadawało pomieszczeniu domowego charakteru. Surowe ściany szczelnie pokrywały liczne fotografie, a metalowy regał uginał się od książek i ozdób. Gdyby nie brak okna i przejmujący chłód piwnicznego powietrza Franz uznałby, że znalazł się w małym, przytulnym mieszkaniu.
– Zapraszam – powiedziała, wskazując na ustawiony pośrodku mały stolik.
Był
11
zastawiony na dwie osoby, a między talerzami stał wazon wysuszonych kwiatów. Franz zdjął hełm i posłusznie zajął miejsce.
– Spodziewała się pani kogoś?
– To już nieważne – powiedziała smutno i podeszła do ustawionej pod ścianą kuchenki.
– Rzadko miewam gości – podjęła po chwili, przerzucając mięso. Rozległ się syk, po którym powietrze wypełniło się zapachem starego oleju.
– Pewnie bym zauważyła, gdyby wprowadził się ktoś nowy. Jestem tu sama od ataku sowietów. Ile to już będzie?
– Dwa tygodnie.
¬– Dwa tygodnie! Dla mnie to jak dwa lata! Już nie pamiętam jak to jest spacerować po ulicy! Wyjdę to pewnie kulkę dostanę! A może to i lepiej – posmutniała – skończyć z tym wszystkim i mieć w końcu święty spokój...
Franz milczał. Wodził wzrokiem po fotografiach, z których patrzyła na niego młoda, wesoła dziewczyna w towarzystwie eleganckich kobiet i mężczyzn.
– Ehm! – usłyszał nad sobą i natychmiast się obrócił, by spojrzeć w twarz, która mimo wyraźnych oznak zmęczenia do złudzenia przypominała tę z fotografii. Kobieta stała nad nim z rozgrzaną patelnią w ręce. Uśmiechnął się i
12
wyprostował, by umożliwić jej nałożenie porcji mocno spieczonego mięsa. Drugą porcję, jeszcze bardziej spieczoną, położyła sobie. Odniosła patelnie, i usiadła naprzeciw niego z bochenkiem chleba w ręce.
– Smacznego – powiedziała serdecznie i podała mu kromkę.
– Dziękuje!
Franz dostrzegł w jej oczach coś niesamowitego. Za fasadą zmęczenia rozpłomieniał je tajemniczym blask, nieokreślona siła, która wzbudzała w nim jednocześnie lęk i fascynację. Poczuł wzbierające pożądanie. Włożył do ust kawałek odkrojonego z trudem kawałka mięsa, które smakowało wyjątkowo wybornie w porównaniu z żołnierskimi racjami.
– Bardzo dobre! – rzekł entuzjastycznie, na co młoda gospodyni aż pisnęła z radości.
Dalej jedli w milczeniu. Po skończonym posiłku Franz zapragnął odwdzięczyć się kobiecie.
– To pani jest na zdjęciach? – zagaił.
Miał wrażenie, że ona tylko na to czekała. Uśmiechnęła się, a jej oczy rozbłysły tajemniczym blaskiem.
– Tak! Z rodziną i przyjaciółmi! – wstała, i odwróciła się do ściany.
– To mój tato, to mama, a to – wskazała palcem na zdjęcie młodego mężczyzny – mój
13
znajomy.
Zamilkła. Obok niej wyrósł cień Franza.
¬– Gdzie oni teraz są? – zapytał łagodnie.
– Mama i tata zostali w Niemczech, a mój... kolega uciekł przed sowietami¬ – jej głos posmutniał. – A ty... a pan? – poprawiła się. – Ma tutaj kogoś?
– Franz, jestem Franz – uśmiechnął się.
– Tanja! – odpowiedziała radośnie.
– Mam, ale wszyscy zostali w Niemczech.
– A masz ich zdjęcie?
Ściągnął z szyi mały, owalny medalik. Otworzył go i przybliżył do świecy.
– To moi rodzice – wskazał na małe fotografie. – Tata zginął na wojnie, a mama niedługo po nim umarła na raka.
– Przykro mi – powiedziała ze współczuciem i zbliżyła się do niego. Poruszone powietrze przyniosło słodką woń potu.
– Dlaczego nie uciekłaś z rodziną?
– Do Niemiec? Tu jest mój dom! – spojrzała na fotografie.
