Witaj Borysie. Skoro wróciłeś to znaczy, że moja historia jeszcze cię nie znudziła. Rozpłaszcz się i zrób sobie herbaty. Na dworze jest już zimno. W końcu mamy listopad. Zawsze jak tu przychodzisz rzucasz okiem w kierunku gabloty, w której trzymam swoje fanty z podróży. Jak wiesz Borysie podróżowałem po całym świecie. Występowałem na niezliczonych scenach w przeróżnych miejscach. Jednak nie mogę powiedzieć, że zwiedziłem cały świat. Na przykład do Chin jeździłem kilkadziesiąt razy, ale byłem w nich zaledwie trzy. Rozumiesz o co mi chodzi prawda? Pierwszy raz byłem tam gdy szukałem tego stawu, o którym mówił Tao. Drugi raz gdy szukałem samego Tao, czy raczej jego zamiennika, a za trzecim razem szukałem samego siebie. Lecz kim był dla mnie Tao? Kompanem, przyjacielem, niedoścignionym ideałem. Wszystkim co mnie otaczało. Mówiłem ci już wcześniej jak go ceniłem. Lecz dostrzegłem to jak już było za późno.
Był to jedenasty listopada. Spędziliśmy ze sobą cały dzień chodząc po zamglonym Londynie, szukając inspiracji i delektując się swoim towarzystwem, gdyż dawno już nie mieliśmy okazji by spędzić z sobą tyle czasu.
1
Gdy zaczęło się ściemniać wróciliśmy do mieszkania. Tao wstawił wodę na herbatę. W milczeniu usiedliśmy przy tym dębowym stole w kuchni. Każdy z nas patrzył w innym kierunku. On w przestrzeń. Ja na niego. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem w nim człowieka. Zwykłego, niedoskonałego człowieka. Zawsze wydawał mi się raczej tworem nierzeczywistym, porcelanową lalką wykonaną przez największego z mistrzów. Wtedy po raz pierwszy dostrzegłem zmęczenie na jego twarzy, zielonawoblady odcień skóry i jego przeraźliwą chudość. Powiedziałem wtedy coś głupiego, chyba spytałem co się z nim stało. Uśmiechnął się, pamiętam... Woda zagotowała się. Zaparzyłem herbatę w niebieskim imbryku w kwiaty i rozlałem do filiżanek. Siedzieliśmy popijając napar i rozmawiając o jakiś, mówiąc kolokwialnie, pierdołach. Śmialiśmy się, nie pamiętam z czego, chyba z tego chłopca, który ganiał wiewiórki w parku i przez przypadek uderzył w drzewo. Rozmawialiśmy o cyrku, o tych dobrych chwilach, które spędziliśmy razem. Gdy wyczerpaliśmy tematy znów zapadła cisza.
Tao wstał i poszedł do pokoju. Przyniósł dwa kieliszki i wino. Otworzył butelkę
2
i nalał trochę mnie, trochę sobie. Z kieszeni wyciągnął fiolkę z przeźroczystym płynem. Postawił ją na stole. Milcząc patrzyliśmy na nią chwilę, a ta zdawała się być nieskończenie długa.
- Już czas- powiedział. Jego słowa zawisły w powietrzu. Poczułem wtedy ukłucie w sercu.
- Jesteś pewien?- spytałem po chwili, starając się aby mój głos się nie załamał.
