W sobotę obudziłam się na kanapie, z nogami Arleen przy głowie. Przyjaciółka chrapała głośno na błękitnej kanapie, a wraz z nią Hannibal. Suczka zwinęła się wygodnie w zgięciu jej łokcia. Obrzuciłam zaspanym spojrzeniem mały salon. Na drewnianym stoliku stały dwa puste kieliszki i opróżniona butelka wina. Na szaro niebieskim dywanie leżały brudne talerze po szybko podgrzanej lazanii. Zwróciłam wzrok na przeciwległą ścianę, pełną półek z książkami i roślinami doniczkowymi. Niewielki telewizor stał pod nimi na podobnej do stolika kawowego szafce, na której ustawiłyśmy ramki ze zdjęciami. Salon był niewielki, za to przytulny. Pośrodku stała kanapa, którą obie kupiłyśmy za pierwszą pensję z restauracji, a po obu jej bokach stały szare fotele.
Za kanapą znajdowała się otwarta, też niewielka kuchnia. Fronty szafek i wszelkie zabudowy zrobiono z jasnego drewna. Kupione na przestrzeni lat dodatki kuchenne były w kolorze niebieskim, aby wszystko tworzyło w miarę spójną całość. Jedynym niepasującym elementem był stary stół zostawiony przez poprzednich lokatorów. Okrągły biały stolik z dwoma równie niepasującymi
1
krzesłami. Wyrzucenie go miałyśmy w planach, odkąd go zobaczyłyśmy, niestety zawsze wypadało coś bardziej pilnego, i tak mebel stał się niemal nieodłączną częścią mieszkania. Po prawej stronie był krótki korytarz z łazienką i dwoma pokojami. I na tym kończyło się nasze mieszkanie, które należało do rodziców Arleen, a za które kazała mi płacić grosze. Może z litości mojej nędznej sytuacji finansowej. A może z sympatii.
Podniosłam obolałe ciało do pionu, masując kark. Jęknęłam przy tym boleśnie, przeklinając się za głupią decyzję zaśnięcia w salonie. Arleen również jęknęła niemrawo ze swojego miejsca, rozciągając kończyny. Hannibal prychnęła przy tym niezadowolona i ruszyła do swojego kojca w moim pokoju.
- Kaawwaaa...- wymruczała Leen otwierając oczy. Ochoczo na to przytaknęłam. Wstając, zabrałam brudne naczynia i włożyłam je do zmywarki. Wstawiłam wodę na kawę, po czym pobiegłam umyć zęby. W lustrze patrzyły na mnie podkrążone zielone oczy, szara twarz i potargane ciemne włosy sięgające ramion. Skrzywiłam się na swoje odbicie i wypłukałam usta zimną wodą.
Podczas gdy parzyłam kawę, Arleen
2
zajęła się śniadaniem. Inaczej głodowałybyśmy do pory obiadu, raczej marna ze mnie kucharka. W końcu zasiadłyśmy przy białym stole, pierwszy łyk kawy obie skwitowałyśmy pomrukiem zachwytu.
- Mogłabym umrzeć za kawę.
- Dość śmiałe wyznanie.- Wgryzłam się w tost, rozkoszując rozpływającym żółtym serem. Tylko Leen potrafiła zrobić ze zwykłych tostów przysmak.
- Ale szczere. - odparła, zabierając się za jedzenie. Poranek, a właściwie południe zleciało mi na sprzątaniu i doprowadzaniu się do porządku, potem Arleen zaczęła szykować się na imprezę, a ja siedziałam przed laptopem, pisząc pracę. Oczy mnie już piekły, tyłek bolał, kark miałam zesztywniały, ale cóż, przynajmniej miałam herbatę.
- Myślisz, że ta różowa sukienka będzie pasować, czy jest zbyt skromna? - Arleen wleciała do salonu, trzymając w dłoniach wieszaki z sukienkami różnego koloru i długości. Każdą z nich starannie zaprezentowała.
- Znając twój gust i to, co masz w szafie, szczerze wątpię, aby którąkolwiek z twoich sukienek można było określić mianem ''za skromnej'' - powiedziałam, uważnie przyglądając się każdej z
3
sukienek.
- Masz rację, pożyczę coś od ciebie.
- Tylko nie zrób mi tam bałaganu, dopiero sprzątałam! - rzuciłam za nią, dobrze wiedząc, że zawartość szafy pozostawi w opłakanym stanie.
- Dobrze, dobrze, Panie Marudo. - prychnęłam, wracając do swojej pracy. - A tak właściwie... - Zza framugi wysunęła się brązowa czupryna. Arleen rzuciła mi spojrzenie spod zmrużonych oczu. - ... dlaczego ty się nie szykujesz? - zmarszczyłam brwi, odklejając zmęczone oczy od ekranu. Zapisałam pracę, po czym odstawiłam laptop na stolik kawowy.
- Niby gdzie mam się szykować? - podniosłam się z kanapy, rozprostowując przy tym nogi. Uniosłam ręce nad głowę i się rozciągnęłam. Rozmasowywałam kark, gdy dobiegł mnie głos Leen.
- No jak to? Przecież stary LeBlanc zaprosił również ciebie, prawda? - mruknęłam na potwierdzenie. - Nie mów, że nie idziesz ze względu na Willa? - kolejne mruknięcie. - Serio? - brwi Arleen zapewne powędrowały do linii włosów. - Nadal coś do niego czujesz? - wzruszyłam ramionami, choć przyjaciółka nie mogła tego widzieć, przetrząsając moją szafę. Sama nie wiedziałam, co czuję do Willa. Jego ojciec
4
prowadził w sądzie moją sprawę, Will był wtedy stażystą w kancelarii i pozostał przy mnie do końca procesu. Miałam wtedy zaledwie osiemnaście lat, byłam wycofana i przerażona. Po procesie stałam się wrakiem człowieka, powrót do normalności był trudny i mozolny. Z jakiegoś powodu Will postawił sobie za punkt honoru wyrwanie mnie z tego letargu.
- Tu nie chodzi o moje uczucia, albo ich brak. - podkreśliłam, sadowiąc się na kanapie z kubkiem herbaty. - Tu chodzi o unikanie niezręcznych sytuacji, co z pewnością miałoby miejsce, gdybyśmy się znów spotkali. A co, jeśli przyprowadzi jakąś dziewczynę? Dobrze wiesz, że oni wszyscy lubią tak robić; przyprowadzać byle kogo, byleby pokazać się z piękną kobietą. Albo, jeśli spotkam jego rodziców, matko, przecież bym tego na trzeźwo nie zniosła. - zakończyłam wywód głośnym siorbnięciem herbaty.
- Czyli tak. - westchnęła przeciągle Arleen. Wybrawszy odpowiednią kreację, udała się do łazienki, aby wziąć prysznic. Zostawiła mnie samą ze swoimi myślami.
***
Udało się. Choć wymagało to ze strony Arleen niezwykłej upartości i cierpliwości, udało się. Żaden z
5
przedstawionych przez nią argumentów nie był ani dobry, ani przekonujący. O ile „proooooszę" można nazwać argumentem.
Po tym jak przyjaciółka wyszła z prysznica, tonem nieznoszącym sprzeciwu zaczęła swój wcześniej przygotowany wywód. Poinformowała mnie, że muszę się z nią udać na imprezę, ponieważ jeśli jesteśmy sobie pisani, to będę jej za to dziękować, więc musi spełnić ten przykry obowiązek. Przekonywała i przekonywała, że będzie się tam czuć strasznie głupio, jeśli pójdzie sama.
- Poza tym, nigdy nie powinno odmawiać się darmowego żarcia. - Arleen wpatrzyła się we mnie wyczekująco, kończąc swój monolog. Otworzyłam usta, mając zamiar się wymówić, ale ostatecznie nie zrobiłam tego. Chyba po prostu chciałam tam iść, choć uparcie wmawiałam sobie, że to dla Arleen. Will nie miał z tym nic wspólnego, dlaczego by miał mieć? Przecież wcale nie jestem ciekawa, czy przyjdzie sam. Jak również, w ogóle nie interesuje mnie, czy się zmienił, czy wszystko u niego w porządku.
Ukułam się szczoteczką od tuszu, gdy moje myśli niestrudzenie biegły w jego kierunku. Zaklęłam głośno, próbując nie rozmazać
6
makijażu. Powinnam zostać w domu. Z tego spotkania, o ile do niego dojdzie, nie wyjdzie nic dobrego. Czułam to, a mimo to chciałam iść.
Zapanowałam nad łzawiącym okiem i dokończyłam tuszowanie rzęs, robiąc je dłuższe, niż na co dzień. Potem poprawiłam delikatne kreski na oku i matową szminkę na ustach w kolorze kawy z mlekiem. Arleen już wcześniej zajęła się moimi włosami, starannie prostując każdy kosmyk. Jakby zdawała sobie sprawę, że chce wyglądać dobrze. Toteż z lustra nad niewielką toaletką patrzyła na mnie zupełnie inna twarz. Pozbawiona zmarszczek, niedoskonałości i już nie blada, za sprawą zużytego różu Arleen.
Odetchnęłam głęboko, czując serce wybijające się z codziennego rytmu. Niewidzialna dłoń ścisnęła mi żołądek, przez co prawie zwróciłam obiad. Czym tak się denerwowałam? Przecież to śmieszne. Will zapewne zapyta, czy wszystko u mnie w porządku, odpowiem, że jak najbardziej, po czym zapadnie między nami krępująca cisza. Potem Will wymówi się, że ktoś go woła, albo faktycznie tak się stanie i na tym nasze spotkanie się zakończy. Nic strasznego, nie powinnam się denerwować.
- W czym
7
idziesz? - Arleen właśnie zasuwała pistacjową sukienkę, która ładnie opinała jej talię i podkreślała długie nogi. Była przy tym odpowiednio skromna i elegancka. Arleen wyglądała w niej zdecydowanie zabójczo. Przyjaciółka upięła włosy złotą spinką, uwalniając parę kosmyków przy twarzy, które wiły się wokół kości policzkowych i oczu. Usta pomalowała błyszczykiem, podkreślając ich naturalny odcień. Skromne kolczyki połyskiwały w świetle białych żarówek pokoju.
- Świetnie wyglądasz. - zapewniłam, podczas gdy Arleen obróciła się wkoło. W podziękowaniu dostałam szeroki uśmiech, który stopiłby najtwardsze z męskich serc.
- To nie ja spotykam dziś swojego byłego, także mniejsza ze mną. Zdecydowałaś się? - mówiąc to, zerknęła na godzinę w telefonie. Delikatna sugestia, że powinnam już być gotowa. Ale jak, skoro nie miałam, w czym iść.
- Nie. - jęknęłam w odpowiedzi, żałośnie spoglądając na swą szafę. Odpowiedziało mi ciche westchnięcie, potem Leen zabrała się za ponowne przetrząsanie mojej garderoby. Przez dobre dziesięć minut nie mogła znaleźć niczego konkretnego. Potem jakimś naprawdę
8
magicznym sposobem znalazła coś, co będzie wyglądać dobrze. Mianowicie prostą, czarną sukienkę, która opinała mi talię oraz biodra i kończyła się za kolanami. Po prawej stronie było rozcięcie od połowy uda, odsłaniające bladą skórę. Dekolt ledwo odsłaniał obojczyki, za to plecy były praktycznie całkowicie odkryte. Materiał mienił się delikatnie, dlatego dobrałam do sukienki równie delikatną biżuterię i pożyczyłam czarne, wiązane sandałki od Arleen.
- Jak na ten widok nie opadnie mu szczęka...- Przyjaciółka lustrowała mnie od stóp do głów, w jej oczach odbijał się zachwyt.
***
Białe światło podświetlało masywne filary budynku, uwydatniając każdą wypukłość, skrywając w cieniu niedoskonałości. Hotelowy budynek wspinał się ku atramentowemu niebu. Z niektórych okien sączyło się ciepłe światło. Wyobraziłam sobie, jak za jednym z tych okien w białej łazience z ogromną wanną kąpię się piękna kobieta, która nie zaprzątała sobie głowy banałami, jakie miały miejsce w moim życiu. Zapewne piła szampana i przegryzała go truskawkami w czekoladzie. A jej zabójczo przystojny mąż, albo kochanek wymasuję
9
jej po kąpieli plecy...
- Idziesz? - zniecierpliwiony głos należący do piękności w pistacjowej sukience, wyrwał mnie z wyobrażeń. Arleen właśnie podała taksówkarzowi banknot i skryła się pod daszkiem. Zaczęło delikatnie mżyć, Arleen nie chciała zrujnować sobie fryzury. Ja natomiast stałam wciąż na chodniku, podziwiając gzymsy i grę zielono-czerwonych świateł w pustych okiennicach.
Kiwnęłam głową, zerkając za odjeżdżającą taksówką. Właśnie straciłam szansę na spędzenie spokojnego wieczoru, pozbawionego stresu i sztucznych uśmiechów.
- Ja... - zaczęłam, czując narastającą w gardle gulę. Nagle budynek zaczął przeraźliwie nade mną górować, przez co zrobiło mi się niedobrze.
Co im wszystkim powiem? Co jeśli zaprosili mnie tylko z grzeczności? Zapewne sądzili, że odmówię. Bo tak powinnam zrobić.
Arleen podeszła do mnie, pewnie wyczytała narastającą panikę z moich oczu i delikatnie chwyciła mnie za rękę. Uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Nawet mi się nie waż stchórzyć. - pogroziła mi palcem. - Dobrze wiem, że chcesz go zobaczyć. To jest twoja szansa. I dobra do tego wymówka. Chodź. - Delikatnie,
10
acz stanowczo pociągnęła mnie za sobą.
W hotelowym lobby było ciepło. Zwróciłam wzrok na zawieszone na ścianie po lewej stronie pejzaże, pod którymi ustawiono dwie kanapy; jedna beżowa druga czerwona. Przed każdą z nich stał stolik z jakimiś zdobnymi bibelotami. W niedalekiej odległości od ściany stały butelkowo zielone skórzane fotele, między którymi ustawiono drewniane stoliki, a na nich magazyny. Z prawej strony była długa drewniana recepcja, zza której patrzyły na nas pytająco niebieskie oczy. Młoda, blond włosa kobieta rzuciła w naszą stronę wyćwiczony uśmiech. Wtedy zauważyłam w lustrze za recepcją swoje odbicie; zaczerwieniony nos i przyklapnięte włosy. Nie mogę tak wyglądać! Zaczęłam przeczesywać czarne kosmyki lekko drżącymi palcami.
Zaprowadzono nas do sali bankietowej, gdzie miły chłopak odebrał nasze płaszcze i szaliki. Czułam chłód pomieszczenia na nagich plecach i modliłam się, aby nie było tego widać. Biorąc przyjaciółkę pod rękę, zajrzałam na salę. Oddzielało mnie tylko cztery stopnie w dół od spotkania, co do którego miałam tak mieszane uczucia. Ciemnodrewniane barierki z czarnymi szczeblami
11
i tego samego koloru schodki; tyle mnie od niego oddzielało. Rozejrzałam się po szarych ścianach i tego samego koloru zdobionych kolumnach z elementami czerni i złota. Ciemny parkiet lśnił, stoły przykryte szarymi obrusami uginały się od przekąsek i szampana. A między tymi stołami i na lśniącym parkiecie było już sporo elegancko ubranych gości. Większość z nich znałam. Z rodziną Willa żyłam w niezwykle dobrych stosunkach. Zaczęłam przez chwilę podejrzewać, że jego rodzice zaprosili mnie tu celowo, aby wcielić swój plan uczynienia mnie ich synową w życie. Ale tylko przez chwilę.
Mocniej chwyciłam dłoń Arleen, jakby szukając w niej odwagi, której mi zdecydowanie brakowało. Przez chwilę naprawdę zaczęłam żałować, że dałam się namówić. I już miałam odwrócić się napięcie i uciec, kiedy głęboki męski głos dotarł do moich uszu.