Dopiero teraz zauważył, że wszystkie zdjęcia były robione w Poznaniu. Rozpoznał Stary Rynek i Zamek Cesarski.
– Znam te miejsca – rzekł nostalgicznie.
– Mieszkam tu od pięciu lat – kontynuował. – Przyjechałem jako ochotnik. Chciałem zostawić wszystko za sobą, zacząć od nowa. I gdy już coś zaczęło się
14
układać... – słowa ugrzęzły mu w gardle.
– Tak, Franz, czuję dokładnie to samo – powiedziała czule i położyła mu rękę na ramieniu.
Choć widział ją po raz pierwszy w życiu miał wrażenie, że znają się od dawna. Jej oczy lśniły płomiennym blaskiem, wzniecając ogień w sercu młodego mężczyzny. Chłodnymi dłońmi objęła jego twarz.
– Może zostaniesz na noc? – zapytała.
Delikatnym ruchem odgarnął jej włosy i zbliżył spękane usta do odsłoniętej szyi. Kobieta jęknęła, odrzuciła głowę i mocno przycisnęła jego twarz do piersi. Objął ją i całował namiętnie po piersiach i szyi, lecz gdy dopadł ust odepchnęła go delikatnie. Spojrzała figlarnie, złapała za rękę i powiodła do ustawionego przy drzwiach prowizorycznego łóżka.
Kochali się długo i namiętnie, jakby pragnęli zaspokoić tęsknotę nagromadzoną przez całe życie. Gdy już się sobą nasycili, obejmowali się czule. Franz tulił twarz w jej ramionach. Czuł na policzku ciepło jej piersi falujących w rytm spokojnego oddechu.
Ciepły wiatr muskał jego twarz, przynosząc zapach ziemi.
– Kochanie, wstawaj – usłyszał znajomy głos.
– Mama! –
15
ucieszył się na widok stojącej nad nim kobiety. Była wyraźnie starsza niż poprzednio, lecz jej oczy wciąż promieniały radością. Podniósł się i ujrzał swoje długie i chude nogi usiane drobnymi włoskami. Wstał, rozciągnął się, i gwałtownie zadrżał od lodowatego podmuchu wiatru. Odwrócił głowę i dostrzegł nadciągające znad zatoki czarne burzowe chmury.
– Oho! Ale burza! – zauważyła. – Musimy się zbierać do domu.
Franz zwinął koc, pozwolił matce złapać się pod rękę, po czym ruszyli w stronę ukrytej między drzewami ścieżki.
Wokół pociemniało, wzmógł się porywisty wiatr. Potężny grzmot rozdarł ciszę. Przerażony Franz przyspieszył kroku.
– Spokojnie synku – mówiła łagodnie. – W najgorszym razie trochę zmokniemy.
To uspokoiło go tylko na moment, bo po chwili znów błysnęło, a ziemia zadrżała od huku pioruna.
– Pójdziemy skrótem! – krzyknął, i pociągnął matkę między drzewa.
– Też zachciało ci się wycieczek – śmiała się.
Szedł nerwowo, raniąc łydki o sterczące gałęzie. Wtem zagrzmiało tak silnie, że prawie stracił równowagę. Z nieba chlusnęło gorącym deszczem, a powietrze
16
wypełnił metaliczny zapach krwi. W jednym momencie stukot setek tysięcy kroków wypełnił okolicę. Franz zamknął oczy. Ktoś za nim krzyknął niezrozumiale.
Upadł. Pod zaciśniętymi powiekami rozbłyskiwało purpurą, powietrzem wstrząsała seria wystrzałów. Gdy ucichły grzmoty, odważył się otworzyć oczy. Leżał na skąpanej w deszczu polance otoczonej kordonem wysokich drzew. Był sam.
– Mamo?
Wstał i rozglądał się nerwowo.
– Mamo!
Spróbował odtworzyć w pamięci drogę ucieczki. Wszedł między drzewa i krążył po lesie tak długo, że w końcu zabłądził. Wyczerpany oparł się o najbliższe drzewo, gdy dobiegł go niewyraźny kobiecy głos:
– Franz!
Odwrócił się.
Leżał na mokrej od potu pościeli, pogrążony w absolutnych ciemnościach. Lodowaty podmuch przeszył dreszczem jego nagie ciało. Spróbował odnaleźć kobietę w mroku, lecz natrafił tylko na zimną ścianę.
