Mariusz siedział nad malutką skrzyneczką dobre sześć godzin, od tego czasu nie miał nic w ustach. Skrzyneczka owa, wyładowana elektroniką, była skomparowana z satelitą Tryton krążącą po najniższej orbicie Ziemi. Zadaniem Mariusza było odnalezienie Chrissa Younga, zgodnie z wolą swojego mistrza Yrona.
- Tryton. - Powiedział Mariusz sam do siebie. - Odnajdź cel, Mariusz. - Przetarł frotką zwilżone potem czoło. Miał na przedramieniu różową frotkę, bo dosłownie oderwano go od gry w tenisa i nie miał czasu żeby nawet się przebrać. - Odnajdź cel Mariusz. - Mówił do siebie w coraz większym skupieniu, zgrzytając zębami i przygryzając wargi. - Odn... Jest! Haha. Mówiłem, że cię znajdę.
Mariusz, specjalista jakich mało, zamknął z trzaskiem skrzyneczkę i skierował kroki prosto do Arjuny - prawej ręki mistrza.
- No co tam? Znalazłeś już? Pokaż. - Dopytywał Arjuna.
Mariusz ułożył przed Arjuną niewielką oliwkowej barwy skrzyneczkę. Arjuna wpatrzył się w czerwony, świecący punkcik na zielonej mapie. - Tak jak mówiłem. Young spieprzył do Civitas. Dawaj dwie dychy.
Arjuna wyciągnął portfel. - Farta masz. Żeby ci się
1
tylko nie udzieliło to wygrywanie. Zwykły fart nic więcej.
- Płać.
Do pokoju weszła Anneline. Długi kucyk radośnie bujał się przy każdym stawianym przez nią kroku. Cera z ledwie widzialnymi piegami, lekko blada. Ubrana schludnie w sukienkię barwy bahama blue z wyszywanymi liliami. Na jej uszach mrugały w świetle cyrkonie. - Chłopaki - Rzuciła hardo. - Yron was wzywa.
Yron Andersson, pedant, dostojny z twarzy i postury czterdziestolatek, stał w połyskującym garniturze Gieves & Hawkes z zaciśniętym zdałoby się perfekcyjnie krawatem. Poszetką pucował srebrne nożyczki, którymi przed chwilą przycinał sobie włosy w nosie. Ten zewnętrznie formalizujący się, bijący od niego spokój był pozorem. Yron był tykającą bombą, co jak mawiał, zawdzięczał swoim genom. Mawiał to też przy sposobności zespołowi zdrowia psychicznego, ilekroć bywał w zakładzie psychiatrycznym. Dopiero co oswoił się z wieścią, że jego współtowarzysz Chriss Young, hefren pierwszego stopnia, sprzeniewierzył się (Stopień pierwszego hefrena dzierżył również Yron) rozmawiając z Klejnotem Novy, co jednoznacznie oznaczało złamanie kodeksu bractwa
2
Niewidzialnych do którego należał Chriss Young, Yron Andersson i im podobni.
- Panie. Zgodnie z twoją wolą, satelita odnalazł Youga w Civitas. - Oznjmił Arjuna.
- Doskonale. Wyślijcie zwierzynę. Niech to będzie Łukasz. Łukasz jest najlepszy. Nie ma żadnych skrupułów.
*
Łukasz, mistrz wschodnich sztuk walki, syn Catrine i Bogdana, obojga rodziców zarażonych demencją, czekał na szybkobus już dobre pół godziny i w końcu się doczekał. Pod sam jego nos podjechał wielki jak stodoła pojazd z świecącymi reklamami na zewnętrzu. Reklamy przedstawiały głównie kilka nagich kobiet ulepszonych wizualnie i butelki coca-coli, choć nie było do końca wiadomo, czy jedno z drugim jednak miało jakiś związek. Oczekujący Łukasz wypatrywał silikonowych cycków, które rozstąpiły się wypuszczając pasażerów, tym zaś przyszło się zmierzyć z uderzeniem smrodu jaki oferowała atmosfera Wielkiego Miasta - miasta, którego wewnętrzna część zorientowana wertykalnie pod względem architektonicznym nazywała się Urbus, natomiast zewnętrzna jego część zwaną potocznie była Civitas. Wielkie Miasto wzięło swoją nazwę nie skądinąd jak stąd, że
3
było największym miastem na świecie i zdawać by się mogło, że ostatnim - tak jednak nie było.