- Leen! Moja droga. O, Lynette! Jak miło was widzieć, doprawdy wyglądacie olśniewająco. - Odwróciłam się powoli, aby ujrzeć męską twarz naznaczoną zmarszczkami. Brązowe oczy patrzyły na nas wyczekująco, a cienkie usta wykrzywione były w uśmiechu. Carl LeBlanc. Mężczyzna, który
12
mnie uratował. Uśmiechnęłam się do niego, wodząc wzrokiem po starannie zaczesanych do tyłu siwych włosach i czarnym garniturze. Jak na swoje pięćdziesiąt sześć lat wyglądał naprawdę zachwycająco. Wciąż był przystojny, wciąż posiadał sylwetkę zdrowego mężczyzny. Do tej pory wzbudzał pożądanie u wielu kobiet.
- Dobry wieczór, wujku. Miło cię widzieć. - odezwała się Arleen. No tak, teraz wiadomo, dlaczego Arleen została zaproszona. Jej matka to młodsza siostra LeBlanca. - Naprawdę świetnie wyglądasz, chyba zatrzymałeś się w czasie! - Przyjaciółka uśmiechała się szeroko, czym LeBlanc był niezwykle oczarowany. Trudno było mu się dziwić.
- Lynette, moja droga. Co u ciebie słychać? Dawno się nie widzieliśmy, mam nadzieję, że mama czuję się już dobrze? - zwrócił na mnie spojrzenie tęczówek w kolorze whiskey. Pod ich spojrzeniem miękły kolana niejednej kobiety. Moje również.
- Wszystko dobrze, dziękuję. U mamy natomiast... lepiej. Polepsza się jej.
- Naprawdę dobrze mi to słyszeć. Martwiliśmy się z Paulą, kiedy dotarły do nas wieści. Chcieliśmy ją odwiedzić, ale Paula znając twoją mamę, zaproponowała,
13
aby poczekać, aż będzie w lepszej kondycji. - LeBlanc wskazał nam drogę do stolika, przy którym stała jego żona. Toteż we trójkę przemierzaliśmy lśniący parkiet, wymieniając grzeczności.
Paula LeBlanc była olśniewającą kobietą. Nie tylko z wyglądu, pomimo wieku przypominała siostrę Willa, a nie jego matkę. Nie, była olśniewająca ze względu na swój charakter. Była bowiem kobietą niezwykle czułą i wrażliwą, a przy tym stanowczą.
Szczerze ją uwielbiałam i podziwiałam. Dzięki niej Will stał się naprawdę czułym mężczyzną. A musiałam przyznać, że Paula nie miała łatwego zadania. Z wielu opowieści Willa, kiedy to leżeliśmy wtuleni i wsłuchiwałam się w jego ochrypły głos, wiedziałam, że lubił doprowadzać matkę do granic wytrzymałości.
- Cześć, ciociu. Wyglądasz olśniewająco. - Arleen wyściskała Paulę i obie poczęły komplementować swoje stroję. Były tym tak pochłonięte, że dopiero po chwili Paula zwróciła na mnie uwagę. Przywitała mnie miłym uśmiechem i pocałowała w policzek. Wymieniła ze mną kilka uprzejmości, wypytała o mamę i uczelnię, ale nie jestem pewna, czy faktycznie ją to
14
interesowało, czy chciała ukryć fakt, że czuję się niezręcznie w moim towarzystwie. Uświadomienie sobie tego sprawiło, że znów zapragnęłam uciec. Tak po prostu odwrócić się i wyjść. Ale zostałam.
- Cieszę się, że jesteście. - skomentowała w końcu, po czym z przeproszeniem udała się do swoich koleżanek.
Obok mnie właśnie przechodził młody kelner z tacą pełną kieliszków z szampanem. Bez namysłu chwyciłam dwa kieliszki, jeden wręczając Leen. Swój opróżniłam w zastraszająco szybkim tempie. Wiedziałam, że nie jest to dobry pomysł na dodanie sobie odwagi. Musiałam jednak jakoś przetrwać ten wieczór, a alkohol kusił obietnicą dobrego humoru, której nie potrafiłam zignorować.
15