– Tanja? – szepnął, lecz nie odpowiedziała.
Podniósł się i wyciągnął przed siebie ramiona. Po chwili wyłowił z ciemności twardą i ruchomą krawędź drzwi, obok których odnalazł swój mundur. Gdy naciągał spodnie usłyszał odległy, kobiecy
17
jęk. Zerwał się i, torując po omacku drogę w ciemnościach, wyszedł ze schronu.
Kierowany dźwiękiem zbliżył się do słabo oświetlonego wylotu korytarza, i zesztywniał na dźwięk zrozpaczonego głosu Tanij. Chciał rzucić się jej na pomoc, lecz stracił równowagę i runął na ścianie. Odwrócił się, i w szparze stojących u szczytu schodów drzwi dostrzegł ruch.
– Nie rób mi krzywdy! – błagała, lecz niski, chrapliwy bełkot nie przejawiał litości.
Oczy Franza zapłonęły gniewem. Podkradł się i przez wąską szczelinę zauważył odziane w tiełogriejkę masywne ramię rosyjskiego żołnierza. Zdecydowanym ruchem pociągnął za drzwi. Zaskoczony sowieta nie zdążył odskoczyć, gdy Franz stanął tuż przed nim, mocno chwycił za lufę karabinu i pociągnął do siebie. Rosjanin stracił równowagę i runął na niego, gdy ten uchylił się i z całej siły kopnął przeciwnika w brzuch. Trafił idealnie – sowiet zgiął się w pół, próbując złapać oddech. Franz silnym ciosem powalił go na ziemię, wyrwał broń, a następnie zapamiętale tłukł przerażoną twarz kolbą karabinu. Uderzał z taką wściekłością, że nawet nie
18
zauważył gdy przeciwnik przestał się ruszać. Nie powstrzymało go także puste dzwonienie sowieckiego hełmu.
– Gefrajter! – usłyszał znajomy głos. Podniósł głowę i nie mógł uwierzyć własnym oczom.
– Oberlejtnant!?
Stał niedaleko i przyglądał się wszystkiemu. Franz rozejrzał się za Tanją, lecz nigdzie jej nie było. Zniknęła razem ze zwłokami rosyjskiego żołnierza. Jednak sowiecki karabin nie zniknął, Franz wciąż ściskał go w dłoni. Zdezorientowany zaczął rozgarniać gruz butem sądząc, że odnajdzie szczątki.
– Gefrajter! Wołam was! – krzyknął zniecierpliwiony dowódca, lecz jego podkomendny zamiast wysłuchać rozkazu odrzucił karabin, i obiema rękami zaciekle przerzucał kamienie.
– Gefrajter Franz Burkert! Do mnie! To rozkaz!!!
Podniósł się i chwiejnym krokiem podszedł do dowódcy. Zasalutował.
– Świetnie! – odsalutował tamten. – Za mną!
Franz zrobił krok i zatoczył się.
– Oberlejtnant, poczekajcie proszę. – rzekł słabym głosem.
Stał pochylony i dyszał ciężko. Jego twarz pobladła, a czoło zrosiły krople potu.
– Myślałem, że nie żyjecie, oberlejtnant – powiedział ciężko.
–
19
Uciekłem – rzucił krótko.
Zapadła cisza.
– Oberlejtnant, widzieliście rosyjskiego żołnierza? – spojrzał na dowódcę.
– Nie – odparł tamten. – Widziałem tylko was, jak wychodzicie z piwnicy.
Franzowi zakręciło się w głowie. Opadł ciężko na ulicę, próbując zebrać myśli. Nic się nie zgadzało: ocalenie dowódcy, dziwne zniknięcie Tanji i zwłok sowiety. Wszystko to nie miało najmniejszego sensu.
– Oberlejtnant! Czy oni użyli jakiegoś gazu?! – krzyknął rozpaczliwie. – Czy widzicie halucynacje?! Odpowiedzcie, proszę!
Nie mógł już dłużej wytrzymać bierności porucznika. Przyłożył drżącą dłoń do piersi, aby w dotyku medalika znaleźć ratunek przed zbliżającym się niechybnie szaleństwem, lecz zamiast ukojenia odnalazł przerażenie. Medalika na szyi nie było. Franz zaczął nerwowo się obmacywać i wyrzucać na ziemie zawartość kieszeni. W nagłym olśnieniu przypomniał sobie, że zostawił medalik u Tanji. Chciał ruszyć w stronę piwnicy, lecz silny uścisk ramienia powstrzymał go. Odwrócił się i spotkał surowe spojrzenie dowódcy.
