Pióromani - konstruktywny portal pisarski
zygzak

Załóż pracownię
Regulamin

Dzisiaj gości: 236
Dzisiaj w pracowni: 1
Obecnie w pracowni:
ikonka komentarza

Szklane oczyikonka kopiowania

Autor: Alina twarz żeńska

grafika opisu

rozwiń




Zrozumieliśmy, że mój braciszek niedługo znieruchomieje jednego z identycznych dusznych przedpołudni. Zdawało mi się, że mama przewidywała to od dłuższego czasu. Po powrocie od lekarza zamknęła się w pokoju babci i nie wyszła z niego do zachodu słońca. Przez cały dzień nie odezwaliśmy się. Siedziałam na kuchennym stole, machając nogami, przyglądając się braciszkowi. W ostatnich miesiącach nie robił nic innego, tylko leżał na kanapie z głową na podłokietniku i szklanymi oczami przylepionymi do telewizora, który szeptał do niego całe dnie i noce. Mama pchała go do lekarza i z powrotem wciśniętego w niemowlęcy wózek; jego nogi szorowały o chodnik, głowa chybotała się na boki. Wilgotne ciałko czyniło przygotowania do całkowitego znieruchomienia, żegnało się z nami stopniowo, powolutku.
Mama wyszła z pokoju babci ze spuchniętą twarzą i naelektryzowanymi włosami. Wyglądała jakby spała. Przytuliła wielką białą głowę mojego braciszka, a on wysilił się aby sięgnąć wzrokiem jej twarzy. Ucałowała jego ramionka, brzuch i stópki, na moment zatopiła w nim twarz.
Nuciła pod nosem piosenkę z telewizora, kiedy gotowała

1




nam obiad, a potem przez cały wieczór karmiła go zupą z łyżeczki od herbaty, zawsze dmuchając, i nie odrywając wzroku od tej płaskiej twarzy.
Wiedziałam co należy zrobić, gdy zbliża się znieruchomienie. Ta wiedza trzymała mnie w pionie jak uścisk, i myślę, że mamę również. Mama przeżyła już wiele znieruchomień, pamiętała kroki instynktownie. Mój braciszek już nigdy nie urośnie większy, niż zdążył do tej pory. Nigdy nie wyrośnie z ubranek kupionych dzisiaj. Zastygnie, zamknięty w tym samym maleńkim ciałku do końca świata.
Mama zabrała mnie i siostrę na zakupy. Braciszek będzie potrzebował zapasu solidnych strojów. Lepiej kupić je teraz, póki mama wciąż może wstać z łóżka, chodzić i pracować, teraz, zanim całkowicie się pokruszy i opadnie z sił. Przez duchotę środka lata dźwigałyśmy szeleszczące torby pełne dziecięcych ubranek, twarze miałyśmy lepkie i zakurzone. Z osiedla do centrum handlowego szło się czterdzieści pięć minut żwirową drogą.
Nie sądzę, aby mój braciszek całkiem rozumiał, do czego się przygotowuje. Był bardzo zmęczony, tylko zmęczony. Pojmował potrzebę gromadzenia ubranek i z

2




uśmiechniętymi oczami pozwalał mamie podnosić swoje ciałko i otulać je kolorowymi tkaninami. Mama śpiewnym głosem pytała go, które mu się podobają, a pełne wysiłku gaworzenie było dla niej odpowiedzią. Wycierała ślinę z jego podbródka, składała ubranka w staranne piramidy.
Nie będzie więcej wychodził na dwór, już nigdy nie będzie mu zimno. Mama zapakowała do kartonów plastikowe kurteczki, czapeczki, szaliczki, kozaki i kalosze uszyte dla miniaturowego człowieczka. Dostała za nie trochę pieniędzy i powiedziała że dzięki nim będzie mogła zadbać, aby zrobiono mu wyjątkowo ładne oczy. Bardzo zależało jej na odpowiednich oczach. Znieruchomienie to duże koszty.
Mama potrzebowała pomocy mojej i siostry. Szkoła zacznie się dopiero za miesiąc, całe dnie spędzałyśmy w domu. Letnie porządki. Stosy kartonowych pudełek i plastikowych worków. Klęcząc na zakurzonej podłodze wyławiałyśmy zabawki zza półek i spod łóżek, pakowałyśmy i wynosiłyśmy. Te książeczki ze sztywnymi stronami, które przeglądałam najpierw ja, potem siostra, a na koniec braciszek, zanim z nich nie wyrósł; klocki z dawno zgubionymi elementami,

3




zwierzątka szorstkie od nie całkiem spranych dziecięcych wymiocin. Takie zabawki odziedziczył po dwóch starszych siostrach, takimi zabawkami bawił się przez kilka krótkich lat, i takie, prawie nieruszone, wynosiłyśmy w workach przed dom. Zostawiłyśmy tylko to, co najistotniejsze. Mama chciała wyrzucić prawie wszystko, ale uległa, kiedy zaczęłyśmy płakać błagając, by pozwoliła zachować jego ulubioną dziecięcą przytulankę. Niebieskiego słonia. Siostra tuliła ją do piersi, mocząc ją łzami i smarkami krzyczała, że będzie z nim spała każdej nocy. Niebieski słoń postanie miękki w jej uścisku na długo po tym, jak braciszek zesztywnieje.
Zachowałyśmy pogniecione zdjęcia, na których mama, znacznie młodsza i znacznie bardziej różowa, pochylała się nad braciszkiem, leżała z nim w łóżku, sadzała go w krzesełku i dziecięcym brodziku na podwórku cioci. Zachowałyśmy jego pierwsze rysunki, bazgroły obrzydliwymi woskowymi świeczkami, o których mama szczebiotała że to dzieła sztuki. Książeczkę zdrowia, papiery ze szpitala. Wszystko zmieściło się w jednym pudełku, które mama postawiła w pokoju babci. To tam zamieszka

4




braciszek po znieruchomieniu. W pokoju dziecięcym zostały prostokąty jaśniejszej podłogi w miejscach po regałach i fruwający kurz. Przecierałyśmy powierzchnie wilgotnymi ściereczkami i rozstawiałyśmy własne zabawki, żeby zapełnić białe luki.
Pokój babci należał kiedyś do mnie. To było jeszcze zanim braciszek się urodził. Kiedy babcia znieruchomiała, mama musiała znaleźć dla niej miejsce w domu. Razem z babcią odziedziczyła też jej siostrę. Dwupokojowe mieszkanko babci, dwie ulice od naszego domu, mama opróżniła i wynajęła jakiejś młodej, chudej rodzince z fioletowymi kołami wokół oczu. Babcię i babcię cioteczną umieściła w moim pokoju, mnie upchnęła z siostrą. Od tamtej pory nie znosiłam pokoju babci. Pachniało w nim kurzem, mokrymi ubraniami, starym zeschniętym klejem - i skórą. Okna nigdy nie odsłaniano, i zawsze było zimno, bo framuga wygięła się od wilgoci. Drzwi musiały pozostać zamknięte, inaczej przez wieczny przeciąg trzaskały, trzęsąc całym domem, a szyby brzęczały.
Nigdy nie wchodziłam do pokoju babci, o ile mogłam temu zapobiec. Ale nie mogę zostawić swojego braciszka. Jego mokre oczy pytają,

5




czy będę go odwiedzać, a ja bardzo tego chcę. Będę klęczeć przy nim i głaskać jego policzek, i gładzić jego włosy i ściskać jego dłoń, nawet jeśli znaczy to długie godziny w ciemnym pokoju babci. Będę opowiadać mu o swoim dniu w szkole, nawet jeśli znaczy to, że i babcia wszystko usłyszy. To prawda, że nigdy nie lubiłam babci, a jej siostry nawet nigdy nie poznałam, ale przemogę się. Nie mogę zostawić go z nimi samego.
Poczułam smak wymiotów w gardle, naciskając klamkę drzwi do pokoju babci. Przełknęłam. Drzwi zaskrzypiały i zaraz uderzył mnie leniwy podmuch zatęchłego zimna. Szczebiot mamy unosił się gdzieś wokół głowy braciszka na kanapie w salonie jak natrętna mucha. Próbowała nakłonić go do przełknięcia kolacji. Kiedy jej głos unosił się tak wysoko, przyprawiał mnie o ciarki. Pozwoliłam drzwiom pokoju babci stłumić go i otuliłam się ciemnością.
Powinnam nauczyć się znosić ten pokój, dla mojego braciszka. Powinnam ujarzmić tę odrazę, jaką mimowolnie budziła we mnie śmierć. Postąpiłam w głąb, mrugając, aż oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Babcia siedziała w fotelu pod oknem. Fotel był

6




wiklinowy, skrzypiący, brzydki i okryty pledem zszarzałym i zesztywniałym od upływu czasu. Odsłoniłam rąbek firany, żeby w świetle przyjrzeć się postaci babci, tylko odrobinę większej ode mnie samej. Przypominała mi nieświeżą brzoskwinię, z tą swoją pomarszczoną skórką pokrytą białymi włoskami. Brzegi jej płaskich ust pozbawionych warg, tej przerażającej, sztywnej, bezzębnej jamy, były obsmarowane fioletową szminką. Oglądałam czasem mamę w zamyśleniu nakładającą świeżą warstwę. Agresywne plamy fioletowego cienia pod łukowatymi brwiami. Włosy były bordowe, wyblakłe, i zaczynały się w okolicach czubka jej jajowatej głowy. Po białym czole spacerowała leciwa mucha.
Babcia była wciśnięta w wykrochmaloną suknię zapiętą pod samą brodą. Fałdy jej szyi spływały na kołnierzyk. Nawet paznokcie miała długie i wypolerowane, pokryte lakierem, który, jak mi się zdaje, mama też regularnie poprawia. Dłonie na kolanach. Kolana proste, plecy wygięte w łuk, głowa stercząca ku sufitowi. Nogi chowały się w brązowych rajstopach i ginęły w kapciach, w nieznanym punkcie zlewały z podłogą.
Najważniejsze były oczy, tak

7




zawzięcie twierdziła mama. Uważała że warto jest wydać nieco więcej, aby tylko zadbać o oczy najbardziej podobne do oryginałów. Pamiętam, jak po znieruchomieniu babci mama klęczała tygodniami nad stosami albumów, wydobywała jej najlepsze fotografie. Babcia nie wybaczyłaby jej, gdyby pozwoliła na spartaczenie całej roboty przez niepasujące oczy. Ślęczała nad katalogami i cennikami z lupą i wachlarzem zdjęć przy kuchennym stole, dopóki nie wybrała modelu, który odpowiadał doskonale. Usatysfakcjonowana, postukiwała długopisem w zakreśloną stronę katalogu, powtarzając że mamy to wreszcie z głowy na wiele dekad, bo, jakie szczęście, wszyscy odziedziczyliśmy po babci te same oczy. Dla mnie zamówi się ten sam model, mówiła w kółko, zakreślając kolejne pętle wokół wybranego modelu w katalogu. Dla ciebie też, stwierdziła, przyciągnąwszy mnie do siebie i zajrzawszy mi głęboko w twarz. Wszystkie jesteśmy tak cudownie podobne, uśmiechała się gładząc mój policzek. Spójrz tylko, rozkładała mi przed twarzą wachlarz fotografii babci, czarnobiałych i rozmytych jak akwarelowe obrazki. Babcia miała ten sam garbaty nos co mama, te

8




same wklęsłe policzki, te same głębokie linie w tym samym niskim czole. Twoja siostra wzięła oczy od ojca, mama w zamyśleniu kręciła głową nie odwracając oczu od fotografii; jej są raczej zielone, prawda? I bardziej okrągłe. Ale twój brat to już cała babcia, śmiała się, przecierała czoło palcami. Jeśli przytakiwałam z bladym uśmiechem, wypuszczała mnie z uścisku. Biegłam bawić się do swojego pokoju.
Najlepsze fotografie babci jakie mamie udało się znaleźć stały oprawione na stoliku przy fotelu. Zupełnie jakby przy każdej wizycie mama chciała móc zajrzeć najpierw w trójwymiarową, a potem w papierową twarz i porównać wykonanie, upewnić się, że rzeczywiście wybrała te oczy co trzeba. Babcia kojarzyła mi się z jakimś smętnym muzealnym eksponatem.
Jej oczy lśniły. Były jedyną jej częścią, na którą nie opadła ani jedna drobinka kurzu. Mama przecierała je sumiennie ściereczką z płynem do szkła. Były maleńkie, schowane głęboko w masie skóry, dwa zamglone guziczki. Tęczówki były niby niebieskie, niby szare, prawie srebrne. Właściwie całe zdawały się niemal mlecznie białe. Źrenice zwężone, niby dwie krople

9




atramentu uwięzione w środku szklanych kulek. Mama rzeczywiście dobrze wybrała. Na zdjęciu babcia wyglądała niemal identycznie. Jej oczy zawsze były maleńkie, nawet jeszcze w czasach, kiedy pozostawało nieco tłuszczu w jej policzkach, kilka zębów między wargami i odrobinkę życia w tych oczach. Mama miała takie same mroźne szare oczy, ja miałam takie same, i mój braciszek miał takie same. Chociaż w ostatnich tygodniach, gdy zabrała się za przyglądanie jego twarzy bardziej intensywnie, mama zaczęła utrzymywać, że jego tęczówki mają jakąś unikalną rudą czy piwną obwódkę, którą koniecznie należy uwzględnić w zamówieniu. Żółta samoprzylepna karteczka z zapisaną nazwą modelu zamówionego dla babci leżała na stoliku na szczycie stosu jakichś dokumentów.
Ciotecznej babci nikt nigdy nie zaaranżował jak muzealnego eksponatu. Trafiła do naszego domu na dnie kartonowego pudła, przykryta zjedzonymi przez mole swetrami, obrusami, spleśniałą pościelą, zestawem porcelany zawiniętym w serwetki, jakimiś luźno rzuconymi papierami należącymi jeszcze do dziadka, przypadkowo zawieruszonymi sprzętami domowymi. Mama wydobyła ją ze

10




smutkiem, gestem niewiele innym niż gdy odpakowywała połamany odkurzacz babci. Na koniec przeprowadzki, po namyśle, umieściła cioteczną babcię, razem z odświętną zastawą, w największej szafie w meblościance. Nigdy nie widziałam, aby ją stamtąd dobrowolnie wyciągała.
Babcia cioteczna oglądała światło słoneczne jedynie raz do roku, podczas Zaduszkowych porządków, gdy mama rutynowo przemywała jej skórę, zmieniała sukienkę i poprawiała makijaż. Tego jednego dnia w roku mama dźwigała babcię i babcię cioteczną do salonu, aby usadowić je na specjalnych fotelach przy stole do obiadu. Wszyscy po kolei musieliśmy przywitać się z babcią i babcią cioteczną, skinąć przed nimi głową i zabawiać je rozmową przez cały posiłek. Mama piekła ciasta, kupowała mnóstwo owoców, stawiała na stole dzbanki z mlekiem i miodem. Gdy nadchodził czas na toast, nam, dzieciom, nalewała gorącego kompotu, a do trzech szklaneczek nalewała czegoś paskudnie pachnącego, po czym jedną wypijała, a dwie przyciskała do nieruchomych warg babci i babci ciotecznej. Gdy zachodziło słońce, mama prosiła nas o pomoc w zapaleniu wszystkich świeczek. Biegaliśmy

11




wokół pokoju wzdłuż ścian, aż otaczał nas krąg ognia. O północy mama zanosiła babcię i babcię cioteczną do ich pokoju, a nas wyciągała na jesienny chłód. Szeptała jakieś formułki, stawiając talerze nietkniętego jedzenia na ziemi, a potem wylewając na trawę zawartość szklanek. Biegliśmy do domu do łóżek i przez następny rok nie musieliśmy się obawiać widoku babci ciotecznej.
Babcia cioteczna była powodem, dla którego mama, a przed nią jej mama, do znudzenia powtarzały jak ważne są oczy. Babcia przez lata napastowała starego taksydermistę, wówczas jedynego w mieście, o to, jak straszliwie spartaczył oczy jej siostrzyczki. Tamten zawsze utrzymywał, że wykorzystał model, który u niego zamówiono. Babcia wykrzykiwała mu w twarz, że to niedorzeczne, że oczy, które wetknął w głowę jej siostry wyglądały jak zrobione dla jakiegoś psa czy lisa. Do ostatnich dni miała żal, a kiedy w mieście otworzył się nowy warsztat, błagała mamę, by za nic nie pozwoliła staremu taksydermiście choćby się do niej zbliżyć.
Ja sama zawsze po cichu uważałam, że babcia cioteczna była paskudnie brzydka bez względu na oczy. Nie

12




zachowały się jednak żadne zdjęcia, dzięki którym mogłabym to przekonanie zweryfikować.
Przechodziły mnie ciarki na myśl, że to samo co ją mogłoby spotkać mojego braciszka. Nieważne, że warsztat starego taksydermisty dawno się zamknął, a mama tłumaczyła, że nowy warsztat wykorzystuje nowoczesne technologie. Pocieszała mnie obietnicami, że będzie wyglądał całkiem jak żywy, że nie dostrzeżemy różnicy. Ja uparcie myślałam jednak o babci ciotecznej. Co jeśli mój braciszek wróci do mnie, jak ona do swojej siostrzyczki, zeszpecony? Czy mama zarzuci mu kocyk na głowę i posadzi go w kącie? Czy położy go w szafie na babci ciotecznej i przykryje obrusami? Czy wydłubie mu oczy z głowy, jak babcia groziła kiedyś zrobić swojej siostrze?
Najgorsza była jednak myśl, że mogłabym zacząć bać się widoku mojego braciszka. Że mogłabym czuć odrazę na jego widok. Że mogłabym stracić go ostatecznie. Tego bym nie zniosła.
Uklękłam na zakurzonej podłodze u stóp babci i otworzyłam dolną szafę w meblościance. Przedarłszy się przez szeleszczące i brzęczące śmieci, moje palce dotarły do twarzy babci ciotecznej. Wydobyłam ją ku

13




światłu okna i odważyłam się przypatrzeć jej szpetnej postaci.
Była leciutka, znacznie mniejsza niż mój braciszek. Ułożyłam jej główkę w zgięciu swojego łokcia, aby ciałko opierało się na moim przedramieniu, jak zdawało mi się że zazwyczaj matki trzymają niemowlęta. Idealnie mieściła się w moich rękach. Bałam się ścisnąć jej ciałko choć trochę za mocno, wyobrażając sobie, że może rozsypać się pod moim dotykiem. Trzymałam w ramionach prastary artefakt. Babcia cioteczna była ubrana w wykrochmaloną białą sukieneczkę, taką z początku ubiegłego wieku, z której wystawały tylko jej okrągłe różowe stópki. Dłonie, nie większe niż u lalki, były złożone na piersi. Związane niebieską wstążeczką by trzymały się na miejscu. Babcia cioteczna pachniała jak cały pokój, zatęchłą bawełną, naftaliną, skórą i zimnem. Najgorsza była jej głowa. Okrągła, pęczniejąca, pokryta garstką białych włosków na czubku. Cieniutkie łukowate brwi były narysowane czarną kredką. Nos miała taki sam jak babcia, ale bardziej garbaty i zdecydowanie skrzywiony w lewo, jakby został złamany. Wargi zdawały się krzywić w

14




grymasie, było w nich coś zwierzęcego, na zawsze rozdziawione i pofarbowane na czerwono. Pulchne policzki pokryte różem. No i te oczy. Upiorne białka, rozszerzone źrenice, tęczówki, prawie całkiem czarne. Zdawały się wybałuszone w jakimś pierwotnym przerażeniu, jakby zaraz miały wypaść z oczodołów. Twarz ciotecznej babci przynosiła na myśl pysk jednego z tych zwierząt, które można oglądać w muzeach albo spoglądającego ze ściany domu myśliwego. Nigdy nie stałaby się urodziwą kobietą.
Czekaliśmy tydzień, zanim mój braciszek wreszcie znieruchomiał. Był to zaskakująco rześki poranek. Klęczałyśmy przy kanapie, tuląc się do niego i głaszcząc, aż jego piżamka przemokła od naszych łez, czując, jak jego skóra staje się coraz chłodniejsza. Gdy zupełnie ostygł, mama otarła twarz, kazała nam wstać i się pożegnać. Wzięła wiotkie ciałko w ramiona jak niemowlę i usadziła je w wózku. Uklękła po raz ostatni i przycisnęła gorące usta do jego czoła. Do torebki zgarnęła ze stołu katalog, cenniki i gotówkę. Poprosiła byśmy były grzeczne. Potem zawiozła mojego braciszka do taksydermisty. Na zawołane za nią przez

15




moją siostrę pytanie odwróciła się w drzwiach ostatni raz. Będzie stał, tak jak sam zdecydował. Bardzo nie chciał znowu leżeć, w ostatnich miesiącach nie robił nic innego tylko leżał. Będzie stał, uśmiechał się i unosił rękę. Będzie wyglądał przeuroczo. Zrobimy dla niego miejsce przy kominku. Wstawimy mu tam telewizor.
Z zakładu przywieziono go po tygodniu, fachowiec wniósł go i postawił we wskazanym przez mamę miejscu przy kominku. Miał takie same oczy jak babcia. Któregoś lata, kilka lat później, mama wygrzebała skądś farbki do szkła i chirurgicznymi ruchami dorysowała mu czubkiem wykałaczki cieniutką złotą obwódkę na zewnętrzu tęczówek. Była z siebie bardzo zadowolona. Kiedy udało się przekonać mamę na lekki remont, zdarłyśmy ze ścian pokoju babci ciemne panele i wstawiłyśmy kanapę przy kominku naprzeciw telewizora. Od tamtej pory tylko tam godzinami oglądałyśmy telewizję, tuląc się pod kocykiem i ściskając wyciągniętą dłoń braciszka. Kiedy moja siostra wyprowadziła się na studia i zostałam sama, przeniosłam się na tę kanapę. Zasypiałam, głaszcząc rączkę swojego braciszka, oglądając z nim

16




telewizję i szepcząc do niego w ciemności

17




Wyrazy: Znaki: