Pióromani - konstruktywny portal pisarski
zygzak

Załóż pracownię
Regulamin

Dzisiaj gości: 134
Dzisiaj w pracowni: 0
Obecnie w pracowni:
ikonka komentarza

IV.Rzym- Pokaz siły- Rozdział VIIIikonka kopiowania

Autor: Apostoł twarz męska

grafika opisu

rozwiń




Rozdział VIII
Nowy, stary znajomy
Wiktor poczuł grunt pod nogami. Zdało mu się to dziwne, ponieważ jeszcze chwile wcześniej leżał na starych i niewygodnych noszach, bez możliwości podniesienia się. Co więcej bosymi stopami nie dotykał płasko chłodnej i gładkiej metalowej posadzki, tylko wgrzebywał się w ciepłą, tudzież wilgotną, sypką masę. Najpierw myślał, że twardo może po niej stąpać, lecz po sekundzie coraz bardziej grzązł. “Piasek?” zadał sobie pytanie w głowię, po czym wreszcie otworzył oczy. Rzeczywiście, złocisty piasek lepił mu się do palców i ogrzewał obdarte pięty. Znów zamknął oczy, zatracając się w chwili. Zapewne chciał, aby trwałą jak najdłużej właśnie tak, bez żadnych zmian. Te jednak szybko musiały nadejść. Nagle ostra tafla wody bezlitośnie uderzyła w niego, jakby chciał porozcinać stopy. Przez ułamek sekundy poczuł lekki dyskomfort, kiedy woda dotknął jego skory. Nastroszył się, oczekując mroźnej fali, lecz ona okazał się miękka. Z dużą prędkością rozpłynęła się wokół palców, wchodząc w każde zagłębienie między nimi. Dalej podążała wzdłuż zakrzywionego

1




kształtu jaki wyznaczała skóra, aż do samych pięt, gdzie znowu się łączyła się w jedno, okalając całe stopy. Nie była ona mroźna niczym efekt złowrogiego, morskiego sztormu. Bardziej jak ciepły wieczorny przypływ na spokojnym jeziorku, skąpany w blasku zachodzącego słońca. Mężczyzna po raz drugi otworzył oczy. Niewielkie skupiska piany zostały przy nim, aż do momentu, w którym wracająca woda nie zabrała ich z powrotem czeluści. Właściwie jakie czeluści? Wiktor ruszył wzrokiem za oderwaną od niego bielą i wyprostował głowę, patrząc prosto przed siebie. Piękne jezioro o lazurowej barwie, w którym powoli topiło się złocisto-pomarańczowe słońce. Wszędzie indziej po prostu by znikało, a w tym przypadku wręcz rozpływało się na lekko bujającej się, nieregularnej tafli. Widok ani nie oślepił, ani też nie zdziwił go. Całkiem zatracił się w pięknie tego miejsca. Starał się nie myśleć, za dużo, ponieważ wiedział, że to zepsuje chwilę. Nie mógł, jednak oprzeć się przemyśleniom i zaczął zastanawiać się nad całą sytuacją. Wiedział, iż nie powinien, ale nie mógł już przestać. W końcu usłyszał złowrogi,

2




przepełniony racjonalizmem głos rozsądku w głowie:
-Obróć się, cepie! –Odwrócił głowę. W tym czasie zamknął oczy, ponieważ dobrze wiedział, co zobaczy i bał się, to zobaczyć. Po kilku sekundach przemógł się i podniósł z trudem powieki. Jego oczom ukazała się mała, zrobiona z drewna i kamienia chatka. Potem miał pewność, że wszystko dookoła jest nierealne. Zrozumiał, iż to wszystko sen, a szanse na to, że widzi rzeczywistość całkiem się rozmyły. Gdy już ochłonął zdziwił się, iż za każdym razem widzi zawsze ten sam domek, a za nim tan sam zachód słońca oraz to samo jezioro. Może to naprawdę byłą rzeczywistość? Może cała ta szarość i ból były złym koszmarem, a on tkwił gdzieś pomiędzy. Rajska jawa i realny sen, złączone w jedną całość.
Niespełna minutę później w drzwiach chatki pojawiła się ludzka sylwetka. Wiktor nie mógł jej rozpoznać z tak dalekiej odległości. Stał od samego początku w jednym miejscu. W następnym momencie nierozpoznana postać odezwała się. Mężczyzna dobrze usłyszał jej głos, mimo że nie krzyczała. Zupełnie, jakby była tuż obok niego.
-Już jest dobrze!

