ELESHKA POGROMCZYNI
Książę Thalin przemknął cichcem przez korytarze zamczyska prosto do podziemi. Tam miał się spotkać z pozostałymi konspiratorami. Czekali już na niego, elf Nataael, zielarka Eleshka i mnich Rador odziany w habit, spod którego wystawał zgrabny, aczkolwiek zabójczy miecz.
– Witaj książę – pierwszy odezwał się Nataael.
– Witajcie kochani. Jaki wyglądają sprawy?
– Elfy są gotowe na twój rozkaz – oświadczył Nataael.
– Świetnie – ucieszył się Thalin. – Pozostała jeszcze kwestia krasnoludów.
– Zajmę się tym panie – powiedziała zielarka.
– Całą trójką udacie się do księcia Erdangora i przekonacie go. Wiecie jakie to ważne? – Spojrzał na twarze konspiratorów. Nie odpowiedzieli, ale po ich minach widział, że zdają sobie sprawę z sytuacji. – Jeżeli krasnoludy nas nie poprą… – Książę nie dokończył.
– Wielki Książę Magor, nic nie podejrzewa? – zaniepokoił się Rador.
– Na razie nic – odparł Thalin. – Ruszajcie pod osłoną nocy.
Przytaknęli jednocześnie i ruszyli ciemnym korytarzem ku wyjściu. Po chwili książę usłyszał przytłumiony dźwięk, jakby ktoś zderzył się
1
ze ścianą.
– Nataael ile ty masz lat? – Usłyszał głos zielarki.
– Sześćdziesiąt – odparł elf.
– Jak na elfa jesteś bardzo młody – zauważyła zielarka.
– Zgadza się.
– Jak to możliwe, że tak młody elf ma tak wielkie problemy ze wzrokiem?
– Są dwie przyczyny – wtrącił się głos Radora. – Albo za dużo alkoholu pijesz, albo się onanizujesz.
– Ja alkoholu nie piję w ogóle – odparł pospiesznie Nataael.
Wyruszyli natychmiast do wielkiego miasta Durwihr, gdzie władzę sprawował stary krasnolud Erdangor. Podróżowali nocą, a za dnia kryli się po jaskiniach i głębinach leśnych. Na miejsce dotarli po siedmiu dniach. Przywitała ich uzbrojona po zęby straż. Po wysłuchaniu, w jakim celu przybyli, zostali doprowadzeni przed oblicze Erdangora.
– Co was sprowadza do mnie? – zapytał Erdangor, uważnie im się przyglądając.
– Książę Thalin nas przysyła, panie – zabrała głos zielarka.
– Ha, kobieta przemawia w jego imieniu – prychnął ironicznie Erdangor. – Niechaj tak będzie. Czegóż on ode mnie chce?
– Przysyła nas, prosić cię o pomoc.
– O jakiej pomocy mówisz, kobieto?
– Byś wsparł go wojskiem
2
przeciwko orkom.
– Ja nic nie mam do Orków i Wielkiego Księcia Magora. To problem ludzi i pchlarzy elfickich – powiedział z pogardą w głosie Erdangor.
Nataael tylko zgrzytnął zębami i mocniej zacisnął pięści.
– Niechybnie to się zmieni. Magor nie poprzestanie i w końcu ruszy na wasze ziemie. To ambitny czarnoksiężnik, który rośnie w siłę i włada niebezpieczną czarną magią.
Krasnolud chwilę się zastanowił, gładząc słusznej długości, siwawą brodę.
– Nie mogę udzielić wam odpowiedzi, muszę przedyskutować propozycje z radą starszych – odparł po krótkim namyśle.
– Rozumiem.
– Tymczasem rozgośćcie się w moim mieście, jest tu wiele atrakcji.
Erdangor przydzielił im przewodnika, sędziwego, rubasznego i wesołego krasnoluda Hurganda. Ten ochoczo odprowadził ich do najsłynniejszej karczmy w Durwihr.
– To najlepsza karczma w mieście – wyjaśnił Hurgand. – Być w Durwihr i nie odwiedzić karczmy u wesołej Kerivy to niewybaczalne.
Wkroczyli do gwarnej karczmy i po chwili siedzieli w towarzystwie rozweselonych krasnoludów, a przed nimi na stole stało pierwszej jakości piwo krasnoludzkie.
– Kers, brachu
3
powiedz no mi, jak tam z twoim chędożeniem? – Hurgand walnął ręką w plecy krasnoluda po swojej prawicy.
Cała kompanija zaczęła rechotać.
– Chędożenie to nie wszystko – odburknął Kers.
Rechot stał się jeszcze głośniejszy.
– Widzicie, nasz Kers to mistrz chędożenia. On w nocy potrafi osiem razy – wyjaśnił Hurgand gościom, którzy jako jedyni się nie śmiali. – Oczywiście licząc w tę i z powrotem, przez całe piętnaście sekund.
Ryk, jaki się poniósł po gospodzie, o mało nie rozsadził okien.
– Mogłabym coś na to zaradzić – powiedziała Eleshka, która nie widziała w tym nic śmiesznego.
– Powinien zastosować się do techniki młodego krasnoluda. Jak nie może ci to zrobić ktoś, to zrób to sobie sam. – Hurgand po tych słowach wykonał gest ręką, imitujący onanizowanie.
– Tylko trzeba uważać, bo można od tego oślepnąć – dodał Nataael zupełnie poważnie.
Tym razem zielarka i mnich Rador parsknęli śmiechem, przyłączając się do gromkiego rechotu krasnoludów.
– Hurgand, żona! – Tuż za plecami prześmiewcy pojawiła się właścicielka karczmy Keriva. Była cięta na niewyparzony język
4
Hurgnada i nie przepuściła okazji, aby mu dopiec.
Hurgand natychmiast przestał się śmiać i jak oparzony zerwał się z krzesła. Zaczął się panicznie rozglądać po karczmie. Nigdzie nie widział żony. Jego kompani ryknęli śmiechem. Na ustach Kerivy pojawił się szelmowski grymas. Nie poprzestała na tym.
– Nasz żartowniś to prawdziwy samiec alfa. To on w domu rządzi twardą ręką. Wpada do chaty, wali pięścią w stół i ryczy na cały głos: Ja tu rządzę, ja myję gary i sprzątam. I wyobraźcie sobie, że jego żona mu się nie sprzeciwi, nawet nie kwiknie, tylko leży i pachnie.
Hurgandowi nie było do śmiechu. Sposępniał i zacisnął zęby.
Do karczmy wpadł z hukiem spanikowany młody krasnolud. Wszyscy skierowali wzrok w jego stronę.
– Żona mi rodzi – wydyszał.
– To jest zielarka. – Hurgand wskazał Eleshke.
Eleshka czym prędzej popędziła za młodym, wystraszonym krasnoludem. Wystarczył jej jeden rzut oka, aby rozeznać się w sytuacji.
– Rador ręczniki! Nataael ciepła woda! A ty. – Wskazała młodego krasnoluda. – Pomożesz mi przy porodzie.
– Ja? – bąknął wystraszony krasnolud.
– Tak ty. Jak się
5
nazywasz?
– Grilld – wydukał blady z przerażenia.
– Posłuchaj Grilld, chwyć żonę za rękę i wesprzyj jej plecy, będziesz pomagał jej przeć.
– Dddd…ttt…doooobrze.
Grilld posłusznie wykonał polecenia zielarki. Eleshka zajęła się rodzącą. Wyjaśniła jej, co będą robić i starała się uspokoić. Sytuacja wydawała się opanowana.
– Nadchodzi skurcz. Przygotuj się. Przyj!