– Dokąd idziecie?! – krzyknął gniewnie.
Franz próbował uwolnić się
20
z uścisku, lecz gwałtowne szarpnięcie zmusiło go do kapitulacji.
– Tego szukacie? – porucznik podsunął mu pod oczy mały, owalny medalik.
Ten szybko chwycił go i otworzył. Widok rodziców przyniósł chwilową ulgę, lecz ta szybko ustąpiła fali przytłaczających wątpliwości. Na próżno starał się bronić – sztorm wzmógł się do tego stopnia, że nie było szans na ratunek. Z przerażeniem uświadomił sobie, że tonie.
– Teraz możemy już iść, prawda gefrajter?
Franz milczał, stał tylko ze zwieszonymi ramionami i patrzył przed siebie nieobecnym spojrzeniem.
– Słyszycie mnie? Gefrajter! – krzyknął porucznik i szarpnął podkomendnym, który nie był w stanie wydusić słowa.
– Macie mi odpowiedzieć, to rozkaz!!!
Franz podniósł głowę i wbił w dowódcę nienawistne spojrzenie.
– Czym ty jesteś? – wycedził z trudem.
Zobaczył twarz nabiegłą krwią i rękę uniesioną do ciosu. Poczuł silny wstrząs, po którym świat odwrócił się i zwalił mu na głowę. Zamknął oczy pozwalając, by mrok pochłonął świadomość, uciszył mętlik rozbieganych myśli.
Lodowaty dotyk wyrwał go ze snu. Franz gwałtownie podniósł
21
głowę i zza zasłony śniegu ujrzał otuloną białym puchem ciemną plamę zatoki. Siedział skulony na ustawionej przy brzegu ławce. Przejęty zimnem podniósł kołnierz i dostrzegł chude, starcze dłonie. Dotknął twarzy i poczuł pod palcami głębokie bruzdy zmarszczek. Spróbował wstać, lecz jego słabe nogi nie wytrzymały wysiłku. Boleśnie opadł na oparcie.
Ktoś chwycił go i podniósł. Słyszał pod sobą dyszenie i odgłosy ciężkich kroków. Wzdrygnął się na wspomnienie niedawnego koszmaru. Nie musiał jednak długo czekać, gdy ciemność znów upomniała się o swoje.
Przejmujący chłód wstrząsnął ciałem Franza, który wciąż siedział nad zamarzniętą zatoką. Wstał i postąpił kilka chwiejnych kroków. Obszedł ławkę i skierował się w stronę, gdzie miał nadzieję odnaleźć dom. Nie uszedł jednak zbyt daleko, bo niespodziewanie wpadł w zaspę śniegu.
Odrzucona do tyłu głowa uderzyła w coś twardego, pod powiekami rozbłysło tysiącami iskier. Między łopatkami poczuł chłodny dotyk stali, który ustąpił spływającej z szyi fali gorąca. Po chwili znów wszystko zlało się w ciemność.
Szedł po pas w
22
śniegu, smagany ze wszystkich stron lodowatym wiatrem. Gdy uszedł kilka metrów obrócił się i z dostrzegł, że wszystko wokół tonęło w oślepiającej bieli; czarna plama zatoki zniknęła, a wydrążony dotąd tunel zasklepiał się w zatrważającym tempie. Nagły ból odmrożonych kończyn zmusił go do dalszego marszu. Szedł więc dalej, zgrabiałymi dłońmi torując sobie drogę pośród rosnących zasp.
Obudził go silny ból z tyłu głowy. Spróbował podnieść rękę i poczuł, że jest skrępowany. Otworzył oczy i zauważył, że siedzi oparty o uliczną latarnię z rękoma przywiązanymi do jej podstawy. Powietrze wokół było martwe, nigdzie nie było śladów dowódcy.