3




–znajomy głos odezwał się. Wiktor nie mógł sobie przypomnieć, do kogo należał. Nic nie odpowiedział i jedynie stał w prawie całkowitym bezruchu. Krótką chwile trwała niezręczna cisza. Potem mężczyzna mrugnął i poczuł uderzenie w ramię. Osoba znalazła się w ułamek sekundy obok niego. Wiktor nawet nie zdążył obrócić się, by spojrzeć na jej twarz, ponieważ wszystko co było wokół, ten domek, to jezioro, to słonce, ten piasek zapadło się w całkowita ciemność.
-Ej! Wstajemy. -ten sam znajomy głos rozbrzmiewał w mrocznej pustce. Mężczyzna powoli otworzył oczy. Oślepiło go chłodne światło lampy na suficie. Znów znajdował się w małym klaustrofobicznym pomieszczeniu na niewygodnych noszach. Obok niego stał znajomy sanitariusz. Wiktor teraz sobie przypomniał do kogo należał tajemniczy głos.
-O wreszcie się obudziłeś, a teraz mógłbyś już wstać? –Igor odezwał się sarkastycznie.
-Znowu tutaj. Jak miło? –odrzekł obojętnym, pustym wręcz głosem leżący. Nie musiał czekać długo na komentarz swoich słów:
-A gdzie chciałbyś być? Od rzeczywistości nie da się uciec.
-Da się, tak samo jak od snu. Różnic

4




jest taka, że nie masz pewności czy się obudzisz.
-Starczy już tych filozofii. Zbieraj się. Inni czekają. –sanitariusz szybko zmieniła temat, na co mężczyzna zapytał:
-Jest Adam?
-Gdzie?
-W bazie! –sprecyzował pytanie, zniecierpliwionym głosem.
-Nie widziałem go już od dłuższego czasu. –odparł tamten, zdejmując fartuch.
-Jak to? To, ile ja spałem?
-Zdecydowanie za długo. –odpowiedź nie zadowoliła Wiktora, więc dodał:
-Czyli?
-Spałeś około trzy godziny, a ostatni raz z Adamem widziałem się pół godziny wcześniej. –wytłumaczył mu wreszcie Igor. Nie czekając dłużej energicznie wprawił całe ciało w ruch i wstał na równe nogi. Chciał jeszcze wyrzucić pretensjonalnie sanitariuszowi, dlaczego go nie obudził szybciej, ale nie miał na to czasu. Zamiast tego pytał dalej, tym razem jednak zdecydowanie szybszym tempem:
-Wiesz czy mój oddział jest jeszcze tutaj?
-Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się, że nie. Większość naszych ruszyła z kapitanem do ataku na plac Moskiewski. Został jedynie garstka z Karlsenem na czele. –sanitariusz wyjaśnił dokładniej, a następnie dodał. –Co zamierzasz?
-Skoro nie ma ich tutaj,

5




ruszę za nimi w stronę placu.
-Nie wiem, czy to jest dobry pomysł. W pojedynkę nie przejdziesz.
-Może mi się uda, poza tym co ci za różnica?
-Nie po to męczyłem się nad tobą, byś teraz zdechł za pierwszym zakrętem. Bardzo tego nie lubię.
-W takim razie, czemu zostałeś sanitariuszem? Zawsze mogłeś uciec razem z innymi cywilami do bezpiecznej strefy.
-Wydaje mi się, że tu jest bezpieczniej. –odrzekł cicho Igor, po czym zaśmiał się pod nosem, jakby powiedział dobry żart.
-Chyba źle ci się wydaje. –skomentował bezceremonialnie Wiktor.
-Pewni siebie i indywidualiści czują się bezpiecznie, dopiero kiedy ich los spoczywa w ich rękach, jakkolwiek ciężko by nie było. –po tych słowach obaj umilkli na chwilę, wpatrując się w przeciwległe ściany. Obaj myśleli nad tym, w jakiej sytuacji się znaleźli oraz jak sprawy mogły zajść tak daleko. Zarówno jeden jak i drugi nie wiedział, iż najgorsze jeszcze przed nimi.
-No nic. Nie czas na rozmowę. –Wiktor w końcu przerwał moment wzniosłej refleksji. –Im szybciej ruszę tym lepiej. –kończąc zdanie, odruchowo zaczął sprawdzać kieszenie. Dzięki temu nawykowi spostrzegł