No i zaczęło się. Grilld nie był przygotowany na to, co się stało. Poczuł miażdżący ból w ręce, którą trzymała jego żona. Ból był tak straszliwy, że Grilld o mało nie zeżarł poręczy łóżka, na którym leżała jego ukochana. Wytrzymał. Skurcz minął. Młody krasnolud odetchnął i wtedy przyszedł drugi skurcz. Grilld zaczął podejrzewać, że to on rodzi, a nie jego żona.
– Kurwa! – zaklął.
– Oddychaj! Oddychaj! – krzyczała zielarka do rodzącej.
– Chuj z tym oddychaniem! To boli jak cholera! – wrzeszczał spanikowany Grilld.
– Do niej mówię, nie do ciebie!
Grilld zaczął się pakować na łóżko, spychając z niego żonę.
– Co ty wyprawiasz?! – wrzasnęła zdziwiona Eleshka.
– Kurwa, to ja rodzę! Niech pani
6
zobaczy, czy widać choć główkę.
– Uspokój się! – krzyknęła Eleshka.
Skurcz minął. Grilld opanował się, zszedł z łóżka i stanął przy rodzącej. Ta cały czas trzymała go mocno za rękę. Nadszedł trzeci skurcz. Dłoń rodzącej zacisnęła się na dłoni Grillda. Teraz już był pewien. Zielarka go okłamała wraz z żoną. To on rodzi, a nie ona, ale się wpakował.
– Nie wytrzymam, rób cesarkę! – wrzeszczał, a po chwili stracił przytomność.
Gdy go ocucili, było już po wszystkim. Miał zdrowego, dorodnego syna.
Eleshka wraz z kompanami w towarzystwie Hurganda poszła na pokoje wynajęte nad karczmą, aby odpocząć. Niestety nie było jej to dane. Jak tylko inni się dowiedzieli, że jest zielarką, zaczęli do niej się schodzić. W Durwihr od wielu lat brakowało zielarki z prawdziwego zdarzenia. Pierwszy pojawił się stary, przygłuchawy krasnolud z żoną. Ona streściła zielarce, co trapi jej męża. Eleshka nie miała wątpliwości, że dolegliwości są spowodowane wiekiem, ale dla pewności chciała zbadać starego krasnoluda.
– Panie starszy, muszę zbadać pana mocz kał i krew.
– Co szemrzesz dziecko?
– Mówię,
7
że muszę pobrać od pana mocz kał i krew! – powtórzyła głośniej zielarka.
– Stara, co ona do mnie rozmawia? – zwrócił się do żony.
– Daj jej swoje majty, musi je zbadać! – krzyknęła opryskliwie żona.
Słysząc to starzec, zaczął wyklinać oburzony i czym prędzej opuścił pokój zielarki.
Eleshka odetchnęła z ulgą, opadła na oparcie krzesła. Kątem oka dostrzegła twarz, która nieśmiało wychynęła zza drzwi. Był to bardzo młody krasnolud, jeszcze bez zarostu, co mogło świadczyć, że stoi u progu dorosłości.
– Wejdź – powiedziała, jak najmilej potrafiła.
– Nazywam się Hrod – wydukał nieśmiało krasnolud.
– Witaj Hrod. Co cię do mnie sprowadza?
– To – powiedział krótko i zdecydowanie, zdejmując spodnie i pokazując na niczego sobie przyrodzenie.
Eleshka wybałuszyła oczy, rozchylając lekko usta w wyrazie podziwu i zaskoczenia.
– Co z tym nie tak?
– Narośl. Nie widzi pani?
– Jaka narośl? – nie bardzo rozumiała. Ona nie widziała żadnej narośli.
– Ta narośl. – Hrod ponownie wskazał na przyrodzenie. – Można to jakoś leczyć, usunąć? Boję się tego dotykać, żebym nie miał
8
przerzutów na inne części ciała.
– Ty mówisz o tym? – Eleshka wskazała na okazałe przyrodzenie.
– Tak.
– To nie jest narośl. Uwierz mi.
– Jak to nie. Nikt czegoś takiego nie ma. Wiem, bo podglądałem swoje siostry i wstyd się przyznać matkę też, ale tylko dlatego, aby się upewnić, czy one też mają narośl i żadna z nich nie ma nic takiego. Wszystkie mają szparki.
– A ojciec?
– Zginął.
– Brat, koledzy?
– Mam tylko sześć sióstr, a kolegów nie będę podglądał – oburzył się Hrod.
– To jest członek.
– Członek czego?
– Członek, falus, pisior, siurol. Tak to się nazywa. Wszyscy mężczyźni go mają. Idź do wspólnej łaźni z kolegami, a sam zobaczysz.
Dziesięć minut później Hrod był najszczęśliwszym młodym krasnoludem na świecie. W łaźni zobaczył pełno pisiorów, różnych różnistych. Duże, małe, grube, chude, gdzie się nie obejrzał tam dyndały pisiory.
Chwile później posłaniec księcia Erdangora oznajmił, że decyzja w sprawie pomocy Thalinowi w walce przeciwko Orkom została podjęta. Cała trójka posłańców udała się do Erdangora.
Książę już na nich czekał z miną dumną jak
9
paw. W ręku trzymał pergamin z żądaniami i warunkami współpracy wojskowej.
– Witaj ponownie książę. – Eleshka szła na czele, a za nią Nataael i Rador. Pokłoniła się uniżenie Erdangorowi.
– Zielarko, podjąłem decyzję. – oznajmił z wyższością.
– Słucham?
– Udzielę wsparcia Thalinowi, ale oto moje warunki. – Erdangor wyciągnął rękę z pergaminem w stronę zielarki.
W tym samym momencie Rador zdjął kaptur z głowy. Chwycił za miecz, który przeistoczył się w kostur zakończony czarnym diamentem, pulsującym najstraszniejszą ze strasznych magii. Postać człowieka, tajemniczego mnicha, przeistoczyła się w czarodzieja Orków. Oto przed księciem Erdangorem i zielarką stanął straszliwy Magor.
– Oto nadeszła wasza ostatnia godzina – ryknął tryumfalnie Magor.
– Zdrajca! – wrzasnęła zielarka.
– Tyś, że sama mnie doprowadziłaś do Erdangora na jego zgubę. Już za chwilę cały świat będzie do mnie należał. Oto ostatni do tego krok. – Mówiąc, wskazał na księcia krasnoludów.
– W dupie mam twoje panowanie – syknęła Eleshka. – Powiedziałeś, że jesteś agentem specjalnym od zadań
10
najbardziej specjalnych, że uratujesz ten świat i zostaniesz bohaterem, a ja zostanę twoją żoną!
– Jest w tym trochę prawdy. – Na twarzy czarodzieja pojawił się chytry uśmieszek.
– Ty wielbłądzi zwisie! – Eleshka hardo ruszyła w stronę Magora.
Ten, aby ją powstrzymać, wymierzył w nią kostur z magicznym diamentem.
– W dupę se wsadź ten kostur, może będziesz wyższy! – ryknęła rozsierdzona zielarka.
Gładkim ruchem odtrąciła magiczne urządzenie i dopadła do czarodzieja. Chwyciła go za ubranie i wysyczała prosto w twarz.
– Obiecałeś mi małżeństwo, zakupy bez limitu i że odnajdziesz mój punkt G. Oddałam ci się.
– No troszkę zełgałem. Ja nawet nie wiem, co to ten punkt G. – Pewność siebie Magora powoli zaczynała niknąć, gdy patrzył w rozsierdzone i płonące gniewem oczy zielarki.
– No to źle trafiłeś, bo właśnie mam miesiączkę, padalcu!
To, co się wydarzyło potem, nie sposób jest opisać. Magorowi nie pomogła czarna magia, nie uchroniła go przed zranioną zielarką. Bo jak wiadomo, żadna magia nie jest silniejsza od oszukanej kobiety podczas miesiączki.
11