Tak, tak, również w okolicach Vergajar*1 zdarzają się dni pochmurne, deszcze, a nawet ulewy!
Budzę się o poranku, przecieram oczy, a tu nic nie śpiewa, nie cyka, nie rechocze, nie ryczy ani nie szczeka. Cisza. Stan nietypowy zwany brakiem jakichkolwiek oznak życia. Tutaj, z okolicy znanej wśród Hiszpanów jako campo*2 , jest to zjawisko tak rzadko spotykane, że zawsze wzbudza uczucie niepokoju. Wstaję więc i podążam w stronę okna, gotowa ujrzeć wszystkie możliwe znaki swoistego końca świata. Przed moimi oczami pojawia się jednak znajoma rzeczywistość, tylko w mokrej odsłonie. Deszczowa i zagęszczona mroczną szarością. Zupełnie nieznajomy obraz Andaluzji o całkowicie zmienionej kolorystyce.
Więc nagle zapadł półmrok. Ociekające wodą palmy stały się ponurociemnozielone, a linia morza rozmyła się zupełnie z taflą posępnego nieba. To tak, jakby jakaś nieokreślona siła niespodziewanie obdarła świat z jaskrawej witalności, włączając w zamian tryb wegetacyjny.
I cóż, nie tak do końca jest to określenie metaforyczne.
Jeszcze przed osiedleniem się tutaj, podczas jednej z naszych zapoznawczych wędrówek po okolicy, mieliśmy
1
przyjemność spotkać niejakiego Jose, miłego i niezwykle gadatliwego właściciela hostelu w Mojacar pueblo. On to właśnie w bardzo obrazowy sposób przedstawił nam specyfikę bezpośredniej zależności egzystencji przeciętnego Andaluzyjczyka od natury.
Według niego bowiem codzienność, czyli życie zgodne z rutyną reprezentowaną przez pracę, dom, posiłki i zabawę (kolejność podana przypadkowo), jest udziałem jedynie zwyczajnego, czyli szablonowego dnia mieszkańca Hiszpanii. Jest to czas, gdy świeci słońce, a lazurowego nieba nie zasłaniają przeszkody w postaci, na przykład, chmur.
Co zatem podczas tych średnio dwudziestu dni w roku, kiedy pada deszcz? Dla Jose nasze powątpiewanie było iście niepojęte. Uważał, bez żadnych wątpliwości, że opady deszczu są jednoznaczne z ogłoszeniem przerwy w codziennych czynnościach i bezwzględnie zobowiązują do pozostania w domowych pieleszach.
Zastanawiam się tylko, dlaczego nie słyszałam o tej regule, gdy mieszkałam w Polsce czy w Belgii? W krajach tych bowiem wdrożenie zasady dzień deszczowy dniem wolnym byłoby krokiem zdecydowanie praktycznym.
Prawdę mówiąc, w trakcie rozmowy z Jose
2
byłam przekonana, że nasz przyjaciel, jak to wśród Hiszpanów bywa, podkolorowuje nieco realia. Jednak moje zdziwienie było ogromne, gdy po paru miesiącach pobytu tutaj, okazało się, iż jego teoria była w stu procentach zgodna z rzeczywistością.
Bo wyobraźmy sobie, że mimo ulewy, potrzebujesz ważny dokument z poczty, lub, co gorsza, z urzędu miasta (tak zwanego ayuntamiento). Pamiętaj, że ustawowe godziny pracy od 9 do 14 mogą ulec radykalnej zmianie. Więc całując klamkę o godzinie 13 nie masz prawa odczuwać irytacji, a wskazane jest wręcz, abyś, pełen zrozumienia, pozostał tranquilo *3 . Przecież siła wyższa (deszcz) i jej prawa są tutaj nienaruszalne... Zresztą, nie panikuj, bo wszystko, czego nie załatwiłeś dzisiaj, możesz spokojnie zorganizować sobie manañaa *4 . W końcu życie płynie tu dużo wolniej, niż w każdym innym zakątku Europy.
Możesz również w zamian pojechać do supermarketu, który (o zgrozo!) otwarty jest nawet podczas burzy! No ale jest to całkowicie zrozumiałe. Co, jak co, ale bez wysokojakościowych i wysokosmakowych produktów spożywczych funkcjonowanie obywatela Hiszpanii byłoby poważnie zakłócone.
3
Szczególnie podczas deszczu, kiedy to konkretny i kaloryczny posiłek pozwala nie tylko na zachowanie sił, ale i motywuje do podźwignięcia się z kanapy.
Podczas wyprawy do sklepu nie należy jednak zapominać, że w okresie opadów warunki na drogach stają się niezwykle niebezpieczne, przed czym regularnie przestrzega regionalne radio. No bo przecież jest mokro, a widoczność ograniczona. I tak łatwo wpaść w poślizg, kiedy ani opony, ani kierowcy nie są za pan brat z wodą...
Ale za to, gdy już szczęśliwie dotrzemy do miejscowej Mercadony, bonusowo stajemy się udziałem ogólnej konwersacji na temat ekstremalnych warunków pogodowych. W jej trakcie (chcąc nie chcąc) dowiadujemy się o przeciekających dachach sąsiadów, zawalonych konarach drzew w pobliskich wioskach oraz o tym, że jest frigo *5.
Po tych wszystkich przemyśleniach, które przemknęły mi przez głowę, gdy jeszcze ciągle spoglądałam przez okno na pochmurny ogród, ruszyłam wreszcie po schodach do salonu. No rzeczywiście, pada. Nawet pies nie chce wyściubić nosa poza taras. Wszystko i wszyscy wokół ulegli swoistej, andaluzyjskiej hibernacji. Co gorsza, zerwał się silny,
4
nieprzyjemny wiatr...
A że jestem już częścią tego niepospolitego świata, podejmuję niezwykle dojrzałą decyzję. Zostaję w domu. Cieszę się rozpalonym ogniem w kominku, miękkością ulubionego koca i smakiem herbaty z miodem. Poza tym zaopatruję się w książki, zeszyt i ulubiony długopis.
W końcu ja również należę do tych szczęściarzy zwanych mieszkańcami południowej Hiszpanii. Więc, co się odwlecze, to ... mañana.
*1 Moja autorska nazwa okolic Very, Garruchy i Mojacar, próżno szukać jej w Google
*2 Rozległy teren wiejski lub podmiejski, gdzie przeważają pola, samotnie występujące palmy oraz niezliczone kaktusy. Okolica niezwykle sprzyjająca rozwojowi owadów, wszelakich gadów, ptaków i małych (lub nieco większych) ssaków.
*3 Spokojny, cichy
*4 Jutro
*5 Zimno
5