dla wygody :) podgląd PDF online : https://drive.google.com/open?id=1zGTzViAhGBoHa1HBHClSaQninJGeo5BO
Golemiczny koń zatrzymał się, parskając z pyska kłębem pary. Ten las przyprawiał o niepokój nawet mechaniczne zwierzęta. Samotny jeździec przestawił kilka pokręteł w miejscu gdzie u normalnego wierzchowca znajdowałaby się grzywa i poklepał go po szyi. Zwierzę uspokoiło się, a jeździec zsiadł i powędrował ku krzakom - tam było pierwsze ciało. Ciężko było je zauważyć z drogi. Drugie leżało dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści metrów dalej - w zależności od fragmentu, który by brać pod uwagę.
Gdyby nie jego technomagiczne oko, Bardvus najpewniej nie dostrzegłby drugich zwłok, tym bardziej nie w nocy. Nie musiał się długo przyglądać, aby wiedzieć co tu się stało. Łowca westchnął ze znudzeniem i zawołał głośno swoim chrapliwym głosem, jakby zwracał się do całego lasu:
- Długo będziecie się jeszcze kryć? Śledzicie mnie od dwudziestu minut, jak byście nie mieli co robić. Do tego hałasujecie tak, że nawet głuchy was usłyszy.
Coś poruszyło się wysoko w gałęziach.
- To co tu zaszło jest dziełem biesa –
1
kontynuował łowca, przybierając stanowczy ton. – I tak się składa, że ja zamierzam go upolować. Nie powinno mi to sprawić trudności. Naprawdę myślicie, że czwórka byle bandytów stanowiłaby dla mnie większe wyzwanie? Tak na marginesie, ten gnom albo za dużo pali albo powinien jak najszybciej odwiedzić lekarza.
W koronach drzew znowu nastąpiło ożywienie. Tym razem zaczęło się oddalać, aż w końcu całkowicie zniknęło.
Bardvus parsknął z rozbawieniem i wrócił do swojego wierzchowca. Biesów nie widziano w Pradawnej Puszczy od dawna, poza tym zostawiały zupełnie inne ślady niż te tutaj. Nie, to tutaj było dziełem czarodzieja, a łowca ponownie był na tropie.
***
Miasto wyrastało wysoko ponad zielony dywan utkany z koron drzew, zwany Pradawną Puszczą. Takich samotnych, zatopionych w tym lesie miast było wiele i niemal wszystkie były jednakowo szare i przygnębiające. Wszystkie miały swoje własne sposoby na ochronę przed zagrożeniami starożytnego lasu, jedne bardziej pomysłowe, inne mniej - Darchówek po prostu odgrodził się od drzew gigantycznym, betonowym murem.
Po drugiej stronie grubej na dwadzieścia metrów ściany znajdował
2
się odwrotny do leśnego krajobraz. Tutaj to obdrapane, strzeliste kamienice biły się o każdy centymetr kwadratowy terenu, jakby konkurowały o dostęp do ciężkich, szarych chmur, które uczyniły ze słońca jedynie starą legendę. Mgła krążyła wąskimi uliczkami, w których ukrywały się odpowiedniki leśnych potworów – z tą różnicą, że te tutaj nosiły ubranie, a niektóre nawet potrafiły jeść sztućcami.
Zagrzmiało.
Groźne pokrzykiwania przebijały się przez ulewę, kiedy zakapturzona postać pędziła brukowaną ulicą na złamanie karku. Przestała się już łudzić, że ktoś jej pomoże, kolejne drzwi zatrzaskiwano przed jej nosem, okna zasłaniano - nikt z mieszkańców nie szukał kłopotów.
Nagle zachłysnęła się powietrzem i poleciała do przodu, lądując twarzą w wodzie. Załkała, dotykając bełtu, który przeszył jej ramię. Cała drżała z zimna, bólu, strachu i bezsilności i tylko jakiś prymitywny odruch sprawił, że podniosła się i ostatkiem sił pobiegła dalej – a przynajmniej pobiegłaby, gdyby nie zderzyła się z czymś i ponownie nie upadła, tym razem na plecy.
Przed nią stał zakapturzony, okryty długim
3
płaszczem mężczyzna. Cień skrywał jego twarz.
- Mamy cię! - rzucił z zadowoleniem jeden z czwórki nadchodzących gwardzistów. Wszyscy czterej mieli na sobie mundury gwardii Cesarstwa Jagsów, od wielu lat okupującego zarówno miasto jak i cały kraj. Nadchodzili powoli, teraz już nie musieli się spieszyć.
- Dobrze żeś zrobił! – odezwał się w kierunku zakapturzonego nieznajomego kolejny strażnik. – To paskudne bydle to czarownica. A teraz lepiej stąd zmiataj, to nie twoja sprawa!
Mężczyzna w kapturze przekrzywił z zainteresowaniem głowę. Kobieta - Młoda ciemnowłosa dziewczyna, wlepiała w niego błyszczące, niebieskie, przerażone na śmierć ślepia. Błagały o pomoc.
- Nie... Proszę... Ja nic... - jęczała pod nosem.
Gwardziści przystanęli kilka metrów od nich.
- Co jest, nie rozumiesz jak się do ciebie mówi, kundlu?! Poszedł stąd!
Mężczyzna do tej pory wydawał się ignorować strażników aż nagle, zupełnie bez słowa, stanął pomiędzy nimi, a dziewczyną.
- Co to ma być?! Co ty sobie myślisz, ja ci zaraz... - Jeden ze strażników sięgał po drewnianą pałkę, kiedy przybysz przerwał mu wpół zdania:
- Ona z wami
4
nie pójdzie. Odejdźcie. - Miał zaskakująco spokojny głos.
Mieszkańcy obserwowali ukradkiem przez pozasłanianie okna jak kolejni strażnicy dobywają pałek. Ciemne chmury zagrzmiały złowrogo – nie mogły w takim momencie zawieść i nie dopełnić konwencji.
- Macie ostatnią szansę. Odejdźcie – powtórzył nieznajomy, dodając równie łagodnie, prawie błagalnie - proszę.
Strażnicy nie posłuchali, jeden z nich zrobił gwałtowny wypad do przodu. Zakapturzony odpowiedział tym samym, ale był szybszy. Uchylił się i dolnym hakiem przetrącił tamtemu szczękę - w tym samym czasie cisnął czarnym jak smoła sztyletem w kierunku kolejnego napastnika, ale nie trafił. Nóż przeleciał tuż obok głowy celu... Dokładnie tak jak chciał zakapturzony, który rozpłynął się w ciemną chmurę i zmaterializował tuż za chybionym gwardzistą. Jedną ręką pochwycił nadal lecący nóż, drugą strażnika i nienaturalnie szybko wykonał przeciwnikiem rzut przez plecy. Ludzie w oknach skrzywili się, a strażnik zawył, upadek na kocie łby bez wątpienia pogruchotał mu wszystkie kości. Zostało jeszcze dwóch gwardzistów - a przynajmniej zostałoby, gdyby
5
nie uciekli gdzie pieprz rośnie.
Mężczyzna nie zamierzał ich gonić. Zwinnym ruchem schował nóż, podszedł do leżącej dziewczyny i wyciągnął w jej kierunku rękę.
- Nie bój się. Nic ci nie zrobię. Chodź – powiedział tak łagodnie, że dziewczynie ciężko było uwierzyć iż to ta sama osoba, która przed chwilą tak brutalnie połamała dwóch przeciwników.
Chwyciła dłoń - wzdrygnęła się, bo palce obcego były zimne jak sople lodu - i wykrzywiając się z bólu wstała.
- Myślę, że powinniśmy ich posłuchać i rzeczywiście się stąd zabierać – oznajmił z uśmiechem obcy. – Tamci dwaj na pewno tu wrócą i sprowadzą ze sobą więcej strażników. Nie sądzę, żeby łatwo odpuścili wiedźmie, która im uciekła sprzed nosa.
- Wiedźmie? - oburzyła się dziewczyna. – Nie mam nic wspólnego z czarną magią!
- Wiesz, nie każda wiedźma musi się zaraz puszczać z diabłem… - zaczął obcy, lekko zbity z tropu.
- Nie jestem żadną wiedźmą… – stanowczość na jej twarzy ustąpiła nagłemu grymasowi bólu. Mocniej ścisnęła krwawiące ramię. - Jestem szeptuchą.
- Dobrze, niech ci będzie – ustąpił nieznajomy,
6
kłaniając się teatralnie. – Szanowna pani szeptucho. A teraz jeśli pani pozwoli, odejdźmy stąd jak najszybciej, dobrze?
Dziewczyna nie odpowiedziała, zmarszczyła tylko groźnie brwi, ale nie opierała się kiedy obcy pociągnął ją w jedną z bocznych uliczek. Potem skręcili w kolejną i w jeszcze jedną, znikając w wąskim labiryncie przesmyków pomiędzy kamienicami.
- Jesteś stąd? – przybysz spróbował zagaić rozmowę.
Dziewczyna milczała, tylko niepewnie skinęła głową. Spojrzał na jej ramię, którego nie przestawała uciskać - ciekły z niego rozcieńczone deszczem strużki krwi.
- Dobrze, że usunęłaś bełt, ale czy ty przypadkiem nie potrafisz leczyć?
- Nie mogę leczyć siebie! – zbulwersowała się szeptucha.
- Dobra, spokojnie, tak tylko zapytałem! – odparł obcy, z wzrastającą nutą irytacji i dodał pod nosem, ale tak żeby słyszała – Bogowie, typowa czarodziejka. O mało co nie umarła i nie dość, że ją uratowałem to jeszcze ma do mnie pretensje. A może by tak po prostu zostawić ją strażnikom jak jakichś spotkamy...
Nastąpiło kilka wąskich uliczek ciszy.
- Ja... Przepraszam... – odezwała się
7
wcale-nie-wiedźma. – Nie powinnam tak reagować, uratowałeś mnie.
- To nic, tak tylko sobie żartowałem z tymi strażnikami! Nie martw się. Oho, już jesteśmy - stwierdził gdy przystanęli przed karczmą, zajmującą trzy dolne piętra kamienicy. Budynek i okolica były zapuszczone nawet jak na mało wybredne standardy tego miasta.
Dziewczyna skrzywiła się.
- Tam jest mnóstwo ludzi – powiedziała z obawą.
- I niewielu Jagsończyków. To stara, robotnicza dzielnica, nawet straże się tu nie zapuszczają jeśli naprawdę nie muszą. Nie martw się, znam to miejsce. Ale musisz mi coś powiedzieć, muszę wiedzieć na pewno. W razie czego potrafiłabyś mnie uleczyć, tak? Na przykład… No nie wiem… Dajmy na to takie hipotetyczne pchnięcie nożem?
Dziewczyna z niepewnością, ale nie z niepewnością swoich umiejętności, a raczej z niepewnością tego co ten dziwny obcy może mieć na myśli, powoli, potwierdzająco pokiwała głową.