- Bardziej nie będę. - odparł próbując ukryć strach za uśmiechem. Wlał połowę zawartości do kieliszka i zaczął pić powoli, małymi łykami. Mój kieliszek stał wciąż na stole. Obracałem nim w jedną to w drugą stronę przyglądając się ruchom płynu. Nie byłem w stanie podnieść go, ani też skosztować tego znakomitego trunku. Zapalił papierosa. Rozmawialiśmy jeszcze, czy raczej on mówił o Ameryce, o tym jak bardzo by chciał tam pojechać razem ze mną. Jego głos stawał się słabszy z każdym wypowiedzianym słowem. Starałem się uśmiechać i zachowywać normalnie, jakby to była kolejna nasza rozmowa, do której wrócimy jutro, czy pojutrze. Jego skóra pokryła się lepkim potem, a wzrok stawał się coraz bardziej zamglony, nieobecny. W pewnym momencie
3
zamilkł. Znowu poczułem to nieprzyjemne ukłucie w sercu. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
-Wiesz, wino z akonityną ma bardziej wykwintny smak.- wyszeptał. Potem zaczął mrużyć oczy i marszczyć brwi. Głowa zaczęła mu ciążyć. Przez chwilę próbował jeszcze walczyć by utrzymać pion. Koniec końców mimowolnie jego głowa opadła na piersi. Papieros, który trzymał w dłoni spadł na podłogę. Siedziałem tak przez chwilę. Chwilę, która wydawała się wiecznością. Patrzyłem na niego. Miałem chyba nadzieję, że to jest żart, że za sekundę podniesie głowę i znów wrócimy do rozmowy. Miałem nadzieję, że to jest żart, jednocześnie wiedziałem, że tak nie jest. Że wszystko się skończyło.
Wstałem, podniosłem papierosa i zgasiłem w popielniczce. Znów spojrzałem na niego i nogi się pode mną ugięły. Nie pamiętam tego co było potem. Wpadłem w histerię. Dotarło do mnie, że nie żyje, że już więcej nie usiądziemy razem przy tym cholernym dębowym stole, nie wypijemy wina ani też herbaty, nie pójdziemy do teatru czy do baru. Już nigdy nie zaśmiejemy się razem i nie będziemy razem płakać. Koniec końców płakałem
4
sam. Dotarło do mnie, że pozwoliłem mu odejść samotnie. Że nie zrobiłem nic. Nie patrz tak na mnie. Nie miałem wyboru. Nie dał mi go. I tak by to zrobił. Zawsze robił to co postanowił. Nie powstrzymał bym go, dlatego właśnie chciałem być wtedy przy nim, chciałem... Chciałem mieć szansę się z nim pożegnać. Chciałem... Chciałem zrozumieć... Nie zdołałem...
Ten dzień, czy raczej jego widmo, te ostatnie kilka godzin, snuły się za mną niczym cień przez prawie całe życie. Nie zrozum mnie źle. Nie czuję się winny jego śmierci. Nie mogę czuć się winny bo to nie ja go zabiłem, ani też nie przyczyniłem się do tego. To była jego świadoma decyzja, którą wbrew sobie musiałem uszanować. Jedyne o co mam żal do siebie to, to, że sam wtedy nie zrobiłem tego co on, że sam nie byłem w stanie odebrać sobie życia. Że chciałem żyć, kiedy on umierał i że nie byłem w stanie poczuć jego cierpienia czy połączyć się z nim w samotności umierania. Bałem się i właśnie tego wstydziłem się przez całe życie. Piętno strachu spalało mnie od środka. Nie wiem ile razy patrzyłem na tę fiolkę. Ile razy zastanawiałem się czy jestem
5
w stanie wydać na siebie wyrok. Wystarczyło tylko wypić truciznę. Nic trudnego. Ale nie mogłem. Byłem młody. Chciałem żyć. Chciałem jeszcze tyle zrobić, tyle zobaczyć. Myśląc o Tao uświadamiałem sobie swoją słabość, swój strach. Zazdrościłem mu odwagi. Teraz już wiem, że starość i cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć. Jednakże, gdybym miał szansę cofnąć się w czasie do tego dnia to w dalszym ciągu pozwoliłbym mu umrzeć w taki sposób. Dlaczego? No cóż po prostu nie chciałbym patrzeć na to jak cierpi przez kolejne dni, miesiące czy lata. Nie chciałbym również żyć ze świadomością, że skazuje się na długotrwałe cierpienie tylko ze względu na mnie, na to, że chciałbym utrzymać go przy sobie jak najdłużej, bez względu na jego uczucia. Nie potrafiłbym wybaczyć sobie tak wielkiego egoizmu.
Teraz, teraz to wiem, już wiem. Nie mam czasu by zmienić zdanie, ani też ochoty. Nie chcę znów o tym myśleć, męczyć się rozważając co by było gdyby. Przez te wszystkie lata często o tym myślałem, zbyt często. Na własne życzenie znalazłem się w pułapce tego ostatniego wspomnienia. Myślałem, że ja i tylko ja
6
jestem skazany na cierpienie spowodowane jego śmiercią. Przez to wszystko zapomniałem, że jest jeszcze ktoś. Ktoś, kto cierpiał prawie tak jak ja, albo nawet bardziej.
Cierpienia nie da się porównać. Każdy z nas cierpi inaczej, mimo iż czasem zdarza się różnym ludziom cierpieć z tego samego powodu. Wszystko zależy od tego kim była dla nas dana osoba i jak ukształtowało nas życie. Moje na przykład było barwne. Osiągnąłem prawie wszystko, albo przynajmniej wystarczająco dużo by większość ziemskiej populacji mogła mi zazdrościć. Z tego punktu widzenia życie potraktowało mnie dosyć łagodnie, czego nie mogę powiedzieć o tych, którzy ponieśli koszty mojego sukcesu. Nie umiem powiedzieć jak życie obeszło się z Annie, lecz wątpię by potraktowało ją łaskawie.
Kilkanaście lat po śmierci Tao spotkałem ją na jakiejś wystawie w Nowym Jorku. Zwykły zbieg okoliczności, przynajmniej z mojej perspektywy. Byłem wtedy w szczytowej formie. Byłem niemalże bogiem. Moje oblicze z plastikowym uśmiechem widniało na pierwszych stronach prawie wszystkich gazet. Za to Annie, no cóż... Czas jej nie oszczędził. Przybyło jej sporo zmarszczek i
7
kilkanaście kilogramów. Nie była już taka piękna jak wtedy gdy ją znałem. Właściwie to nie zostało w niej nic z tej żywej, radosnej dziewczyny, którą kiedyś była. Zawsze miała piękne oczy, zielone. Gdy się w nie spojrzało dość głęboko to można było zauważyć taką małą, tańczącą iskierkę, która hipnotyzowała wszystkich. Wtedy, na tej wystawie jej oczy zdawały mi się szare, zmęczone, bez śladu iskry, która tak mnie intrygowała. Były tak samo nijakie i bez wyrazu jak ona sama. Były martwe.
W dniu śmierci Tao wymazałem ją z pamięci. Nie zastanawiałem się dlaczego wyjechała, dlaczego nie wróciła. Wymazałem ją ze wszystkich wspomnień o nim, zupełnie jakby nigdy nie istniała. Prawda jest taka, że była dla mnie ważna tylko i wyłącznie dlatego, że była ważna dla niego. Gdyby nie on, Annie była by tylko kolejnym pionkiem na szachownicy życia. Wtedy w Nowym Jorku wyznała mi coś, co sprawiło, że czułem się winny, ale też w pewnym sensie wyróżniony.
O tym, że Tao jest chory dowiedziała się kilka miesięcy wcześniej. Sam jej o tym powiedział i poprosił by nikomu nie mówiła, a zwłaszcza mi. Tłumaczył to tym,
8
że jestem jego najlepszym przyjacielem, i powie mi o tym w odpowiednim momencie, a poza tym nie chce mnie martwić. Fakt wtedy dopiero zaczynaliśmy żyć na nowo. Wierzyłem, że wszystko co najgorsze już za nami, że teraz już będzie coraz lepiej i lepiej. Często rozmawiałem z nim o tym co nas czeka. O tym, że będziemy podróżować, zdobędziemy uznanie i sławę. Wydawało mi się, że w dwójkę zdobędziemy świat. A co najważniejsze, że piętno śmierci, które wlokło się za mną i Tao od dziecka w końcu zniknęło. Myliłem się, wtedy jak i wiele razy później.
Na tej wystawie uświadomiła mi jak bardzo musiał cierpieć skrywając przez tyle czasu swoją tajemnicę. Nie wyobrażam sobie ile musiało go to kosztować. Ile wysiłku musiał włożyć w to bym niczego się nie domyślił. Gdy o tym myślę... Byłem takim durniem. Jak mogłem tego nie zauważyć. Jak mogłem, jak mogłem być taki ślepy, taki głupi, jak mogłem... Być aż takim idiotą.
Dzień w dzień pytała się go kiedy w końcu mi powie. Dzień w dzień odpowiadał jej tak samo. Codziennie był nieodpowiedni moment.
W końcu się doczekała innej odpowiedzi. Półtora tygodnia przed
9
jedenastym listopada oznajmił jej swoja decyzję, swoją ostatnią wolę. Prosiła go by to przemyślał, mówiła, że to nie jest rozwiązanie, że znajdzie kogoś kto mu pomoże. Zaśmiał jej się prosto w twarz i dał do zrozumienia, że klamka zapadła. Poprosił ją by wyjechała, jak najdalej może i o nim zapomniała. Nie powiedział, że ją kocha, a przynajmniej ona tego nie zapamiętała. Dobrze jednak zapamiętała to co powiedział na koniec. „Swoje ostatnie chwile chce spędzić w towarzystwie kogoś kto jest dla mnie najważniejszy, i kto do końca będzie wspierał mnie w moich decyzjach nie pokazując jak bardzo go to rani„. Wypowiedź zupełnie w jego stylu. Prosta i dobitna.
Annie spełniła prawie wszystkie jego prośby. Prawie, bo los nie pozwolił jej zapomnieć, lecz o tym powiem później, gdyż chciałbym jednak zachować pewną chronologię. Jak już mówiłem na samym początku chciałbym zachować pośród tego chaosu chronologię. W mniejszym lub większym stopniu, gdyż dla mnie i zapewne dla potencjalnego czytelnika jest to istotne. Istotnym jest również to byś zapisał to tak jak to nagrałeś, bez jakiejkolwiek korekty. Pamiętaj o
10
tym.
Dzień jego śmierci był w pewnym sensie dniem mojej śmierci. Wtedy po raz pierwszy poczułem, że moje serce przestało bić tak jak do tej pory, a moje trzewia wypełniła czy raczej pożarła pustka. Nigdy wcześniej nie poczułem się tak odczłowieczony, niezdolny do odczuwania czegokolwiek. Nawet wojna, którą przeżyłem nie odznaczyła się w moim późniejszym życiu tak jak śmierć mojego najlepszego przyjaciela.
Pogrzebem zajął się mój brat, bo ja nie miałem do tego siły. Pustka, niewyobrażalna pustka przepełniała mnie całego. Nie byłem w stanie jeść, spać, mówić. Godzinami leżałem w łóżku albo siedziałem przy dębowym stole patrząc w puste krzesło i obracając w palcach fiolkę z trucizną. Godzinami zastanawiałem się dlaczego nie wypiłem tej trucizny razem z nim. Dlaczego nie zrobiłem tego co on. Wiele razy otwierałem fiolkę i przystawiałem sobie ją do ust. lecz nie mogłem jej wypić. Za każdym razem gdy to robiłem widziałem przed oczami Tao.
I tak minęło kilka tygodni, podczas których żyłem jak trup, aż w końcu miałem sen. Śniło mi się, że siedzieliśmy nad stawem. Ja i Tao. Byliśmy tam razem śmiejąc się
11
i jedząc ciastka księżycowe.
Wtedy zmartwychwstałem. Z dnia na dzień podjąłem decyzję o wyjeździe. Chciałem znaleźć to miejsce. I to był mój pierwszy raz gdy zdecydowałem się pojechać do Chin, lecz to historia na inny dzień.
12