– Śpisz?
Z nadzieją otworzył oczy. Ten głos. Naprawdę wydawało mu się, że słyszy. To był głos mężczyzny. To musiał być mężczyzna!
I znowu wszechogarniająca cisza, odzierająca ze złudzeń. Jedynie nadzieja utrzymywała go przy życiu. Wciąż istniał, a to było cholernie istotne. Wstał i poczuł pod nogami piasek. Rozejrzał się, by wokół siebie zobaczyć jedynie gęstą mgłę.
– Jestem z tobą.
Do jego uszu dobiegł szept. Znowu ten sam głos. Rozglądał się wokół, szukając jego źródła. Ruszył w lewo i chwilę później znalazł się w tym samym miejscu. Ruszył przed siebie i z przerażeniem odkrył, że znowu powrócił do punku wyjścia. Tam mu się przynajmniej wydawało, gdyż w tym miejscu niczego nie można było być pewnym. Zapętlony świat stał się pułapką bez wyjścia. A wszędzie wokół mgła i piach. Żadnego drzewa, czy nawet źdźbła trawy. Martwa kraina z nim jako jedyną żyjącą istotą.
Żyjącą? Tego także nie mógł być pewien. Czy będąc jedynym istnieniem, możemy potwierdzić swoje istnienie?
Czuł coraz to większe pragnienie, którego nie mógł ugasić. Suchość w ustach, była nieznacznie
1
łagodzona przez wilgotne powietrze. Tylko jak długo można wytrzymać bez picia?
– Umrzemy tu razem.
Znowu to samo. Ponownie usłyszał głos, tylko jakby wyraźniejszy. A może tylko mu się tak wydawało? Nie szukał go jednak, bo i po co. Musiał zastanowić się jak przetrwać, jak uciec z więzienia bez ścian.
Kim jestem?
Jakby dostał obuchem. Nic nie wiedział o sobie. Chciał poznać swoją twarz, ale jak, gdy wokół tylko piach i mgła. Spojrzał na delikatne dłonie i wgapiał się w nie. Nie znał ich. Uniósł je i delikatnie dotykał twarzy, niczym ślepiec, poznający nieznajomego. Tylko, że on nie miał tak wrażliwego dotyku. Nie posiadał też wyobraźni podsuwającej właściwy obraz. Czuł twardy zarost na brodzie, pod nosem i kręcone włosy na głowie. Tyle wiedział o sobie. Może i jeszcze to, że był w garniturze. Cała wiedza o sobie, uboższa niż u dwulatka.
– Nie poznajesz mnie?
Znowu ten głos. Wyraźny, głośny i znajomy. I nagle pojawił się przebłysk, mgliste wspomnienie smukłej dziewczyny z rozwianymi włosami. A wokół niej łąka z polnymi kwiatami. Czuł zapach kwitnących kwiatów, pyłku trawy i ...
– Naprawdę mnie
2
nie poznajesz?
I wtedy do niego dotarło. Słyszał siebie!
– W końcu.
Zaczął się histerycznie śmiać. Znajdował się w miejscu, o którym wiedział jedynie, że nie da się z niego wyjść. Nie znał siebie, nie znał świata i nie wiedział, czy ucieczka ma sens. Może to jest cały świat? A przebijające się do świadomości wspomnienia? Musiało być coś więcej! Wkrótce śmiech zamienił się w spazmatyczny płacz. Ukrył twarz w dłoniach i płakał. Beznadzieja przytłaczała, a on zrezygnowany przykucnął i zamarł. Stał się równie martwy, jak otaczający go świat.
– Musi być jakieś wyjście.
Z odrętwienia wyrwał go głos, jego własny. A może ma rację? Wiedział nieco więcej, niż chwilę temu. Miał przebłyski.
Dziewczyna. Tak, ją zapamiętał!
Ponownie przywołał ulotne wspomnienia. Dziewczyna w rozwianych włosach. Czarnych. I ten uśmiech. Dołeczki na policzkach i śmiech. A wokół cykanie świerszczy. Nie było już ciszy. Wystarczyło, że był on. Tak, to w zupełności wystarczyło.
– Jestem panem tego świata.
Zawołał i ponownie zaczął się śmiać. Nie wiedział czy ktoś go pamięta, nie wiedział, gdyż nawet
3
sam siebie nie pamiętał.
