Pióromani - konstruktywny portal pisarski
zygzak

Załóż pracownię
Regulamin

Dzisiaj gości: 185
Dzisiaj w pracowni: 0
Obecnie w pracowni:
ikonka komentarza

Kabinaikonka kopiowania

Autor: Shin twarz żeńska

grafika opisu

rozwiń




W głowie kręciło mu się, jakby wysiadł właśnie z rozpędzonej karuzeli. Nie mogąc zrozumieć, jak to możliwe, skoro od dobrych kilku godzin siedział w bezruchu pod ścianą, zaśmiał się głupkowato pod nosem.

     Siedzę w miejscu, ale świat wokół wiruje, pomyślał i zaczął śmiać się nieco głośniej. Gdy jednak echo jego głosu zaczęło odbijać się od pustych, białych ścian, natychmiast zamilkł, zastępując swój chichot świszczącym oddechem.

     Był słaby. Ostatnia z podłużnych, ledowych lamp, która od kilku dni stanowiła jedyne oświetlenie niewielkiego pomieszczenia, zamrugała, wydając z siebie serię bzyczących odgłosów. Alfred spojrzał w tamtą stronę. Żarówka wydała z siebie ciche pyknięcie, po czym zgasła. Cały pokój utonął w ciemności, która wydawała się niemal tak sterylna, jak białe ściany. Z trudem dało się odróżnić kontury dwóch szpitalnych łóżek, które stanowiły jedyne umeblowanie pomieszczenia, jednak Alfred ze swojej pozycji na podłodze i tak nie miał na nie zbyt ciekawego widoku.

     Był wyczerpany i czuł, że ogromnymi krokami zbliża się do niego śmierć, a przepalona żarówka w żaden

1




sposób ani nie skracała, ani nie odraczała jego wyroku. Była mu więc obojętna.

     Siedząc samotnie w otaczającej go ciemności, próbował przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz jadł. Czas przebyty w Kabinie liczył na dwa sposoby, które ostatecznie okazały się tak samo bezużyteczne. Na początku był czas przed i po śmierci Tiny – łatwo było go liczyć, ponieważ podajnik z jedzeniem wydawał posiłki o ustalonych porach. Później sprawy troszeczkę się pokomplikowały. Dokładnie dziesięć dni po tym, jak Tina zmarła, podajnik przy drzwiach pierwszy raz, od kiedy Alfreda wtrącono do tego okropnego pokoju, nie dostarczył śniadania. W ten sposób rozdzielone zostały czasy z jedzeniem i bez niego, a Alfred pozbawiony został jakiegokolwiek sposobu, którym mógłby chociażby odróżnić dzień od nocy.

     Ale czy w świecie poza Kabiną coś takiego jak dzień i noc jeszcze istniało? Nie miał pojęcia. Był dokładnie dwudziesty pierwszy maja, gdy go tu zamknięto. Pamiętał tą datę dokładnie, ponieważ uzbrojeni po zęby żołnierze zerwali go z łóżka o świcie w dzień jego czterdziestych czwartych urodzin. Nie zdążył nawet spojrzeć na kuchenny

2




stół, aby sprawdzić, czy na blacie, jak co roku, nie czeka na niego urodzinowy piernik przygotowany przez jego żonę.

     Zaraz potem, wleczony w samej piżamie przez mundurowych, przypomniał sobie, że Martha nie mogła w żaden sposób upiec dla niego piernika, ponieważ nie żyła od przeszło tygodnia. Podobnie jak jego czternastoletni syn Erick, który odszedł dzień po niej. W ten sposób, powoli otrząsając się z szoku, bez nawet delikatnego protestu pozwolił się wyprowadzić z domu żołnierzom, a potem przetransportować i zamknąć tutaj.

     W delirium, w jakie popadł po śmierci swoich bliskich, było mu obojętne, co miało się z nim stać. Wysoko zakaźny wirus, który zabił Marthę i Ericka, pozbawił życia także setki tysięcy osób w całym kraju, a według tego, co mówiono w mediach, epidemia ta wchodziła dopiero w fazę rozwoju. Alfred jednak, po spędzeniu takiej ilości czasu wśród chorej rodziny, nie mógł nawet dopuścić do siebie myśli, że się nie zaraził. Po śmierci syna chciał nawet, żeby do tego doszło. Leżał w łóżku na wznak i modlił się o to, żeby móc umrzeć i opuścić świat, w którym zwłoki jego żony i syna gniją

3




w piwnicy, bo nie funkcjonuje nawet żaden zakład pogrzebowy, który mógłby zająć się ich pochówkiem.

     A później przyjechali żołnierze i go zamknęli. Alfred nie potrzebował zanadto wysilać swojego udręczonego umysłu, żeby domyślić się, czemu. Był odporny, a tym facetom w mundurach moro i przyłbicach zasłaniających całą twarz oraz ich kolegom w ochronnych skafandrach najwyraźniej bardzo zależało, żeby dowiedzieć się, dlaczego tak jest. I dobrze. Alfred stwierdził, że jeśli jego pozbawione nadziei życie ma się jeszcze komuś przydać, to równie dobrze może oddać się im bez walki. Jaką miał jeszcze możliwość? Cały sens jego życia spoczywał teraz w trzewiach jego domu, w postaci dwóch trupów, zimnych i martwych.

     Siedząc w we wnętrzu Kabiny, wiele tygodni później, Alfred zastanawiał się, czy ciała Marthy i Ericka, gdyby wszedł ponownie do piwnicy, nadal pozostawałyby takie same, jak w jego pamięci. Z tego powodu w pewnym sensie cieszył się, że prawdopodobnie zginie wewnątrz tego przepełnionego bielą pokoju i nigdy nie będzie mógł przekonać się, jak jest naprawdę.

     Na początku lekarze przychodzili regularnie.

4




Alfredowi nigdy nie przyszłoby do głowy tyle pomysłowych badań, jakie na nim przeprowadzono. A potem przez jakiś czas miał towarzystwo.

     Tina była małomówną kobietą w średnim wieku, która przez większość dnia tylko siedziała na swoim łóżku i wpatrywała się w przestrzeń. Alfred od samego początku spostrzegł także, że była chora.

     Próbował choć odrobinę ją poznać, dowiedzieć się, jak tutaj trafiła i samemu podzielić się swoją historią. Jednak Tina nie wyrażała podobnych chęci. On szybko to zauważył i był wyrozumiały, po kilku rzuconych w przestrzeń pytaniach, które przeszły bez odpowiedzi, postanowił więcej ich nie zadawać. Nie był wcale obrażony. Po prostu rozumiał, jak prawdopodobne jest, że obydwoje dokonają swoich dni dokładnie w tym zamkniętym na cztery spusty niewielkim pokoju, połączonym z malutką toaletą. Chciał pozwolić jej przeżyć to na jej własny sposób. Niedługo później perspektywa ta stała się to o tyle bardziej prawdopodobna, że niemal pewna.

     Gdy lekarze nagle przestali przychodzić, ani Alfred, ani Tina w żaden sposób na to nie zareagowali. Ona miała swoje łóżko, a on swój kąt przy

5




podłodze. Podajnik przy drzwiach nadal dostarczał im posiłki, a oni nie odzywali się do siebie ani słowem. Jednak widać było, że Tina ma się coraz gorzej.

     Pewnego dnia, gdzieś między śniadaniem a obiadem, kobieta wybiegła nagle do pomieszczenia, znajdującego się za równie białymi jak ściany drzwiami, które stanowiło miniaturową łazienkę. Znajdowała się tam jedynie klasyczna muszla klozetowa, w której klapa trzymała się tylko za pomocą jednego zawiasu. Alfred zza niedomkniętych drzwi słyszał odgłosy spazmatycznego wymiotowania, jednak nie przejął się tym ani trochę. Tina już od kilku dni wymiotowała kilka razy dziennie, podejrzewał także, że jest porządnie odwodniona. Jego syn i żona też przez to przechodzili. Kilka dni regularnego sprzątania rzygów i Alfred mógł powiedzieć jedynie: Pa, pa Erick. Pa, pa Martho.

     Dlatego też, gdy odgłosy plusków wody w muszli ucichły, a kobieta nie wychodziła z toalety, mężczyzna w żaden sposób nie zareagował. Drzwi do tego pomieszczenia otworzył dopiero kilka godzin później.

     Ujrzał ciało Tiny, klęczącej przed muszlą, której głowa zwisała bezwładnie do wnętrza

6




wypełnionej wymiocinami toalety. Ciemnobrązowe kosmyki, które wymknęły się z niedbałego upięcia na czubku głowy, posklejały się, pobrudzone kleistą substancją. Kobieta wyglądała przez to jak ofiara szkolnych osiłków, którzy postanowili pokazać kto tu rządzi pryszczatemu dzieciakowi z niższej klasy. Jej ścięgna były napięte, jakby w ostatnim, spazmatycznym skurczu, ciało od szyi w górę napuchnięte. W powietrzu unosił się smród rzygowin. Jedyne, na co Alfred się zdobył, było spuszczenie wody, co zrobił z dziwną satysfakcją. Nie czekając, aż spłuczka przestanie charakterystycznie szumieć, wyszedł z łazienki, zamykając drzwi.

     Pa, pa Tino.

     Dopiero dwie godziny później, gdy za potrzebą próbował z powrotem dostać się do toalety, odkrył, że drzwi zatrzasnęły się na amen i nie może otworzyć ich nawet przy użyciu siły. Nie starał się z resztą zanadto usilnie. Bez zbędnego przedłużania zrobił co miał do zrobienia w kącie po stronie pokoju jego współlokatorki. Byłej współlokatorki.

     Od tamtej pory, gdy w podajniku przy drzwiach pojawiał się posiłek, Alfred zjadał także jej porcję. W trakcie jednego z

7




tych obfitych obiadów zadał sobie w końcu pytanie, kto odpowiadał za przygotowywanie pokarmów. Czy to, że nadal je otrzymywał, znaczyło że brak wizyt lekarzy był jedynie techniczną przerwą? Czy więc ktoś niedługo zjawi się, żeby zabrać stąd ciało Tiny?

     Nikt jednak się nie pojawił.

     Aż w końcu przestało przychodzić także jedzenie. Alfred przyjął to, tak jak wszystko inne – ze spokojem i w milczeniu. A więc to tak, myślał sobie. Laboratorium, w którym go przetrzymywali, musiało upaść, ugiąć się pod siłą wirusa. Zastanowił się, kiedy dokładnie to nastąpiło. Czy już wtedy, gdy przestali się pojawiać u niego lekarze przeprowadzający badania?

     Jak po tym wszystkim wyglądał świat na zewnątrz? Musiały dziać się straszne rzeczy. Alfred nie dziwił się, że w takich okolicznościach nikt nie pamiętał o nim, zamkniętym małej, pozbawionej okien, a od niedawna także i łazienki, Kabinie.

     Nie wiedział ile czasu minęło, od kiedy zjadł ostatni posiłek do czasu, aż wnętrze Kabiny utonęło w mroku, pozbawione dopływu światła. Jeszcze bardziej od głodu, Alfredowi doskwierało pragnienie, którego również nie mógł w

8




żaden sposób zaspokoić. Gdyby łazienka wciąż była otwarta, mógłby chociaż spróbować napić się wody ze spłuczki klozetowej. Na samą myśl o tym w ustach robiło mu się jeszcze bardziej sucho i szybko orientował się, że nie, to przecież było niemożliwe. Nie zdobyłby się z resztą na przestąpienie napuchniętego ciała Tiny, tkwiącego nad muszlą od niemal dwóch tygodni.

     Siedział tak w całkowitej ciemności, a z kąta przy łóżku Tiny docierała do niego woń odchodów i moczu. Za drzwiami toalety rozkładające się powoli ciało co jakiś czas głośno pozbywało się nagromadzających się w nim gazów, których zapach czuł także. Starał się ignorować głód i pragnienie, podczas gdy nawet z zamkniętymi oczami odczuwał coraz większe zawroty głowy. Po chwili zorientował się, że nie ma już nawet siły podnieść powiek. Wcześniej nie wiedział nawet, że jest to możliwe.

     Czy był już bliski śmierci? Oby tak było. Nie miał tu już nic do zrobienia.

     Cisza brzęczała mu w uszach. Znów powróciła do niego wizja żony i syna, spoczywających w ciemnościach piwnicy ich domu, podobnych do ciemności panującej u niego, w Kabinie.

9




Nie zmienili się ani trochę, od kiedy ich zostawił. Tym razem czekali na niego. Dlaczego więc miał do nich nie dołączyć? Nie miał tu już nic do zrobienia.

     Pa, pa Alfredzie.

Pa, pa.

10




Wyrazy: Znaki: