Zjawiają się u nas farbowane damy z soczystymi wiśniowymi wargami, w płaszczykach szytych na miarę i skórzanych pantoflach, obwieszone metalem i szaliczkami, oznajmiające, unosząc okulary przeciwsłoneczne i stukając lśniącymi szponami o ladę, że poszukują odpoczynku od pośpiechu i hałasu współczesnego świata. Zjawiają się u nas mali mężczyźni, biali i gładcy jak udko kurczaka, pachnący kremem do golenia i wodą kolońską swoich ojców, w golfach i marynarkach za dużych o dwa rozmiary, z zaciśniętymi na miękkich przegubach zegarkach, za które możnaby wynająć mieszkanie, samotni od narodzin, zwiędnięci przed trzydziestką, i ogłaszają, że chcieliby zaznać przygody, wrócić do natury i poczuć się jak twardziele, którymi rzecz jasna są. Wspomnienie o nas nawiedza ich później przez resztę życia. Niektórzy wracają raz drugi, trzeci, czwarty, niektórzy wracają co kwartał, a wielu zjawia się po latach, rozwodach, bankructwach, sukcesach i dziesiątkach nowych zegarków, i zostają z nami na resztkę swoich żyć. Jesteśmy dyskretni i znamy potrzeby klientów. Nie łatwo jest odnaleźć Eden. Są jednak ludzie gotowi zrobić wszystko
1
aby się do niego dostać, gotowi porzucić całe życia, gotowi wyrzec się wszystkich pieniędzy świata. A my dajemy im taką możliwość. Nasi goście mówią rodzinom, że jadą do sanatorium, a trafiają do raju. Do świata bez zegarków, bez szaliczków, bez butów. Jesteśmy światem bez luster, bez mody, bez pisma. Bez pracy. Bez człowieczeństwa. Jesteśmy światem zapachów, słońca rumieniącego policzki i soku spływającego po brodzie, bzyczenia i ćwierkania, światem wylegiwania się, długich drzemek, skakania i wspinania, i nocnych kąpieli w jeziorze, i tylu owoców, korzonków i orzechów, ile da się zjeść. Jesteśmy światem, do jakiego ich pożółkłe, zgarbione, zmarznięte ciałka zostały stworzone, ale jaki im odebrano. Jesteśmy rajem, w którym nigdy więcej nie będą musieli udawać ludzi.
2