- Fantastycznie! - ucieszył się przybysz i zwinnie wyciągnął swój czarny sztylet. Zanim wiedźma zdążyła zareagować, zamachnął się nożem i wbił go sobie w brzuch aż po samą rękojeść.
Dziewczyna z trudem
8
powstrzymała się od krzyku, a w jej oczach ponownie zawitało paniczne przerażenie.
„To jakiś wariat! Chory człowiek!” - oceniła w myślach.
- Hej, hej, spokojnie... - próbował ją uspokoić, ale jego łamiący się głos słabł, co wcale jej nie pomagało. Nie wyciągając noża usilnie uciskał ranę, która obficie krwawiła. - To nic, na prawdę... Ale musimy się pospieszyć, rób dokładnie co mówię. Złap mnie za ramię, już!
Szeptucha bez słowa chwyciła go pod ramieniem. Czuła, że mężczyzna ledwo stoi. Coś zadrżało, jakby… Cały świat.
Obcy pchnął wejściowe drzwi i ciężko wpadli do środka karczmy, ale coś było nie tak jak powinno, coś było inaczej, albo raczej… Wszystko. Wszystko poza nimi stanęło w miejscu, zatrzymało się w czasie! Ludzie zamrozili się w pół wykonywania czynności, nawet lecący kufel wisiał bezwładnie w powietrzu jak zaczarowany.
„Musi być jakimś czarodziejem” - pomyślała. – „Ale cóż za czary mają aż taką moc?!”
- Szybciej - wyrwał ją z szoku przybysz i wskazał palcem w kierunku schodów. Nie mieli teraz czasu na podziwianie, musieli się dostać na piętro zanim nieznajomy straci
9
przytomność.
Z trudem, ale udało się. Mag rzucił się na drzwi do jednego z pokoi i wpadł z hukiem do pomieszczenia. Z ulgą rozwalił się na podłodze i wyrwał nóż, odrzucając go niezgrabnie w kąt – zastygła na broni krew zaczęła ściekać dopiero po paru sekundach.
Obcy resztkami sił uniósł rękę ku dziewczynie, a ta natychmiast doskoczyła do niego. Strasznie zbladł. Umierał. Splotła ręce na jego ranie i z wielką gorliwością poczęła coś szeptać.
Trzecia, niezauważona jeszcze przez szeptuchę, postać delikatnie zamknęła za nimi drzwi.
Mag mocno zaciągnął się powietrzem, zakasłał, a potem jego oddech ucichł. Zapadł w sen, ale żył.
- Nic mu nie będzie? - odezwała się trzecia postać. Dziewczyna aż podskoczyła.
- Nie martw się - zaśmiał się gromko krasnolud. - Jestem z nim!
Nie przypominał krasnoludów, których widywała na co dzień. Miał krótką, precyzyjnie przystrzyżoną brodę, był ubrany w czarny garnitur, a na głowie miał duży, efektowny cylinder. Był to ubiór na Cesarską, a nie Teriańską modę. Do tego jego ubranie ciasno spinało jego umięśnione ciało, co sprawiało wręcz groteskowe
10
wrażenie.
Nagle spod jego kołnierza wysunęła się chuda, mechaniczna ręka i podsunęła krasnoludowi do ust grube cygaro. Dziewczyna zrozumiała, że to co wzięła za muskulaturę wcale nią nie było. Było skomplikowanym, technomagicznym pancerzem.
„Na duchy lasu, to pewnie łowcy czarownic!” – pomyślała z trwogą i przełknęła ślinę. Ale z drugiej strony… Tamten nieprzytomny uratował jej życie, do tego sam o mało co nie stracił swojego. I najwyraźniej był czarodziejem.
Krasnolud sięgnął do kieszeni - tym razem swoją normalną ręką - i wyciągnął zapalniczkę, podpalając cygaro.
- Jestem Franciszek. Szalenie miło poznać - wyszczerzył zęby. Nie miał w sobie łagodności tego drugiego, wręcz przeciwnie. Jego głos był donośny i zuchwały.
Dziewczyna zakrztusiła się dymem.
- Przeszkadza ci? – zapytał z troską krasnolud, unosząc cygaro.
- Trochę.
- Cóż, w takim razie wyrażam ubolewanie. – Zaciągnął się po raz kolejny i wypuścił w jej kierunku gęstą chmurę. – A teraz powiedz, jak masz na imię?
- Ja... - wybąkała dziewczyna, próbując rozgarnąć dym sprzed twarzy.
- Rozumem. Większość kobiet czuje się
11
przy mnie nieco onieśmielona. Wiem, wiem, też jest ci miło i to zaszczyt dla ciebie. Przez skromność nie zaprzeczę. Na bogów, musimy coś zrobić z twoim ramieniem!
***
Dwaj służący, elegancko ubrane elfy, otworzyły przed gościem wielkie, bogato zdobione drzwi prowadzące do gabinetu wojewody. Za progiem zaczynała się ciemność, rozganiana tylko przez kilka pojedynczych świec rozmieszczonych po przestronnym pomieszczeniu.
Namiestnik województwa Dymnickiego był niemal niespotykanym już krasnoludem węglarnym, do tego całkowicie czystej krwi. Jego niecodzienna rasa niosła ze sobą równie niecodzienne cechy, wliczając w to szalenie wrażliwy wzrok, przez który większość czasu, nawet podczas najpochmurniejszego dnia, musiał spędzać w ciemnych okularach. Ściągał je dopiero kiedy zatopił się w przyjemnym mroku swojego gabinetu.
W każdej chwili mógł ukrytym pod biurkiem guzikiem włączyć standardowe gazowe oświetlenie, ale rzadko z tego korzystał. Ciemność, która mu w żadnym wypadku nie przeszkadzała, innych wpędzała w niepokój, a to zawsze zapewniało trochę łatwiejszą pozycję w dyskusji i nie pozwalało ewentualnym gościom
12
zapomnieć o tym kto tutaj ustala zasady.
Wojewoda uniósł wzrok znad ciężkiego biurka i spojrzał ku nadchodzącej, masywnej, dwu i półmetrowej sylwetce.
- Muszę przyznać, że pana obecność to nie lada zaskoczenie. Jestem zaszczycony – zaczął namiestnik, gładząc swoją rozszczepioną w dwa warkocze brodę.
Sylwetkę olbrzymiego gościa okrywał gruby płaszcz z postawionym kołnierzem, a głowę wieńczył wielki, przetarty melonik.
Rzadko zdarzało się, aby ktoś tak swobodnie wchodził do tego pomieszczenia, ale ten gość nie był typowym przypadkiem. Większość łowców czarownic otwarcie przyznawała, że to ten stary ogr jest najlepszy w owym fachu. Sam Bardvus, nie bez powodu, podzielał tą opinię. Zatrzymał się przed biurkiem namiestnika.
- Chętnie dowiem się co pana do nas sprowadziło – odezwał się ponownie krasnolud, w odpowiedzi na przeciągające się milczenie.
- Uciekła wam wiedźma – odparł Bardvus, głosem chrapliwym jakby jego przełyk był wykuty z kamienia.
Namiestnik przyjrzał mu się uważniej.
- To prawda – rzekł. – Wysłaliśmy już po Czerwone Kaptury, powinny pojawić się rano. I to jest powodem pana wizyty?
13
– zdziwił się.
– Ta wiedźma do rana opuści miasto. A w Puszczy będzie dużo trudniej ją odnaleźć – wyjaśnił łowca. - Akurat byłem niedaleko, odebrałem wasz komunikat i pomyślałem, że może zdążę zareagować zanim uciekinierzy znowu wam się wymkną.
Krasnolud nachylił się nad biurkiem i złożył ręce w piramidkę.
- To ciekawe – stwierdził, z lekkim chichotem. – W komunikacie nie było nic wspomniane o tym, że ktoś jej pomógł. Pan jednak mówi o „uciekinierach”.
- Tak – ogr nie zamierzał wyjaśniać więcej niż musiał. Tak długo jak Cesarstwo nie wchodziło mu w drogę, miał do niego obojętny stosunek, ale nie znaczyło to, że w jakikolwiek sposób chciałby, aby jego relacje z Jagsończykami się zawęziły. Wręcz przeciwnie, ego większości Cesarskich sług zdecydowanie przewyższało ich kompetencje, a Bardvus gardził zarówno ignorancją, jak i arogancją – o ile nie była poparta umiejętnościami. Tak samo jak gardził wszelkimi innymi przejawami słabości.
- A czy mogę spytać co przed odebraniem naszego komunikatu sprowadziło pana do tej okolicy? – nie ustępował wojewoda. - Co sprawiło, że „akurat był
14
pan niedaleko”.
- Moje sprawy to moje sprawy - odparł szorstko Bardvus.
Namiestnik westchnął i oparł się o fotel.
- Wie pan czemu zdecydowałem się osiedlić akurat przy Darchówku? – zapytał krasnolud, gładząc się po brodzie. – Są przecież w tym województwie miejsca, które lepiej nadawałyby na siedzibę wojewody, ot choćby Karcirz czy Dymnik.
- Pana sprawy to pana sprawy.
Krasnolud nie przejął się komentarzem i kontynuował
- To niepozorne miasto, a ściślej tartaki w około, stocznia i jeszcze kilka spraw, o których nie mogę wspominać mają strategiczne znaczenie dla Cesarstwa, wolałem mieć je na oku osobiście. Dlatego też wolałbym wiedzieć co najsławniejszy łowca czarownic na kontynencie „akurat robił w tej okolicy”. A jako, że pan również jest poddanym Cesarza, wydaje mi się, że takie pytanie leży w moich kompetencjach, jako bezpośredniego wykonawcy cesarskiej woli. Nie sądzi pan?
Ogr ściągnął melonik i nachylił się ku namiestnikowi, tak że jego potworna głowa znalazła się tuż nad biurkiem i przed samym nosem wojewody. Oklapłym, szarym wąsom towarzyszyły pojedyncze włoski na łysej, poharatanej głowie.
15
Zamiast prawej części czoła miał metalową płytę, a na lewej miał paskudną, szytą bliznę, chowającą się dopiero gdzieś z tyłu czaszki. Jedno oko należało do niego, a drugie było technomagiczną protezą, która poruszała się zdecydowanie szybciej niż normalna gałka. Do tego nawet na sekundę się nie zatrzymywała.
Namiestnik nawet nie drgnął, czym wzbudził w Bardvusie pewien szacunek - oczywiście łowca nie zamierzał tego zdradzać.
„Może plotki o tym krasnoludzie nie kłamały” – pomyślał ogr. Wiele słyszał o namiestniku województwa Dymnickiego, jego błyskotliwa i szybka kariera zaczęła się od zwykłego szeregowego żołnierza na froncie południowym. Krasnolud nie tylko przeżył, nie tylko wsławił się swoim geniuszem, ale był w stanie awansować z samego dołu aż do tej pozycji. Bardvus dobrze wiedział, że opowieści na temat cesarskich urzędników nader często bywały przesadzone, ale może w tym przypadku były czymś więcej niż tylko precyzyjnie spreparowaną propagandą. Postanowił odpowiedzieć na pytanie.