Znalazł ją - Izabelle, przyjaciółkę na którą czekał. Wysiadła ostatnia z szybkobusu i nic dziwnego, była strasznie chuda, wręcz koścista, i nie mogła najwidoczniej przecisnąć się przez zbieraninę najróżniejszej maści ludzi. Łukasz podetknął jej pod nos kwiaty. Ona tym samym momencie pochwaliła się pierścionkiem zaręczynowym, wykonanym z rzadkiej mieszanki metali zwanej "Przyzwyczajenie". Zaskoczony Łukasz podrapał się po ogożałej twarzy, na której widniał tygodniowy zarost, i rzucił kwiaty na perrowskitowy chodnik. Jakiś pan, który stał tuż za nim, w odpowiedzi na to zapytał wskazując palcem na kwiaty. - Mogę?
- A po co? - Zapytał Łukasz.
- Żonie dam. - Odpowiedział nieznajomy.
- Kwiaty z ziemi?
- Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. - To odrzekł starszy pan i podniósł z ziemi kwiatek po kwiatku. - Zresztą nie stać mnie na takie ekscesy jak kupno świeżych, ciętych kwiatów. Mam status A-3.
Łukasz i Izabell przechadzali się jedną z najbardziej monitorowanych ulic Wielkiego Miasta zapamiętale podziwiając
4
zachód Słońca.
- Łaaa! Ale tu ładnie o tej porze. Słońce akurat wbija się klinem między megawieżowce. - Zawołała Izabell.
- No. - Odparł Łukasz. Oczekiwał końca całej tej żenady. Myślał, że dziś umoczy, ale Izabell zdała mu się być osobą wierną, gdyż nie zauważył w niej ani drgnięcia mięśni twarzy, gdy rzucał bukiet kwiatów na perrowskitowy chodnik. A może zwyczajnie Izabelle wiedziała, że posiada status A-7 i mógłby powtarzać tę czynność codziennie od niechcenia. - Kobiety są skomplikowane.
- Słucham?
W tej chwili do Łukasza zadzwonił telefon. Rozbrzmiała uspokajająca melodia, ale abonent nie odbierał. Bał się.
- Odbierzesz? - Dopytywała Izabell.
Nie odpowiedział.
- Łukasz? Telefon ci dzwoni.
Postawili jeszcze kilka kroków i znaleźli się w miejscu gdzie zaparkował samochód. Nie pamiętał tego jak parkuje. Nie wiedział zresztą, że kiedykolwiek jeździł tym samochodem. Odebrał telefon.
- Zlikwidujesz cel i jego dziewczynę. Budynek HC125-RX615bb. - Łukasz stał wysłuchując zlecenie jak zahipnotyzowany.
- Łukasz, co się z tobą dzieje? Odezwij się. - Niepokoiła się Izabell.
- Muszę jechać. - Powiedział
5
robocim głosem trzymając telefon przy uchu. Jedną ręką otworzył bagażnik bugatti chiron.
- Łał! Ty tym jeździsz? - Podnieciła się Izabell. Ukradkiem zsunęła pierścionek zaręczynowy z palca i wsadziła do kieszonki jeansowych szortów, które w tym świetle jeszcze bardziej uwidaczniały kościstoś jej nóg.
- Mam telefon. - Mówił tym samym robocim głosem Łukasz jakby nie słysząc co się do niego mówi.
W bagażniku znajdował się niewielki neseser, który zajmował całą jego pojemność.
- Co to? - Zaśmiała się radośnie Izabell. - Grasz na skrzypcach?
- To nie skrzypce. - Odpowiedział jej po raz ostatni Łukasz i wsiadł do wozu.
- Mogę jechać z tobą Łukasz? Mogę?
Ruszył sam z piskiem opon. Izabell patrzyła jak okazja przecieka jej między palcami - człowiek w białym kombinezonie zostawił ją samą bez pożegnania.
Szaleństwo było wpisane w to co się działo. Łukasz przełączywszy rozmowę na głośnomówiący, jechał, a raczej zapierdalał z zawrotną prędkością przez górne pasmo obwodnicy M-25. Deszcz siekł w przednią szybę. Kropelki niezwykle gęstego, burzowego deszczu odbijały niebieskie światło ksenonowych lamp.
To
6
co było najgorsze to komenda którą Łukasz otrzymał przez telefon, a która uaktualniała system zakodowanych procedur przewidujących wielorakie wariancje aktywujących się jedna po drugiej jak lawina w jego mózgu. Łukasz rozpoczynał dialog sam ze sobą, przy czym wielu elementów musiał się domyślać. Ten katatoniczny stan pełen nieznośnego bólu trwał dopóki zlecenie nie zostało wykonane. Łukasza przepełniała gorycz i żal, a może nawet bardziej żal niż gorycz, ale komu to osądzać?
Naraz usłyszał huk i zląkł się. Dopiero po czasie zrozumiał, że przejechał przez wnętrze megawieżowca. Co chwila rozbłyskiwały flesze fotoradarów.
- Aleksa włącz muzykę. - Zakomenderował do bota, elementu wyposażenia car audio. Rozbrzmiały ciężkie, szamańskie bębny. Kierowca, rudy dwudziestopięciolatek o zadziornym charakterze i niezłomnej woli Łukasz zaczął zgrzytać zębami ze zgrozy. Od zawrotnej prędkości jego oczom udzielił się wytrzeszcz. Chcąc zniwelować problem, włączył autopilota i zdjął buty, by następnie knykciami rozmasować sobie solidnie stopy. Pomogło. Był teraz jakby bardziej skupiony. Obserwował jak autopilot
7
świetnie radzi sobie na trasie przy prędkościach lekko powyżej trzystu kilometrów na godzinę. Nie było w tym nic dziwnego. Górna obwodnica zawierała w sobie najszybsze pasy ruchu, co sprawiało, że owa górna obwodnica była niemalże opustoszała. Zewsząd widać było świerki, cisy i lipy, a od czasu do czasu na drodze wyrastał jakiś bezimienny megawieżowiec.
W końcu podjechał pod rozświetlony jaskrawym światłem podjazd. Dotarł do granicy Urbus. Tu już zaczynało się odgrodzone Wielkim Murem Civitas. Na drodze Łukasza stanęła straż graniczna. Interesy obu półmiast rzadko ze sobą koligowały. Półmiasta swoim ustrojem przypominały konfederację, ale takie uogólnienie niejednego wprowadzało w błąd. Tak czy owak różnicą, która zapoczątkowała rozłam w interesach ludzi "z wioski",czyli Civitas i ludzi z dawnego Londynu, czyli Urbus, była rozprzestrzeniająca się, wymykająca się wszelkim wnikliwszym bądź też powierzchownym analizom, postępująca demencja wśród ludzi. Już w 2016 u części badanych Norwegów zaobserwowano spadek poziomu IQ rosnący z pokolenia na pokolenie. Problem zaczął przejawiać się notoryjnie
8
wśród całej Skandynawii, a następnie wśród mieszkańców całej Europy, Azji i reszty kontynentów. Chęcią powstrzymania tego zjawiska, w wewnętrznej części zurbanizowanego terytorium dawnego Londynu zebrano co bystrzejsze rozumy, natomiast poza granicą obecnego dziś Urbus - dawnego Londynu - wybudowano mnóstwa uczelni, a w tychże uczelniach skupiano naukowców przeróżnych dziedzin, w tym najnowszej: interfizyki. Interfizycy parali się zunifikowanym zlepkiem powszechnie praktykowanych nauk: fizyki, astronomii i kosmologii teoretycznej. Im też przypadło rozpracowywanie, występującej w fizyce kwantowej, komplementarności zjawisk.
Łukasz podjechał na podjazd. Strażnik obserwował go ze zmrużonymi oczami. - Pana nazwisko? - Zapytał.
- Spleb.
- Nie widzę pana na liście. - Oznajmił strażnik.
- Widocznie zaszła jakaś pomyłka. Jestem Łukasz Spleb, poseł partii Lewe Skrzydło, wszem znany orędownik nauki. Musiał pan o mnie słyszeć. Proszę jeszcze raz sprawdzić listę.
- A... - zmitygował się strażnik. - To przez ten deszcz. Zachlapało mi tablet. - Proszę wjeżdżać panie pośle. Udanej wizyty.
9