Przez chwilę walczył z więzami, lecz jego słabe ręce nie były w stanie przerwać liny. Podkurzył nogi i spróbował powalić latarnię, lecz ta ani drgnęła. Gdy opadł z sił, zrozpaczony zaczął wołać dowódcę i przepraszać za niesubordynację. Nikt mu jednak nie odpowiedział. Przerażony perspektywą haniebnej śmierci szarpał się gwałtownie, rozrzucając nogami zalegający wokół gruz. Nagle coś błysnęło, podskoczyło i opadło z brzękiem na ziemię. To był
23
nóż. Franz ostrożnie podsunął go do siebie, chwycił i przyłożył do pętli. Po chwili intensywnej pracy udało mu się oswobodzić. Rozmasował obolałe nadgarstki, podniósł się i nie zdążył zrobić kroku, gdy usłyszał za plecami szorstki głos dowódcy:
– Gefrajter! Stać!
Nie oglądał się, tylko co sił w nogach rzucił do ucieczki.
Nie wiedział dokąd uciekać, biegł więc na oślep, skręcając w każdą napotkaną ulicę. W pewnym momencie zatrzymał się, by złapać oddech.
– Stać! To rozkaz! – usłyszał tuż za sobą. Odwrócił się i zobaczył płonące z wściekłości oczy porucznika. Przerażony ruszył dalej, wskoczył w najbliższą przecznicę, i puścił się w dół wąskiego korytarza, zakończonego licznymi odgałęzieniami. Nie myśląc długo wskoczył w jeden z nic, by po chwili dotrzeć do kolejnego rozgałęzienia. Kontynuując szaleńczy bieg w sieci krętych uliczek, dotarł do ponurej, spowitej dymem ulicy, zasypanej fragmentami zdewastowanych budynków. Uświadomił sobie, że był już tutaj wcześniej. Wzdrygną się na wspomnienie niedawnej walki.
Zwolnił kroku i rozejrzał się. Dowódcy nie było w pobliżu, lecz jego
24
uwagę przykuła wystająca zza pobliskiego nasypu dłoń. Podszedł bliżej i dostrzegł ciało niemieckiego żołnierza z nienaturalnie wykręconą głową. Wiedziony impulsem Franz pochylił się i odwrócił głowę nieszczęśnika. Spojrzał na twarz i natychmiast tego pożałował. Miał wrażenie, że spogląda w makabryczne lustro, w którym widzi własne okaleczone zwłoki. Odskoczył gwałtownie i przetarł załzawione oczy. Lustro jednak nie zniknęło. Przerażony chwycił kamień, padł na kolana, i zaczął uderzać zapamiętale, lecz zamiast dźwięku tłuczonego szkła słyszał trzask łamanych kości.
Ktoś chwycił wzniesioną do ciosu rękę. Franz odwrócił się i zesztywniał na widok stojącego nad nim dowódcy. W otoczonych cieniem oczach nie było już śladu gniewu, tylko smutek i współczucie.
– Oberlejtnant? Co to wszystko ma znaczyć? – wydusił przez łzy, wskazując na własne zwłoki.
– Nie chciałem, by tak wyszło – rzekł łagodnie, kładąc mu rękę na ramieniu. – Chodźmy do Cytadeli, tam będziemy bezpieczni.
– Bezpieczni?! – parsknął. – A co gorszego może się jeszcze przytrafić?!
Puścił kamień, objął drżącymi
25
ramionami głowę, i skulił się w sobie targany bezsilną rozpaczą. Nagle zerwał się na równe nogi, i rzucił do szaleńczego biegu.
– Zaczekaj! – krzyknął dowódca, lecz Franz był nieugięty.
Gdy dobiegł do szczytu gruzowiska potknął się, i upadł boleśnie po drugiej stronie. Natychmiast wstał, i jak gdyby nigdy nic biegł dalej w kierunku pogrążonego we mgle końca ulicy.
– Kochany! Nie uciekaj! Proszę!!! – usłyszał za plecami błagalny głos Tanji. Zwolnił kroku i odwrócił się. Stała na szczycie nasypu i machała do niego, lecz Franz nie potrafił już zaufać niczemu co widział, co słyszał, a także temu, co czuł. Odwrócił się i biegł dalej.
– Nie zostawiaj mnie tu samej!!! – krzyczała rozpaczliwie do ginącej w gęstej mgle sylwetki. Gdy Franz zniknął zupełnie, Tanja westchnęła głęboko. Stała z udręczonym wzrokiem wbitym w zamglony horyzont, gdy jej oczy rozbłysły nagłym blaskiem.
– Do zobaczenia wkrótce, ukochany – szepnęła, i wolnym krokiem zeszła z nasypu.
26