6




się, że czegoś brakuje. Nie mógł znaleźć listu od Erika. Wystraszony coraz dokładniej sprawdzał każde zagłębienie w swoich ubraniach, choć wiedział, iż nic już tam nie znajdzie.
-Czegoś szukasz? –zagadnął Igor widząc, jak jego znajomy nerwowo wkłada dłonie w kieszenie.
-A wiesz miałem tu taką kartkę… dość ważną i… nie widziałeś takiej… tu… gdzieś... może?
-Nic takiego nie widziałem.
-Cholera! –krzyknął zrozpaczony mężczyzna, wyrażając tym samym swoją niemoc.
-Ważne to było?
-Cholernie ważne!
-Cholera -powtórzył rozbawiony sanitariusz, po czym rzucił pytanie. -Bardzo lubisz to słowo, co?
-Nie denerwuj mnie teraz. –i wyszedł z tej prowizorycznej „sali operacyjnej”. Kolega ruszył za nim.
Podczas gdy Wiktor chodził w kółko i kręcił wzrokiem w poszukiwaniu zguby, do Igora podszedł pewien młody mężczyzna, wyglądający na nieco młodszego od zrozpaczonego powstańca. Tamten też zauważył obecność nieznajomego, jakby był mu znany. Ów młodzieniec najwidoczniej spostrzegł się, że ma przed sobą sanitariusza, więc zapytał się go:
-Przepraszam, że przeszkadzam, ale szukam pewnego powstańca i

7




nie mogę go znaleźć nigdzie indziej, dlatego też udałem się do szpitala.
-Prawdopodobnie ruszył z głównym oddziałem do ataku, ale jest nikła szansa, iż był tutaj i coś o nim wiem. Nic nie obiecuję. –Igor swoją wypowiedzią wszedł mu w słowo. Mówił szybko, cały czas wodząc wzrokiem za swoim kolegą.
-Jeżeli był tutaj to z pewnością pan go zapamiętał. Młody chłopak w wieku 16 lat.
-Jak się nazywał?
-Tunnen, Erik Tunnen. –po tych słowach nastał chwila ciszy i dało się usłyszeć jedynie szum rozmów z kolejki rannych przy przeciwległej ścianie. Nawet Wiktor przestał chodzić i stanął, jak wryty.
-Nic mi to nie mówi. –sanitariusz odparł po chwili zastanowienia. W efekcie młody odszedł ze spuszczoną głową, nim jednak znikł za drzwiami drugi powstaniec zdążył przeanalizować, co właśnie się stało oraz wydobyć z siebie głos.
-Hej! Stój! –krzyknął. Tamten zbliżył się niepewnie, jednak w jego oczach zapaliła się jakaś iskra nadziei. A może to iskra nadziei Wiktor odbijała się w jego, niemal szklanych oczach.
-Tak?
-Skąd znasz Erika?
-To pan też go zna?!
-Ja pierwszy zapytałem.
-No dobrze. Jestem jego

8




starszym bratem. –po tych słowach wyciągnął rękę i przedstawił się. Ole Tunnen. Widział go pan tutaj?
-Tutaj nie, lecz wcześniej byłem z nim w jednym oddziale, aż do pewnego wypadku, który spotkał nas jeszcze na Zilu, podczas bombardowań.
-Ale ma nadzieje, że nie… -urwał nagle chłopak.
-Nie, nie. Przeczytałem tutaj część wiadomości, z której wynika, iż przeżył i znalazł się tutaj…
-Właśnie! Co z listem? Słyszałem, iż zostawił jakiś list.
-No niestety, ktoś chyba mi go zabrał, lub najzwyczajniej w świecie… zgubiłem go. –odrzekł wstydliwie Wiktor. Tamten nic nie powiedział, tylko opuścił głowę i przyłożył dłoń do brody, w geście zastanowienia.
-Najlepiej będzie, jeżeli pójdziemy go poszukać. Znaczy się listu oczywiście. –odezwał się Igor. Tymczasem jego znajomy, jakby dostał olśnienia i jeszcze raz przenikliwym wzrokiem spojrzał na młodzieńca. Wydało mu się to dziwne, ale jego twarz cały czas krążyła w jego myślach. Szukał jej w pamięci swojej pamięci. Jej oraz skurzanej kurtki, którą na pewno już gdzieś widział.
-Pewnie i tak już go nie znajdziemy, ale najważniejszego już się

