Młody w robocie zawsze ma pod górę. Nie dość, że dwunastogodzinne zmiany, to jeszcze na początek same nocki. To znaczy popołudnie, wieczór i nocka. Od szóstej do szóstej.
— Z czasem wszystko się ułoży, zobaczysz. — Matka pogłaskała go po bujnej blond czuprynie. Podświadomie czuła niepokój. A on? Z jednej strony cieszył się, że znalazł wreszcie pracę, a z drugiej perspektywa nieprzespanych nocy nie napawała go entuzjazmem. Odpychał tę natrętną myśl, ale wracała. Chyba, tak zwyczajnie po ludzku, bał się.
Uspokoiły go wpatrzone weń szmaragdowe oczy. Bezgranicznie ufał matce, a powiedziała przecież, że wszystko będzie w porządku.
W znalezieniu pracy pomogła mu grupa inwalidzka. Nie dosłyszał na jedno ucho, prawa noga krótsza o sześć centymetrów, słaby wzrok. Nauczyciele nie uznali go za zbyt bystrego, więc edukację zakończył w szkole podstawowej. Próby zdobycia jakiegokolwiek fachu kończyły się fiaskiem.
Dziś dwudziestodwuletni mężczyzna w okularach, jak denka słoików, w butach ortopedycznych przywdział uniform ochroniarza w supermarkecie. Matka pękała z dumy, kiedy prasując koszulę, ostrożnie gładziła logo
1
firmy.
Do pracy przyszedł dwie godziny wcześniej. Kierownik zmiany powitał go prawdziwie męskim uściskiem dłoni. Podeszli do pulpitu ustawionego przy głównym wejściu na halę sprzedaży.
— To jest Stefan. Wprowadzi cię w obowiązki. — Niemal błagalnie spojrzał na postawnego, mocno zaawansowanego wiekiem mężczyznę. — Jestem pewien, że się polubicie.
Stefan wbił wyblakły wzrok w te wszystkie miejsca, które młody chciał schować.
— Jak masz na imię?
— Andrzej. — Wyschnięte gardło wydało z siebie wibrujący skrzek. Czuł, że noga stawała się krótsza, szkła grubsze, przekonany, że skrzywił twarz w uśmiechu idioty.
Wprowadzenie do obowiązków nie należało do przyjemnych. Stefan szorstko skupiał się na zadawaniu pytań, a słysząc tylko pomrukiwania zamiast odpowiedzi, kiwał głową, marszcząc pogardliwie usta.
— Dobrze chłopaku, stań tu i obserwuj ekrany monitorów. Patrz uważnie, czy towar z półek trafia do koszyków, czy do kieszeni. Tu masz plan. — Rzucił na blat pulpitu laminowaną kartkę. — Każdy regał ma swój numer. Jest też opisany rodzaj asortymentu. Zobaczysz kradzież, zgłaszasz przez
2
krótkofalówkę. My załatwiamy resztę. Zrozumiał?
Młody przytaknął pospiesznie i spojrzał na ekran podzielony na małe kwadraciki. Każdy z nich przedstawiał inny obraz. Zaczął je liczyć, choć wcale nie musiał. Kwadracik w prawym dolnym rogu oznaczony był liczbą dwadzieścia pięć.
J uż po kwadransie wpatrywania się w każdy punkt równocześnie, spanikował. Obraz rozmył się, okienka zlały w jedno. Nie miał pewności, czy jest obserwowany. Bał się przetrzeć oczy — to mogła być przecież oznaka słabości. A co, jeśli okaże się, iż powiedzą mu: „Nie nadajesz się. Idź do domu”. Nie może zawieść mamy. Z całych sił próbował odzyskać ostrość widzenia.
Dźwięk alarmu wywołał poruszenie. Krzątający się w holu kasowym kupujący nerwowo rozglądali się wokół. Andrzej jak przez mgłę dostrzegł szamotaninę. Chwilę potem Stefan i drugi ubrany w jasny podkoszulek mężczyzna zaczęli się zbliżać. Między nimi unosił się, trzymany pod ramiona, kilkunastoletni chłopak. Ochroniarz tajniak pogroził pięścią i dotknął ucha. Andrzej namacał słuchawkę krótkofalówki. Pomylił się. Zapomniał o jednostronnym
3
niedosłuchu.
Kierownik zmiany wyrósł jak spod ziemi.
— To nasz detektyw sklepowy. Kiedyś niezły policyjny śledczy. Mówimy na niego aktor. Nawet zawodowy świeca* nie ma z nim szans.
Andrzej ośmielony pogodnym usposobieniem szefa zapytał:
— A Stefan?
— To z kolei były antek**. Ustrój się zmienił, emeryturę mu zabrali i jest z nami.
Chwilę stali w milczeniu. Młody wrócił do monitora.
— Miej się na baczności. Stefan cię obserwuje. A to nic dobrego.
Andrzej uśmiechnął się i pokiwał twierdząco głową. Przełożył słuchawkę do sprawnego ucha.
***
— I znowu byle gówno. Mam tego dość, Karol. —Stefan odpalił papierosa i wydmuchał spory kłąb dymu. Spoglądał przed siebie, ale był pewien, że siedzący obok na ławce kolega jest tak samo wkurzony. Znów niepełnosprawny dzieciak do niańczenia. — Tak się nie da pracować. Kogo oni z nas robią?
Milczeli przez chwilę, z zaciętymi minami obserwując wchodzących i wychodzących ze sklepu.
— Kasa, kasa i jeszcze raz kasa. — odpowiedział wreszcie mężczyzna w jasnym podkoszulku. — Stawki niskie to i biorą byle kogo.
— Ta, pewnie. A my od czarnej roboty i…
— I
4
przewijania pieluch. — dokończył Karol.
Stefan parsknął śmiechem, jednak niemal natychmiast spoważniał.
— Nie może tak być, że firma ochroniarska to zakład pracy chronionej dotowany z państwowych funduszy na zatrudnianie pokrak. Jak my wyglądamy przy tym barachle?
Detektyw sklepowy skrzywił usta. Wściekłość rysowała się na każdej z licznych zmarszczek. Radiowóz, który chwilę wcześniej zabrał nastoletniego złodzieja, utkwił w jednej z dróg parkingu, – ktoś miał spory problem z wjechaniem tyłem na miejsce postojowe.
— Widzisz te uśmieszki byłych kumpli w firmy?
Stefan przypalił nowego papierosa niedopałkiem poprzedniego.
— Widzę. Nie wiedzą, że to samo ich czeka, jak bycie panem władzą się skończy.
Zamilkł, ale dodał po chwili:
— Powinniśmy się zacząć szanować.
— Chcesz się zwolnić?
— Nie. Niech ta ciamajda się zwolni. I każda następna.
Karol machnął ręką, jakby opędzał muchy.
— Tydzień, dwa. Zawsze odpadają.
Stefan podniósł się gwałtownie z ławki.
— Jutro. Nie za tydzień. — I zanim odszedł, zakomunikował. — Nie wracasz dziś do domu. Robimy nocną zmianę. Ukryj się w
5
kanciapie firmy sprzątającej. Przyjdę po ciebie o północy.
Źrenice detektywa rozszerzyły się, a twarz delikatnie pobladła. Nie poznawał kolegi. Często widział tę głęboką bruzdę między brwiami i pulsujące unoszenie się policzków na wysokości zębów trzonowych. I to skupienie w oczach. W akcji — kradzież, bójka, ale tym razem było to coś zupełnie innego. Dlatego nagły wylew uśmiechu na poszarzałe oblicze instynktownie zaniepokoił go.
— Nie martw się, to będzie tylko żarcik. — Stefan puścił oczko i wszedł w tłum klientów supermarketu.
***
Wieczór minął spokojnie. Pół godziny przed zamknięciem sklepu przygaszono oświetlenie. Ostatni klienci opuszczali linię kas. Serce Andrzeja przyspieszyło. Kierownik zmiany podszedł sprężystym krokiem. Przez ramię miał przewieszoną kurtkę.
— No kolego. Za chwilę zostaniesz sam. Pamiętaj, co godzinę masz odbijać swoją obecność przy punkach kontrolnych. Dokładną trasę obchodu masz na półce stanowiska monitoringu. — Zasalutował otwartą dłonią i odszedł.
Zbliżała się północ. Hala sprzedaży przypominała brzuch ogromnej ryby. To skojarzenie nadeszło, gdy mijał
6
lady stoiska z garmażerią. W świetle latarki przykryte niedbale papierem, tusze łososi, indycze szyje i udka kurczaków, sprawiały upiorne wrażenie. Odwrócił się, przełykając ślinę z takim trudem, jakby to była gorzka tabletka. Długie rzędy regałów odbijały nikłą zielonkawą poświatę oświetlenia awaryjnego. Smugi cieni rzucanych na podłogę zdawały się poruszać, kiedy drżąca dłoń zmieniała położenie latarki. Pamiętał z dzieciństwa, kiedy mama mówiła, że godzinę duchów najlepiej przespać. Potwory omijają śpiącego człowieka. Ale on przecież nie może usnąć. Musi pracować, odbijać obecność przy punktach kontrolnych. Zamknął oczy, zaciskając mocno powieki. Starał się uspokoić. „Tu nikogo nie ma — jestem sam”, mówił do siebie, jednak ta myśl tylko potęgowała przerażenie.
Otworzył oczy. Ciemność. Nie mógł opanować drgawek. „Co się stało z oświetleniem awaryjnym”, zapytał w myślach. Z trudem chwytał powietrze. Serce niebezpiecznie zbliżyło się do tchawicy, gdy w kilkunastu miejscach rozbłysły nikłe czerwonawe łuny. Ciałem wstrząsnął dreszcz. Po szybie lodówki z nabiałem przemknął
7
cień. Bardziej to poczuł, niż zobaczył.
— Kto tu… — słowa uwięzły mu w gardle. Snop ostrego światła uderzył w paletę z karmą dla psów. Strumień rósł, obejmując coraz większy obszar. Na szczycie wyspy*** ułożonej z palet stał nagi mężczyzna. Jego brzuch falował, rytmicznie poruszające się biodra okrywała spódniczka baletowa. Ukryte pod gęstym zarostem usta poruszyły się.
— Zabawimy się chłopcze?
Mózg wysłał ciału sygnał. Andrzej szarpnął się do tyłu i spiął mięśnie w nagłym przypływie adrenaliny. Odwrócił się i popędził w ciemność. Nabrał szaleńczego pędu. Biegł, nie widząc, nie słysząc, nie czując. Serce łomotało, jakby chciało przebić pierś, wyskoczyć z niedoskonałego ciała i uciec szybciej, dalej. Potknął się o paletę z sokami, stracił równowagę. Z całym impetem runął w stronę narożnika półki magazynowej. Głuche uderzenie poprzedziło łoskot spadających z regału opakowań. Osunął się na podłogę. Kartony z mlekiem pękały z hukiem.
***
— No to masz ten swój żarcik, kurwa. — Detektyw sklepowy pewnym ruchem oderwał sztuczną brodę. Stefan drżał. Na siatkówce oczu
8
zastygł obraz przerażonej twarzy i strużki krwi, torującej sobie drogę w kałuży mleka.
* Świeca — członek gangu kieszonkowców, którego zadaniem jest rozpoznawanie w tłumie policjantów ubranych po cywilnemu.
** Antek — antyterrorysta, funkcjonariusz oddziałów policji ds. zwalczania przestępczości zorganizowanej.
*** Wyspa — ekspozycja towaru w głównych alejkach hali sprzedażowej.
9