Gdy tylko Jan zobaczył puste krzesło w przedsionku, już wiedział, że będą kłopoty.
- Rob? – zawołał. – Gdzie jesteś?
Czuł jednak, że w tej sytuacji i tak nic to nie da.
Nie pomylił się – nie zdążył nawet postawić pod ścianą siatek z zakupami, gdy z pokoju nad sufitem dobiegło go okropne sprzężenie.
Zapominając o podagrze, Jan rzucił reklamówki i pobiegł kręconymi schodami na poddasze.
Zastał Roba stojącego nad mechanicznym ramieniem – przeżytkiem z fabrycznych taśm produkcyjnych, nie wiedzieć czemu teraz podłączonym do prądu, wyjącym przez zepsuty silnik. Nim Jan zdążył jakkolwiek zareagować, ramię nagle zamarło.
Tylko po to, by po chwili znów ożyć, rzucając się jak rozwścieczony wąż.
Jan krzyknął i momentalnie skoczył – czy właściwie poleciał jak długi, gdy ugięły się pod nim schorowane kolana – do kontaktu pod biurkiem, na którym stało zepsute ramię. Był dopiero w połowie drogi, gdy zepsuta maszyna dosięgnęła Roba.
Uderzony droid zdawał się w ogóle nie zauważać ataku ramienia. Pod wpływem ciosu cofnął się jedynie o pół kroku dla zachowania równowagi. Snop iskier ani wgłębienie w jego
1
metalowej powłoce zdawały się nie robić na nim żadnego wrażenia.
- Rob, wyjdź stąd! – sapnął Jan, czołgając się pod biurkiem. Czuł, jakby minęła cała wieczność, nim udało mu się dobrnąć do kontaktu i wyszarpnąć z niego wtyczkę.
Biurko zatrzęsło się przy ostatnich konwulsyjnych ruchach ramienia; silnik jeszcze chwilę buczał, a potem wszystko definitywnie ustało.
Obolały Jan rakiem wycofał się spod biurka. Przysiadł na piętach, by zebrać siły, gdy poczuł w pasie chwyt dwóch chłodnych metalowych dłoni. Rob delikatnie, lecz bez trudu postawił go na nogi.
- Dobrze się pan czuje, profesorze?
Jan nie odpowiedział. Z niedowierzaniem omiatał wzrokiem niewielkie poddasze. Było ciasne, nie większe niż duża szafa. Zdołało pomieścić tylko jeden regał, biurko i kilka półek zawieszonych tuż nad blatem.
Jakimś cudem ramię nie wyrządziło żadnych szkód, prócz uderzenia stojącego przed nim droida.
- Rob, co tu się właściwie stało? – spytał profesor, gdy minęła pierwsza fala szoku. – Po co ruszałeś ramię? Czemu w ogóle wstałeś z krzesła? Kazałem ci się uśpić…
- Naprawiłem je.
- Co?
Ręka Roba błysnęła w
2
świetle żarówki, gdy wskazał palcem na mechaniczne ramię.
- Naprawiłem je – powtórzył.
Jan znów stracił na chwilę orientację.
- Wcale go nie naprawiłeś, Rob – powiedział w końcu, siląc się na spokój. – Podłączyłeś je tylko do prądu.
- Ruszało się, profesorze. To znaczy, że działa. Naprawiłem je.
Przekleństwo Jana zagłuszyło brzęczenie dzwonka.
- Pójdę otworzyć, profesorze…
- Zostań tu. Nie ruszaj się nawet o krok! – warknął na robota i zszedł z powrotem do przedpokoju.
- Już idę! – krzyknął, gdy przybysz raz po raz męczył dzwonek. Mimo to Jan zdążył jeszcze łypnąć przez judasza – gdy zobaczył osobnika w skurzanej kurtce, znów miał ochotę zakląć.
- A ty co, Adam, czatujesz na mnie na klatce? – burknął na powitanie, gdy tylko otworzył drzwi. Postawny chłopak, bardziej rozbawiony niż urażony, uśmiechnął się tylko półgębkiem.
- Tym razem tak – odparł, wyciągając w stronę Jana niewielki karton. – Kurier zostawił coś dla pana.
Mamrocząc niechętne podziękowania, Jan odebrał od niego paczkę. Chciał zamknąć drzwi, jednak Adam mało subtelnie zatrzymał je stopą.
- Wie pan, ciężko
3
było przekonać kuriera, że w domu nikogo nie ma, kiedy za drzwiami było słychać kroki.
Profesor z kamienną twarzą wzruszył ramionami.
- Może kot z parteru znów wlazł przez otwarty balkon – skłamał gładko.
Twarz Adama zasnuł cień zmartwienia.
- Te hałasy słychać w całym bloku – jego głos zabrzmiał nagle zaskakująco poważnie. – Sąsiedzi już węszą. Nie chodzi nawet o to, że trzyma pan przestarzałego robota wbrew prawu uczelni. Gorzej, że to robi się niebezpieczne.
Jan nie był pewien, czy bardziej denerwuje go bezpośredniość studenta, czy fakt, że chłopak mimo wszystko miał rację.
- Pracowałem dla uczelni, ale produkty każdego projektu należą tylko i wyłącznie do mnie – odparł sucho. – To ja o nich decyduję. Poza tym, to, że jestem na emeryturze, nie znaczy…
- Pan pozwoli, profesorze, że to wezmę.
Rob pojawił się tak cicho i niespodziewanie, że Jan odruchowo wręczył droidowi paczkę.
- Zaniosę ją do pracowni na poddaszu – nie słysząc sprzeciwu, Rob znów zniknął w głębi mieszkania.
- Na poddaszu, co? – Adam uśmiechnął się kwaśno. – Czyli zakazów zarządu osiedla też pan nie respektuje?
- Jeszcze
4
jedno słowo, a więcej nie otworzę przed tobą drzwi – syknął Jan i burcząc pod nosem wrócił do mieszkania.
- Wieczorem i tak do pana zajrzę – usłyszał jeszcze, nim zatrzasnął młodzieńcowi drzwi przed nosem.
- Rob, zejdź z tą paczką do kuchni – krzyknął, zatrzymując się jeszcze w przedsionku. Choć w domu był już od kwadransa, dopiero teraz mógł w spokoju odetchnąć, zdjąć kurtkę i zrzucić rozczłapane buty.
- Przenieś też siatki z przedpokoju – rzucił do robota, gdy ten stał na progu kuchni i wpatrywał się w Jana wyczekująco. Usłyszawszy polecenie, mechanizmy w jego głowie zabrzęczały i Rob ruszył do pracy.
Nie musząc martwić się o mechanicznego towarzysza przez kilka następnych chwil, profesor przeszedł do niewielkiego saloniku. Był on kompletnym przeciwieństwem jasnych, przestronnych pracowni politechniki. Przy jednej ścianie stał olbrzymi kredens z ciemnego drewna, z milionem większych i mniejszych szuflad i jedną wnęką na telewizor; przy drugiej mieściła się nieduża, miękka kanapa obita sztruksem i krzesło. Przestrzeni pomiędzy nie starczyło już na wstawienie nawet niewielkiego stolika na kawę.
Adam
5
zawsze twierdził, że jest tu strasznie ciasno, natomiast dla Jana, mającego dość sterylnych laboratoriów oświetlonych jarzeniówkami, salonik był przyjemnie przytulny.
Mechanicznym już odruchem wydobył spomiędzy sztruksowych poduch pilota i włączył jeden z programów naukowych nagranych w pamięci odbiornika. Od razu potem znów schował pilota w puchatej kryjówce i poszedł do kuchni, skąd zaczęły już dochodzić niepokojące szelesty.
Rob zdążył wyłożyć na blaty całą zawartość reklamówek i zedrzeć folię ze wszystkich opakowań szynki. Jan zastał go w trakcie odkręcania słoików z przecierem.
- Dziękuję ci, Rob, resztę sam skończę.
- Pomagam panu, profesorze – oznajmił robot, bezlitośnie odkręcając kolejną pokrywkę.
- Potrzebuję twojej pomocy przy projekcie – Jan powiedział to w momencie, gdy Rob odłożył odkręcony słoik i sięgał po drugi.
Stalowa ręka zawisła nad blatem.
- Przygotowuję się do wykładu – kłamało mu się równie gładko, jak przy Adamie. Ruszył do saloniku. Rob bez oporów podążył za nim.
- Obejrzyj ten program – polecił, sadzając robota na krześle obok kanapy. – Będę potrzebował
6
wyciągu najważniejszych tez, dokładnych wzorów i wyników eksperymentu.
- Tak jest, profesorze.
Jan wrócił do kuchni. Obrzucił wzrokiem rozstawione na blacie zakupy. Te z produktów, które pozostały nienaruszone, schował do szafek i lodówki. Podokręcał słoiki i je również odłożył na miejsce.
Z saloniku dobiegał tylko szmer odgłosów z telewizora.
Przyjrzał się opakowaniom szynki. Widać było, że otwarto je jednym, płynnym, nienagannym ruchem. Na plastikowych pudełkach, bez jakichkolwiek wgłębień, nie został nawet strzęp folii czy ślady kleju. Jan uśmiechnął się mimowolnie – a więc Robowi coś jeszcze zostało z precyzji, z jaką działał w laboratoriach politechniki.
Za ścianą do odgłosów programu dołączył miarowy stukot.
- Chyba mamy nowy rekord – mruknął do siebie Jan. Zabezpieczył szybko szynkę sreberkiem, wrzucił do lodówki i poszedł do saloniku.
Nie mając pilota w zasięgu wzroku, Rob kucnął przy telewizorze i bez skutku próbował wciskać zaplombowane przez Jana przełączniki.
- Rob, wracaj na krzesło.
Robot odwrócił głowę, nie przestając jednak walczyć z przyciskami.
- Niestety, profesorze, dalsza analiza
7
programu nie ma sensu – oznajmił. – Do badania prędkości pozytonowych procesorów prowadzący używają „czytnika Galickiego”. Według moich danych, żadna komisja nie zatwierdziła narzędzia o takiej nazwie. Wynik eksperymentu nie będzie więc mógł zostać uznany za wiarygodny.
- Ach tak… - Jan już nawet nie próbował przypominać, że owy czytnik, opatentowany pod jego nazwiskiem, był efektem ostatnich trzech lat pracy z Robem przed emeryturą profesora. – W takim razie wymyślę coś innego. Wracaj na krzesło i dezaktywuj się. Muszę wymienić ci wentylator.
Rob w końcu zostawił odtwarzacz w spokoju. Podszedł do krzesła, usiadł i znieruchomiał.
- Programowy restart systemu nastąpi za dwie godziny – uprzedził, i zaraz brzęczenie w jego głowie ucichło.
Choć odtwarzanie programu wciąż trwało, bez tego brzęczenia Roba mieszkanie wydało się Janowi nienaturalnie ciche.
Upewniwszy się, że robot naprawdę jest nieaktywny, profesor zabrał się do działania.
Z namaszczeniem wyjął trzymany pod kluczem w kredensie przybornik i rozłożył go na kanapie. Potem zajął się przyniesioną przez Adama paczką.
Wentylator, nowy, wciąż był
8
fabrycznie zaplombowany. Jednak nawet mimo tych zabezpieczeń dla kogoś znającego się na technologii na pierwszy rzut oka widać było, że produkt wyszedł z fabryki dobre dwadzieścia lat temu.
Jan zdjął pokrywę głowy Roba, odsłaniając całe jej wnętrze. Profesor od razu wymontował z niej stary wentylator. Starał się nie myśleć, że przy tym zużytym, nowy naprawdę wygląda jak nowy. Besztając się za brak profesjonalnego podejścia, sięgnął do przybornika po niewielkie urządzenie diagnostyczne i podłączył je do odkrytej teraz płyty głównej Roba.
Płyty, dzięki której unikalności Rob był właśnie Robem.
I przez której korozję był nim coraz mniej.
- Dość sentymentów jak na jeden raz – zrugał się znów, tym razem na głos.
Ale czy, nie mając prawdziwej rodziny, nie mógł sobie pozwolić na traktowanie Roba, pierwszego działającego robota własnej produkcji, jak tego pierworodnego?
Na co dzień wydawało się to w porządku. Jednak tylko do momentu, gdy nie musiał czegoś w nim naprawić. Wtedy czuł się jak chirurg operujący własne dziecko.
Dziecko, które jest zdecydowanie bliżej końca, niż on.
Rozległo się krótkie
9
piknięcie oznajmiające koniec analizy płyty głównej.
Od ostatniego badania uszkodzenia nie postąpiły aż tak bardzo. Ogólna sprawność spadła tylko o pięć procent. Widząc jednak, jakie obszary głównie to dotknęło, Jana nie dziwiło już wtargnięcie Roba na poddasze mimo zakazu. Pocieszające było to, że jednocześnie Rob nie będzie już w stanie poradzić sobie z zamkiem, jaki profesor chciał zamontować w drzwiach pracowni.
Jan przesłał wynik na chmurę. Jeszcze raz zerknął na płytę.
Gdyby dało się ją naprawić albo chociaż wymienić zepsute fragmenty…
W końcu Jan zebrał się do zamontowania nowego wentylatora i zamknął głowę Roba. Po tym zabezpieczył sprzęt, opadł na kanapę i spojrzał na zegarek – do restartu robota zostało jeszcze około półtorej godziny. Jeszcze raz upewniwszy się, że Rob dalej jest nieaktywny, profesor znów wyjął spomiędzy poduszek pilota. Przełączył się z odtwarzania na sieć kanałów. Zdążył na dwie ostatnie rundy jednego z lepszych teleturniejów.
Schował z powrotem pilota i mimowolnie zerknął na Roba.
Adam mylił się – to nie robot stwarzał niebezpieczeństwo, tylko nieskuteczność
10
Jana w przewidywaniu jego posunięć.
Ponadto po tylu latach to mieszkanie bez brzęczenia płyty głównej naprawdę było przerażająco ciche.
Profesor wychylił się przez poręcz, naprężył się do granic i jakimś cudem udało mu się dźgnąć czubkiem palca przełącznik u dołu głowy Roba. Droid wzdrygnął się, w jego głowie znów zabrzęczało.
- Rozpoczęto restart systemu – oznajmił głosem zapożyczonym z poczty głosowej. – Proszę czekać, to może zająć kilka minut.
Jan, już znacznie spokojniejszy, skupił się na teleturnieju. Przez tę krótką chwilę mógł martwić się tylko o to, czy Rob zdąży zrestartować się do czasu pytań finałowych.
11