9




dowiedzieliśmy. –powiedział, a pozostała dwójka popatrzyła się na niego dziwnie. Widząc to niezrozumienie w ich oczach kontynuował. –Z tego co wiem dotarł tutaj, po czym bronił bazy, aż do momentu, gdy zgłosił się na ochotnika i wyprowadził kontratak na zewnątrz.
-No to pozamiatane. –wtrącił się sanitariusz, a następnie dodał. –dobrze pamiętam tamto uderzenie. Rannych przybywało, a eksplozje i krzyki z wyższych pięter wskazywał, że będzie ich jeszcze więcej Zapomniałeś dodać, iż to był samobójczy kontratak, który miał dać czas na otrząśnięcie się z wcześniejszego natarcia. Nikt z niego nie wrócił, przez co wnioskuje, że nikt go nie przeżył.
-Zawsze jest jakaś nadzieja. Po prostu musimy pomyśleć co mogło się stać, ale przy jakiejś mapie. –powiedział ze spokojem w głosie Wiktor, na co Igor mruknął:
-Róbcie co chcecie, ale ja wam nie pomogę.
-Zrób dla mnie jeszcze jedną przysługę i zorganizuj jakieś dobre miejsce na obmyślanie planu.
-Jeszcze czego… -Igor chciał mówić dalej, lecz jego rozmówca przerwał mu zawistnym wzrokiem. –Niech będzie. Stary pokoik socjalny może być. Chodźcie!

10




Zaprowadzę was.
Po chwili wszyscy trzej znaleźli się przy drzwiach. Najpierw wszedł Sanitariusz, a za nim chłopak. Ostatni wchodził Wiktor. Tuż po przejściu przez próg zamknął drzwi i spojrzał na brata Erika. Wyglądał na trochę wystraszonego. On też czuł niepokój w środku.
-Mogę już iść? –zapytał sanitariusz, jednak nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wiktor całkowicie skupił się na nieznajomym. Mężczyźnie wzrosło tętno i zaczął szybciej oddychać, lecz robił to cicho by reszta nie spostrzegła jego nerwowego zachowania. Lecz chwila grobowej ciszy również ich zaniepokoiła. Żaden z nich nie wiedział, dlaczego sytuacja stała się napięta. Odpowiedź na to pytanie tkwiła w Wiktorze. Skryła się bardzo głęboko, ponieważ on sam jej nie znał. Miał jedynie przeczucie oraz skrytą w zakamarkach pamięci tą młodzieńczą twarz, którą miał w tamtej chwili przed oczami. Wbijał w nią martwe nieobecne spojrzenie. Owszem, obserwował ją, ale nie tam. Oglądał ją w swoim ciasnym umyślę, mimo to z daleka, wyłapując jej o oblicze spośród stosów nieuporządkowanych jeszcze wspomnień z ostatnich dni. W końcu wrócił, a jego

11




spojrzenie napełniło się podejrzliwością. Chwycił jakąś starą miotłę i odezwał się zdecydowanie bardziej szorstkim i groźnym głosem niż wcześniej. Wydaje mi się, że już cię gdzieś widziałem. Może też mnie kojarzysz? –w odpowiedzi chłopak pokiwał jedynie głową, przecząc. Zdał sobie sprawę, iż strach obezwładnił jego głos i zdobył nad nim całkowitą dominację. Nie czekając zbyt długo na odpowiedź, która i tak nigdy by nie nadeszła, podniósł wyżej miotłę i koniec sztyla przyłożył do skroni nieznajomego mówiąc przy tym. –Ręce do góry!
Rzekomy brat Erika gwałtownym ruchem wyciągnął nuż i machnął nim kilka razy, starając utorować sobie drogę do wyjścia. Niewiele nim jednak zrobił, gdyż po dwóch sekundach Igor uderzył go w tył głowy inną miotłą, tak, że ostry przedmiot wyleciał mu z ręki, a on sam upadł na podłogę zamroczony. Koledzy bez zwłoki przeszukali go, a potem związali i zaczekali, aż wróci do siebie. W tym czasie Igor zapytał znajomego;
-Skąd wiedziałeś, że gość jest kimś innym?
-To chyba jego sprawka. –mężczyzna odrzekł i wskazał na swoją ranę.
-Aha! Skoro tak, to

12




chętnie się nim pobawię. Źle kończą ludzie, którzy przysparzają mi niepotrzebnej roboty. –po tych słowach nastał chwila ciszy. Młodzieniec dochodził do siebie trochę dłużej niż się tego spodziewali. Zniecierpliwiony sanitariusz znów się odezwał. –Miał tupet, że tu przyszedł, nie?
-Powiedziałbym raczej ogromnego pecha.
Minęło jeszcze kilka minut i wreszcie związany obudził się. Wiktor na dzień dobry wystartował do pojmanego, pytając:
-Pamiętasz już mnie?
-Aż za dobrze.
-To świetnie! –skomentował z głosem pełnym entuzjazmu rebeliant, lecz ta miła chwila nie trwała zbyt długo. Gwałtownie uśmiech znikł z twarzy mężczyzny i pełen gniewu zbliżył się do chłopaka i krzyknął:
-Skąd masz kurtkę Voga miejska pało!
-Jakiego Voga?
-Mniejsza o to. Skąd znasz Erika?
-Gówno cię to obchodzi.
-Zacznij mówić, dobrze ci radzę…
-Bo co?! Jeszcze raz zdzielisz mnie sztylem od miotły.
-Słuchaj by my się chyba nie rozumiemy. –głos Wiktor znów pławił się w spokoju. –Za każdym razem jak cię spotykam jesteś dla mnie wyłącznie utrapieniem. Tym razem oprócz tego możesz być źródłem informacji, ale nadal

13




mało interesujących informacji. W związku z tym nic nie stoi na przeszkodzie, by najzwyczajniej w świecie przestrzelić ci jedno kolano potem drugie, a jeżeli to również nie da rezultatu, powoli odbierać z ciebie chęć życia. Wiesz co to znaczy? To znaczy, że ten nuż wyślę cię na sam dół, a potem jeszcze na ostatni poziom piekła, zatrzymując cię po drodze na każdym z jego pięter, jak upierdliwe dziecko w windzie. Ostatecznie i tak zmarnuję na ciebie trochę czasu, ale mi to jest obojętne. Do ciebie należy wybór.
-Zabij mnie, a ktoś inny zajmie się twoim kolegą!
-O widzisz i tu mamy już punkt zaczepienia. Mów dalej! –po tej wypowiedzi było widać, iż pojmany wyraźnie bije się z myślami i zastanawia się co zrobić. W rezultacie znów odezwał się przesłuchujący go rebeliant. –Czekaj, pomogę ci podjąć decyzję. Jesteś prawo czy leworęczny?
-Co to za pytanie w ogóle?
-Odpowiedz po prostu. Prawo czy lewo?
-Co?! –młody krzyknął mocno zestresowany, a powstaniec, widząc brak odpowiedzi, ze stoickim spokojem, tudzież szybko i zgrabnie wyciągnął, wcześniej odebrany jeńcowi nuż i wbił go w prawą rękę pojmanego.
-Kurwa!

14




Przebiłeś mi ją na wylot!
-No, na to wygląda. Wiesz stwierdziłem, że kolana są cenniejsze, ale zawsze masz jeszcze drugą. -powiedział i wyciągnął nuż, po czym machnął nim w stronę lewego łokcia.
-Nie czekaj! Cholera, jak boli! Będę mówił. –pojmany wreszcie zrozumiał, że jego rozmówca nie rzuca słów na wiatr.
-Dobry wybór. –w słowach rebeliant znów rozbrzmiewał entuzjazm. –W takim razie, jakbyś mógł Igor opatrzyć go nim wykrwawi się na śmierć, a ty nim zaczniesz powiedz jeszcze, jesteś prawo, czy leworęczny?
-Jakie to ma teraz znaczenie?
-Żadne, ot moja ciekawość.
-Lewo. –młody odpowiedział cicho, jakby wstydził się odpowiedzi.
-No to kamień z serca. –odparł teatralnie z przerysowaną ulgą. –A teraz… mów! Śmiało!
-Centralne Służby Bezpieczeństwa Miejskiego miały od dłuższego czasu problem z wichrzycielami w tych rejonach, ale oni często okazują się prostymi robotnikami bez zdolności dowódczych. Gorzej, jeżeli zachce się walczyć jakiemuś utalentowanemu osobnikowi. Co prawda nie wielu jest takich w ubogich dzielnicach, lecz zawsze znajda się perełki.
-Do czego zmierzasz? Ale konkretnie.

15




–Wiktor pośpieszał mówiącego.
-Wiem niewiele więcej niż wy. W celu przechwycenia takich jednostek stworzono projekt Pix.
-Co to za projekt? –mężczyzna znów przerwał młodemu, na co tamten od razu odrzekł:
-Nie wiem. Moim zadaniem było po prostu przechwycić chłopaka jako ważnego dla CSBM-u.
-Byłeś jeden, czy ktoś jeszcze został wysłany w tym celu.
-Na pewno nie byłem jedyny. Razem ze mną wysłano jeszcze dwóch innych, ale już nie żyją. Głównie dzięki tobie i twoim kolegom.
-Czyli chcesz powiedzieć, że zostałeś sam?
-Nie ma takiej opcji. Erik był dla nich naprawdę istotny i to nie od dziś. Wysłali kogoś przede mną. Kogoś kto może już zdołał się do niego zbliżyć. –po tych słowach chłopak zamilknął i nastał cisza. Jedyne co było słychać, to jego szybki oraz rytmiczny oddech, przerywany co chwilę charakterystycznym świstem, pobieranego przez zaciśnięte zęby powietrza. Pojmanego bardziej teraz interesowały poczynania Igora niż poprzedniego rozmówcy. Ten natomiast oddał się refleksji. Zastanawiał się nad informacjami, których dostarczył mu jeniec. Co ma z nimi zrobić? Jak uratować chłopaka i resztę

16




towarzysz?
-Najlepiej będzie, jeżeli ruszymy za atakującymi. Tam na pewno szybciej znajdziemy rozwiązanie całej tej sytuacji niż tutaj. –odezwał się w końcu.
-Znaczy się, najpierw oddasz go w ręce Karlsena, a później pójdziesz, tak? –zapytał Igor, chcąc upewnić się, czy dobrze zrozumiał plan kolegi.
-Nie, biorę go ze sobą. –odpowiedział, po czym od sanitariusz powiedział:
-Przecież to bez sensu! Jeżeli pójdziesz z nim do chłopaka, to jedynie ułatwisz mu zadnie.
-Z przestrzelonym łokciem? Może próbować. –Wiktor odrzekł z typową dla siebie ironią. Wtedy też ich rozmowę przerwał huk dobiegający z wyższych kondygnacji.
-Atakują. –stwierdził, patrząc się w górę Igor i kiwając przy tym głową. Nagle związany zaczął się śmiać i powiedział:
-Widzicie! Zaraz zamienimy się rolami.
-Nie martw się, do tego czasu rozwiążemy cię, a wtedy zginiesz w tej samej chwili co my. –słowa powstańca ostudziły jego radość. Później, już bardziej chłodnym głosem dopowiedział. –To co? Idziemy?
-Jak najszybciej. –odparł rebeliant. Stojący obok sanitariusz właśnie skończył pakować swoją apteczkę i oznajmił

17




bez przekonania:
-Skoro tak, to idę z wami.
-Myślałem, że nie podoba ci się mój plan.
-Dalej mi się nie podoba, tyle tylko, że sam z jeńcem nie dotrzesz na plac Moskiewski, a ja nie chcę by moja praca poszła na Marnę, zarówno w twoim, jak i jego przypadku. –kończąc, wskazał ruchem głowy na wstającego chłopaka.
Nie czekając dłużej ruszyli jak najszybciej w górę. Wystarczyło podejść jedno piętro w górę, aby nawiązać kontakt wzrokowy z wrogiem. Ten schodził właśnie z klatki schodowej i ruszał dalej na dół. Trójka mężczyzn cofnęła się do części szpitalnej, gdzie Igor ostrzegł wszystkich. Strażnicy zaatakowali gdzieś na poziomie G, pod główną strażnicą. Przez to też oddzielili większość jej sprawnych obrońców, od reszty kompleksu. Żołnierze bez przeszkód schodzili coraz niżej, aż do szpitala, gdzie urządzili rzeź. Ranni, którzy nie mogli się bronić zostali przeniesieni do tyłu, a reszta broniła się tym, co udało im się znaleźć w pobliżu. Głównie rzucali czym się dało i próbowali rękami dosięgnąć zbliżających się przeciwników. Wszystko przez to, iż mało kto przyniósł ze sobą broń do

18




części szpitalnej. Na szczęści powstańców, wytrwali na tyle długo, by dotarł oddział pilnujący dolnego wejścia do strażnicy od poziomu H. przynieśli ze sobą trochę broni i amunicji. W ten sposób mogli jeszcze odpierać przez dłuższy czas natarcie. To było jednak bardzo dobrze przemyślane natarcie. Cała kompania miejskich bez przeszkód opanowała dolne wyjście i okrążyła rannych rebeliantów, lecz do tego czasu Igor, Wiktor oraz ich jeniec zdołali wydostać się na górę. Przemknęli w celu przeniesienia informacji do dowódcy. Podczas gdy oni pędzili do dowództwa, strażnicy pod ich nogami powoli rozprawiali się z walecznymi rebeliantami poniżej. Po chwili zacięty opór dął im się we znaki i użyli miotaczy płomieni. Nie wyrządzały one szkód konstrukcji, która składał się głównie z metalu oraz betonu. Gorzej natomiast mieli się ludzie wystawieni na ich działanie. Bezlitosne płomienie, niczym ostre igły przeszywały przestrzeń. Ludzie ugodzeni nimi nie umierali od razu, lecz w agonii tarzali się po podłodze, starając się ugasić rozprzestrzeniający się po ich ciele ogień. Liczyli na pomoc towarzyszy, ale ta nie nadchodziła.

19




Wszyscy dookoła mieli ten sam problem. Reszta wycofywała się w stronę ściany okropnie przy tym kaszląc. Każdy próbował wychylić się do góry, aby nabrać trochę świeżego powietrza, ale wszędzie był już trujący smród spalenizny. Wciąż mieli nadzieje, iż zadziała system przeciwpożarowy, lecz w rurach już dawno nie było wody.
Kiedy wszyscy powoli padali martwi na ziemie, dwójka powstańców wraz ze swoim jeńcem dotarła do dowódcy. Karlsen stał na środku pokoju i dyrygował resztą podoficerów. Ci kolejno wychodzili przez drzwi, śpiesząc się do swoich oddziałów. Nie czekając Wiktor podszedł do niego i powiedział:
-Sir, wróg zdobył dolne wejście i idzie w górę.
-Hook, weź paru ludzi i zejdź tam! –oficer wydął rozkaz ani na chwile nie spoglądając na informującego go o tym mężczyznę. Ten już chciał wycofać się kilka kroków do tyłu w stronę Igora i jeńca, lecz niewidzialna siła przytrzymała go w miejscu. Ta sam siła, która zmusiła go, by dodał:
-Wydaje mi się, iż paru ludzi nie wystarczy… -Karlsen wreszcie obrócił się i spojrzał na rebelianta nienawistnym głosem. -…Sir. –jeszcze dokończył cicho i

20




ruszył w tył. Żadna siła nie mogła oprzeć się tamtemu spojrzeniu. Nim jednak całkiem usunął się w cień, dowódca odezwał się:
-Może nie jestem geniuszem, ale dobrze wiem, że jeżeli atakują to paru ludzi nie wystarczy. Posłałbym więcej, gdybym miał więcej!
-Przepraszam sir. –dodał bardzo cicho mężczyzna.
-Nic więcej nie mogę zrobić. Atakują z każdej strony. I od góry nacierają z wielką siłą i od dołu, jak się okazuje. Nie mogę już nic zrobić. –przerwał, gdyż do jego nozdrzy dotarł zapach spalenizny. W efekcie przyłożył dłonie do twarzy i powiedział niewyraźnie. –Mam złe przeczucia.
Wiktor nie miał czasu, ale pierwszy raz widział taki widok. Dowódca był całkiem złamany. Przysiadł na krześle i oparł rękę o stół z mapą. Ręką z kolei podparł głowę. Siedział w bezruchu. Nie szlochał, nie wzdychał, lecz w jego oczach było widać obojętność i całkowitą rezygnację. Dobrze wiedział jaki los czeka jego, a co gorsza, jego ludzi. Wpatrujący się w niego rebeliant mógłby tak stać bezkońca, ale usłyszał bardzo cichy gwizd za plecami. To był Igor. Machnął ręka, sygnalizując tym samym, iż czas

21




na ucieczkę się kończy. Wiktor niechętnie skinął głową i podszedł jeszcze raz do oficera.
-Wydaje mi się, że to już. –odezwał się. Karlsen podniósł głowę i z jakimś wewnętrznym przekonaniem odparł krótko:
-Tak. -w jego słowach była jakiś entuzjazm, który zaniepokoił powstańca. –Teraz albo nigdy. Kto ma jeszcze siły do walki, za mną! –krzyknął i z impetem ruszył przed siebie. Jego rozmówca pozostał w osłupieniu i zorientował się co się właśnie stało, kiedy oficer znikł za drzwiami, a za nim grupa rebeliantów. Dopiero wtedy przestał patrzeć się w miejsce, gdzie Karlsen znikł z jego pola widzenia i obrócił głowę w stronę krzesła, na którym jeszcze przed sekundą siedział załamany dowódca. Wtedy wydusił z siebie ze zdziwieniem w głosie:
-Nie o to mi chodziło!
Wiktor stałby jeszcze długo w tej pozycji, gdyby nie jego kolega. Ten szarpnął go za ramię, by się ruszył. Wszyscy w trójkę biegli teraz wzdłuż korytarza. Zarówno nad głowami, jak i pod stopami słyszeli strzały, krzyki i eksplozje. Najgorszy był unoszący się w powietrzu smród spalenizny oraz beznadziejne błagania o pomoc. Starali się je

22




ignorować, a przynajmniej dwójka powstańców. Gdy byli już przy jednym z przedsionków usłyszeli za sobą strzały. Tak, wróg był kilkanaście kroków za nimi. Grupa strażników właśnie wyszła z pobliskiej klatki schodowej, ale na ich szczęście skupiła się na powstańcach po drugiej stronie korytarza. Wykorzystali daną im szanse i wskoczyli w mrok za drzwiami. Tam nikogo nie było, lecz mimo to woleli nie iść prostym korytarzem. Igor wszedł na schody i sprawdził, czy jest bezpiecznie. Panująca tam pustkę wypełniały jedynie mrok i szum wybuchów. Pośpiesznie ruszyli w górę i już po chwili znaleźli się na wyższym poziomie. Znajdowała się tam wielka hala magazynów na wysokość całego poziomu. Trójka mężczyzn biegła prosto przed siebie licząc a to, że nikt ich nie zauważy. Nawet nie zauważyli, kiedy znaleźli się po drugiej stronie wielkiego pawilonu. Tam zatrzymali się na chwilę, by nabrać powietrza w płuca i ostatni raz spojrzeli w stronę atakowanej strażnicy. Dobrze wiedzieli, że to już koniec, ale w gruncie rzeczy nie miała szans od samego początku. To ostatnie uderzenie przypieczętowało jedynie jej los. Ostatni żywi bronili

23




się desperacko przed masami miejskich, atakujących z każdej strony. Igor nie chciał Wierzyc w upadek placówki, w której znajdował się od samego początku. Wściekły, szarpnął pojmanym, mówiąc nerwowo:
-Obława! Zrobiliście obławę!
-Skąd mam wiedzieć, przecież ja robię w kontrwywiadzie. –chłopak widocznie nie chciał nic powiedzieć, więc sanitariusz, dobrze znający się na swoim fachu nawiasem mówiąc, ścisnął jego prawy łokieć. Wykręcając się z bólu jeniec wydusił przez zaciśnięte zęby. –Tak to obława. Słyszałem o tym nim rozpocząłem misję. Z tego co pamiętam mówili o tym na szkoleniu.
-Mówili, jak zorganizować atak na placówkę? –zapytał, wciąż rozgoryczony Igor.
-Jeżeli tak cię to interesuje, to nie…
-Co nie?
-Nie placówkę tylko obszar. Czteropunktowa operacja AXIII, zakładająca przejęcie dzielnicy, a nawet całego sektora.
-W jakim sensie czteropunktowa? -wtrącił się Wiktor.
-Cztery punkty w skali pacyfikacji. Najwięcej może być siedem, ale to oznaczałoby całkowite zniszczenie danego obszaru i zamieszkującego go mieszkańców.
-Czyli mogło być gorzej. –stwierdził optymistycznie rebeliant,

24




a jego kolega posępną miną na twarzy odrzekł:
-Oczywiście. Lepiej módl się, by twoi towarzysze idący na plac Moskiewski wciąż żyli. –Wiktor może chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie wyksztusił już ani słowa. Kolega uświadomił mu co mogło się stać. Zależało mu na tym osobiście, ale podświadomie wiedział też, że upadek strażnicy przy Nowobelgardzkiej-wysokiej 4 to ogromny cios i utrata ważnego punktu. Ostatnią nadzieją dla całego zrywu jest przejęcie placu Moskiewskiego.

25




Wyrazy: Znaki: