Czajnik rozlewał się na ławeczce palcem celując w okna bloku naprzeciwko zupełnie jakby jego dłoń była nabitym rewolwerem. Ubrany w czarny dres z białymi paskami, nogi wyciągał tak daleko, że jego połyskliwe spodnie odsłaniały całą długość białych skarpetek wciśniętych we wściekle czerwone sportowe buty. Jego ogorzała od solarium gładka twarz skrzywiona była we wrednym grymasie, kiedy skrzeczącym głosem mruczał wyliczankę:
- Chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi…
Wracająca z pobliskiego bazarku, ciągnąca wózek z zakupami kobieta spojrzała na Czajnika z wyrzutem, omijając go szerokim łukiem. Mężczyzna przymknął jedno oko i wycelował w nią palec:
- ... ani głowy ani dupy…
Udając, że tego nie widzi kobieta wyraźnie przyspieszyła. Czajnik zaś przeskoczył palcem na kolejne okna bloku i kontynuował:
- … daj liskowi, talerz... zupy.
Mężczyzna zatrzymał się wskazując na jeden z balkonów grożących oderwaniem się od ósmego piętra betonowego kolosa. Nacisnął spust. Przez chwilę nasłuchiwał w oczekiwaniu. Kiedy nic się nie stało spojrzał na swoją dłoń wzrokiem pełnym niezrozumienia.
- Co do…
-
1
Problem ze sprzętem? - usłyszał głęboki głos po swojej prawej stronie.
Chudy mężczyzna odwrócił głowę w kierunku kroczącego chodnikiem Mięsa. Zwalisty chłopak miał na sobie białe, ortalionowe spodenki, a jego imponująco szeroką klatkę piersiową i nieco zaokrąglony brzuch opinała niebieska sportowa koszulka. Szedł zataczając się lekko na boki, tak jakby masa potężnych ramion zaburzała jego równowagę. Usta zasłaniała mu biała maseczka ochronna z wyszytym wizerunkiem białego orła, którą odsuwał co chwila, żeby spuchniętymi ustami przyssać się do różowego szejkera.
Mięso zatrzymał się przy ławeczce bezceremonialnie upuszczając sportową torbę na chodnik. Jego obecność podkreślał natrętny zapach żelu pod prysznic wymieszany ze świeżym opryskiem z kradzionych perfum.
- Spóźniłeś się - rzucił do kolegi popijając gęsty napój proteinowy. - Kowalski odwalił kitę tydzień temu. W bloku mówią, że kipnął na serce, ale na moje oko to wątroba mu siadła - chłopak czknął czując, jak biała waniliowa maź wraca mu do gardła. - Pewnie jedno i drugie.
- Bezczelny - Czajnik skrzywił się wyciągając telefon z
2
kieszeni. - A co tam u ciebie, mordo?
- Jest dobrze - Mięso uśmiechnął się chowając pusty szejker do torby i wyciągając z niej foliową torebkę z zawartością owiniętą w aluminiową folię. - Chcesz kebsa?
Szczuplejszy mężczyzna skrzywił się i z dezaprobatą pokręcił głową.
- Wydzwonię Orzecha - zadeklarował. Wybrał numer i czekał przez chwilę. - No elo, mordo. Jedziesz już? No to napinaj, czekamy. No strzała.
- Będzie? - Mięso spytał z ustami pełnymi grillowanej baraniny.
Czajnik przewrócił oczami i odchylił chudą głowę do tyłu wydając z siebie jęk zniecierpliwienia. Zamknął na chwilę przekrwione oczy i delektował się powiewem ciepłego wieczornego wietrzyka niosącego zapach spalin oraz odgłosy kłótni na pierwszym piętrze. Gdzieś w tle przejechał kolejny tramwaj.
- ...emnak! - dał się słyszeć przytłumiony bulgot Mięsa. - Zemnak!
Czajnik otworzył oczy i spojrzał na ziomka krzyczącego w kierunku klatki schodowej. Z jego pełnych ust majestatycznie wypadały kawałki jedzenia, szerokimi łukami mknąc w kierunku zaplutego chodnika.
- Co ty kurna, zapaść masz?
Mięso przełknął i klepnął kolegę w ramię o mało
3
co nie zrzucając go z ławeczki, po czym wycelował palec w przestrzeń.
- Ziemniak! - zawołał już wyraźniej. - Ho no tu!
Czajnik spojrzał we wskazanym kierunku i zobaczył swojego brata snującego się wzdłuż zaśmieconego trawnika. Blady chłopak ciągnął za sobą ujadającego na wszystko pinczera, idąc powoli i ostrożnie zupełnie jakby się skradał. Jego zgarbione, pulchne ciało zwijało się w kształt napuchniętego znaku zapytania.
Mięso podszedł do młodszego kolegi, złapał go za ramię i z uśmiechem triumfu przytargał do ławeczki.
- Znowu dół, młody? - rzucił biorąc kolejny syty kęs tureckiej kanapki.
Ziemniak jęknął, zgarbił się mocniej i leniwie pociągnął szarpiącego się psa. Jego puste, pozbawione wyrazu oczy przeskakiwały z obiektu na obiekt, za wszelką cenę omijając twarze znajomych.
- Jak tam w szkole, mordo?
W odpowiedzi chłopak wzruszył ramionami i westchnął przeciągle. Wyjął z kieszeni telefon i zaczął stukać grubym paluchem w ekran.
- Leki uspokajające - wyjaśnił Czajnik. - W szkole mówią, że młody coś niedomaga. My tu musimy płacić, a ten ma prochy za darmo heheheh. No, ale ważne, żeby znowu się
4
nie pochlastał.
- Co niedomaga? - oburzył się Mięso. - Zoba, że zdrowy. Dobrze odżywiony. Masa jest. Jakby na siłkę zaczął biegać, to od razu by mu się poprawiło. Może jakąś laskę by poznał… Chyba, że ty Ziemniak chłopców lubisz, co?
Wysportowany mężczyzna łypnął w oczekiwaniu na znajomych, bezskutecznie szukając aprobaty dla żarciku. Pulchny chłopak nie odpowiedział, tylko odwrócił się jakby chciał bardzo wolno, ale mimo wszystko uciec.
- Nie ma sensu, mordo - burknął Czajnik. - Gnojek żre, gra albo ogląda fikołki po nocach. Jest zupełnie jak ojciec. Siedzi zamknięty w swoim pokoju. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się odezwał, wiesz?
Mężczyzna w dresie chciał powiedzieć coś jeszcze, ale jego telefon zawibrował wyrzucając w powietrze skoczne nuty przaśnej piosenki.
- No elo… - pozdrowił rozmówcę. - … aha… - elokwentnie potwierdził. - … no i? - zapytał wielce zaniepokojony. - … luz - oznajmił gotowość do podjęcia zasugerowanego działania. - Narta.
Mięso spojrzał na kolegę pytająco.
- Idziemy do Źródełka - rzucił Czajnik wstając. - Orzech mówi, że jest temat do ogarnięcia.
Mężczyźni ruszyli przed
5
siebie w kierunku pobliskiego całodobowego sklepu spożywczego, oferującego bogaty wybór podłych alkoholi. Ominęli blok, przeszli obok swojej starej szkoły i skierowali kroki do zbitku pawilonów, pośród których w przebłysku geniuszu ktoś wcisnął kiedyś mekkę miejscowych obszczymurów.
Tuż przed wejściem do Źródełka rozgrywała się właśnie dramatyczna scena. Spośród małej grupki autochtonów wyróżniały się dwie osoby. Na betonowym schodku prowadzącym do zabezpieczonego kratami sklepiku stał spuchnięty, ogorzały mężczyzna o pomarszczonej od przepicia twarzy. Jego wyłupiaste, szkliste oczy patrzyły szukającym myśli spojrzeniem w kierunku stojącego na chodniku, szczupłego młodzieńca.
- Ja cię nie znam - wybulgotał mężczyzna.
Niski chłopak zmierzył go spokojnym spojrzeniem zielonych oczu. Następnie bez słowa podskoczył lekko, a jego otwarta dłoń mknąc po szerokim łuku bezbłędnie wylądowała na szczęce i uchu rozmówcy. Ogorzały mężczyzna zwalił się na ziemię tracąc na chwilę kontakt z rzeczywistością.
- Nie znasz mnie? - rzucił wściekle chłopak. - Nie znasz mnie? Ręki mi nie podasz frajerze?
- Hej Orzech! -
6
zawołał Czajnik. - Zostaw go, przecież widzisz, że ledwo ciepły.
Orzech odwrócił się do znajomego i uśmiechnął szczerze, prezentując nienaganny rząd białych zębów ponad którymi górował krzywy nos. Poprawił niesfornie opadające jeansy i podszedł do ziomków.
- A bo mnie wnerwił - wyjaśnił. - Podchodzi, wita się ze wszystkimi, tylko nie ze mną. To mu przypomniałem, żę sąsiadów się szanuje.
Czajnik uśmiechnął się szeroko, a w jego oku błysnęła nadzieja:
- Ty Orzech, jak chcesz to ja go wiesz… mogę... - chudzielec porozumiewawczo posmyrał się po gardle.
- Daj spokój, mordo. Przecież on zaraz sam zdechnie. Zachla się, czy co..
Mężczyzna w dresie żachnął się i splunął na chodnik. Orzech zaś podniósł z ziemi rzucony nieopodal plecak i wyciągnął ze środka cztery piwa, po czym podał je znajomym.
- Robota dzisiaj? - zainteresował się Czajnik widząc wystający z plecaka trzonek gumowego młotka.
- No - odpowiedział kolega. - Będziemy z ekipą dojeżdżać jednego typa.
- Może pojadę z wami?
- Odpuść mordo - niski chłopak pociągnął łyka z puszki. - Jak klient sam zejdzie, to nie da przykładu. Tak to obije się go
7
gumiakiem, ręce się połamie, a jak mu się kiedyś szczęka zrośnie, to będzie mógł opowiadać za co obskoczył.
Czajnik zmielił w zębach przekleństwo.
- Bez sensu to wszystko, wiecie? Nie to żebym tęsknił za przeznaczeniem, ale teraz to nie ma nawet jak się wykazać. Nawet młody - wskazał na Ziemniaka. - Wiecie co on taki smutny? Pandemię przeżywa. Jakby to jakaś cholera była czy inna dżuma, to skakałby z radości. Ale to gówno co z Chin przyszło, to z laboratorium jest, wiecie? Bez sensu, mówię… Nawet Mięso - Czajnik rozejrzał się szukając kolegi. - Mięso?
Umięśniony mężczyzna wychynął ze sklepu przegryzając batona proteinowego.
- Co jest, mordo?
Czajnik spojrzał na niego łapiąc się za głowę i zaciskając zęby.
- O tym właśnie mówię! Czy to jest w porządku? Tak to powinno wyglądać?
- Nie wiem o co ci chodzi, ryjku - stwierdził Orzech dokładniej chowając młotek do plecaka. - Ja mam zajęcie. Ty też myślę, że nie narzekasz.
- Jakie? Jakie masz zajęcie? Jeździsz klepać jakiś baranów po blokach? Dzisiaj powinieneś mieć posadę w zbrojeniówce, mediach, kościele albo w polityce, a nie na ulicy. Pracować na rzecz
8
konfliktu nuklearnego, wojen religijnych czy innej masakry.
- Bez jaj - żachnął się Orzech. - Politykę opędzają gorsi ode mnie… a na mediach się nie znam, bo nie mam komputera.
- O tym właśnie mówię, ciole. Wszystko nam zabrali. Wszystko można teraz kupić, bo przecież wszystko można sfabrykować. Gdzie w tym nasze miejsce? Wy nie macie roboty, a przez to ja nie mam roboty. Rozumiesz? Myślałem, że mamy misję… że postawimy kropkę nad i...
Mężczyźni spojrzeli po sobie. Leżący nieopodal pijaczyna z wciąż puchnącym odciskiem dłoni na twarzy przekręcił się na bok jęcząc coś bez ładu i składu.
- Kiedyś wiedzieliśmy po co tu siedzimy - narzekał dalej Czajnik. - Do pewnego momentu mieliśmy możliwości. Ale teraz? Jaki ma być ten ostateczny koniec? Gdzie dziewice na bestiach wychodzących z morza? Gdzie klucze i znaki?
- Ty, mordo. Ale wiesz, że to są te… no… metafory? - mruknął Orzech. - Poza tym możesz zaczepić się w jakimś szpitalu.
Wściekły Czajnik rzucił puszką w kierunku powoli dochodzącego do przytomności pijaka.
- W szpitalu? Po co? Mam utulać do snu staruszki? Inni są od tego. Moją robotę opędza teraz rak,
9
depresja, otyłość, cukrzyca i inne choroby cywilizacyjne. Cy wi li za cyj ne. Rozumiesz? Ludzie je wymyślili i na własny rachunek udoskonalają. Ludzie! Nie Ziemniak. Twoją robotę przejęli kolesie przy komputerach bawiący się cyferkami i przesypujący złote monety z jednego woreczka w drugi. Mięso praktycznie nie ma co robić.
Wysportowany mężczyzna uśmiechnął się szeroko prezentując zęby umazane w czekoladzie.
- Jest zawsze Afryka - mruknął Orzech.
- Oczywiście, że jest. Ale co z tego? Pamiętasz po co tu jesteśmy? Mieliśmy przynieść koniec. A na razie to oni przynoszą go nam. My mamy zadowalać się mrzonkami, kiedy oni się sami wykańczają? Przecież to jest śmieszne!
- Krym - zgadywał Orzech.
- Putin.
- W polityce…
- Nawet nie zaczynaj!
Mężczyźni stali w ciszy pod sklepem patrząc na mozolnie gramoloącego się na kolana ogłuszonego pijaczynę.
- Może to i dobrze - dał się słyszeć cichy głos Ziemniaka. - Nie jesteśmy potrzebni, ale przecież robota sama się zrobi. Kto ma taki komfort? Może nie ma sensu się napinać i wystarczy poczekać i popatrzeć? Jest mnóstwo sposobów na koniec, ale ważne żebyśmy pilnowali, żeby się
10
zadział, prawda?
Koledzy spojrzeli z zaskoczeniem na najmłodszego z nich.
Ich konsternację przerwało szybko zbliżające się dudnienie. Po chwili z rykiem silnika i ogłuszającymi basami zza rogu wyjechało czarne BMW. Samochód zatrzymał się przy sklepie.
- To po mnie - obwieścił Orzech. - Widzimy się później.
Mężczyźni odprowadzili wzrokiem niskiego chłopaka, kiedy wsiadał do głośnego samochodu. Auto ruszyło z piskiem opon i zniknęło między blokami. Nic więcej nie mówiąc ruszyli w drogę powrotną.
Wieczór zapadał powoli, kiedy uliczne lampy zaczęły oświetlać chodniki blokowiska. Ławeczka stała w swoim miejscu, czekając na nich cierpliwie. Zimna, obdrapana, zapluta. Koledzy rozsiedli się w swoim ulubionym miejscu. Rozmawiali starając się nie myśleć o troskach czy wyzwaniach. Patrzyli w rozświetlone okna mieszkań komentując, śmiejąc się. Widzieli setki cieni i tysiące błyszczących ekranów. Pozostało im jedynie czekać.
11