- Wpadłem na Jego trop i śledzę Go od tygodnia. Ślady doprowadziły mnie prosto pod wasz mur.
Wojewoda
16
zatrzymał wzrok na jednym z obrazów wiszących za kurtyną ciemności i głęboko się nad czymś zastanowił.
- I doszedł pan do wniosku, że to On pomógł naszej wiedźmie uciec, dobrze rozumiem?
- To układa się w pewną całość – przyznał Bardvus. Nastała krótka pauza.
- Myśli pan, że zdoła pan go złapać?
- Nie ma wątpliwości. – Bardvus nie musiał się nawet zastanawiać.
Ponownie nastąpiła chwila ciszy.
- Z przyjemnością dostarczymy panu wszelkiej pomocy – powiedział w końcu wojewoda. – Nie spodziewam się, że to pana zainteresuje, ale dotarł do nas transport zasobów antymagicznych prosto z Serca Cesarstwa. To najlepsze prototypy jakie wyprodukowano. Oczywiście nie umywają się do pańskiego wyposażenia jednak pomyślałem, że mimo to wspomnę o tym, bo może zechce pan chociaż zerknąć.
Ten przebiegły krasnolud miał rację, ogra nie interesowała cesarska antymagia. Co prawda rozwijano ją w szalonym tempie, ale robiono to dopiero od kilku lat i zupełnie od podstaw, odrzucając wszystkie dary przeszłości, które niestety, ale jednak były oparte na czarach. Produkty cesarskich inżynierów i chemików nie mogły się
17
równać ze starożytną wiedzą, doskonaloną na przestrzeni tysiącleci. Wiedzą, którą Bardvus w sekrecie gromadził... I jakimś cudem wojewoda wydawał się wiedzieć tym o fakcie - mimo że Bardvus nigdy nie dzielił się z nikim swoimi tajemnicami.
- Nie zaszkodzi spojrzeć – odpowiedział Bardvus, skrzętnie ukrywając zaskoczenie.
- Oczywiście – wojewoda nacisnął jeden z guzików ukrytych pod biurkiem i nachylił się. – Panie Weis, niebawem pojawi się u pana łowca czarownic, który z nami współpracuje. Proszę mu udostępnić cały ładunek jaki przybył do nas dzisiaj rano z Serca.
- Wasza ekscelencjo – odezwało się biurko zniekształconym i przerywanym głosem – na pewno ma pan na myśli dzisiejszą dostawę? Przecież to tajny ład…
- Tak, na pewno. Do tego proszę mu udzielić wszelkiej pomocy o jaką poprosi. A teraz, panie Weis, jeśli pan pozwoli, nie będę panu już dłużej przeszkadzał.
- Tak jes...
Namiestnik ponownie nacisnął guzik, ucinając rozmowę.
- Skoro już rozmawiamy szczerze – zwrócił się do ogra – proszę mi powiedzieć, jest pan w stanie dostarczyć nam tą wiedźmę żywą?
- Istnieje taka szansa – odparł
18
Bardvus. – Ale jeśli chodzi o tego maga, z nim może być trudniej. Czy w razie czego…
- Tak, jeśli zajdzie taka potrzeba. Albo raczej, jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja. Proszę go zlikwidować.
- W takim razie – łowca nałożył swój melonik i poprawił płaszcz – proszę mi pokazać gdzie ich widziano po raz ostatni.
***
- Kim tak właściwie jesteście? – odważyła się w końcu zapytać młoda wiedźma, przerywając niezręczną ciszę. Kończyła bandażować swoje ramię.
Mag - niedoszły samobójca nie zwrócił na pytanie najmniejszej uwagi. siedział na łóżku, opatulony gorącym ręcznikiem i opadał bezsilnie nad kubkiem z herbatą. Oddychał ciężko.
- Mnie już znasz – zagrzmiał radośnie Franciszek, przerywając na moment czyszczenie swojej rozłożonej na łóżku zbroi. Przez ostatnie pół godziny nic innego wydawało się dla niego nie istnieć. - Ten drugi, brzydszy, to Mike. Nazywają go masą różnych śmiesznych imion, w zależności od miejsca. A on sam chce, żeby wołać do niego Mikaelus. Mówiłem mu, że to tandetne, ale się uparł... A ty? Kim tak właściwie jesteś, wiedźmo?
- Nie jestem wiedźmą! -
19
sprzeciwiła się dziewczyna. – Mam na imię Gata i jestem szeptuchą. A przynajmniej miałam być.
- Uuu... Miałaś? A co takiego się stało? – teatralnie zasmucił się krasnolud.
Gata zawahała się.
- Moja nauczycielka… Jagsończycy… - W kącikach jej błękitnych oczu zebrały się łzy.
Mikaelus z wysiłkiem odstawił kubek i odwrócił się do pozostałej dwójki. Bladość spowodowana wyczerpaniem sprawiała, że labirynt płytkich zmarszczek na jego twarzy był dużo wyraźniejszy niż wcześniej. Były dziwne, jakby nienaturalne. Mimo ich, ciemnowłosy czarodziej nie wydawał się być jeszcze bardzo stary. Gata czuła, że ma może ze dwadzieścia kilka lat, maksymalnie trzydzieści i te zmarszczki jakoś zupełnie do tego nie pasowały. Krasnolud, w przeliczeniu na krasnoludzkie lata, wydawał się być wiekowo podobny.
- My... – zaczął ten blady, ledwo słyszalnym głosem.
- Dobra, dobra! Mike, siedź tam cicho! - uciszył go jego towarzysz. - My... Yyy... Tego - szukał słów - ogólnie to pomagamy czarodziejom. Odszukujemy ich i zabieramy w bezpieczne miejsce. Przepraszam, naprawdę ci współczuję, dziewczyno. Ale nie martw się, teraz już
20
będzie dobrze!
Coś drgnęło wewnątrz Gaty. Uciekała już tak długo, do tego po śmierci swojej nauczycielki została całkiem sama. Nadal oczywiście była przestraszona i niepewna, ale pierwszy raz od dawna poczuła ulgę. Może nawet… Zalążek nadziei. Wytarła oczy.
- Jesienna Wiedźma – odezwał się ćwierć-głosem Mikaelus. – Tak nazywano twoją mistrzynię, prawda? Zapewne też nie była wiedźmą tylko szeptuchą –szybko sprostował.
Dziewczyna jednak nie wyglądała jakby znowu miała zaprzeczać. Tylko się smutno uśmiechnęła.
- Tak – przytaknęła, pociągając nosem. - Ty też jesteś czarodziejem? - skierowała się do Franciszka.
Ten spojrzał milcząco na Mikego, tamten zrewanżował się tym samym. Odpowiedzieli jednocześnie
- Tak - wyrwał się Mikaelus.
- Nie - rzucił równie szybko Franciszek.
Dziewczyna nie wiedział co myśleć.
- Franz jest technomagiem – przemówił Mike, robiąc krótkie przerwy po każdym wyrazie, aby zaczerpnąć powietrza. - Nie używa magii tak jak ty czy ja. Używa różnych magicznych artefaktów, kryształów i mechanizmów, aby łączyć je z techniką i tworzyć różne... Powiedzmy
21
na-w-pół-magiczne rzeczy. Ciężko powiedzieć czy jest to już magia czy jednak nie.
- Oczywiście, że nie jest! – oznajmił dumnie krasnolud. – To nauka! Jestem naukowcem, a nie żadnym, tfu, magikiem.
Mike udał zdziwienie:
– A to ciekawe, bo jakoś przy Kiell wykazywałeś dla magii dużo większą aprobatę.
Wyraz twarzy Franciszka zmienił się, jakby odpłynął z niej cały rezon.
- Zamknij jadaczkę – wycedził.
Mike nie przerywał
- A kiedy nie była zbytnio zainteresowana twoimi wynalazkami zacząłeś nawet grzebać w magicznych zwojach żeby tylk…
- To wcale nie było tak! – warknął Franz – Tylko jej pomagałem.
Mike głośno się roześmiał. Po chwili złapał się boleśnie za brzuch, ale mimo to uśmiech nie zniknął z jego bladej twarzy.
- Naturalnie - parsknął, powstrzymując kolejny wybuch śmiechu. – Akurat jej…
Dziewczyna obserwowała ich przekomarzanki w milczeniu, była zmieszana i zażenowana. Mike zaś nabierał kolorów, skutki zarówno dźgnięcia jak i szeptanych czarów wydawały się zelżeć. Wymiana zdań trwała jeszcze krótką chwilę.
- Nie zdziwię się jak byś próbował sięgnąć po tytuł, jeśli tylko
22
Kiell wyrazi takie życzenie – powiedział Mikaelus. – Mogę ci nawet jakiś wymyślić, może na przykład… Mechaniczny Romeo? Brzmi fajnie!
- Już wolę nie mieć tytułu niż taki podobny do twojego - burknął krasnolud. – To nawet nie jest tytuł tylko jakieś stare imię! Dziękuję, sam sobie wymyślę!
- Jak sobie życzysz. Dobra, moja droga, plan jest taki – Mike zwrócił się do Gaty - spędzimy tu noc.
- Nic sobie nie wyobrażaj – dodał krasnolud.
- Prześpimy się trochę i jeszcze przed świtem ruszymy do lasu. Stamtąd zabierzemy cię w bezpieczne miejsce.
- Ale... Ale... Ja nie mogę - wyjąkała szeptucha, jakby wbrew swej woli.
Mężczyźni popatrzyli na siebie ze zdziwieniem.
- Wybacz, chyba nie dosłyszałem – odezwał się Franciszek.
- Ja nie mogę wyjechać! – powtórzyła, bardziej stanowczo, Gata. – Mieszkańcy, oni nie mają nawet podstawowej opieki medycznej. Poza tym Puszcza… Tu jest Puszcza. Ja nie mogę jej zostawić.
- Dziewczyno... – Franz wyraźnie powstrzymywał wzburzenie. – Twoje leśne bóstwa, czy w cokolwiek tam sobie nie wierzysz, pomogą ci nie bardziej niż tutejsza ludność. Swoją drogą, ciekawe jak
23
gwardia dowiedziała się o tym gdzie przebywasz, nie zastanawiałaś się nad tym? Albo nie, wiem - zapytajmy tej twojej nauczycielki co o tym myśli! Może ona przekona nas do tego, że powinnaś zostać. Może przekona nas, że w razie czego ludność, wdzięczna za waszą pomoc, ochroni was przed ręką Cesarza. Albo że z lasu wyskoczy jakiś bies żeby was uratować, a potem fauny przybędą na drzewcach i zaleją wodą to plugawe miasto. Czekaj, musisz mi przypomnieć, gdzie jest teraz ta twoja Jesienna Wiedźma?
Gata zacisnęła usta.
- Nie żyje – wymamrotała.
- Tu nawet nie chodzi o same polowania na magów – odezwał się Mike łagodniejszym tonem. - Jesteś prawdziwą wiedźmą, przepraszam, czarodziejką. Ostatnią w tej okolicy, a kto wie ile was zostało na świecie, pomyśl o tym. Naprawdę cię rozumiem, ale z nami będziesz mogła dużo lepiej wykorzystać swoje zdolności. Będziesz mogła pomagać jeszcze bardziej, a przede wszystkim dłużej!
- Ja... – dziewczyna wahała się - Ja...
- Dziewczyno – warknął Franciszek, tracąc powoli cierpliwość – chyba zapominasz o tym, że i tak możemy cię zabrać siłą!
- Nikogo nie będziemy zabierać
24
siłą – szybko wtrącił się Mike, próbując załagodzić sytuację.
- Skoro tak mówisz – zgodził się krasnolud, niezbyt przekonująco.
- Ja… Sama nie wiem – nadal wahała się Gata. - A skąd mam wiedzieć, że nie zrobicie mi krzywdy?
- To zależy jak długo będziesz się jeszcze zastanawiać. – Franz wzruszył ramionami.
- Franz! – szybko zareagował Mikaelus.
- Na bogów, no dobrze – zamarudził krasnolud. – Masz moje słowo. Jeśli tak bardzo ci się tu podoba, w każdej chwili będziesz mogła tu wrócić.
Mikaelus położył rękę na ramieniu Franza.
- Ma wiele wad – powiedział - ale chyba największą jest jego durny honor. Jeśli dał ci słowo, nie zrobi inaczej! A ja również daję ci moje.
- Choć nie jest warte grama kłaków – dodał Franz, zrzucając rękę przyjaciela.
- No wiesz, to mnie dotknęło – obruszył się z przesadą Mike i zwrócił do szeptuchy. – To jak będzie?
- Dobrze – postanowiła. – W takim razie, zgadzam się.
Franciszek parsknął.
- W takim razie masz szczęście, że nas spotkałaś – powiedział - bo jeśli takie zapewnienie ci wystarczy to długo byś nie uciekała przed
25
Cesarstwem.
***
- To było tam - powiedział gwardzista, wskazując palcem na brukowaną ulicę. Głośno przełknął ślinę.
Bardvus rzucił mu pełne pogardy spojrzenie, a potem podszedł do wskazanego miejsca i przyklęknął na kolanie. Pogładził mokry bruk.
- To tu ich napadł – dorzucił drżącym głosem inny strażnik.
- Możecie iść – rzucił niedbale Bardvus, skupiając się na kocich łbach.
Gwardzistom nie trzeba było powtarzać dwa razy, niektóre z opowieści krążących o Bardvusie były naprawdę paskudne.
Łowca czarownic wyciągnął zza pasa przezroczysty kryształ i położył na ziemi. Po kilku sekundach artefakt rozbłysnął kaskadą najróżniejszych kolorów, ale ustabilizował się na brunatnoczerwonym. Wyraźnie i tylko na tym jednym kolorze, bardzo rzadko zdarzała się taka dokładność.
- Hmm... – mruknął z zainteresowaniem Bardvus. – „Magia krwi. Nie ma nawet śladu żadnego z podstawowych elementów, tylko i wyłącznie magia krwi... To dużo wyjaśnia.”
Podniósł kryształ, który energicznie drgał. Wskazywał mu drogę.
***
Ktoś zapukał do drzwi i cała trójka wstrzymała oddech.
- No już, chowajcie się! -
26
polecił Franz, wskazując na szafę.
- Otwierać! - ryknął autorytarny głos.
- Yyyy... Chwileczkę... Muszę się ubrać! – Krasnolud użył pierwszego pomysłu jaki mu przyszedł do głowy, Mikaelus spojrzał na niego z rozczarowaniem. Franciszek w odpowiedzi i bez ceregieli wepchnął maga i wiedźmę do szafy. Pukanie nasilało się.
- Już, już! - zachichotał niewinnie Franz, starając się podkreślić swój od dawna nieużywany akcent.
Fortunnie, nie musiał udawać. Naprawdę pochodził z samego rdzenia Cesarstwa, co już nieraz okazywało się przydatne. Rodowici Jagsończycy osadzeni na okupowanych terenach Terii stanowili wyższą, uprzywilejowaną klasę i Cesarska Gwardia obchodziła się z nimi dużo łagodniej – nie to co z Teriańskim robactwem. Jeśli tylko Franz będzie wystarczająco przekonujący, powinno mu się udać zbyć strażników.
- Bogowie lasu... - zamarudziła połowa szafy głosem młodej wiedźmy. – Zabierz tą nogę!
- Przepraszam… – odpowiedziała druga połówka.
Franz otworzył drzwi.
- W czym mogę pomóc? – spytał uprzejmym tonem.
Po drugiej stronie stało kilku gwardzistów, wyraźnie zbitych z tropu spotkaniem
27
Jagsończyka w takim miejscu, do tego tak elegancko ubranego krasnoluda.
- Yyy... Proszę się odsunąć, chcemy przeszukać to pomieszczenie! – otrząsnął się jeden z nich, ale wahanie w jego głosie dało Franzowi do zrozumienia, że ma pole do manewru.
- Panowie… Ja tu mam bałagan. Naprawdę będziecie mi zaglądać do pokoju? niczego nie ukrywam, daję słowo! Chyba nie wyglądam jakbym mógł mieć coś wspólnego z tutejszymi, tfu, karaluchami! Na miłość Cesarza, naprawdę tak myślicie?
- Przykro mi, musimy sprawdzić - upierał się drugi ze strażników, trochę bardziej stanowczy, ale nadal nie do końca przekonany.
„Amatorzy” – pomyślał Franz.
- No dobra... Jak musicie - wymarudził i szeroko otworzył drzwi, stojąc przy tym tak, że całym ciałem barykadował przejście.
Strażnicy niemrawo próbowali się przecisnąć obok. Nieskutecznie.
„Durne świeżaki” - pomyślał krasnolud.
- Proszę się przesunąć! - w końcu jeden z nich odważył się na bardziej zdecydowany ton.
- Panowie... Panowie... Naprawdę nie widzicie stąd?
Strażnicy zaczęli się naradzać. Nie wiadomo co tu robił Jagsończyk, ale skoro pojawił się w takim
28
miejscu to niewątpliwie po to, aby jego interesy pozostały tajemnicą. Ujawnienie tej tajemnicy mogło ich narazić na nieprzyjemności i nie byli przekonani czy ich pensja jest warta takiego ryzyka.
- No... W sumie... Nie wygląda jakby coś tam chował...
- No... Chyba nie.
- W końcu to Jagsończyk. Może nie traćmy czasu i chodźmy sprawdzić pozostałe pokoje. Zawsze możemy tu wrócić.
- No... Chyba możemy...
Franciszek odetchnął. Z szafy również uleciało napięcie, ale po chwili, ku zdziwieniu wszystkich - szafa kichnęła.
- Co to było?! – zareagował strażnik.
- Co takiego? – zdziwił się Franz.
- To ta szafa! - zauważył drugi.
- Ahh nie... Musiało się panom wydawać!
- Ja też to słyszałem! - dołączył trzeci.
- Panowie, panowie, uspokójmy się! Przecież to zwykła szafa, Szafy nie kichają. Coś musiało…
- Proszę się odsunąć!
- Ależ oczywiście - Franz jeszcze bardziej zaparł się w drzwiach.
Strażnicy bezpardonowo przepchnęli go i wtargnęli do pokoju. Franz wywrócił marudnie oczami i zamknął za nimi drzwi.
- Jak tam sobie chcecie... - wymamrotał i uniósł przed siebie ręce. Z jego rękawów, szybciej niż
29
mrugnięcie, wysunęły się mechaniczne szyny i podały mu dwa szklane kryształy. Technomag rzucił je pomiędzy gwardzistów i odwrócił głowę. Granaty eksplodowały tysiącem szklanych odłamków i zielonymi błyskawicami, które oplotły strażników jak macki, po czym zniknęły równie szybko jak się pojawiły.
Mike i Gata słysząc zamieszanie wyskoczyli z szafy, ale natrafili już tylko na nieruchome ciała.
- Nie żyją? – przestraszyła się dziewczyna.
- Gdzie tam, stracili tylko przytomność – odpowiedział niedbale Franz, majstrując przy swoich rękawach. Spojrzał gniewnie na Mikego - Wiesz jak trudno było je złapać?! Do tego jeszcze zamknąć w tak miękkim szkle! I cała praca poszła się...
- Dobrze się spisałeś! – odparł czarodziej. - Nie martw się, jak wrócimy pomogę ci złapać jeszcze kilka takich.
- Nie kilka... - Krasnolud wystawił groźnie palec. - Dużo!
- Dobrze, niech będzie... Złapiemy ich dużo. A teraz – Mike zwrócił się do Gaty - następuje mała zmiana planów. Zabieramy się stąd trochę szybciej niż planowaliśmy.
- Trochę szybciej to znaczy kiedy? – zapytała wiedźma i spojrzała za okno. Na zewnątrz
30
powoli ciemniało, nadchodziła noc, a z nocą nadchodziła przecież godzina policyjna.
- To znaczy teraz - wyjaśnił Franz.
***
Mur był wysoki na ponad sto pięćdziesiąt metrów i szczelnie owijał miasto dookoła, oddzielając je od starożytnego lasu. Mimo jego wysokości, drzewa i tak gdzieniegdzie dosięgały do połowy owej bariery, a gałęzie wyciągały się jeszcze wyżej, strasząc, że kiedyś dotrą do szczytu. W praktyce, można było się tego obawiać – Pradawna Puszcza była niegdyś przesiąknięta magią przez co dochodziło do najróżniejszych incydentów. Ale teraz magia lasu osłabła, a byli i tacy, którzy twierdzili, że całkiem wygasła. Bardvus wiedział, że byli w błędzie. Magia tego pradawnego miejsca nie zniknęła. Osłabła, choć bliższe prawdy byłoby określenie, że zapadła w sen. A wszystko co zapada w sen, może się kiedyś obudzić.
Brama miejska otworzyła się, odsłaniając mroczną czeluść Puszczy. Jeszcze kilka lat temu stary ogr nie odważyłby się oddalać od znanych sobie szlaków, a już na pewno nie zapuszczałby się w głąb lasu w nocy, ale teraz - przekręcił dwie śruby przy grzbiecie swojego golemicznego
31
konia i ruszył przed siebie.
Po kilku minutach natrafił na pierwsze, poukładane przy drodze bale drewna. Musiały pochodzić z rozwiniętego kompleksu tutejszych zegewerków. Jagsończycy stawiali nowe tartaki jeden za drugim. Rozbudowywali swoją sieć, na podobieństwo raka wpuszczonego do wnętrza wspaniałej, starej Puszczy, bezlitośnie wyżerającego ją od środka. Raka, który prędzej czy później mógł spełnić rolę budzika. Łowca miał tylko nadzieję, że będzie wtedy gdzieś niedaleko, aby móc popatrzeć.
***
Krasnolud i człowiek nie mieli ze sobą nic poza kilkoma niedużymi przedmiotami, które mogli schować pod swoimi długimi płaszczami. Byli gotowi do drogi właściwie od razu.
Nie chcieli zdradzić Gacie dokąd dokładnie zmierzają, właściwie nie chcieli odpowiedzieć na żadne konkretniejsze pytanie jakie dziewczyna im zadała. Kim dokładnie są, jak się tu znaleźli, jaki jest plan, co z nią będzie dalej, wszystkie zbywali, zmieniając temat na jakiś bardziej trywialny.
Szeptucha nie naciskała. Co prawda nie ufała im do końca, ale przecież ten czarodziej już raz ją uratował i jeśli to miało ją uwolnić od łowców Cesarstwa –
32
ta dwójka mogła się do niej nawet w ogóle nie odzywać. Dziewczyna wiedziała jedynie, że kierują się do Puszczy i sama ta myśl wzbudziła w jej brzuchu przyjemne ciepło. Tak dawno tam nie była...
Kiedy zniknęli jej rodzice, dziesięcioletnia Gata wylądowała na ulicy. Włóczyła się od bramy do bramy, od zaułka do zaułka aż pewnego razu, samotna, głodna i wyczerpana natrafiła na mały podkop pod murem. Pamiętała straszne opowieści o potworach żyjących w Puszczy, ale po drugiej stronie muru było coś co ją wołało. Tak przynajmniej się jej wtedy wydawało, choć teraz brzmiało to dość niewiarygodnie. Przeszła przez dziurę i podążyła w głąb lasu.
Następnym wspomnieniem było już to, że obudziła się pod drzewem, otoczona przez ciemność, a raczej – obudziła ją uśmiechnięta staruszka. Przyszła nauczycielka Gaty zabrała ją do swojej chatki przyklejonej do olbrzymiego drzewa. Starą szeptuchę co dzień odwiedzały leśne zwierzęta, przynosząc jedzenie i inne niezbędne przedmioty. Ale z czasem przychodziły coraz rzadziej, aż w końcu całkiem przestały się pojawiać. Za to coraz częściej pojawiali się w okolicy strażnicy,
33
drwale i masa innych, głośnych ludzi. Wraz z nauczycielką musiały opuścić las i przenieść się do miasta, polegając na gościnie ludzi, którym ofiarowywały swoją pomoc…
Ledwie wyszła przez drzwi karczmy, Franciszek wciągnął ją i Mikego w ciemną uliczkę obok. Następnie krasnolud ostrożnie wychylił się zza rogu.
- Jest ich więcej niż się spodziewałem – zauważył Mikaelus.
- Rzeczywiście – zgodził się Franz. Na końcu każdej ulicy spacerowali gwardziści. - Zapewne jakiś bezmyślny mag narobił więcej hałasu niż musiał. – Krasnolud udał zastanowienie. – Doprawdy, nie mam pojęcia kto to mógł być, ale musiał się postarać skoro wysłali straże nawet tutaj!
Mike wzruszył ramionami.
- Założę się, że poszłoby ci lepiej, ale musiałbyś najpierw łaskaw… - urwał, wsłuchując się w dudnienie dobiegające z jednej z dalszych ulic. Wyłonił się stamtąd wysoki na pięć pięter, golemiczny pająk z wielkimi reflektorami zamiast oczu. Na grzbiecie miał platformę, na której stało dwóch strażników sterujących maszyną.
- Wybornie! – skomentował krasnolud. – Co jest Mike, nie rzucasz się bezmyślnie do walki? To
34
do ciebie niepodobne. No śmiało!
Mikaelus zignorował złośliwość.
- Są tylko dwie możliwości – powiedział rzeczowo. - Albo zejdziemy do kanałów i to nimi opuścimy miasto, albo będziemy się poruszać po dachach. – Spojrzał do góry. – Nigdy nie stawiali tam straży i nie wygląda jakby wzbili jakieś maszyny w powietrze.
Franz również uniósł wzrok.
- To osiem pięter, dasz radę? – zapytał.
Mike parsknął i bez słowa rzucił sztyletem w górę, pojawiając się kilka pięter wyżej. Powtórzył to kilkukrotnie aż w końcu znalazł się na dachu. Nie zdążył jeszcze odetchnąć kiedy obok pojawił się Franz z Gatą, oboje wciągnięci przez technomagiczny harpun krasnoluda.
- Bułka z masłem! – rzucił Franciszek i dostrzegając lekką zadyszkę u przyjaciela dodał z udawaną troskliwością – Ojej. Może chcesz odpocząć? Szkoda byłoby gdybyś nas spowalniał.
Czarodziej nie chciał teraz marnować czasu na zaczepki Franza i rozejrzał się w poszukiwaniu najlepszej trasy. Na dachach rzeczywiście nie było straży, a jedynymi maszynami w powietrzu były z rzadka kursujące sterowce.
Mijali kolejne ulice, przeskakując pomiędzy
35
budynkami – dachówki były diabelnie śliskie, ale powoli zbliżali się do betonowego muru okalającego miasto. Nagle Gata zatrzymała się. Franciszek widząc to, uczynił podobnie.
- Wszystko w porządku? – zapytał.
- To ćmok! – Szeptucha z trudem powstrzymała okrzyk ekscytacji. – Prawdziwy ćmok!
- Na bogów, przecież one wyginęły. – Franz przystanął obok niej i z zaciekawieniem wpatrzył się w ciemny, owłosiony kształt przyczepiony do komina.
Stwór zignorował ich, zakrywając swoje włochate cielsko wielkimi, czarnymi skrzydłami i kontynuował sen.
- Jak widać nie do końca - dołączył Mikaelus. – Słyszałem, że niektóre magiczne istoty z Puszczy zmieniły środowisko na miejskie, ale na bogów, nie spodziewałbym się czegoś takiego. Nie widziano ich od lat… Ten tutaj nie wygląda na agresywnego, zostawmy go.
Pobiegli dalej.
- To dziwne, przecież ćmoki to były szalenie upierdliwe bestie! – podjął krasnolud, nie zatrzymując się. - A ten był jakiś taki... Niewyraźny... Nawet na nas nie ryknął!
- Ten ćmok, prawie nie wyczułem u niego żadnej magicznej aury... – odpowiedział Mike z nutą smutnej akceptacji – Takie
36
magiczne stworzenia z Puszczy w miastach posiadają jedynie ułamek swojej dawnej mocy. Większość zdycha w przeciągu kilku dni, raczej rzadko udaje się jakiemuś zaaklimatyzować. Świat się zmienia i nawet najstraszniejsze dawne potwory muszą się albo dostosować albo zniknąć.
- A w ich miejsce pojawią się nowe! – Franz zaśmiał się i dodał z obrzydzeniem - odpowiednie temu jak świat wygląda teraz. – Kątem oka spojrzał w dół, na przechadzających się ulicą strażników. Mikaelus musiał to dostrzec
- „Nowe potwory”? - powtórzył mag. - Ładne określenie, ale chyba jednak wolę te starsze. Nawet ćmoki.
Krasnolud wyciągnął przed siebie palec, wskazując na mur.
- Patrzcie! Jeszcze tylko parę kilometrów.
Zatrzymali się na ostatniej kamienicy w rzędzie. Mur ciągnął się wysoko ponad miejską zabudowę, ale na wysokości ich wzroku znajdowała się jedna z wykutych w ścianie ścieżek, które gwardziści wykorzystywali do patroli. W tej chwili nie dostrzegali na niej żadnego strażnik, ale w regularnych odstępach w ścianie znajdowały się okna, które oznaczały stanowiska wartownicze. W jednym z najbliższych paliło się
37
światło.
Mike zbliżył się do krawędzi dachu.
- Do muru mamy jakieś dwadzieścia metrów – powiedział i przytrzymując się jednego z licznych kominów spojrzał w dół. - A w dół jest jakieś sześć, może siedem pięter. Na dole poruszają się strażnicy z psami, ale niewiele więcej widać w tej ciemności.
- Do licha... Nie wierzę. – Franz przystanął obok i nerwowo jeździł wzrokiem od jednej wartowni do drugiej.
- O co chodzi? - zapytał Mike.
- Widzisz te pręciki, te wystające nad oknami wartowni? Jeśli dobrze mi się wydaje, to czujniki ruchu.
- To znaczy? - czarodziej nie zrozumiał.
- To taki nowy wynalazek. Działa jak wykrywanie aur, ale wyczuwa ruch. Bezdotykowo.
- Bezdotykowo?
- Tak, to zupełnie nowa technologia. Do tego właściwie nie ma w niej magii, tylko technika i trochę krystalografii. Pracowałem przy tym projekcie, ale nie spodziewałbym się, że wprowadzą go do użytku tak szybko, do tego w tak odległym miejscu. Muszą na razie tylko testować ten system. Jeśli ktoś lub coś poruszy się w odległości kilkunastu metrów, czujnik wysyła sygnał do kryształów, które – jak mniemam - muszą być poustawiane w
38
wartowniach. Innymi słowy, będą wiedzieć, że uciekamy.
- I co to za problem? – zdziwił się Mike. - Nie dogonią nas, zwłaszcza w lesie.
- Mike, ci strażnicy na dole, a raczej ich zwierzęta, nie poruszają się jak żywe. Wydaje mi się, że to golemy, zapewne też jakieś nowe prototypy. Jeśli rzeczywiście testują tutaj sprzęt, to strażnicy zarówno pod murem jak i na nim będę mieli w zanadrzu jakieś niemiłe niespodzianki, których nie daliby byle komu. To nie są amatorzy, z którymi walczyłeś w mieście, musimy uniknąć wykrycia za wszelką cenę.
Mike wpatrywał się w mur.
- W takim razie co proponujesz? – zapytał.
- Te wartownie muszą mieć też okna, które wychodzą na drugą stronę muru. Korony drzew powinny być mniej więcej na naszej wysokości i przy odrobinie szczęścia nikt nas nie zauważy. To najlepsza droga ucieczki jaką mamy.
- Wyczuwam, że to nie wszystko. Gdzie jest haczyk?
- To zależy. – Krasnolud podrapał się pod brodą i przyjrzał uważniej betonowej ścianie. – W najgorszym wypadku najpierw musimy zlokalizować jakieś centrum zarządzania lub maszynownie, która zasila cały ten system czujników.
- Do
39
diabła, to zajmie nam za dużo czasu. Zdążą ściągnąć tu Czerwone Kaptury.
- Tak, ale chyba nie jest aż tak źle. Myślę, że nie mogą rozciągać jednego, jednolitego pola nasłuchowego nad całym murem, potrzebowaliby do tego mnóstwo zasilania i nie widzę tu nic co by wskazywało na takie rozwiązanie. Prawdopodobnie – podkreślam, to tylko hipoteza! - po prostu roztaczają nowe, mniejsze, pola wokoło każdej wartowni. I one wszystkie razem tak jakby tworzą jedno wielkie pole. To znaczy, każda wartownia odbiera sygnały o ruchu tylko z niewielkiego fragmentu dookoła niej i w razie czego ewentualny operator przesyła informacje dalej, wzdłuż całego muru, ja bym to właśnie tak rozwiązał. Poza tym, takie czujniki ruchu reagują dopiero po kilku sekundach, co daje nam pole do działania. A przynajmniej kiedyś tak reagowały…
- To chyba i tak najlepsza szansa jaką będziemy mieć. – Mikaelus westchnął ciężko. - Czyli muszę się tam dostać i wyeliminować operatora zanim wykryją mnie czujniki, tak?
- Dokładnie. Najlepiej jak zdążysz od razu dezaktywować czujniki i zasilanie. Kto wie czy nie podłączyli do nich jakiegoś alarmu.
- I ile mam
40
czasu jak już się tam znajdę?
- Hmm… Myślę, że nie powinno być tak źle. Jakieś dziesięć sekund. Może pięć.
- Cudownie… - Mike wyciągnął swój sztylet. – W razie czego po prostu uciekajcie.
***
Mike zmaterializował się tuż po tym jak jego sztylet przeleciał przez otwarte okno wartowni. Jeszcze w powietrzu rozejrzał się po pomieszczeniu i cicho jak kot opadł na podłogę. Gwardzista drzemał przy biurku, był sam. Nie miał szans zobaczyć czarodzieja. Ten szybko doskoczył do niego i założył mu duszenie, jednocześnie zasłaniając usta. Pociągnął ofiarę do tyłu, wywracając przy tym krzesło.
Spanikowanemu strażnikowi udało się sięgnąć do pasa, chwycił nawet pałkę, ale bezsilne palce ześlizgnęły się z trzonka. Całe jego ciało dziwnie zwiotczało, czuł jak słabnie coraz bardziej i bardziej, ale nie ze zmęczenia czy wysiłku - właściwie nie miał pojęcia dlaczego, ale cała energia wyciekała z niego, jakby ulatywała gdzieś. Strażnik opuścił powieki i przepadł, czuł się jak kamień wrzucony do studni, znikający bezpowrotnie w ciemnej głębinie.
Mike przytrzymał go i łagodnie położył na ziemi. Ponownie
41
rozejrzał się po stróżówce - była nieduża. Na biurku leżały jakieś papiery, zaraz obok leżała nieduża skrzynka z mnóstwem pokręteł i kilkoma okablowanymi kryształami - to go zainteresowało. Od urządzenia odchodził gruby kabel, zmierzający w kąt pokoju prosto do kompaktowego, parowego silnika.
„To musi być to źródło zasilania, o którym mówił Franz” – pomyślał i natychmiast doskoczył do maszyny. Wyłączył ją i na wszelki wypadek wyrwał wszystkie kable. Nie odezwała się żadna syrena i nic nie wskazywało na wzmożoną aktywność straży - Mike odetchnął z ulgą. Po sekundzie ponownie się skoncentrował i odruchowo wyrzucił na ziemię woreczek, wielkości odgryzionego kciuka – będzie mógł się przy nim zmaterializować podobnie jak przy swoim sztylecie. Następnie podszedł do okna wychodzącego na przeciwną stronę muru. Otworzenie wszystkich zamków zabezpieczających grubą kratę zajęło mu chwilę, ale w końcu się udało i wystawił głowę za okno, prosto w paszczę ciemnej Puszczy. Mieli szczęście, szczyty drzew znajdowały się piętro wyżej zatem nikt z wyższych fragmentów muru nie powinien ich zobaczyć.
- Jak
42
on to właściwie robi? – Gata zapytała Franza.
- Chodzi ci o to znikanie i pojawianie się?
- No... Tak. To wygląda jak jakaś teleportacja, ale takie coś powinno być szalenie wykańczające. A on to robi raz za razem!
- Zastanów się przez chwilę, pamiętasz jak wpadliście do pokoju w karczmie?
Spojrzenie dziewczyny umknęło do góry, kiedy próbowała sobie przypomnieć.
- Nie... Nie może być! To była magia krwi. – Gata drgnęła, ale powstrzymała odruch odsunięcia się od krasnoluda. - To by znaczyło, że za każdy taki skok płaci krwią, tak? Zapewne też właśnie do niej się teleportuje. Ale… To przecież czarna magia! – ponownie drgnęła - Na bogów la…
Nie zdążyła dokończyć, bo Mike w kłębie czarnego dymu pojawił się dokładnie między nimi.
- Udało się – niezwłocznie zdał raport. - Możemy uciec przez tą wartownię.
- Świetnie! - ucieszył się Franz, nie kontynuując wywołanego przez szeptuchę tematu. Puścił jej uspokajające oczko i ponownie zwrócił się do Mikego – Ja zabiorę naszą wiedź… Gatę, a ty sprawdź czy pod murem po drugiej stronie nie ma żadnych straży.
Mikaelus przytaknął i bez słowa
43
rozpłynął się w chmurze czerni.
***
Dzięki swojemu technomagicznemu oku Bardvus widział w mroku doskonale, ale nawet to nie uchroniło go przed dreszczami na karku. Ciemność w Pradawnej Puszczy miała w sobie coś niezwykłego, jakby była jakąś nieuchwytną fizyczna istotą, która wlewała się do wszystkich otworów ciała wypełniając chłodem i niepokojem. Wydawało się, że mrok z każdego kierunku dookoła wypuszcza niezrozumiałe szepty odwracające uwagę - jednocześnie miał w sobie coś z wiszącego na cienkiej nici topora, który miał opaść gdy tylko ofiara się odwróci.
Łowca wyciągnął spod płaszcza kryształ. Kamień nie przestawał wibrować, ale wskazywał kierunek przeciwny do tego, w którym Bardvus zmierzał. Kryształ wyraźnie chciał go zabrać z powrotem do miasta, do maga krwi, który właśnie tam musiał się teraz znajdować.
„Nadal jestem przed nimi. To dobrze” – pomyślał łowca. Nie zamierzał słuchać kryształu, prowadziło go coś więcej, dar, który z przyzwyczajenia nazywał intuicją. Budziła się czasem, wyraźnie wskazując co i jak należy zrobić, nic nie wyjaśniając i co ważniejsze – nigdy nie
44
zawodząc. Nauczył się jej ufać, choć dobrze wiedział, że można by doszukiwać się w tym czarów i magii. Ale tak długo jak dar pomagał Bardvusowi eliminować kolejnych czarodziejów, nie przeszkadzało mu to. Ta intuicja już wiele razy uratowała mu skórę. Nie wspominając nawet o niezliczonej liczbie magów, z którymi pomogła mu się rozprawić.
***
Wędrowali już dobrą godzinę, może nawet dwie. Nie chcieli zwracać na siebie uwagi więc ich jedynym źródłem światła było tylko kilka malutkich, magicznych świetlików krążących wokoło i umożliwiających omijanie leśnych przeszkód.
Gata i Mike trzymali się zaraz za Franciszkiem. Opracowane przez krasnoluda gogle pozwalały mu – przynajmniej mniej więcej - widzieć w ciemnościach, co czyniło z niego przewodnika.
Z każdym krokiem Puszcza wydawała się robić coraz gęstsza i zimniejsza. Szumiała - z jednej strony niespokojnie i złowrogo, a z drugiej… Jakoś uspokajająco i pięknie. Przynajmniej dla Gaty. Franciszek z kolei był szalenie spięty.
- Nie martw się, będziesz mogła odwiedzać to miejsce – Mike zwrócił się do Gaty, a potem dodał – Ty też Franz!
Krasnolud
45
drgnął i nic nie odpowiedział.
Dziewczyna zmieszała się. Może i ta dwójka ją uratowała, ale nadal nie czuła się przy nich swobodnie.
- Ja… Dziękuję – powiedziała. – Za wszystko.
-To nic. – Krasnolud machnął ręką i zwrócił się do czarodzieja, starając się kontrolować drżący głos. – Dobra, wydaje mi się, że jesteśmy już wystarczająco daleko!
Mike słysząc to, uniósł w górę dłoń, która rozbłysła jasnym, ciepłym, pomarańczowym płomieniem. Coś w odpowiedzi gwałtownie poruszyło się w krzakach. Trójka wędrowców natychmiast zbiła się w kupę i trwała tak przez chwilę, ale upiór z krzaków najwyraźniej uciekł.
- Co to było – szepnął Franciszek, starając się nie zadzwonić zębami.
- Hmm… Myślę, że Leszy – odparł Mike.
- Nawet sobie tak nie żartuj! – Krasnolud w gotowości sięgnął rękoma pod płaszcz.
- To pewnie była zwykła sarna – wyjaśniła Gata. – Albo coś podobnie niegroźnego. Nie czułam od tego agresji.
- Nie, to na pewno był Leszy – upierał się Mike, zerkając na Franciszka i powstrzymując się od śmiechu.
- Niegroźnego? Na pewno? – upewniał się Franz.
- Tak mi
46
się wydaję – potwierdziła dziewczyna. - Wszystko dobrze?
- Tak, wszystko dobrze. – Mikaelus nie mógł dłużej powstrzymywać śmiechu. – Franz po prostu całe życie spędził otoczony budynkami. Ktoś mógłby powiedzieć, że ten dzielny krasnolud troszeczkę traci głowę w lesie. – Oczy Mikego błysnęły. – A może nawet się trochę boi.
- Kłamstwo, niczego się nie boję! – sprostował Franz.
- Ależ naturalnie. – Mike skierował wzrok za krasnoluda. – I założę się, że ze spokojem przyjmiesz też tego wielkiego żubra, który stoi za tobą.
Franciszek z trudem powstrzymał się od odwrócenia.
- Za mną nic nie ma - rzucił lekceważąco. Spojrzał na Gatę i spytał z wyraźną niepewnością. – Prawda? Za mną nic nie stoi?
- Cóż… – Szeptucha jęknęła, również wbijając wzrok za Franciszka.
Ten odwrócił się gwałtownie, ale spotkał jedynie pustkę czym wzbudził śmiech zarówno Mikego jak i Gaty. Już miał coś powiedzieć, ale uspokoił się i uśmiechnął - to był pierwszy śmiech wiedźmy od kiedy ją spotkali.
***
Bardvus wyczekiwał, opierając się o kamień. Wiedział, że Znikający Mag będzie się tu musiał
47
pojawić, nie było innego wyjścia. Właściwie był nawet pod małym wrażeniem sposobu w jaki czarownik działał. Niemal nie korzystał z magii żywiołów, a to właśnie ją wykrywała większość urządzeń śledzących. Nic dziwnego, że po każdym incydencie ślad się urywał… Ogrowi przeszło przez myśl, aby się ukryć, a potem śledzić czarodzieja. W ten sposób mag najpewniej doprowadziłby go do kolejnych czarowników, tak bardzo poszukiwanych przez Cesarstwo. Ale z drugiej strony, mógł się ujawnić i stawić mu czoła otwarcie. Zmierzyć z nieuchwytnym Znikającym Magiem i pokonać bez żadnej nieuczciwej przewagi. Wybór był prosty – tym bardziej, że Bardvus miał bardzo głęboko interesy Cesarstwa.
Był jeszcze jeden powód skłaniający ogra do rozwiązania sprawy tu i teraz - chciał się przekonać jak zadziała prezent, który dostał od namiestnika. Przez lata Bardvus poznał wiele metod zwalczania klasycznych czarów, ale mimo usilnych starań nigdy nie znalazł skutecznego sposobu na neutralizowanie wynaturzenia jakim była czarna magia. Jeśli Cesarscy naukowcy rzeczywiście byli w stanie opracować coś takiego, to byłoby ostatecznym
48
dowodem, na to że czasy czarodziejów minęły na dobre.
Las nabierał porannych odcieni granatu, kiedy Bardvus w końcu usłyszał zbliżające się głosy – tak jak się spodziewał były dwa, ale o dziwo oba były męskie. Do tego towarzyszyły im jeszcze kroki trzeciej, milczącej osoby.
- Mam, wymyśliłem!
- No, dawaj.
- Błyskoniszczyciel!
- A może kapitan błyskoniszczyciel? - Jeden z głosów roześmiał się. – Proszę cię, to brzmi jakby wymyślił to pięcioletni gnom.
- A niby twój jest lepszy? – odburknął cicho drugi głos. – Przecież Mikaelus prawie nie różni się od twojego imienia. Do tego bardz…
Rozmowa urwała się, uciekinierzy musieli się zorientować z obecności Bardvusa. Prawdopodobnie któryś z nich wyczuł jego aurę, łowca nie zamierzał jej ukrywać. Nie chciał ich zaskoczyć.
Wyszedł im naprzeciw, zatrzymując się po drugiej stronie niedużej polany. Szczegółowo zbadał tą okolicę wcześniej i ta polana była najwygodniejszym miejscem na starcie.
Jeden z trzech kształtów wyszedł do przodu z uniesioną, płonącą dłonią. To musiał być ten czarownik.
„Tak… To ten mag krwi.” – Jego zbliżająca się,
49
coraz wyraźniejsza, wręcz odrzucająca, aura nie pozostawiała Bardvusowi wątpliwości.
- Kim jesteś?! – zawołał czarownik. Był człowiekiem, to zaciekawiło Bardvusa bo ludzie rzadko kiedy dobrze czarowali. Trzecią, milczącą, osobą musiała być wiedźma, ale kim był tamten drugi głos?
- Przyszedłem po dziewczynę – odpowiedział surowo ogr. - Oddajcie mi ją to pozwolę wam odejść – skłamał, będąc ciekaw ich reakcji.
- Wybacz przyjacielu, ale niestety nie ma takiej możliwości – do rozmowy dołączył ów drugi głos, teraz Bardvus zobaczył, że był to elegancko ubrany krasnolud. - Ona zostaje z nami. Ale jeśli po prostu odejdziesz to udamy, że nie słyszeliśmy co mówiłeś i zapomnimy o sprawie. Nie musisz nawet przepraszać!
Bardvus parsknął. Sam nie wiedział czy bardziej rozbawiły go słowa krasnoluda czy to, że karzełek i wiedźma stanęli dokładnie w miejscu, w którym chciał ich mieć. Dokładnie w miejscu, w którym rozłożył sidła. Znikający Mag stał tylko kilka kroków przed nimi.
- Chyba się nie zrozumieliśmy – odrzekł z przebiegłym uśmiechem Bardvus. – Niespecjalnie macie wybór. Nawet gdybyście byli w
50
stanie stawić mi opór – zaśmiał się i spojrzał na kamień, o który przed kilkoma chwilami się opierał - mógłbym po prostu zniszczyć ten wasz portal i tyle z waszej ucieczki. Ale nie martwcie się, zostawię wasz zaczarowany głaz tak jak jest. Może nawet pozwolę wam przez niego uciec. Potem, jeszcze zanim aury wystygną, po prostu odtworzę formułę zaklęcia, z którego skorzystaliście. Czuję, że ten kamień doprowadzi mnie do mnóstwa ciekawych rzeczy.
Mike i Franz spojrzeli po sobie. Odtworzyć translokacyjne sekwencje było niezmiernie trudno, ale nie było to niemożliwe. Ogr mógł blefować, ale gdyby rzeczywiście był w stanie skorzystać z portalu byłoby to dla nich prawdziwą tragedią. Ryzyko było zbyt duże, nie mieli wyboru. Musieli się go pozbyć zanim aktywują portal.
- Chcecie się naradzić? – zakpił ogr.
- Pozwolisz? – zapytał w odpowiedzi Mike, nie lada zaskakując tym Badvusa.
I tak nie mieli szans na ucieczkę, a tamta dwójka już stała w jego pułapce. Złapanie całej trójki w jedne sidła byłoby dla ogra rozczarowaniem, ale wzruszył tylko ramionami, dając wyraz temu, że się zgadza. Jeśli byli na tyle głupi, aby dać
51
się złapać w tak żałosny sposób, to tylko ich strata.
Mike wrócił do Franciszka i Gaty.
- Nikogo poza nim nie wyczułem w aurach – odezwał się czarodziej. - Ale jego towarzysze mogli się ukryć, łowcy czarownic potrafią takie rzeczy.
- Nie, on jest sam. – Franz rozpiął koszulę i przestawił kilka pokręteł w swojej zbroi. – Ten ogr poluje na magów dłużej niż my żyjemy i zawsze stawia im czoła sam. Nazywa się Bardvus.
Łowca pozostawał nieruchomy. Zarówno Mike jak i Franz nie spuszczali z niego wzroku, ale tamten nie wydawał się skłaniać do przeszkadzania w ich konwersacji. Jego bezruch, niewzruszony spokój, wzbudzał w nich jeszcze większy strach.
- Jeśli to rzeczywiście Bardvus – powiedział mag – jeśli chociaż część z tego co o nim słyszałem to prawda, nie mamy szans.
Kącik ust Bardvusa uniósł się do góry. Jego technomagiczne oko nie wychwytywało szczegółów aż z takiej odległości, ale wzmocniony słuch już owszem.
- Tak – przyznał krasnolud. – Ale jest nas trójka. – Spojrzał na osłupiałą z przerażenia Gatę. – No dobrze, dwójka. - Zapiął z powrotem koszulę. – To co robimy?
Mike uśmiechnął
52
się.
- Pytasz jak byśmy mieli wyjście.
Krasnolud odpowiedział uśmiechem i już chciał zawołać coś w kierunku ogra, kiedy ten zrobił gwałtowny ruch ręką. Franz dopiero teraz dostrzegł, że łowca coś w niej trzymał – końcówkę bardzo cienkiego sznura.
Ziemia pod nimi zatrzęsła się i z dwóch stron wystrzeliła stalowymi zębami, które domknęły się w wielką stalową kopułę, połykając wewnątrz Franciszka i Gatę. Mike w ostatniej chwili zdążył uskoczyć w bok.
- Wszystko w porządku?! - krzyknął do zamkniętych za ścianą przyjaciół.
- Tak. Tylko trochę ciemno! – odpowiedział przytłumionym głosem Franciszek. - Nic się nie martw, coś wymyślę!
- Zostańcie tam – polecił stanowczo Mike. – Ta blacha jest cała pokryta runami. Widzę tutaj zaklęcia neutralizujące, ale są też takie, których nie rozpoznaję. Nie rób nic głupiego i poczekaj aż was uwolnię. Z Gatą wszystko ok?
- Tak! – odpowiedziała dziewczyna.
- Mike, jesteś pewn… – zaczął krasnolud, ale mag nie pozwolił mu dokończyć:
- Po prostu tam siedźcie – jego głos stał się inny. Ostry, lodowaty, jak fragment lustra zagubiony w próżni
53
kosmosu. Czarodziej wyciągnął swój nóż, a trawa na polanie zaszumiała.
Bardvus uśmiechał się kiedy aura wygłodniałej, posępnej Czerni gęstniała wokół maga, rozciągając się mackami po całej polanie. Może jednak będzie dla niego jakimś wyzwaniem. Ogr zrzucił płaszcz i rozmasował nadgarstki.
- Sławny Bardvus – zaczął czarownik, ale wydawało się, że przemawia przez niego jakiś inny, mroczniejszy głos. Wywinął nożem młynka, znacząc powietrze czarną smugą. Gdzieś w oddali zagrzmiało. – Słyszałem o tobie. Ten, który tropi bezbronnych. Morduje ich tylko dlatego, że potrafią czarować. Ciekawi mnie jak poradzisz sobie z kimś kto będzie się bronić.
- Równie łatwo…
Mag cisnął w jego kierunku sztyletem. Bardvus uchylił się. Nóż ledwie przeleciał nad nim, kiedy uchylił się ponownie, tym razem unikając ciosu tuż zza jego pleców.
„Musiał się jakoś teleportować do tego noża” – ocenił łowca i zamachnął się ogromną pięścią.
Mike przewidział to - po materializacji za przeciwnikiem nie pochwycił sztyletu, broń leciała dalej, umożliwiając mu teraz bezpieczną ewakuację. Cios Bardvusa rozerwał
54
chmurę czarnego dymu.
Czarodziej pojawił się dwadzieścia metrów dalej i wyciągnął broń z drzewa, w które się wbiła. To wszystko trwało ledwie dwie sekundy, ale zdążył już zauważyć, że ten ogr jest szybszy niż się spodziewał. Dużo szybszy. Gdyby nie ta teleportacja, Mike nie zdołałby uniknąć ciosu i byłoby po walce. Odetchnął głęboko. Takie błyskawiczne czary, bez żadnego przygotowania, kosztowały masę wysiłku.
Nagle poczuł jakieś drgnięcie w aurze ogra, tak małe, że niemal niezauważalne. Nastąpiło jeszcze przed jakimkolwiek ruchem. Tylko dzięki temu zdążył uniknąć kolejnego ciosu, bo Bardvus był szybki jak piorun.
- Co tam się dzieje?! - domagał się wyjaśnień kobiecy głos zamknięty w metalowej półkuli.
- Cicho bądź, kazał nam czekać to czekaj! - uciszył go inny.
Ogr z impetem wpadł w czarodzieja - a dokładniej, wpadł w chmurę cienia w miejscu gdzie tamten znajdował się jeszcze przed mrugnięciem.
Mike pojawił się półtora metra na prawo, przy jednym z woreczków, które w ostatniej chwili zdążył rozrzucić dookoła.
„Teraz go mam.” – Bardvus błyskawicznie odbił się w kierunku maga. Tym razem
55
był zbyt blisko, aby czarodziej zdążył zrobić jakikolwiek ruch.
Łowca zatrzymał się ślizgiem dopiero kilka metrów dalej, przebijając kolejny kłąb dymu. Westchnął i tym razem nie zamierzał ponawiać ataku. Wyprostował się i ocenił sytuację.
Czarodziej stał kawałek dalej, przydeptując nogą jeden z tych rozrzuconych woreczków. W miejscu, w którym przed chwilą zniknął znajdowało się kolejne małe zawiniątko.
„A więc tak to działa” – zrozumiał Bardvus. – „Może się pojawiać tylko przy nich. Albo przy swoim nożu. To ułatwia sprawę, muszę tylko śledzić gdzie te woreczki się znajdują.”
„Ta szybkość… Ona nie może pochodzić ani z jego mięśni, ani nawet protez” – analizował Mikaelus, ale Bardvus rzucił się do kolejnego ataku.
Ogr był szybszy niż ktokolwiek kogo mag do tej pory spotkał. Jego uderzenia były jak gromy, nikt nie zdążyłby się przed nimi uchylić, ale Mike nie uchylał się. Kiedy ciosy ogra już niemal dosięgały celu, ten znajdował się w innym miejscu i wyprowadzał kontratak. Mike spodziewał się, że będzie miał tylko jedną szansę dlatego na każdy atak nakładał zaklęcie lub klątwę.
56
Jedno wysysało życie, drugie paraliżowało, ale aby którekolwiek mogło zadziałać musiał najpierw trafić. To jak na razie okazywało się niewykonalne, Bardvus z łatwością unikał wszystkich ciosów, samemu nie przestając napierać.
Usta ogra wygięły się w uśmiech. Z każdym kolejnym atakiem czarodziej był o ułamek sekundy wolniejszy, był o ułamek sekundy bliżej. Bardvus wiedział, że zaraz będzie po wszystkim.
W końcu, podczas uniku, zamachnął się swoją ogromną łapą i wysypał w powietrze błyszczący proszek. Pył zamienił się w migoczącą chmurę – dokładnie tam gdzie za moment wpadł czarodziej. Mikaelus zakasłał, a Bardvus z satysfakcją stwierdził, że prezent od namiestnika zadziałał.
Ogr opuścił ręce i wyprostował się. Nie było już potrzeby trzymać gardy. Mag zatoczył się i nim zdążył się zorientować, że nadal jest w tym samym miejscu - odleciał do tyłu, trafiony potężną pięścią. Z hukiem uderzył plecami o podłoże.
Ogr nadchodził powoli, był całkowicie rozluźniony. Człowiek splunął krwią, ale podniósł się.
Kolejne uderzenie było szybkie i niespodziewane jak błyskawica. Impet ciosu ponownie
57
poderwał Mikego z ziemi, miażdżąc przy okazji kilka kolejnych żeber. Kiedy odbił się plecami od drzewa poczuł następne chrupnięcie. Tym razem już nie próbował się podnosić. Było źle, właściwie nie czuł już bólu w ciele... Czuł jedynie jak głowa mu puchnie i jak czaszka zaczyna go palić. Krew zalała mu usta, powoli spływając do gardła, ale nie miał siły jej wypluć. Jedyną nadzieją było zebrać w sobie jeszcze trochę magii, chociaż odrobinę, na jakieś ostatnie zaklęcie… Nie był w stanie.
Bardvus stanął tryumfalnie nad pokonanym przeciwnikiem.
– Muszę przyznać, że jestem rozczarowany, liczyłem na więcej. – Splunął na Mikego.
- Co tam się dzieje?! Ile można! Kobieto, zejdź mi z drogi i schowaj się za mną – burzył się głos połknięty przez wielką pułapkę.
Bardvus obejrzał się w tamtym kierunku. Runy w jednym miejscu błyszczały dużo jaśniej niż pozostałe.
„Nie, to nie runy!” – Łowca w ostatniej chwili rzucił się w bok.
Pokrywę pułapki rozerwał przeraźliwie jasny strumień światła, wysyłając w powietrze widowiskową i śmiertelną kaskadę rozgrzanego metalu.
- Poznaj gniew profesora
58
Błysko… – zaczął krasnolud wyłaniając się z dymu, ale uciął i machnął ręką. – Ah, walić to, po prostu przygotuj się na śmierć. - W ręce trzymał pistolet, ale Bardvus nie rozpoznawał tej dziwnej broni. To musiał być jakiś autorski wynalazek. Był to podłużny, jasny kamień, umocowany na mechanicznym stelażu.
„Ten kamień… To musi być okruch słońca” – doszedł do wniosku łowca, z cieniem uznania dla konstruktora broni. Okiełznanie mocy tych magicznych kamieni wymagało najwyższych umiejętności. – „Może chociaż on będzie stanowić jakieś wyzwanie.”
- Mike, gdzie jesteś? – krzyczał Franz.
- Wielkie nieba! Tam leży! – wykrzyknęła Gata, która pojawiła się za krasnoludem.
- Na bogów, Mike… - Franza przeraził widok zdruzgotanego ciała przyjaciela. Leżało w kałuży krwi. Nagle dostrzegł kształt wyłaniający się zza drzewa, natychmiast strzelił.
Bardvus rzucił się w bok, unikając palącego promienia i zaszarżował na przeciwnika. Franz nie zdążył oddać kolejnego strzału - łańcuch błyskawic poraził rozpędzonego ogra i odrzucił dobre kilkanaście metrów do tyłu, topiąc go w gęstwie
59
krzaków.
Franciszek z szokiem namalowanym na twarzy odwrócił się ku Gacie.
- Czemu nie powiedziałaś wcześniej, że tak potrafisz?
- Ja... Nie wiedziałam... To pierwszy raz... - wybąkała dziewczyna, z przerażeniem wpatrując się na iskierki przeskakujące po jej palcach. Miała w sobie coś z burzowej chmury, która właśnie zrozumiała, że jest w stanie unicestwić piorunami całe miasto.
- Idź zobacz co z Mikaelusem! – polecił technomag.
Gata pobiegła. Franciszek również zmierzał w tamtą stronę, ale nie przestawał mierzyć w zarośla, w których zniknął Bardvus.
- Co z nim? – zapytał krasnolud, kiedy znalazł się obok szepczącej nad ciałem Mikego wiedźmy.
- Jest źle, ale jeśli miałabym czas, uleczyłabym go. Na to potrzeba dni. Tygodni.
- On... – odezwał się cicho Mike. – Dokopałem mu. Ale musicie uciekać.
Franz parsknął.
- Właśnie widzę – powiedział, kręcąc głową. – Jesteś pewny, że nie ma innego wyjścia?
Czarodziej nie odpowiedział. Stracił przytomność.
Franciszek zmarkotniał i sięgnął do rękawa. Wyciągnął powyginany, żelazny klucz. Wpatrywał się w niego przez chwilę po czym wręczył go
60
Gacie.
- Portal w kamieniu zabierze cię na Atlantydę - powiedział. – użyjesz go, a gdy to zrobisz, ja go zniszczę. Nie możemy pozwolić, aby ten ogr nas wyśledził.
- Co takiego? Nie, nie ma mowy! Nie mogę was tu zostawić. Nie po tym wszystkim.
- Posłuchaj mnie uważnie... – Franz zacisnął zęby. – To nie była propozycja. Albo wszyscy zginiemy, albo tylko ja. Zabierzesz ze sobą Mikego, on zadba o ciebie po drugiej stronie.
- Ale ja... – Dziewczyna próbowała zebrać myśli.
- Weźmiesz Mikego do tego kamienia, wsadzisz tam ten klucz i od razu jak będzie można przeskakujecie na drugą stronę! – oznajmił Franz. - Na twoich zakichanych bogów lasu, chyba chcesz uratować chociaż jego!
- Tak... – potwierdziła cicho dziewczyna.
Krasnolud pomógł jej podnieść maga, który na moment odzyskał przytomność. Nie miał pojęcia co się dzieje i był za słaby aby samodzielnie ustać, ale czary szeptuchy przynajmniej na moment powstrzymały krwotoki.
Kiedy odchodzili, Franz wyciągnął cygaro. Uśmiechnął się ironicznie - to było ostatnie cygaro jakie mu zostało.
„Niemalże poetyckie zakończenie” – pomyślał.
Zaciągnął się
61
głęboko i wsłuchał się w szum Puszczy. Miała w sobie coś dziwnego, coś uspokajającego. Co za ironia, że dostrzegł to dopiero teraz… Chwycił mocno swój technomagiczny pistolet, a dwa technomagiczne ramiona pojawiły się za jego plecami, trzymając zamknięte w szkle, zielone błyskawice.
Gata zatrzymała się tuż przy kamieniu, starając się jak najłagodniej upuścić Mikego na ziemię. Na głazie były wyryte jakieś symbole. Znaki układały się w spiralę, zawiniętą wokół kropki na samym środku. Dziewczyna wyciągnęła klucz i niepewnie przyłożyła do kropki. Ku jej zaskoczeniu klucz zatopił się w kamieniu jak w maśle.
Runy na głazie rozbłysły światłem. Franciszek, widząc to, odetchnął z ulgą.
- Hej, wiedźmo! – zawołał jeszcze w kierunku Gaty. – Pilnuj dla mnie Mikego!
Gata już miała odpowiedzieć, ale mleczna biel odcięła ją od polany w lesie.
Gdy blask zniknął, Franz wymierzył w kamień. Pierwsze dwa strzały odłupały tylko niewielki fragment, ale kolejne roztrzaskały głaz w pył. Atlantyda, Mike, ta wiedźma… Byli bezpieczni. Teraz mógł umrzeć.
Skierował broń z powrotem na zarośla i nagle usłyszał hałas za
62
sobą - wiedział, że jest już za późno. Poleciał do przodu i wylądował na brzuchu, wypuszczając broń z rąk.
Badrvus unieruchomił go jak dziecko, przydeptując ciężką jak u słonia stopą. Ogr docisnął jeszcze mocniej i brutalnie wyrwał wijące się, technomagiczne ramiona.
- No już, zabij mnie! - domagał się Franz. - Psia Twoja mać!
- Zabić? - zdziwił się Bardvus. – Niby po co miałbym to robić, nic bym z tego nie miał. Nie martw się, umrzesz, to pewne. Ale założę się, że są tacy, którzy dużo zapłacą za to żeby móc cię najpierw przykładnie ukarać. Od kilku lat nie widziałem cesarskich tortur, jestem ciekaw co się zmieniło.
*****
63