I zaczął kopać. To był jego nowy cel. Może to jedyny sposób na ucieczkę? Metodycznie krok po kroku wyciągał piach i przerzucał go poza wcześniej wyznaczony okrąg. Musiał wykopać naprawdę dużą dziurę, by się stąd wydostać. Wygarniał piach i liczył na znalezienie wyjścia. Jedyna logiczna droga ucieczki prowadziła w dół. Z każdego miejsca da się wyjść!
Nagle pod palcami poczuł coś twardego. Sięgnął głębiej i wyciągnął klucz. A więc była nadzieja, której tak potrzebował. To dodało mu otuchy.
– Nic ci to nie da.
Usłyszał. Czy to był jego głos? Był męski, ale czy jego?
– Twój baranie – krzyknął głośno, rozwiewając wątpliwości.
Musiał skupić się na zadaniu. Zmęczenie oraz suchość w ustach doskwierała coraz bardziej. Był też głodny, cholernie głodny. Od kiedy był w tym miejscu? Nie wiedział. Zresztą niewiele pamiętał. Przymknął oczy i odpłynął w niebyt.
Śniła mu się woda, zimna i orzeźwiająca, nawilżająca usta i gasząca pragnienie. Siedział na bujanym fotelu i pił ze szklanej butelki. Kołysał się i wpatrywał w kwitnące drzewa. Wiosna witała go kwitnącymi
4
jabłoniami i zapraszała do krótkiego spaceru. Chciał wyjść i nieopatrznie otworzył oczy.
Niestety to był jedynie sen, ale go zapamiętał! Zaczął tworzyć historię na nowo. Nie chciał być bezimienny, bez wspomnień.
– Udało ci się uciec od wszystkich i wszystkiego.
Tak, sam to powiedział i nie wiedział skąd wzięły się słowa. Uciec? Odrzucił niepokojącą myśl.
W jego głowie było wiele więcej, tylko trzeba było się tam dostać. Miał dom z sadem. Może ta dziewczyna, to jego żona. Wznowił pracę, nie przestając myśleć. Wyrzucał piasek i próbował włamać się do swojego mózgu. Szukał dwóch wyjść na raz i niemal bez przerwy zastanawiał się, czy to nie jest zbyt wiele.
I nagle natrafił na coś twardego. Nie było już tak małe, jak poprzednio. Niecierpliwie odgarniał piach, żywiąc nadzieję, że to drzwi. Tak, to było jedyne rozsądne wytłumaczenie. Zamiast tego wygrzebał metalową szkatułkę. Rozczarowanie i ciekawość targało jego myślami. Wyciągnął kluczyk z kieszeni, włożył go do dziurki i przekręcił. Usłyszał trzask zamka, a wieko lekko się uniosło. Nie na tyle jednak, by odkryć zawartość.
5
Ciekawość nie pozwalała czekać i chwilę później szkatuła ukazała skromną zawartość. Ramkę ze zdjęciem dziewczyny z jego pierwszych wspomnień. Patrzyła na niego piękna brunetka. I nic ponadto. Obrócił zdjęcie i przeczytał: "Kochanemu mężowi, Janka" Trzy słowa, a znaczyły wszystko. To była jego żona! Pamiętał smak jej ust. Chyba pamiętał, tutaj nie był pewien niczego. Tak, to na pewno była jego żona, ukochana dla której musiał żyć. Przytulił zdjęcie do piersi i przywoływał wspomnienia, których nie było.
– Kochanka była lepsza.
Skąd te słowa, te złe myśli wypływające z jego ust. To nie jest prawda!
Położył zdjęcie na piasku i bezradny patrzył na szkatułkę. Stanowiła pustkę, jak on chwilę wcześniej. W końcu odłożył zdjęcie do szkatułki i ponownie zaczął kopać. Nie mógł się poddać. Tyle już osiągnął. Musiało być coś jeszcze. Tam z pewnością było wyjście. W końcu krok po kroku poznawał siebie, a w tym tajemniczym miejscu było coś więcej niż piasek.
Nagle jakby dostał obuchem. Wspomnienia niczym fala tsunami zaatakowały zmysły. Nazywał się Marek. Miał żonę Jankę, którą
6
zabił w wypadku samochodowym. Alkohol i jazda pojazdem, nie była dobrym połączeniem. Jak to w życiu była, wiele razy się udało, a tylko tej jeden raz nie. Sumienie nie przyjmowało wymówek i nie dawało upragnionego spokoju. Nie mógł spać, nie mógł jeść, nie mógł opiekować się pięcioletnią Zosią
Córka nie rozumiała, czemu nie ma mamy. Dlaczego tato się nie uśmiecha i wciąż go nie było. Praca pochłaniała myśli, których tak się bał. Stała się też jedyną nagrodą, i jednocześnie zagłuszaczem sumienia. Już nie pił, ale nie znaczyło to wcale, że stał się lepszy. Na pewno nie dla Zosi, oddając ją do domu dziecka. Ot, tak po prostu, pozbył się ostatniej osoby, wiążącej go z Janką.
