Rozdział IX
Szturm
Plac Moskiewski był tak ważny głównie przez swoje strategiczne położenie. Stanowił największą w tej strefie bazę przeładunkową. Wstające tamtego dnia słońce położyło swoje czerwonawe światło na wielkich skrzyniach. Złote promienie przebijały się przez szaro rdzawe chmury i opierały się na nadlatujących transportowcach. Stalowe giganty o opływowym kształcie, w który wpisywało się to coś, co dla dawnych samolotów było skrzydłami, mocnym podmuchem ciepłego powietrza sygnalizowały, że są już jedynie kilka metrów nad ziemią. Po lądowaniu wielkie metalowe wrota opadły na dół, zamieniając się w rampy dla zjeżdżającego ładunku. Razem z czerwonym światłem wyłaniającym się ze środka przypominały paszcze krwiożerczych potworów, lecz tak naprawdę potwory były w środku. Na lądowisko zjeżdżały po kolei pojazdy opancerzone typu Starck. Te jeżdżące maszyny do zabijania budziły postrach na każdym kto się z nimi spotkał. Ich potęga nie opierała się na dużym rozmiarze, tylko na zwinnej i zwrotnej konstrukcji. Mogłoby się wydawać, że przez to nie stanowią większego zagrożenia, a ich rola
1
ogranicza się do marnego, drugorzędnego rozpoznania. Jednak pozory mylą. Uzbrojone po zęby, posiadały siłę ognia zdolną zmieść powstańców z powierzchni ziemi i nie tylko. Szczególnie spisywały się przy uderzeniach na punkty oporu, które bez większego trudu wręcz „pożerały”. Ostatecznie całą ich potęgę ukazywał tamten widok. Wszystkie dwadzieścia sztuk stanęły dumnie w rzędzie na tle wschodzącego słońca.
Tymczasem dookoła tego wszystkiego panowało ogromne zamieszanie. Strażnicy biegali w jedna i w drugą. To zbierali się w oddziały do wymarszu, to znów rozbijali się na trzyosobowe grupki i biegli do stanowisk obronnych. Jedni szykowali się do wyjścia, stojąc przy głównej bramie garnizonu. Inni wchodzili na metalowy krąg na granicy placu. Poszczególne jego części zjeżdżały na dół, a następnie stawały w połowie drogi do lądowisk. Tam przyłączały się do nich pojedynczo fragmenty węższego kręgu. Stojący na nich ludzie wymieniali się ze sobą, po czym platformy znów ruszały, jedna w prosto w dół inna, w bok, kolejna po skosie w górę. Wszystko poruszało się na wysokości całego poziomu i wyglądało bardzo
2
efektownie. Fragmenty ruchomego placu, składającego się z sześciu pierścieni, centralnego okręgu oraz dziewięciu kwadratów stanowiących lądowiska, latały w każdą stronę dokładnie jak pszczoły. Skakały chaotycznie to w jedną, to w drugą mieszając się i wirując dookoła. Jednak przy tym tak samo jak te piękne owady z przeszłości idealnie nakładły się w miejscu i czasie. Z finezją omijały się nawzajem nie zatrzymując się ani na chwilę. Niejedna grupa taneczna pozazdrościłaby unoszącym się platformom pełnej wdzięku choreografii. Naturalnej i spontanicznej, tudzież dokładnie wyliczonej i zgranej. Na nich ładunek szybko wydostawał się poza latający krąg, zarówno na powierzchnie, jak i pod nią. Tam również panował zgiełk. Wszyscy ruszali na zachodnią stronę, bowiem stamtąd spodziewano się uderzenia. Pod tym wszystkim w ciszy ukrywali się powstańcy pod dowództwem Grega. Od momentu, w którym żołnierze zaczęli znikać z piętra, na którym się znajdowali, nabierali otuchy. Nareszcie los się do nich uśmiechnął. Zastygli na swoich pozycjach z pewnym poczuciem bezpieczeństwa i cierpliwie czekali na główne uderzenie.
3
Nieświadomi byli jak ważny jest ten atak, dla całego powstania, ale tego wtedy nikt nie był świadomy, co najwyżej dwóch rebeliantów z jeńcem, idących za głównym oddziałem.
Potrzeba było jeszcze pół godziny, by kompania przypuściła uderzenie. Strażnicy nie mieli zbyt wiele czasu na przygotowanie się do obrony, ale to zdecydowanie wystarczyło, by zatrzymać powstańców. Ci odbili się od granic placu, jak fala o skałę. To było jednak zaledwie pierwsze rozpoznawcze uderzenie. Ostudziło ono mocno zapał szturmujących rebeliantów. Niby wiedzieli, że będzie ciężko, ale nie spodziewali się takiego oporu. Byli bezradni przy murach garnizonu, przygwożdżeni ogniem karabinów. Czekali, aż nadejdzie moment, przerwy w ostrzale. W końcu muszą kiedyś przeładować. Niestety ten moment nie nadchodził. Leżeli na ziemi i szukali dogodnych osłon, za którymi mogliby wytrwać jak najdłużej.
Tak wyglądały pierwsze trzy uderzenia. Ginęło coraz więcej rebeliantów, a nie udało im się sforsować nawet pierwszej linii. Przez to kapitan nabrał wątpliwości, co do słuszności swojego planu. Próbował zrobić cokolwiek, by zmienić sytuację, ale był
4
bezsilny wobec betonowych murów nadziewanych stanowiskami ostrzału najróżniejszej maści. Ruszało czwarte uderzenia, a on całkowicie tracił wiarę. Wtedy usłyszał niepokojące dźwięki dobiegające z za drzwi, czyżby przeciwnik już się przebił i ruszył na ich pozycje wyjściowe? Nagle w środku pojawiło się trzech mężczyzn. Nie wyglądali jednak na strażników. Dwóch stanęło prosto przed dowódcą, a trzeci odpychał w tym czasie pilnujących dowódcy żołnierzy.
-Starszy szeregowy Wiktor Bensen melduje się! –powiedział głośno jeden z przybyszy i stanął na baczność.
-O co chodzi? –kapitan nie zdziwił się za bardzo. –Jeżeli macie jakieś zażalenia to nic nie poradzę. Na razie nie możemy wracać do bazy, więc wracać na pozycje.
-Dobrze wiem, że nie ma gdzie wracać, aż za dobrze… -odrzekł Wiktor zrezygnowanym głosem. Te słowa zaciekawiły dowódcę, który dokładniej spojrzał na twarz powstańca. –to ja jestem jednym z tych żołnierzy, których uratowaliście pod centralnym budynkiem.
-No tak pamiętam teraz… myślałem, że jesteś z nami?
-Kiedy w ruszyliście, ja byłem w szpitalu. –odrzekł mężczyzna,
5
wskazując na obandażowane ramie. Następnie spoważniał i kontynuował wypowiedź. –Sir, musze zawiadomić Pana o tym co stało się po waszym odejściu. Miejscy zaatakowali nas z każdej strony nie mogliśmy nic zrobić…- kapitan wpatrywał się w mówiącego z niepokojem w głosie. W środku odczuwał lęk, lecz nie chciał dać po sobie tego poznać. –wszyscy walczyli jak długo tylko się dało, a my chyba jako jedyni wyrwaliśmy się z okrążonej placówki… Nie jesteśmy do końca pewni, ale… wszystko wskazuje na to, że…
-Mów do cholery! –dowódca ponaglił surowo mężczyznę.
-Wszystko wskazuje na to, iż porucznik Karlsen nie żyje. –powiedział na jednym wdechu, a potem umilkł na dwie sekundy. Po tej krótkiej przerwie dodał szybko „Sir”, jakby wstydził się, że o tym zapomniał. Kapitan w odpowiedzi kiwnął ręką i usiadł na jakiejś skrzyni. Zła wiadomość jeszcze bardziej go przybiła. Nie wiedział, już co ma robić, ale był dobrym dowódcą, tak jak Karlsen był dobrym dowódcą. Oznacza to tyle, że umie przekuć rozpacz swoją oraz swoich podwładnych w gniew i chęć walki. Zamknął na chwile oczy i opuścił głowę. Oparł
6
ją na rękach, tak że dłonie zakryły jego twarz na krótki czas. Potrzebował tego, by uspokoić myśli oraz ochłonąć.
-Co robimy sir? –zapytał niepewnym głosem Wiktor.
-Może jesteśmy na przegranej pozycji, ale to nie znaczy, że my jesteśmy przegrani. Pewni już wiedzą, iż atak na strażnicę się udał, iż jesteśmy w okrążeniu. Nabrali pewności siebie, a wtedy najbardziej boli, gdy spada się na dno. Trasko!
-Jestem. –podoficer podbiegł do przełożonego, który stał już na w drzwiach.
-Niech Farad szykuje się do planu B. Uderzymy od dołu i od góry jednocześnie. –kapitan mówił z niepokojącym uśmiechem na twarzy. W odpowiedzi tamten pokiwał głową bez przekonania. Już chciał odejść, ale dowódca go zatrzymał. –Zaatakowali strażnicę.
-I co? –nagle podwładny się ożywił.
-Karlsen zginął bohaterską śmiercią w obronie. Czas się zemścić. –powiedział potężnym głosem oficer.
-Tak jest! –odparł ochoczo rebeliant i ruszył prędko do swojego oddziału. Nim zdążył się oddalić dowódca krzyknął:
-Powiedz wszystkim co się stało. Trzeba się zemścić. –Trasko z daleka pokiwał głową. Dowódca ruszył z
7
powrotem do swojej kwatery. Czuł, że wzrok wszystkich dookoła utkwił na jego osobie. Każdy zastanawiał się o czym on mówi. Nie chcieli jednak przerywać dowódcy i z pytaniami kierowali się do Wiktora. Ten opowiadał im jak dzielnie walczyli obrońcy strażnicy z Karlsenem na czele. Ta wiadomość dodała trochę otuchy zrezygnowanym żołnierzom. Widząc nadzieje oraz gniew na ich twarzach, zrozumiał, jak ważne jest, by wszyscy się dowiedzieli.
W tym samym czasie Igor wraz z jeńcem znów ruszył do kapitana. Stojący przed wejściem wartownicy ograniczyli swoją reakcje do nieśmiałego gestu ręką, aby się zatrzymali. Już chwile wcześniej poznali upór sanitariusza, więc nie zamierzali go zatrzymywać. Sprężystym krokiem wszedł do środka i stanął na baczność przed dowódcą. Nie czekał jednak na jego odpowiedź, tylko nie marnując czasu zaczął mówić:
-Jak pan dobrze wie wola walki jest ważna i może zdziałać cuda, lecz „może” w naszym przypadku to za mało.
-Nie rozumiem.
-Chodzi o to, że… jak pan zresztą dobrze wie... pewność dają informacje i… technika.
-Coś w tym jest. –kapitan komentował spostrzeżenia rebelianta
8
automatycznie, Worgule nie zwracając na niego uwagi. Mimo to Igor nie rezygnował i ciągnął dalej:
-Co do sprzętu pan pewnie najlepiej wie, jak jest, ale jeśli chodzi o informację… mam tu coś ciekawego. –skończył zdanie i popchnął pojmanego szpiega w stronę przełożonego. Oficer spojrzał kątem oka na pojmanego, ale jego uwagę bardziej przykuł nagły ruch do przodu, a niżeli fakt, iż jest to jeniec. Po sekundzie wrócił do dalszych czym mości i odrzekł:
-Miałem już tu wielu miejskich i dowiedziałem się już chyba wszystkiego czego się dało, ale i tak dziękuje żołnierzu. –na zakończenie machnął dłonią, wskazując, by Igor wyszedł. Jednak on nigdzie się nie wybierał. Z pewnością i satysfakcją w głosie wyciągnął swojego asa z rękawa, jakby dokładnie zaplanował przebieg rozmowy:
-To nie jest zwykły strażnik, a człowiek CSBM-u. –po tych słowach kapitan przerwał powolny ruch dłonią po mapie i spojrzał jeszcze raz na sanitariusza. Ten ze stoickim spokojem na twarzy nakierował wzrok oficera palcem wskazującym na znajdującego się bliżej jeńca. Skrępowany młodzieniec miał przerażenie w oczach. Kapitan uśmiechnął
9
się do niego złowrogo oraz oparł się o biurko. Zapewne powiedziałby jakąś krótką mowę o tym w jak złym położeniu znalazł się chłopak i co powinien zrobić. Nie zamierzał jednak tracić na to ani chwili. Tłumiąc wewnętrzny gniew, stalowym głosem odezwał się krótko i konkretnie:
-Mów wszystko co wiesz!
-Kiedy ja nic więcej nie wiem! Wszystko już im powiedziałem. –tuż po tym oficer beznamiętnie sięgnął po jakiś ciężki przedmiot, leżący na skrzyni w zasięgu jego ręki oraz bez słowa zdzielił nim jeńca.
-Może coś ci się teraz przypomniało.
-Wręcz przeciwnie, chyba dostałem wstrząsu mózgu i… -mimo że chłopak wyglądną na zmęczonego miał wciąż siły, by się droczyć. Widząc to Igor wtrącił się do przesłuchania:
-Przesłuchiwaliśmy już go z kolegą w efekcie czego odniósł pewne rany.
Oficer spojrzał na zabandażowane ramię i bez zastanowienia uderzył w nie trzymanym w ręku przedmiotem. Przesłuchiwany wydał z siebie głośny krzyk. Wykręcając się z bólu upadł na ziemię. Wtedy Igor znów podniósł go w górę.
-Może teraz masz coś do powiedzenia?
-Pierdol się! Nic wam nie powiem.
-Dobra… -oficer
10
odparł z obojętnością, po czym znów machnął żelastwem w stronę prawej ręki jeńca. Przez to, że cios nadszedł od tyłu łokieć przesunął się do przodu. Najpierw rękę chłopaka wyprostowała się, aby w ułamek sekundy nienaturalnie wygiąć się w drugą stronę oraz zatrzymać się pod kątem 160 stopni. Pojmany ryczał z bólu, a jego górna kończyna wróciła sprężystym Rychem na miejsce. Potem staw w jego prawym łokciu (o ile jeszcze takowy istniał) przestał chrzęścić i strzelać, a dolna część ręki jeszcze bujała się chaotycznie w każdą stronę. Przestała dopiero kiedy chłopak przygniótł ją resztą ciał, ponieważ znów się przewrócił. Po chwili Igor podniósł go. Następnie chciał się odsunąć, ale jeniec zaczął tracić równowagę. Nie można był się zresztą dziwić. Wyglądał ja cień człowieka. Stał jedynie dzięki pomocy sanitariusza i co kilka sekund skręcą się z bólu wdychając powietrze przez zęby.
-Wydaje mi się, że chyba już coś ci się przypomniało. –oficer kontynuował przesłuchanie.
-Przecież mówiłem… sss… na początku, że… sss… nic nie… wiem. –kiedy tylko pojmany skończył
11
swoją odpowiedź, kapitan nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego znów przyłożył przedmiot do zwichrowanego łokcia. Tym razem było to jednak lekkie muśnięcie. Mimo to ranny znów skrzywił się z bólem na twarzy. W tym samym czasie dowódca rzekł:
-Nie kłam bez sensu. Już przed chwila zdradziłeś się swoja wulgarnością.
-Aaaa może to był… sss… b… blef.
-Może, ale to… -w tym momencie oficer podrzucił żelastwem, które służyło mu jako narzędzie tortur. -…to nie był blef.
-Haha... sss… bij dalej. Co… najwyżej dostanę medal. – przez powłokę cierpienia na twarzy przebił się jeszcze uśmiech, niczym promyk słońca w pochmurny dzień. Zniecierpliwiony oficer powiedział z irytacją:
-Starczy. Nic z niego nie wyciągniemy. Jest bezużyteczny. –te ostatnie słowa najbardziej dotknęły Igora. Okazało się, że tylko zmarnował czas kapitana. Nie było tego jednak po nim widać. Z charakterystycznym dla siebie spokojem puścił jeńca. Ten znów zaczął tracić równowagę. Mimo to nie przestał się śmiać. Przestał dopiero, kiedy poczuł cienką linkę, wbijające się w jego gardło. Wtedy nie mógł już się ani śmiać, ani
12
wyć z bólu, ani w ogóle oddychać. Zaczął się miotać próbując wyswobodzić się z więzów, jednak wszystko na marne. Sanitariusz beznamiętnie wpatrywał się w ścianę. Po chwili dowódca zwrócił na niego uwagę, gdy usłyszał niepokojące dźwięki.
-Na litość boską, co robisz? –krzyknął.
-W końcu sam pan powiedział, iż jest bezużyteczny, a zbędne rzeczy się usuwa. –odparł rebeliant. Oficer próbował go powstrzymać, lecz nic to nie dało. Został odepchnięty do tyłu. Wtedy też spojrzał na chłopaka. Ten był cały siny. Wierzgał nogami w każdą stronę, uderzając przy tym o podłogę i rysując ją, lecz najgorszy był jego wzrok. Jego oczy błagały o litość. Oprócz tego były przepełnione strachem, jak u postrzelonej zwierzyny, czekającej na kres. Ostatecznie, gdzieś w głębi jego źrenic było widać śmierć, jakby dobrze wiedział co go czeka i dalsza walk nie ma sensu. Taki opis tego spojrzenia można nazwać co najwyżej streszczeniem, ponieważ w całości jego wzrok wyrażał więcej niż tysiąc słów. Z tego, właśnie wymienione wyżej trzy najbardziej pasują: błaganie, strach oraz śmierć.
W końcu chłopak
13
przestał machać nogami i zaczął przymykać powieki, pogodzony ze swoim losem. W tamtym momencie Igor niespodziewanie puścił go. Ten upadł na ziemię od razu zaczerpując powietrza. Nim stojący nad nim mężczyźni zdążyli cokolwiek powiedzieć, on odezwał się zachłannie łapiąc oddech:
-Dobra powiem wszystko, ale nie wiem za dużo. Tylko powiedzcie może do cholery, co właściwie chcecie wiedzieć.
-Gdzie garnizon ma słabe punkty?
-Z tego co wiem jest trochę słabiej umocniony od dołu, ale i tak ciężko tam przejść. W dodatku mogą zawsze zamknąć tam grodzie i całkowicie się odciąć.
-Na pewno jest tam jakaś wada, jakiś defekt, cokolwiek.
-Z tego co pamiętam jeszcze ze szkolenia, to konstruktorzy, znając strategiczne położenie placu, umocnili każdą szczelinę. Im większa tym bardziej umocniona. –po tych słowach nastał chwila ciszy. Nie zabierający dotychczas głosu Igor skończył zwijać cienką linkę, po czym odezwał się:
-Zastanówmy się na spokojnie. Jakby usunąć umocnienia, to gdzie najłatwiej uderzyć.
-To akurat ja też wiem. –wtrącił się kapitan. –przez główną drogę w lądowiska. Tak żeby uderzyć prosto w
14
serce.
-Rzeczywiście. –sanitariusz skinął głową po czym zapytał siedzącego na skrzyni. –mam tylko jedno pytanie co do tego. Czy główne zasilanie jest naprzeciwko drogi?
-Nie. Poza tym, nawet jakbyście zniszczyli główne zasilanie to przecież jest jeszcze awaryjne. Z kolei generatory pola znajdują się naprzeciwko drogi. Zniszczycie je i wszystko szlag trafi. –gdy chłopak skończył zdanie dwójka powstańców spojrzała na siebie i zaczęła rozmawiać, zupełnie jakby zapomnieli o obecności jeńca.
-Ktoś musi dostać się do środka i otworzyć grodź główną. –oznajmił sanitariusz.
-Dokładnie. Wyśle tam swoich ludzi, a ty idź już do swojego oddziału i przy okazji zabierz go stąd. –odrzekł kapitan wskazując niedbałym ruchem ręki na pojmanego.
Dwójka mężczyzn ponownie znalazła się an dworze. Igor zamierz odprowadzić jeńca do punktu opatrunkowego, a następnie poszukać Wiktora. Ten jednak akurat przechodził obok punktu dowodzenia i szedł w kierunku zejścia na niższy poziom. Ledwie zauważył znajomego i podszedł bliżej.
-Gdzie ty byłeś? –zapytał z pretensjami.
-Robiliśmy drugie przesłuchanie naszego… jak ty
15
właściwie masz na imię? –zapytał chłopaka przy okazji szturchając jego lewe ramię.
-Edward. –jeniec odparł cicho. Był całkowicie wykończony, a jego odpowiedź rozśmieszyła pytającego. Zaśmiał się na krótką chwilę, po czym przerwał, gdyż zorientował się, iż kpienie z imienia półżywego jeńca jest nie na miejscu.
-Dobra, nie ma więcej czasu do stracenia. Idziecie ze mną. –oznajmił Wiktor.
-Może najpierw odprowadzimy Edwarda do szpitala. –zasugerował jego kolega, na co od razu uzyskał odpowiedź:
-Chyba zapomniałeś że sam jesteś sanitariuszem. Opatrzysz go po drodze, a teraz… za mną!
Cała trójka udała się trzy pietra w dół. Tam Wiktor zobaczył znajomą twarz. Na środku korytarza stał bowiem sierżant Karo. Rozmawiał z Trasko i Faraddem o nowym planie. Tuż za rogiem grupa rebeliantów z jego oddziału przenosiła broń. Mężczyzna przywitał się z nimi i zapytał, gdzie znajduje się Adam. Kazali mu dalej iść korytarzem prosto. Tak też zrobił i już po minucie dostrzegł, stojącego przy jednej ze skrzyń, przyjaciela.
-Nawet na mnie nie zaczekaliście. –odezwał się z zaskoczenia. Ten gwałtownie się obrócił
16
i z radością na twarzy wykrzyknął:
-Wiktor! Ty żyjesz?!
-Tak! Ale… czemu miałbym nie żyć? –zapał powstańca nagle uleciał i zamienił się w niezrozumienie.
-Wszyscy słyszeli co się stało. Jakiś gość powiedział wszystkim, że zaatakowali strażnicę i że broniliście się do końca. Byliśmy pewni twojej śmierci.
-Tak się składa, że tym gościem byłem ja. –po tym zdaniu przerwał na chwilę i odchylił się do tyłu, by jeszcze raz spojrzeć w stronę reszty swojego oddziału. Zauważył, iż wszyscy się w niego wpatrują. –rzeczywiście, jakby ducha widzieli.
-Nie dziw się im. Słyszeliśmy jak rzeź tam była.
-No… ode mnie słyszeliście, ale mniejsza z tym. Wiesz jaki jest plan?
-Nie do końca. –nagle Adam urwał i zaczął się zastanawiać. Moment później spojrzał jeszcze raz na kolegę, a raczej za niego i skupił się na pozostałej dwójcę. –Igor! Tobie też się udało. Zresztą bardzo dobrze. Szkoda by było takiego dobrego medyka.
-Przestań już kadzić, tylko skup się na tym, co tu i teraz. –odbił szorstkim głosem sanitariusz.
-Niewiele wiem. Pójdź lepiej do sierżanta i jego się zapytaj.
-Ja pójdę.
17
–rzekł Wiktor i zaczął wracać wzdłuż korytarz do miejsca, gdzie trwała narada. Adam próbował go zatrzymać jeszcze na chwile, ale to nie dało skutku. Wrócił, więc na miejsce i zapytał wycieńczonego chłopaka:
-A ty to kto?
-Edward. –młody odrzekł chwiejnym głosem. Potem Igor zaczął opowiadać co się stało od czasu ostatniego spotkania, a Wiktor dotarł do Karo. Ten kończył akurat naradę z resztą dowódców.
-Panie sierżancie.
-Co jest?
-Co mamy robić?
-Ledwie przyszedłeś i już chcesz walczyć. Odpocznij trochę teraz i dołączysz do nas przy następnym uderzeniu. –karo mówił w nadzwyczaj pobłażliwy sposób, jak na siebie.
-Nie trzeba. Jest w miarę dobrze.
-Na pewno? –niepokojące zachowanie przełożonego wystraszyło powstańca, który cofnął się i nieśmiało skinął głową.
-To bardzo kurwa dobrze, bo do jasnej cholery nie ma, nie było i nie będzie czasu odpoczywać! Gdzie ty do kurwy nędzy byłeś, jak wychodziliśmy? –sierżant pokazał swoje prawdziwe oblicze i to w pełnej krasie. Zgromiony podwładny podejrzewał, że nie chodzi tu tak naprawdę o jego nieobecność, a po prostu upust złych emocji,
18
nagromadzonych w ciągu ostatnich kilku godzin.
-Nie miałem jak… w szpitalu byłem…
-Gówno mnie to obchodzi. Skończ się tłumaczyć i słuchaj. –w tamtym momencie obaj ruszyli w stronę swojego zespołu. Mamy ruszyć kilka minut po ataku na powierzchni. Naszym celem jest przebicie się całym plutonem przez ich linie obrony i zajęcie dolnych pięter. –w krótkim czasie dotarli od reszty. Wszyscy zebrali się w jednym miejscu i zaczęli słuchać przełożonego. –Nie ruszamy co prawda jak inne drużyny od razu do ataku, ale mimo to dajemy sygnał do rozpoczęcie.
-W jaki sposób? –zagadnął jeden z rebeliantów.
-Dostaliśmy trzy penetratory. Nie wyrządza co prawda wielkich szkód, ale zdezorientują przeciwnika.
-Jak je odpalimy?
-Adam? –sierżant zwrócił się w stronę mężczyzny na co tamten bez wahania odpowiedział, kiwając głową.
-Nowsze modele bez problemu, ale takie starocie. One nie były ruszane od dobrych piętnastu lat. Sama próba uzbrojenia może się skończyć katastrofą.
-Wiem, że jest problem. Powiedz mi bardziej w czym on leży? Nie da się ich ustawić, ponieważ ręcznie trzeba skoordynować pracę wirnika z zegarem.
19
–przerwał na chwilę oraz oparł głowę na rękach. Widać było, że mocno zastanawia się, w jaki sposób rozwiązać problem. Minutę później kontynuował niepewnie. –Może uda mi się uzbroić jednego.
-Jeden to za mało. Dopiero wszystkie trzy wywołają zamieszanie.
-Pozostałymi ja się zajmę. –nagle odezwał się Igor, co wywołało zdziwieni u reszty.
-Kim ty w ogóle jesteś?
-Sanitariuszem.
-To świetnie. Jesteś pewien, że to zrobisz.
-Bez problemu zmieszczę się w czasie. –oświadczył uroczyście Igor. Reszta nie miała pewności co do jego umiejętności. Jedyny Adam uwierzył w swojego znajomego, a że najlepiej z całej drużyny znał się na broni Karo także uwierzył. Nagle usłyszeli głos Trasko dobiegający z głębi korytarza:
-Za trzy minuty zaczynają na górze. Przygotujcie się!
-Już zaczynają? -zdziwił się jeden z rebeliantów, na co sierżant odparł:
-Pół godziny temu miało się zacząć czwarte uderzenie. Najwyższy czas wreszcie się ruszyć.
Grupa rebeliantów podzieliła się i ruszył w określone miejsca. Penetratory mogły co prawda zniszczyć niewielkie przeszkody, ale w starciu z betonową ścianą były
20
bezsilne. Dlatego też trzeba było je wypuszczać pomiędzy rurami ściekowymi, a przewodami. Mogły się tam prześlizgnąć wzdłuż szczelin między ścianami. Te często ciągnęły się, aż do wyjścia centralnego, co w tym przypadku stanowiła główna część placu z lądowiskiem.
Kiedy dotarli na wyznaczone miejsca usłyszeli wybuchy na górze. Rozpoczął się atak. Ponownie karabiny zaczęły siać spustoszenie. Żołnierze z pierwszej fali próbowali skryć się za czymkolwiek co mogło służyć jako osłona, ale ich tropiły unoszące się w powietrzu drony uzbrojone w działka małego kalibru. Mimo to robili co mogli, by sforsować obronę, by pomścić obrońców utraconej strażnicy.
*
Skrywający się pod tym wszystkim powstańcy Grega również spostrzegli się, iż coś się dzieje. Ich dowódca skontaktował się ze swoimi towarzyszami rozlokowanymi w każdej z grup uderzeniowych, żeby przygotowali się. Sygnałem miało być przebicie się głównego oddziału na lub pod teren placu. W końcu monotoniczne dźwięki wybuchów przerwał głuchy świst.
-Też to słyszycie? –Greg odezwał się do innych.
-Tak.
-Jakby świst.
-Coś musi się dziać.
21
–kolejni odpowiadali.
-Przygotujcie się. Zaraz ruszamy. –powiedział na koniec, po czym odłożył krótkofalówkę. Kilka sekund później cała przestrzeń dookoła zawibrowała, wytracając niektórych z równowagi. Usłyszeli gwałtowny ryk rozrywanej stali i kruszącego się betonu. Nie trwał za długo, lecz zdezorientował Grega. Potrzebował chwili, by się ogarnąć, nim wydał rozkaz do ataku. Nie był jednak pierwszym. Najszybciej ruszył Vog z Erikiem oraz i grupa. Doświadczony handlarz bronią od razu rozpoznał ten dźwięk. Nie tracąc czasu popędził w górę. Tuż za nim szedł chłopak i reszta. Dopiero dwa piętra wyżej znaleźli siedmiu strażników. Ci, nie wiedząc co właściwie się dziej nie zdążyli nic zrobić. Wszyscy padli trupem na podłogę. Erik sprawdził, czy na pewno nie żyją, a następnie ruszył za towarzyszami. Po drodze spotykali kolejnych przeciwników, nie stanowiących dla nich żadnej przeszkody w szturmie do góry. Nie zatrzymując się parli przed siebie. To klatką schodową, to znów na drabinie ewakuacyjnej. Gdy znaleźli się w odległości trzech pięter od powierzchni otaczający ich krajobraz zmienił się. Nie
22
poruszali się już wąskimi korytarzami pomiędzy magazynami i pomieszczeniami socjalnymi, a przepastnymi pawilonami najdroższej galerii handlowej w sektorze. Co prawda w ciągu ostatnich trzech dni stracił swój blask. W sklepach zalegały powywracane regały. Poza nimi, na korytarzach leżały zniszczone ławki i szkło rozbitych witryn. Najśmieszniejszy w tym wszystkim jest fakt, iż nie jest to spowodowane działaniami wojennymi, tylko uciekającym obywatelami Bagru. Gdy usłyszeli o tym, że wściekli rebelianci wchodzą do ich małej dzielnicy paląc i mordując rzucili się do ucieczki tratując wszystko po drodze. Kiedy już się ewakuowali pozostała jedynie pustka. W ciągu kilku minut bogate i dumne bulwary opustoszały, a na ich miejscu został jedynie nieład. Te pozbijane szyby, migające lampy i hologramy, czy rozrzucone ubrania, pośrodku których spoczywały połamane manekiny. Można by snuć morały na podstawie tego widoku, lecz żołnierze nie mieli na to czasu. Coraz większa liczba strażników próbowała ich zatrzymać, lecz nic to nie dało. Zwolnili dość mocno, jednak nabrali wystarczającego impetu, by dotrzeć na samą górę. I tak drużyna
23
składająca się z paru powstańców opanowała prawie w ogóle niechroniony posterunek. Spotkali się tam z grupą Vita. Jak się okazało zmierzał dokładnie w tą samą stronę. Nie mając wiele czasu, pośpiesznie zaczęli rozmawiać:
-Wiesz, gdzie jest reszta? –zapytał Vog.
-Ci z Sibru są gdzieś przy drodze. Minęliśmy ich jakieś trzy piętra niżej. –Włoch ledwie zdarzył skończyć mówić, a obaj usłyszeli strzały, gdzieś na południe od nich.
-To z pewnością oni, ale gdzie jest Greg i Otis?
-Nie mam pojęcia.
-Wywołaj ich. Może się zgłoszą. – Vito sięgnął po krótkofalówkę. W tym samym momencie przybiegł Erik i oznajmił:
-Zaraz tu będą. Lepiej się ruszmy. Mają Starcka. –po tym zamilknął na chwilę i nabrał powietrza. Następnie podniósł głowę i spojrzał na przyjaciół. Zauważył, że próbują ustalić, gdzie jest reszta. Starania Vita nic nie dały, więc chłopak podszedł do zabitego oficera straży miejskiej. Klęknął przy nim i wyciągnął nóż, którym mocny, szarpanym ruchem wyciął z zabrudzonego rękawa komunikator. Wystarczyło kilka minut, aby ktoś się odezwał:
-Potrzebujemy wsparcia! Rebelianci na
24
dworcu!
-Aaaaa! Atakują z każdej strony!
-Skąd ich tu tylu się wzięło?
-Uwaga, niewielka grupa powstańców na lądowisku niech ktoś się nimi zajmie.
Po tamtej wiadomości przestali nasłuchiwać. Te cztery komunikaty starczyły im. Dowiedzieli się, gdzie znajduję się inne oddziały, a w szczególności, gdzie jest…
-Otis?
-Bez dwóch zdań. Tylko on mógł ruszyć w samo centrum garnizonu bez wsparcia i większej liczby ludzi. –Włoch rozwiał wątpliwość chłopaka i dodał. –Co robimy?
-Weźmiesz swoich ludzi Vito i tych z Sibru, po czym pójdziesz na ratunek temu półgłówkowi. Oczywiście jeśli się nie boisz? –Włoch parsknął śmiechem i wykonał ręką gest „ciao”. Następnie sprężystym krokiem ruszył zebrać swój oddział.
-A co my robimy? –zapytał niecierpliwie młody Tunnen.
-Prawdopodobnie Greg jest po drugiej stronie i rusza wspomóc naszych na dworcu. My też tam ruszymy, ale będziemy iść po tej stronie, gdyby okazało się, że nasi są już niedaleko. –Vog wytłumaczył pobieżnie jaki ma plan. Czuł presje czasu, słysząc w oddali warkot silników. Nie ociągając się mówił dalej. –Vito już poszedł, więc
25
czas zabierać się stąd. Wróg jest już blisko i w dodatku ma ciężki sprzęt.
-Bierzemy coś stąd? –wystrzelił nerwowo chłopak nie wiedząc do końca, co ma robić.
-Lepiej nie targać cięższych rzeczy. Będą nas gonić, aż do samego dworca.
*
Na dworcu tymczasem panowało istne piekło. We wschodniej części i na wyższych piętrach wciąż byli strażnicy. Dół z peronami i magazynem opanowali już powstańcy i prowadzili morderczą wymianę ognia. Szczególnie przy wielkiej estakadzie oraz wejściu do galerii. Tam też znajdował się między innymi Wiktor, Adam i Igor. Ukrywali się za barykadą z przewróconych szaf tuż przy dużym przeszklonym wejściu. Nad nimi latały pociski. Ich smugi migały bezustannie, przez co ryzykownie było wychylać się. Pomimo tego rebelianci co chwile wstawali, by kogoś trafić. Przez to też wielu z nich padało trupem lub zostawało zranione. Między tym wszystkim co chwile ktoś przemykał próbując podejść bliżej, czy też się wycofać. Często tacy śmiałkowie zostawali postrzeleni i konali w męczarniach, błagając o pomoc towarzyszy, którzy nie byli w stanie ani trochę wychylić się za swoją osłonę.
26
Mimo wszelkich trudności, ci którzy byli wystarczająco zwinni i szybce przy odrobinie szczęścia docierali do celu. Taki też był między innymi Karo. Sunął ja torpeda cały czas zmieniając pozycje do ostrzału, próbując podejść przeciwnika od boku, przemykając prosto w stronę drzwi, czy też sprawdzając kto jeszcze żyje. Jednak głównym powodem jego ciągłej bieganiny było konsultowanie następnych posunięć. Pędził tam i z powrotem od Faradda do Trasko, bezustannie strzelając. Temu wszystkiemu z podziwem przyglądał się Igor, co przeładował broń:
-Gość ma naprawdę dobrego anioła Struża.
-Z pewnością. –krzyknął zajęty strzelaniem Wiktor. Wystrzelał magazynek i schował się. Od razu wysunął się od boku Igor i strzelał razem z Adam. Po paru sekundach on też się schylił. Szukając nowego magazynku spojrzał na czwartego mężczyznę ukrywającego się za barykadą. Patrząc się tak zapytał przyjaciela:
-Wiktor!
-Co?
-Czemu go ze sobą targasz?
-Żeby mi nie uciekł.
-To przecież zwykły jeniec jest.
-Przyjrzyj się mu dokładniej.
-Co?
-Przyjrzyj się mu dokładniej! –Wiktor powtórzył, krzycząc do klęczącego wciąż
27
towarzysza. Akurat skończył przeładowywać broń, a następnie posłuchał kolegi. Zmarszczył brwi i spojrzał jeszcze raz na chłopaka, tylko tym razem uważniej. Ten z kolei nie odezwał się ani słowem. Wcale nie musiał. Wystarczyło rozgoryczenie na jego twarzy, aby zrozumieć, że czuje się jak małpa w zoo.
-Czekaj! To jest jeden z tych miejskich, których załatwiliśmy miotłom?
-Dokładnie. – zgodził się Wiktor, a Adam wstał i oddał salwę. Kiedy znów się schował obok niego siedział sierżant.
-Panowie mamy nowe zadanie.
-Zamieniamy się w słuch.-Ludzie Trasko zaraz utorują nam drogę i ruszymy na parkingi.
-Po co mamy iść, aż na parkingi? Nigdy tam nie dotrzemy.
-Nie ma innego wyjścia. –Karo wzruszył ramionami, po czym zaczął tłumaczyć. –Pit ma wejść na wieże dworcową i stamtąd otworzyć główną grodź.
-No tak, taki jest plan. To czemu tego nie robi?
-Ktoś musi go osłaniać, a żeby go osłaniać najlepiej dostać się na parking.
-Najlepiej nie znaczy, że trzeba. –nagle wtrącił się Igor, kończąc przeładowywać i znów dźwignął się w górę.
-Wiem, ale to nie ja tu wydaję rozkazy. Oddział, który poszedł
28
z peronów w górę miał je przejąć, ale zatrzymali ich na estakadzie i nie mogą się ruszyć. Naszym zadaniem jest podejść obronę od drugiej strony i wesprzeć naszych.
-Ma to jakiś sens. –tym razem odezwał się Wiktor. -Tyle że nas też tu zablokowali, więc nie widzę żadnych plusów, jakie my mamy, a oni na górze by nie mieli.
-Zaraz będziemy mieli szanse ruszyć do przodu.
-Niby jak?!
-Słuchajcie! –wszyscy wytężyli słuch. To jednak nic nie dało i dalej słyszeli jedynie dźwięki pocisków i krzyki. Moment później wyłonił się z tego głuchy świst, który dał im do myślenia. Adam zapytał lekko przestraszony swoimi przypuszczeniami:
-To chyba nie penetrator. –sierżant skinął głową i gwałtownie przyłożył dłonie do głowy. Reszta zrobiła to samo. Nim cokolwiek się stało pytający zdążył jeszcze krzyknąć. –Jasna cholera, uwaga!
Ułamek sekundy później ogromna eksplozja ogłuszył wszystkich. Ostatnie co usłyszeli to głośny ryk i zgrzytanie, rozrywającej się podłogi. Wybuch musiał nastąpić kilkanaście metrów za głównym wejściem, ponieważ fala uderzeniowa wraz z ognistym podmuchem zmiotła jego
29
obrońców, jak domki z kart. Potrzeba było chwili nim żołnierze zorientowali się, co właśnie się stało, lecz Farad dobrze to przemyślał. W rezerwie trzymał jeszcze jedną, niewielką grupkę żołnierzy, której zadaniem było opanować wejście. Wyposażenie w miotacz ognia oraz małego drona wsparcia nie tylko wykonali swoje zadanie, ale też ruszyli dalej korytarzem, aż do pierwszego rozwidlenia. Tam zaczekali na resztę oddziału. Rebeliancie przesunęli swoje pozycje o dobre pięćdziesiąt metrów, ale nie zamierzali marnować szansy. Okazało się, iż kompletnie nie spodziewający się takiego obrotu wydarzeń przeciwnicy byli dopiero piętro wyżej. W związku z tym powstańcy ruszyli dalej walczyć. Powstałe zamieszanie wykorzystał Karo i jego ludzie, którzy po cichu przedostali się wyżej. Minęło niecałe dziesięć minut, a oni biegli już wzdłuż pomieszczenia siłowni znajdującego się na drugim piętrze od ziemi w górę. Los im sprzyjał, ponieważ nie spotkali po drodze większych oddziałów straży miejskiej. Dopiero na końcu korytarz spotkali grupę wrogich żołnierzy. Po krótkiej wymianie ognia udało im się dotrzeć do windy. Wszyscy
30
wsiadali po kolei oprócz sierżanta, który zabezpieczał. Gdy cała jego drużyna znalazła się w środku, na do widzenia rzucił w stronę strażników granat. Tamci bez trudu go odrzucili daleko w bok, lecz wzburzeni wybuchowym przedmiotem nie zauważyli, jak powstaniec wślizguje się do windy. Jadąc windą cieszyli się chwilą względnej ciszy. Echo walk było wręcz nie do usłyszenia między dźwiękoszczelnymi ścianami windy. Jedynie ciężki oddech jadącej nią mężczyzn zakłócał spokój. Adam wykorzystał moment oraz zapytał się poirytowany wydarzeniami sprzed kilku chwil:
-Ile wy macie jeszcze tych penetratorów?
-To był ostatni. –dowódca odparł krótko, chcąc się jak najdłużej napawać możliwości wytchnienia. W końcu na korytarzu trzy piętra wyżej rozebrzmiał dzwonek, sygnalizujący przyjazd. Metalowe zasuwy powolnym ruchem otworzyły się i ze środka wylecieli prędko rebelianci. Biegli do pierwszego skrzyżowania, jakie spotkali na swojej drodze. Tam zatrzymali się, a z ust jednego z nich padło zasadnicze pytanie:
-W którą stronę teraz? –Karo w zamyśleniu pokiwał głową i odpowiedział:
-Za odgłosami walki. –te nie były
31
zbyt głośne, ale dała się je wyróżnić z ciszy. Za drzwiami na drugim końcu podłużnego pomieszczenia znajdowały już się miejsca parkingowe. Stamtąd bardzo dobrze było już słychać wystrzały. W następnym momencie biegnącym ukazała się tabliczka przytwierdzona do sufitu z świetlistym napisem „WYJŚCIE NA ESTAKADĘ” oraz strzałka wskazująca do przodu. Około sto metrów dalej, zarówno pozycje powstańcze, jak i strażników, mieli w zasięgu wzroku. Właśnie zaczęli rozchodzić się na boki, aby podejść przeciwnika, kiedy usłyszeli charakterystyczny warkot silnika za plecami. Warkot, który zmroził im krew w żyłach wszyscy gwałtownie się obrócili i zdumieni wpatrywali się w wyjeżdżającego zza rogu z dużą prędkością Starcka. Jadący nim żołnierze natomiast w ogóle nie zdziwili się na widok powstańców. Od razu otworzyli ogień z niszczycielskiego działka. Ci którzy zdążyli wystarczająco zejść na bok ukryli się za wehikułami. Trzech idących środkiem też próbowało to zrobić, ale potężne pociski rozczłonkowały ich w mgnieniu oka. Tak tez po jednej stronie znalazł się Wiktor, Igor, Edward oraz dwóch innych
32
powstańców, a po drugiej sierżant Karo oraz Adam. Sytuacja wydawał się beznadziejna, lecz oddział miał jeszcze nikłą szansę. Tą szansą był granatnik trzymany przez jednego z nich. Ciężko było unieruchomić za jego pomocą pojazd, lecz mężczyzna próbował. Pierwsza próba nie dała pożądanego rezultatu. Jedynie rozwścieczyła prowadzących Starckiem przeciwników. Otworzyli ogień do wehikułu, za którym ukrywali się rebeliancie. Z tego powodu dwójka z nich spanikowała i szybkim ruchem przeskoczyła za kolejny pojazd. Zwrotna maszyna ani trochę nie przejęła się tym manewrem i dla demonstracji siły śmignęła do przodu znajdując się w ułamek sekundy po drugiej stronie. Nie dając wielkiej szansy na uratowanie własnej skóry dwójce żołnierzy spopieliła ich ciała miotaczem płomieni.
-To ma miotacze płomienie?! –krzyknął przerażony Adam, lecz w odpowiedzi usłyszał jedynie powtarzane na okrągło przez wystraszonego Edwarda:
-Zginiemy, zginiemy, zginiemy…
-Mam plan! –odezwał się Wiktor, wymieniając się przenikliwym spojrzeniem z towarzyszami, jakby przekazywał im w ten sposób informacje. Nagle wszyscy przeskoczyli na drugą
33
stronę oprócz Wiktora, który wślizgnął się po wrak sąsiedniego pojazdu. Starck nie zmienił taktyki. Ponownie przejechał na drugą stronę, aby powystrzelać każdego kto się ruszał. Nim jednak zdążył to zrobić tuż nad nim wybuchł granat wyrzucony przez Igora. To było zdecydowanie za mało, aby zniszczyć stalowego potwora, ale wystarczyło, by zdezorientować go na krótką chwilę. Wróg w pełni skupił się na niepokornym rebeliancie i nie zauważył jak Wiktor sięgnął po granatnik. Załadował pocisk gazowy (tak mu się przynajmniej wydawało) i rzucił broń do Adam. Jedynie kierowca spostrzegł powstańca z wycelowanym dokładnie w szparę w uchylnym włazie przednim. Wtedy też w głowie mężczyzny w środku puszki narodziły się wątpliwości, które szybko przerodził się w stuprocentową pewność. Pocisk precyzyjnie trafił do środka pojazdu i eksplodował. Tumany różowawego gazu wyłonił się po chwili z wewnątrz. Igor był przekonany, iż nie przeżyje kolejnej sekundy, więc zamknął oczy. Starck ruszył do przodu uderzając w wehikuł, za którym ukrywał się Adam i Karo. Jako że ten pierwszy wstał by oddać strzał bez problemu
34
zrobił długi krok unikając spotkania z żelastwem napierającym w jego stronę. Sierżant również energicznie wybił się od podłogi i pofrunął w bok. Odskoczył jednak za późno, przez co zabrakło mu niecałe pół metra. Wiktor dokładnie widział, jak z typowa dla siebie gibkością leci. Piękny ruch w powietrzu, niczym ze sceny baletowej został brutalnie przerwany, kiedy ciało mężczyzn zostało staranowane przez przesuwający się do przodu pojazd. Co prawda pancerna kolumbryna zatrzymała się zaledwie dwa metry dalej, ale to wystarczyło, żeby pchany przez nią pojazd zerwał liny zabezpieczające i stracił równowagę. Dosłownie ułamek sekundy później chwiejący się wehikuł poleciał w dół, a wraz z nim doświadczony i bohaterski sierżant Karo. Tym razem nie miał szczęścia. Po prostu.
Reszt podbiegła do krańca i spojrzała na ziemie. Pod roztrzaskanym wrakiem nie było widać ciała oficera, jednak zgromadzeni na górze jego podwładni dobrze wiedzieli, że tam jest. Mogli tak jeszcze długo stać wzdychając po wyjątkowym dowódcy, lecz z tego stanu wyrwały ich strzały. Część strażników przy barykadach zauważyło, jak rebelianci za
35
ich plecami unieruchomili pojazd. Zaniepokojeni tym faktem otworzyli do nich ogień. Igor bez wytchnienia rozwarł uchylony właz z przodu maszyny i zaczął wachlować energicznie ręką, aby obezwładniający gaz szybciej uleciał ze środka.
-To bez sensu. –powiedział do sanitariusza niewyraźnym głosem Adam. Mężczyzna obrócił się i zobaczył kolegę z zawiniętą na twarzy szmatą. Uzbrojony w prowizoryczną maskę wszedł do środka, po czym otworzył wszystkie włazy i wyrzucił nieprzytomnych żołnierzy na zewnątrz. Pojazd przewietrzył się w mgnieniu oka i cała trójka wsiadła do środka. Ciężko było to zrobić pod ostrzałem, lecz musieli zaryzykować. Igor wykazał się zuchwałością i wszedł na samą górę, po czym bez draśnięcia zsunął się przez główny właz. Bardzie ostrożny próbował być Wiktor, wchodząc przez przednie wejście. Jego jednak dosięgła kula w bok. Zwijając się z bólu wślizgnął się ostatkami sił. Towarzysze przepchnęli go do tyłu. Igor zajął się obsługą działka i od razu otworzył ogień w stronę pozycji przeciwnika. Adam natomiast usiadł za kierownicą.
-Jak się tym jeździ? –zawołał
36
rozpaczliwie, próbując połapać się dużej ilości wajch i kontrolek.
-To nie może być cięższe od zwykłego auta. –odparł zajęty strzelaniem sanitariusz. Jego prz6yjaciel próbował się w ciszy skupić, ale już po kilku sekundach znów odezwał się zarówno przerażony, jak i na swój sposób zafascynowany:
-Tu jest manualna skrzynia biegów!
-Na pewno tylko opcjonalnie. Włącz automatyczną! –razem z końcem zdania działka zaczęło się ładować i rebeliant mógł na chwile wytchnąć. Spojrzał wtedy też na zdezorientowanego towarzysza z przodu i krzyknął. –Ruszaj!
-Już! –mężczyzna wreszcie znalazł przycisk z napisem „AUTO” i wcisnął go. –To powinien być rewers. –powiedział jakby sam do siebie. Następnie nacisnął na pedał gazu. Pojazd wreszcie ruszył z miejsca i cofnął się o parę metrów. Rozweselony kierowca śmiałym ruchem przesunął wajchę do przodu i Starck wystrzelił do przodu. Nie zatrzymując się oraz wciąż strzelając całym arsenałem jaki miał staranował pozycje wroga, robiąc tym samym przejście dla znajdujących się po drugiej stronie barykady powstańców. Tamci musieli znać plan, ponieważ w tym
37
samym momencie ruszyli do szturmu. Strażnicy nie mogli już nic zrobić. Zasypani gradem pocisków bez namysłu rzucali broń. Dopóki mieli przewagę, dzielnie walczyli, ale w obliczu śmierci nikt żaden z nich nie zamierzał oddawać życie, nawet za pensje straży miejskiej. Niewielki pojazd niczym klucz otworzył zablokowane przejście. Parking został opanowany.
Kiedy powstańcy rozbroili ostatnich wrogich żołnierzy w okolicy zaczęli podchodzić do Satrcka. Trójka przyjaciół otworzyła na oścież włazy i zaczęła wychodzić ze środka. Znaczy Adam wyszedł i powitał się z towarzyszami broni, jakby nie widział się z nimi od wieków. Naraz usłyszał krzyk Igora:
-Może byś pomógł zamiast marnować czas! –stojący już na zewnątrz mężczyzna najpierw zastanowił się z czym miałby pomóc koledze? Czemu właściwie nie wychodzi? Wtedy jednak przypomniał sobie rannego Wiktora, którego jęki mieszały się gdzieś za nim razem z dźwięcznym stukotem silnika. Momentalnie wskoczył z powrotem na maszynę. Do pasa znikł w czeluściach wehikułu i wkładając w to spory wysiłek podciągnął rannego kolegę do góry. Ten złapał się jedną ręką za
38
krawędź wejścia i niedbale przeturlał się na nim spadając chaotycznie na podłogę. Leżącemu pomogło natychmiastowo dwóch odpoczywających w pobliżu żołnierzy. Kiedy on podpierając się o jednego z nich siadał na masce stojącego obok auta dwójka jego towarzyszy natknęła się na tamtejszego dowódcę. Nie wdając się w zbędną dyskusje przekazali mu pojazd do dyspozycji i dołączyli do postrzelonego kolegi. Igor zabrał się za opatrywanie jego rany śmiejąc się przy tym:
-Ładny skok. Trzeba było pomyśleć najpierw, bo ten upadek mógł być o wiele groźniejszy niż to. –sanitariusz wskazał ręką na dziurę w boku towarzysza, dotykając ją delikatnie. To wystarczyło, by głos Wiktora na krótką chwilę przepełnił się cierpieniem:
-Tyyy lepiej zajmij się już swoją robotą!
-Widzicie! Mieliśmy nikłe szanse, ale się udało. –Adam nie zwracając uwagi na słowa przyjaciół, napawał się osobistym zwycięstwem i mówił nienaturalnie tryumfalnym głosem. Zupełnie jakby sam nie wierzył w to co przed chwilą powiedział.
-Będziesz mógł tak powiedzieć, jak przejmiemy cały plac. Na razie, mimo wszystko, tkwimy w wielkim gównie.
39
-Nie chce wam przeszkadzać, ale zauważyłem pewien brak. –ponownie odezwał się Wiktor.
-Co znowu?
-Jak wchodziliśmy do pojazdu opancerzonego zapomnieliśmy wsadzić do środka Edwarda.
-Czekaj… -sanitariusz przerwał bandażowanie brzucha towarzysza i wstał, po czym porozglądał się dookoła. –Jasna cholera! No rzeczywiście. Jeniec nam spierniczył.
-Mówiłem, nie bierzcie go ze sobą.
-Nie bądź taki mądry, tylko idź go poszukać. Może dostał i leży martwy gdzieś tam. –mężczyzna machnął ręką w stronę powywracanych wraków, przy których walczyli przedtem. Komenda z ust towarzysza oburzyła Adama, który wystrzelił:
-A czyj to był jeniec? Mój?
-Gdybym nie miał co zrobić z czasem to sam bym to zrobił i poszło by mi o wiele lepiej niż tobie. Jednak wykonuje teraz pracę zgodną ze swoją profesją, więc na litość boską, rusz się i znajdź go! Nie mógł uciec daleko, nie w takim stanie. –po tym mężczyzna już nic nie powiedział i jedynie ruszył z obrażoną miną przed siebie. Gdy odchodził sanitariusz zawołał jeszcze. –Znajdź go jak najszybciej, a potem wracaj. Ja w tym czasie ogarnę Wiktora.
*
W tym samym czasie
40
Vog zbliżał się do dworca, a Vito spieszył z pomocą Otisowi, choć kiedy dotarł do budynku biurowego, z którego było widać lądowiska, jego przyjaciel radził sobie całkiem dobrze. Chaotycznie przeskakiwał z jednej platformy na drugą, zabijając bez większych problemów stojących na jego drodze żołnierzy. Kolejne maszyny zbliżały się do lądowania, ponieważ piloci nie byli świadomi zagrożenia. Myśleli, że strażnicy Poradza sobie z powstałym zamieszaniem, nie tracąc przy tym wiele czasu. Ci jednak byli mocno zaskoczeni zuchwałym atakiem, a także sfrustrowani. Taki mały oddział powstańców nie stanowił dla nich większego problemu, lecz trzeba było go pokonać bez użycia ciężkiego sprzętu. Nie chcieli uszkodzić ostrzałem lądowiska oraz znajdujących się na nich dwóch transportowców załadowanych sprzętem. Posłużyły one rebeliantom jako schronienia przed ogniem z karabinów. Jedyną ich szansą, aby z nich wyjść był niewyładowany jeszcze Starck. Szybko załadowała się do niego trzech ludzi Otisa, po czym uruchomili go i wyjechali na zewnątrz. Tam jednak nikt już nie strzelał, a oni znaleźli się w cieniu lądującej maszyny.
41
Bez namysłu wystrzelili w górę z najsilniejszej broni, jaką pojazd miał w swoim wyposażeniu. Cztery rakiety pociski rakietowe z ogromną prędkością uniosły się. Ułamek sekundy później nastąpiła eksplozja, która rozerwała jedno z masywnych skrzydeł transportowca. Ten bezwładnym ruchem poleciał w bok, tratując przy tym kilka z poruszających się platform. Tuż po tym z hukiem rozbił się o ścianę, po czym spadł pionowo w dół na podstawę wirującego placu. Ten widok zszokował odrobinę powstańców, lecz oni nie mieli czasu do wytchnienia. Znajdujący się dookoła nich żołnierze byli wściekli, że jeszcze nie zdołali ich unieszkodliwić, nim zniszczyli transportowca. Jednak nienawiść i pociski z karabinów nie mogły przebić pancerza pojazdu. To za nim skryła się reszta rebeliantów i powoli zmierzał stronę jednego z wyjść bocznych. Nie było to łatwe, ponieważ po wybuchu fragmenty pierścieni okalających lądowisko latały szybciej i bardziej chaotycznie. Minęły trzy minuty i udało im się dojść prawie do końca wystarczyło jeszcze przejść w odpowiednim miejscu na zewnętrzną platformę i dolecieć nią po obwodzie wielkiego
42
okręgu do wyjścia. Na ich nieszczęście, dosłownie dwie minuty wcześniej główny dowódca garnizonu zwrócił na nich swoją uwagę. Oburzony skontaktował się z oficerem, pełniącym wartę przy lądowiskach:
-Słyszałem jakieś wybuchy. Co się u was dzieje?! –zapytał rozgoryczony.
-Już mówiłem! Powstańcy na lądowisku. –żołnierz odrzekł do komunikatora.
-I nie umiecie sobie z nimi poradzić?!
-Przejęli Starcka i zniszczyli jeden transport! –po tych słowach przełożony zakończył rozmowę i powiedział do siebie, próbując połączyć się gdzie indziej:
-Wszystko musze robić sam… Sterownia? –zawołał w stronę mikrofonu, po czym dodał. –Podnieście wszystkie sprawne moduły lądowisk na samą górę. W tym momencie!
Gdy tylko garnizonowy skończył mówić technik stojący obok sterowania zaczął nerwowo naciskać przyciski. Po chwili na ekranie głównym przy jego stanowisku pojawił się plan ruchomego koła. Kilka jego fragmentów świeciło na czerwono, a reszta migał po kolei na biało, zaczynając od zewnętrznych części.
Otis szybko zauważył niepokojące unoszenie całego zewnętrznego pierścienia. Nie zdążył nic
43
powiedzieć, a poczuł, jak on i jego ludzi również się podnoszą. Nie tracąc czasu machnął ręką i zeskoczył, na znajdującą się niżej platformę. Kiedy dwójka innych rebeliantów ruszyła za nim pozostali, znajdujący się w pojeździe dopiero z niego wychodzili. Nim zdążyli to zrobić byli już w pobliżu powierzchni. Strażnicy nie dali im ani chwili. Wystarczył jeden pocisk z wyrzutni krótko dystansowej i eksplozja rozerwała wehikuł, a jej płomienie pochłonęły znajdujących się w pobliżu nieszczęśników. Wtedy też reszta straciła osłonę i w pełni odsłonięci skakali od platformy do platformy. Szybko musieli się rozdzielić ze względu na rozbieżny ruch manewrujących części pierścieni. Pół minuty później mięśniak wraz z jednym ze swoich ludzi dotarł na sam środek. Wiedzieli, że nie mogą zwlekać i od razu wskoczyli do jednego z transportowców. Podwładny Otisa był wcześniej pilotem, dzięki czemu umiał szybko wystartować. Mężczyzna kazał mu czekać, aż trzeci z nich dobiegnie do maszyny. Był co prawda niedaleko, ale jego szanse były nikłe. Strażnicy ostrzeliwali go z każdej strony, więc i tak miał szczęści, że
44
nie trafili go do tamtej pory. Nie miał żadnych szans, aż nie otworzono ognia z budynków biurowych położonych obok centralnej części placu. Vito wreszcie odezwał się, widząc, że jego towarzysz wpadł w tarapaty. Zdezorientował on nieco strażników, którzy skierowali ostrzał w jego stronę. Tymczasem trójka rebeliantów wystartowała transportowcem w górę. Podmuch ciepłego powietrza uderzył w strzelających strażników. Próbowali oni jeszcze zestrzelić maszynę ręcznymi wyrzutniami, ale siedzący za działkami dwóch powstańców. Szybko wyłapywało zagrożenia i likwidowało je. Prewencyjnie zniszczyli także nieuzbrojone działo przeciwlotnicze, po czym polecieli w stronę biurowców.
Na widok nadlatującego transportowca Vito wstał i nie przestając strzelać powiedział:
-Zbieramy się! –po tych słowach podbiegł do drzwi i zaczekał tam, aż pozostała przy życiu czwórka jego ludzi wyjdzie na korytarz. Następnie wszyscy ruszyli wzdłuż korytarza na schody, a stamtąd na dach. Tuż nad nim zawisł wielki odrzutowiec. Rebelianci zrzucili z niego trzy liny krzycząc przy tym:
-Szybko! Zaraz uruchomią się wyrzutnie automatyczne.
Wszyscy po
45
kolei wdrapali się do maszyny. Pilot nie tracąc czasu wzbił się wyżej i skierował się w stronę powstańczych pozycji. Tymczasem Otis przywitał się ze swoim przyjacielem. Ten od razu rzucił się do niego z pretensjami:
-Po co ładowałeś się do samego centrum? Nie szkody było ci ludzi?
-Nie marudź, tylko popatrz co zdobyliśmy. –odrzekł kolega Włocha, wskazując rękami dookoła. Vito jednak nie podzielał jego entuzjazmu oraz powiedział ponuro:
-Teraz tylko go nie straćmy. –chwilę później wzrok wszystkich przykuła grupa niewyraźnych czarnych punktów, wyrastających na tle słońca.
*
Tymczasem Vog razem z Erikiem znaleźli się na wysokości dworca. Dzieliła ich od niego ulica w postaci głębokiej i długiej przepaści. Do tamtej pory nie nawiązali kontaktu z goniącym ich przeciwnikiem, ale gdy dotarli do opuszczonego (jak zresztą wszystko na terenie dzielnicy), luksusowego domu handlowego umocnili się w jego południowej części. Za oknami znajdował się mały placyk, z którego można było dostać się na drugą stronę przez unoszące się wagoniki lub bardziej tradycyjnie na nogach, idąc zwykłym deptakiem. Jeden z powstańców
46
chciał od razu przejść na drugą stronę, lecz dowodzący grupką mężczyzna wiedział, że nie zdołali by dotrzeć na drugą stronę. Tamten jednak nie zamierzał odpuścić:
-Nie możemy zostać tu ani chwili dłużej. Nie mamy szans! –krzyczał zbuntowany powstaniec.
-Nim dotrzesz, chociażby do połowy odległości. Lepiej zostać tu i spróbować się bronić. –wtedy niepokorny mężczyzna wziął głęboki wdech i powiedział:
-Czemu mielibyśmy ciebie słuchać? Jakie niby masz doświadczenie?
-Na pewno większe od was wszystkich. –odparł chłodnym głosem Vog.
-Nawet jeżeli, to i tak zerowe. W sumie to każdy w tym powstaniu nie ma pojęcia co robić. Jaki był sens, żebyśmy wchodzili na górę? Jaki był sens, żeby w ogóle zaatakowano plac? Widzicie co się dzieje wszędzie wokoło, a ja nie zamierzam ginąc w tym gównie. –kończąc zdanie podszedł do drzwi, a następnie dodał. –A kto uważa tak jak ja, niech ruszy ze mną!
Nieśmiałym zaczęli wychodzić po kolei. Na koniec został jedynie dowodzący, Erik i jeden chłopak z Sibru w podobnym wieku do młodego Tunnena. Reszta wyszła pospiesznie z budynku, nie zważając na Erika, który
47
próbował ich zatrzymać. Jego towarzysz natomiast był obojętny w obliczu dezercji większości jego ludzi.
-Powiedz coś, nim naprawdę pójdą! –przyjaciel próbował go przekonać, by coś zrobił, lecz ten odrzekł szorstko:
-Ja już powiedziałem, co chciałem. Teraz skupmy się na ważniejszych sprawach. Ty! Jak właściwie mas na imię?
-Poli. –odrzekł niepewnie, zapytany rebeliant.
-Będziesz musiał ogarnąć KMa w pojedynkę. Młody! –skierował swój wzrok w stronę stojącego przy drzwiach chłopaka. –Będzie bronił nas od flanki. Na mój znak walisz do Rzytkiego co się rusza na wschód od budynku. Ja na razie pomogę Poliemu, a potem zejdę na dół, by ich zatrzymać. –na koniec spojrzał jeszcze w stronę wejścia na deptak, gdzie właśnie była reszta oddziału. –Nasi przyjaciele mogą nam jeszcze pomóc.
-Nadchodzą! –krzyknął Tunnen. Reszta podbiegła do okien na tamta stronę. Pod ściana stały trzy Starcki oraz gromad żołnierzy. Pojazdy razem z dużą ilością strażników od razu ruszyły na plac, tak że został tam dowódca oraz kilku jego ludzi. Właśnie uruchamiali drona, żeby sprawdzić, gdzie znajdują się rebelianci.
48
W tamtym momencie wróg otworzył ogień do uciekinierów. Nie mieli większych szans, ponieważ znajdowali się wciąż nie daleko. Seria z karabinu, jedna większa eksplozja i już nikt nie biegł ani w żadnym inny sposób nie poruszał się. Obserwujący całe zdarzenie Vog wiedział, że to najwyższy czas na wyjście z ukrycia. Podszedł do Erika i strzelił do dowódcy. Nim oficer zdążył upaść trupem na ziemię pozostała dwójka rebeliantów nacisnęła na spust. Przez krótką chwilę zaskoczeni strażnicy byli bezradni. Jeden z powstańców wykorzystał to i rzucił granat w stronę startującego drona. Eksplozja. Reszta żywych pobiegła na plac. Do tamtej pory element zaskoczenia przestał działać. Vog próbował zniszczyć jeden z pojazdów granatnikiem ręcznym, ale nie dało to większego rezultatu. Dosłownie sekundy po tym maszyna wystrzeliła. Pudło. Rebelianci strzelali dalej.
-Mają posiłki! –zawołał chłopak przeładowując broń. Ukrył się za oknem, które momentalnie zostało ostrzelane. Drobne kawałki oderwane z framugi posypały mu się na głowę i nim znów wstał strzepnął je zdecydowanym ruchem ręki. Starck znów wystrzelił. Trafił
49
piętro wyżej, przez co oberwał się sufit nad ich głowami. Na szczęście nie wyrządziło to większych szkód. Dalej mogli strzelać, lecz Vog dobrze wiedział, że nie ma to większego sensu.
-Idę na dół zobaczyć co się dzieje. Zaraz was zawołam. -powiedział. W odpowiedzi dwójka, strzelająca przy oknach, naraz skinęła. Nie tracąc ani sekundy jakże cennego czasu mężczyzna doskoczył do schodów, z których bardziej zleciał, niż zszedł. Tam nie był już narażony na ogień strażników. Oprócz przestronnych okien na środkowym korytarzu wszędzie były sklepy. Co prawda dominowały w nich szklane witryny, ale nie z zewnątrz. Kto w końcu chciałby oglądać na zakupach panoramę szarej dzielnicy. Dlatego też wszystkie ściany obudowane były ekranami. W związku z tym na niższych piętrach było naprawdę ciemno. Oświetlenie już dawno nie działało, a jedyne stałe źródło światła stanowiły wielkie okna na przeciw siebie. Oprócz tego co jakiś czas jeden z naściennych monitorów uruchomił się na dwie, trzy sekundy ukazując panoramę nieistniejących już, dziewiczych krajobrazów z nad Morza Karaibskiego. Przejaskrawiony lazur wody oraz
50
żywa zieleń tropikalnego buszu gwałtownie wbijały się w twarz Voga to z jednej, to z drugiej. Przy okazji przebijały się przez szklane witryny, tworząc rozjaśniając nieco mrok panujący wszędzie dookoła. Nagle wszystko gaśnie i znów robi się ciemno. Gdzieś dalej błyskają się kolejne ekrany. Trochę zdziwiło to mężczyznę. Nie był w stanie wytłumaczyć, dlaczego telewizory działają, a reszta urządzeń elektrycznych zamarła z braku napięcia. Wydawało mu się, iż cały sektor został odcięty od dostaw prądu. Pewnie dalej by się tak zastanawiał, gdyby nie dźwięk wystrzałów. Usłyszał, jak kule przeleciały mu tuż nad głową, rozbijając przy tym przeźroczyste ściany. Rozbite szkło posypało się na podłogę i na leżącego rebelianta. Wiedział już, że strażnicy są na tym samym piętrze. Co gorsza, wiedzą, gdzie się znajduje. Bez zwłoki przeszedł na czworaka w stronę korytarza. Tam zaczekał chwilę, aż żołnierze ponownie otworzyli ogień. Wykorzystał szanse i przeturlał się na drugą stronę. Następnie cicho odszedł trochę do tyłu, przechodząc bokiem do kolejnego sklepu. Wziął do ręki jeden z leżących tam
51
przedmiotów i cisnął nim przed siebie. Trzask rozbijającej się witryny rozniósł się po całym piętrze. Potem nastał cisza. Vog nie widział swoich przeciwników. Mimo to dobrze wiedział, że idą w jego stronę, a raczej w stronę, z której słyszeli niepokojące dźwięki. Niewiele go to obchodziło, ponieważ chciał tylko, by przeszli na drugą stronę. Po paru sekundach zobaczył ludzkie sylwetki na tle okna. Nie strzelił, czekał dalej. Kiedy pierwszy strażnik wchodził znowu w mrok, drugi pojawił się na korytarzu. Mężczyzna w tamtym momencie wstał na równe nogi i przeciągnął serią z karabinu po widzianych ciałach. Żołnierze upadli na podłogę, a wokół nich posypały się skrawki szkła. Powstaniec podszedł bliżej. Jeden wciąż żył, ale kula w głowę załatwiła sprawę. Szybkim krokiem ruszył do schodów. Nie zamierzał dalej bawić się w podchody, więc bezceremonialnie zrzucił na niższe piętro granat. Po wybuchu zszedł na półpiętro i otworzył ogień. Znajdujący się tam strażnicy zrobili to samo. W efekcie każdy strzelał, jedna nie wiedział, gdzie ani do czego. Nagle mężczyzna poczuł przeszywający ból w łydce. Trafili
52
go. Usiadł na schodach, lecz nie przestał naciskać na spust. Sekundę później jego broń ucichła. Magazynek był pusty. Vog nie zabrał się do wsadzenia kolejnego. Wdrapał się kila schodów wyżej i nasłuchiwał. Cisze przerywał jedynie pogłos dochodzący od jego uszu z wyższego piętra, gdzie wciąż był Erik i Poli. Rebeliant chciał ich zawołać, ale nie był pewien, czy na pewno jest sam. Sięgnął po kolejny granat. Skończyły się. Zamiast tego wyciągnął pusty magazynek i rzucił nim gdzieś w dół. Usłyszał, jak ktoś upada na ziemię. Wyciągnął pistolet, który na jego szczęście był naładowany. Posłał parę pocisków przed siebie i zawołał:
-Hej! Wycofujemy się.
Chłopacy wzięli to co mieli pod ręką i przybiegli do schodów. Spojrzeli w dół. Mężczyzna na dole stał trzymając się lewą ręką za łydkę. Widząc ich machnął głową, że mogą schodzić. Wtedy też rozległ się strzał. Vog ponownie upadł na schody, naciskając przy tym na spust. Potem wstał i łapiąc się to za łydkę, to za biodro zszedł na piętro. Po chwili Erik wraz z Polim przestali słyszeć strzały. Zapadła ciszą, którą niedługo później
53
przerwał dźwięk uderzenia o ziemię. Ostrożnie ruszyli na dół, nie wiedząc, iż ich towarzysz wciąż żyje. Po tym jak trafił kolejnego strażnika. Zablokował schody, przewracając z hukiem automat z przekąskami. Wtedy zwrócił uwagę na jednego z trupów. Był to saper. Miał przy sobie ładunki wybuchowe. Wydawały się niepozorne, ale doświadczony w zakresie broni wszelkiej maści powstaniec znał ich siłę.
-Vog, żyjesz? -zawołał z ukrycia Tunnen.
-Tak, możecie schodzić. -po tych słowach dwójka rebeliantów znalazła się obok mężczyzny, a on kontynuował. -Nie możemy tracić ani chwili. Zaraz rozniosą budynek w drobny mak, a my im w tym pomożemy. -następnie złapał do ręki plecak z ładunkami. -Ja zajmę się tym. Erik, idź wybić okno. Jesteśmy na pierwszym piętrze, więc zejście nie powinno stanowić problemu. Ty Poli, zabezpieczasz od strony schodów. Dobiegniemy na koniec placyku i zajmiemy ich, żebyś mógł wyjść. Później wysadzimy to cholerstwo w pizdu i zwiejemy na drugą stronę do naszych.
Reszta skinęła głową i ruszyła do swoich zadań. Chłopak podbiegł do schodów i od razu musiał zacząć strzelać. Pozostała
54
dwójka szybko uporała się z planem. Następnie Erik wyskoczył ostrożnie na zewnątrz, a stojący za nim Vog spojrzał jeszcze na osłaniającego powstańca pewnym wzrokiem, dodając mu otuchy.
-Będzie dobrze! -krzyknął i znikł w świetle za framugą. Upadł na ziemię przypominając sobie o swoich ranach. Zacisnął zęby i zdusił ból. Jego przyjaciel pomógł mu wstać. Obaj ruszyli bokiem w stronę mostu. Na ich szczęście obecność rebelianta w budynku całkowicie przykuła uwagę wroga. Niespostrzeżeni przez nikogo dotarli do wejścia na deptak. Młody Tunnen chciał na niego wejść i otworzyć ogień do niczego nie spodziewających się przeciwników, lecz kolega zatrzymał go. Potem wskazał ręką pod most.
-Mieliśmy osłonić Poliego. -szepnął chłopak.
-Właź! -rozgoryczony Vog spojrzał na niego. Erik nie chciał się kłócić, więc bez dalszych protestów wykonał poleceni. Trzymając się metalowej konstrukcji przebyli około dziesięć metrów, po czym wdrapali się na wierzch. Tunnen od razu ruszył z powrotem w stronę placu i przyłożył kolbę swojej broni do barku. Towarzysz widząc to skoczył w jego stronę, ale chłopak zdążył
55
wystrzelić. Nikogo jednak nie trafił, ponieważ kolega popchnął go.
-Co jest! -zawołał. -Trzeba osłonić drogę Poliemu.
-Cholera! Zauważyli nas. -krzyknął rozgoryczonym głosem Vog i szarpnął kolegą. Obaj zaczęli się oddalać pod ostrzałem. Coraz więcej strażników skierowało się w ich stronę. Kiedy mężczyzna zauważył, że jeden z pojazdów obraca się w ich stronę wyciągnął detonator, mówiąc przy tym. -Ma nadzieję, iż zadziała z tej odległości.
-Co robisz? -odezwał się pytającym głosem Erik. Kiedy zrozumiał wreszcie intencje towarzysza zerwał się energicznie na nogi –Czekaj!
Nim doskoczył do kolegi zobaczył, jak budynek przed nim rozrywa eksplozja. Całe pierwsze piętro, na którym wciąż słychać było strzały młodego rebelianta, strawił ogień. Kolejne zawaliły się momentalnie, tworząc jedno wielkie gruzowisko. W przestrzeń wzbiły się tumany kurzu i po chwili już nic nie było widać. Dwójka powstańców wykorzystała moment i ruszyła biegiem, a raczej Vog ruszył. Gdy zrozumiał ostatecznie, że rozwścieczony chłopak nie chce współpracować, prostym uderzeniem kolbą obezwładnił go, a następnie popędził
56
dalej niosąc go na plecach. Nie był w stanie wytłumaczyć, jak udało mu się dotrzeć na drugą stronę, z ciężarem na karku i postrzałem w nogę a także biodro. To chyba zasługa jego determinacji. Do założonego celu dążył po trupach bez względu na napotkane przeszkody.
Erik oprzytomniał, kiedy tylko znaleźli się przy wejściu na dworzec. Najpierw spojrzał nad siebie. Zobaczył rozpogodzone niebo. Gdzieś w głębi uśmiechnął się. Im jednak bardziej opuszczał wzrok, tym szybciej ulatywało z niego zadowolenie. Widział coraz więcej ciemnego dymu, za którym chował się wyblakły od palącego słońca błękit. Po chwilowej utracie świadomości wrócił do otaczającej go rzeczywistości. Przypomniał sobie roześmianego chłopaka Z Sibru. Spędził z nim wcześniej dobrych kilka godzin i mocno zapadł mu w pamięć. Tak mocno, jak jego pełen nadziei wyraz twarzy. Nie mógł zrozumieć jak jego towarzysz był w stanie to zrobić. Myśląc o tym znowu się wściekł. Wystrzelił do góry, łapiąc stojącego nad nim mężczyznę za gardło. Vog nie spodziewał się, że chude ręce chłopaka mają taką siłę. Potrzebował chwili by się wyswobodzić, a
57
może raczej to Erik rozluźnił ścisk, ponieważ próba zabicia kogoś z bliska przerosła go. Odepchnięty przesunął się o trzy metry w stronę ściany i odezwał się:
-To taki był twój. Od razu wiedziałeś, że nie przeżyje. Skazałeś go na śmierć!
-Nie. -odrzekł szorstkim głosem, który następnie przeszedł w obojętność. -Nie skazałem go na śmierć. Po prostu zabiłem go. I równie dobrze mógłbym zabić ciebie, ale ciebie znam lepiej. -po tych słowach Tunnen chciał odpowiedzieć, lecz kolega przeszkodził mu. -Nic już nie mów, bo tylko stracisz nas czas, a nie mamy go za wiele.
Obaj ruszyli korytarzem do środka, skąd dochodziły do nich odgłosy walki. Z każdy krokiem było dookoła coraz głośniej. Oni natomiast milczeli, aż do momentu, gdy chłopak zadał nurtujące go pytanie:
-Dokąd właściwie idziemy?
-Gdzieś tu powinni być nasi. Może nawet uda nam się znaleźć wreszcie resztę naszego oddziału.
-Oby innym udało się to przetrwać.
-Najpierw zadbajmy o ty, byśmy sami przeżyli. Potem pomartwimy się o innych. -Erik, słysząc to, westchnął, po czym rzekł:
-Korzystając z okazji, chciałeś ze mną wcześniej porozmawiać
58
na osobności. Po tym, jak dbasz o to, bym był przy tobie cały czas, zakładam, że masz do mnie jakąś sprawę, tylko nie wiem jaką.
-Jesteś dla mnie bardzo cenny. -powiedział i spojrzał na ironiczny uśmiech chłopaka. -Nie! Nie w takim sensie. Mogłem się spodziewać, że o tym pomyślisz. Kiedy siedzieliśmy w wieżowcu w głębi Bagru przeglądnęliśmy w bazach danych informację na twój temat. Byłem dość zmęczony i niewiele udało mi się przeczytać, ale trudno było przeoczyć fakt, jak inteligentny jesteś. Zdobyłeś bardzo dużą wiedzę na różnych zajęciach i z rozmaitych książek. Władzę takich potrzebują. Rozumiesz?
-Nie do końca.
-Jesteś idealnym przykładem, dla tezy, że wiedza, a mądrość to dwie różne rzeczy...
-Czekaj! -wtrącił się zamyślony Erik. Ty chyba nie chcesz...
-Tak chcę! I obaj wyjdziemy na tym bardzo dobrze. I nie próbuj kombinować, bo tylko utrudnisz życie sobie i mi przy okazji.
*
Mimo że dom handlowy był po drugiej stronie, ryk jaki wydał z siebie, waląc się na ziemie dało się wyraźne usłyszeć na estakadzie dworca. Z tego powodu Igor przestał na chwile opatrywać rannego rebelianta. Także
59
Wiktor przerwał strzelać do biegających gdzieś niżej strażników i spojrzał w bok.
-Mam złe przeczucia. -powiedział sanitariusz, wracając do owijania ręki bandażem. Następnie odezwał się jego towarzysz na widok powracającego Adam:
-I jest nasz zbieg.
Dwóch mężczyzn szło luźnym krokiem. Edward nie był już związany, co wskazywało na to, iż oswobodził ręce, a powstaniec nie zdążył ich ponownie skrępować. Mogliby to zrobić, ale tuż po tym, jak dotarli do pozostałej dwójki odezwał się jeden ze stojących obok rebeliantów:
-Patrzcie! -i wskazał przy tym w stronę głównej bramy na plac. Pit dał znak, że przejął sterowanie. Chwile później wrota awaryjne otworzyły się. Plac znów był w pełni dostępny.
-Teraz zacznie się główne uderzenie. -głos Wiktor był pełen otuchy. Adam natomiast rzekł podejrzliwe:
-Zastanawia mnie, dlaczego nie zablokują wszystkich wejść ponownie. Przecież mogą to zrobić z centralnego sterowania. -nikt go jednak nie słuchał. Wszyscy skupili się na większym wehikule lecącym z dużą prędkością wzdłuż ulicy. Nim zdążyli się obejrzeć wleciał na lądowiska i uderzył w ścianę. Wybuch
60
co prawda nie był ogromny, ale wirujące już w mniejszym tempie platformy zwalniały coraz bardziej. W końcu zatrzymały się i na ułamek sekundy zawisły w powietrzu. Potem runęły na ziemię, co w sumie... nie dało większego efektu. Po prostu spadły i tyle. To już jednak nie interesowało tak bardzo powstańców na estakadzie. Cała reszta, czekająca wcześniej na zewnątrz wkroczyła na plac Moskiewski. Po krótkiej wymianie ognia na jego “murach” wrodzy żołnierze zaczęli wycofywać się. Z każda kolejną minutą rebelianci radowali się coraz bardziej. Tymczasem czwórka towarzyszy zbiegła na dół szukając reszty swojego oddziału. Myśleli, że był gdzieś w głębi dworca, więc zbiegli na ostatnie piętro centrum handlowego. Sierżant Flersen, będący razem z nimi na estakadzie przejął nieoficjalnie funkcję Karo. Dlatego też spotkał się z resztą oficerów na peronach, by zdać im raport. Przy okazji postarał zebrać wszystkich ludzi z góry oraz wziął ze sobą. Nieświadomi tego Adam, Wiktor oraz Igor wyszli na zewnątrz. Pomyśleli, że w ferworze walki drużyna ruszyła gdzieś dalej. Już chcieli wrócić do środka, kiedy niespodziewanie
61
odezwał się Edward:
-Nie idźmy tam! To zły pomysł. -mówiąc patrzył się gdzieś w niebo.
-O co ci chodzi? -zagadnął podejrzliwie Igor.
-To jest pułapka. Pozwolili wam wejść, a teraz... lecą. -kończąc zdanie pobiegł w stronę schodów na deptaku. Pozostali ruszyli za nim, żeby go złapać, lecz nim udało im się to zrobić byli już pod ziemią. Podczas gdy Wiktor oraz sanitariusz biegli za nim w głąb korytarza, Adam zatrzymał się i obrócił do tyłu. Promienie słońca oświetlały jego twarz. Była pełna skupienia. Usłyszał głuchy szum silników odrzutowych. Nagle skupienie przerodziło się w przerażenie.
-On ma rację. -powiedział sam do siebie, poruszony tym co miało się zaraz wydarzyć. -Musimy zejść niżej, jak najniżej.
Nad wielkim placem rozniosło się echo, przyprawiające powstańców o ciarki. Momentalnie wszyscy zrozumieli co się dzieje, lecz na reakcję było już za późno. Kapitan od razu rozkazał Faradowi oraz Trasko, by się wycofali. Ci jednak nie musieli przekazywać dalej wiadomości, ponieważ większość żołnierzy sama przystąpiła do odwrotu. Część z nich w amoku próbowała wydostać się na zewnątrz
62
budynku. Inni, rozsądniejsi, starali się dostać na niższy poziom. Na górze również ruszyli biegiem, aby się uratować, jedni w kierunku wind, drudzy na parkingi. Ten pomysł, zobojętniałych na swój los (lub też zdezorientowanych) rebeliantów nie przekonał Ci zbijali się w grupki, które stały w tłumie, niczym skały we rwącej rzece. Tak też było z trójką oficerów, oglądających wszystko z pierwszego peronu.
-Więc to koniec. -powiedział spokojnie Trasko.
-Możecie się wycofać, ale ja… -dowódca plutonu na chwile się zawahał. -…ja jestem dowódcą i zostanę nim aż do końca. -w jego głosie słychać było swojego rodzaju ulgę, jakby ciężki brzemię spadło mu z serca. Ciężkie brzemię, które stanowiło jego okropne życie. Na twarzy malowała mu się satysfakcja. Satysfakcji tej natomiast nie odczuwał sierżant. Wyskoczył z pretensjami do pozostałej dwójki:
-Jeżeli chcecie tu zostać to proszę bardzo, ale ja nie zamierzam ginąć na Bagrze! -po tym odwrócił się i bezceremonialnie ruszył w stronę zejścia ewakuacyjnego na poziom G. Dobrze wiedział, iż jeżeli chce przeżyć nie może stracić ani sekundy. Jego towarzysz
63
chciał mu jeszcze coś powiedzieć, ale drugi oficer odezwał się:
-Zostaw. Jeżeli zamierza przetrwać, musi jak najszybciej uciec. -jeszcze raz spojrzeli na niego, a raczej tam, gdzie ostatni raz go widzieli. Jeszcze przez minutę szukali znajomego, lecz ten znikł gdzieś w tłumie. Przepychając się z reszta stłoczonych, próbujących ocaleć powstańców. Następnie Farad obrócił głowę, zamknął oczy i uśmiechnął się. Jego twarz cała była skąpana w blasku słońca przedzierającego się przez wielkie, szklane okna w dachu.
-Co cię tak cieszy?
-Trasko… masz rodzinę? -zapytany skinął głową. -I wiedzą, gdzie teraz jesteś? -oficer ponownie pokiwał na tak. -Widzisz, ja też. Dlatego cieszę się, że moja rodzina jest teraz bezpieczna. Moi bliscy nie wiedzieli do końca po co przystąpiłem do powstania. Dzisiaj też nie wiedzą z jakiego powodu walczę, lecz najważniejsze jest to, iż będą wiedzieć za co zginąłem. Z czasem zrozumieją wszystko. I może kiedyś przyjdą inne czasy i moje wnuki, które nigdy mnie nie poznają powiedzą dumnie: „Nie, nie znałem dziadka. Wiem jednak, że był bohaterem…” -słuchający oficer uśmiechnął
64
się pod nosem i niezauważalnym ruchem kiwnął głową, przyznając rację koledze.
-Myślisz, że już po nas?
-Wydaję i się, że kości stały rzucone...? -Farad zaśmiał się. -A raczej bomby. -ledwie skończył zdanie i obrócił się w stronę dalszych peronów, gdzie było widać kanał. Jego uwagę zwrócił dźwięk strzałów, jakby z góry. Moment później zobaczył, jak przez niewielki, widoczny fragment otwartej przestrzeni za ostatnim peronem, fruną w dół płonące pojazdy. Większość z nich ciągnęła za sobą smugę czarnego dymu. Następnie podniósł oczy do góry. Nie padały już na niego złociste strugi światła. Za dachowym oknami widział zsuwający się powoli na dół wielkie obiekty. -Latająca forteca. -powiedział nie spuszczając ogromnej machiny z oczu. Przez okno oraz pod światło nie był w stanie dokładnie przyjrzeć się jej powierzchni. Widział jedynie mocno zaznaczony zarys. Dopiero co zakryte słońce znajdowało się tuż przy granicy opływowej sylwetki. Część jego promieni przebijała się na boki, jakby próbowało wydostać się zza statku. Jednak z każdą sekundą chowało się coraz bardziej, aż w końcu znikło
65
całkowicie z widoku. Wtedy też wystrzelona została pierwsza salwa w kierunku estakady i parkingów. Po ogromnej eksplozji nastała cisza. Wszyscy pozostali zamilkli oraz nasłuchiwali, czekając na najgorsze. Minutę później ostrzelano środkowe piętra dworca. Na chwile wszystko się poruszyło, a gdzieniegdzie załamał się sufit i zbiła się reszta szyb. Wtedy też słońce ponownie się odsłoniło. Wielka maszyna zleciała jeszcze niżej i zawisła na równi z ich piętrem. Mężczyzna wtedy też powstał i z czysto służbowego obowiązku krzyknął. -Wszyscy na zie…
66