Całe dnie pracował w banku, za co często był wynagradzany. Kariera nabrała rozpędu, a brak skrupułów tylko przyśpieszył awans. Został Dyrektorem Regionalnym. Dumnie brzmiało i oznaczało mannę z nieba. Tak przynajmniej mogli uważać ludzie ceniący pieniądze. A Marek gubiąc siebie, pokochał mamonę. Nowa miłość określiła dalsze jego życie.
O rodzicach zapomniał, przyjaciół nie miał. Czy był więc sens szukania wyjścia,
7
jeżeli i tam byłby tak samo samotny?
– Daj sobie spokój.
Powiedział chyba jedynie po to, by przerwać martwą ciszę. Płakał nad popełnionymi błędami. Nie był więcej warty, niż to miejsce. Oddałby wszystko, byle tylko cofnąć czas i popełnione występki. Boże jak bardzo chciał żyć, jak zwykły człowiek. Mieć szczęśliwą, kochającą się rodzinę.
– Zakop skrzynkę i porzuć kluczyk.
Mówił do siebie i to był jedyny dialog na jaki mógł sobie pozwolić. Myśli mogły podyskutować z głosem. Czuł że głos ma inne zdanie od myśli. Miał nad nim władzę.
– Zrób to!
Krzyknął i przeraził się tej stanowczości. Nie chciał tego robić. Już tyle osiągnął. Miał szansę na ucieczkę z pułapki. A głos karze mu pozostawić zdobyte skarby.
– Porzuć je!
Ponownie krzyknął. Nie posłuchał głosu i zaczął jeszcze intensywniej kopać. Musiało być wyjście. Musiało. Niestety coraz bardziej opadał z sił, a wygarnianie piasku stawało się coraz trudniejsze. Już nie widział postępu prac. Wszystko co wyciągnął, na powrót osuwało się.
W końcu zrezygnowany, wrócił do szkatuły, otworzył nią, by ostatni raz spojrzeć na
8
ukochaną. Na jej piękny uśmiech, dołeczki na policzkach, błyszczące niebieskie oczy. Patrzył, a przed oczami pojawiła się zapłakana Zosia. Jej okrągłe wielkie oczy, patrzyły na niego z wyrzutem. Jak mógł zabić ukochaną mamusię, a później ją porzucić!
A może zasłużył, by na zawsze zostać w tym miejscu? Może lepiej tu zostać? Zamknął szkatułę i przysypał piaskiem. Następnie wyrzucił klucz i powoli próbował wygramolić się z dziury. Im wyżej wszedł, tym więcej piasku spadało na dół. Gdy w końcu był na górze, dziura okazała się nie być zbyt duża. Za to coś się zmieniło. Poczuł mocny wiatr rozwiewający mgłę, w zamian przynoszący tumany piasku. Marek skulił się, by chronić oczy i usta przed pyłem. Klęczał czekając, aż wszystko się skończy.
Klęczał, nie mogąc przypomnieć sobie żadnej modlitwy. Świat bez Boga był jego światem.
Nie wie jak długo trwała nawałnica. Nie wie też, czy lepiej, by wciąż trwała. W końcu przynajmniej dochodziły do jego świadomości jakieś dźwięki. A tak, nagle wszystko ucichło i zapadła martwa cisza. Gorsza od wszystkiego co znał, a wokół idealna ciemność, nie
9
skażona nawet promykiem światła. Ponownie poczuł, że jest sam na tym świecie. Sam ze swoimi myślami i marzeniem o zwilżeniu spierzchniętych ust. Czuł, że dłużej już nie wytrzyma.
– Odpocznij.
Usłyszał i zgodził się z głosem. Potrzebował odrobiny wytchnienia. Zamknął oczy i wsłuchiwał się w niczym niezmąconą ciszę. W końcu zasnął. Przeżycia z ostatnich godzin umykały z głowy, a organizm nabierał sił do dalszej walki. W końcu usłyszał szept.
– Śpisz?
Z nadzieją otworzył oczy. Ten głos. Naprawdę wydawało mu się, że słyszy. To był głos mężczyzny. To musiał być mężczyzna!
10