Pióromani - konstruktywny portal pisarski
zygzak

Załóż pracownię
Regulamin

Dzisiaj gości: 57
Dzisiaj w pracowni: 0
Obecnie w pracowni:
ikonka komentarza

IV ~ Potrzebujemy trochę loduikonka kopiowania

Autor: brudnyametyst twarz żeńska

grafika opisu

rozwiń




Ze snu Eligio wyrwało go pukanie do drzwi. Podniósł się z łóżka, pukanie nie ustępowało. Za oknem było całkowicie ciemno, kto o tej porze go budził?

     Odrzucił kołdrę i zaspany otworzył drzwi. Na korytarzu czekali wszyscy chłopacy z grupy, byli ubrani i gotowi do wyjścia na miasto.

     — Ubieraj się Eligio, wychodzimy.

     — Co? Gdzie?

     — Po prostu się ubieraj! — popędzili go.

     Chłopak zamknął drzwi, kompletnie nie docierało do niego co właściwie się działo, był na granicy snu i jawy. Przebrał się i opłukał twarz zimną wodą żeby chociaż trochę się ocucić. Wolałby wrócić do łóżka i nadal spać, czy dostali jakieś zadanie? Może Legion im kazała coś załatwić? Spojrzał na telefon, co było tak ważne, że musieli to załatwiać o pierwszej w nocy?
Cała szóstka wyszła z kamienicy, pomimo później pory, Neapol żył. Ludzie wychodzili do barów i klubów żeby się zabawić, pijane grupy robiły dużo szumu wokół siebie. Wyprowadzili go od tego zgiełku, z każdym krokiem, robiło się coraz ciszej. Eligio nie zadawał pytań chociaż coraz bardziej się niepokoił, żaden z nich nic mu nie powiedział, nic nie

1




wytłumaczył.
Szli plażą, która była zupełnie pusta. Artemio, który szedł jako pierwszy oświetlał im drogę. Eligio coraz bardziej się denerwował, zastanawiał się nawet nad ucieczką. Nie ufali mu i teraz chcieli się go pozbyć?
Pomimo tego, że noc była dosyć chłodna, on był cały spocony. Wszyscy zatrzymali się przed skalną ścianą.

     — Dobra, Eligio, sprawa jest prosta. Musisz wspiąć się razem z nami. Można to nazwać twoim chrztem — Artemio poświecił na skalną półkę. — Tylko wydaje się, że jest wysoko. Dasz radę, nie? — klepnął chłopaka po ramieniu. — Nino, idź pierwszy.

     Eligio uważnie przyglądał się jak chłopak zwinnie wspina się po ścianie. Ostrożnie stawiał każdy krok i znajdował wysunięte fragmenty kamienia na palce. On też musiał tak robić, ale czy potrafił? Spojrzał na Artemio, który oświecał ścianę. A co jak spadnie, połamie sobie coś, albo co gorsza, skręci kark!?
Eligio szedł jako ostatni, nie mógł uwierzyć własnym oczom jak Artemio wspinał się z latarką w zębach w zupełnych ciemnościach!

     — No dalej, teraz twoja kolej!

     — Bez światła nie dam rady!

     — Świeci ci księżyc, no

2




dawaj, nie każ mi powtarzać.

     Eligio wyczuł w głosie Artemio groźbę. Oni mówili poważnie, ma się wspiąć po tej ścianie bez żadnych zabezpieczeń i to w zupełnych ciemnościach. Księżyc nie świecił na tyle jasno żeby mógł sobie poradzić. Nikt normalny sobie by nie poradził!

     — Jesteś jednym z nas, musisz pokazać, że pasujesz do naszej grupy!

     Chciał uciekać, był za słaby. Już na samym początku spadnie, to zbyt trudne. Nie wierzył w siebie, więc czemu zamiast odejść, podszedł bliżej i zaczął szukać dobrego miejsca zaczepienia na swoje stopy i palce? Bał się, że spadnie, widział jak łamie sobie rękę lub nogę, a jednak powoli zaczął się wspinać. Powoli, musiał dwa razy się upewnić, że może bezpiecznie się podciągnąć. Skoro każdy z nich dał radę, to on też, nie jest od nich gorszy. Legion w końcu z jakiegoś powodu go wybrała.
Postawił stopę na kamieniu, który się ukruszył. Całe jego ciało nagle poleciało w dół, jednak trzymał się na tyle mocno, że jakoś udało mu się odratować sytuacje. Chociaż jego serce o mało się nie zatrzymało.

     — Żyjesz, Eligio?

     — Tak — wydyszał zmęczony — kamień

3




się ukruszył.

     Nie wiedział jak wysoko był nad ziemią, ani też ile mu został do celu. Opadał z sił, to było trudniejsze niż myślał. Palce go bolały i miał obtarte kolana, chyba rozdarł spodnie na kolanie. Na chwilę się zatrzymał, wziął kilka głębszych wdechów, był wykończony, płuca niewyobrażalnie go paliły. Czuł jak całe jego ciało zaczynało powoli drżeć. Jeszcze chociaż kilka centymetrów, w głowie powtarzał sobie, że jeszcze trochę i będzie na miejscu.
Po raz kolejny kamień pod jego stopą się ukruszył, tym razem był za słaby żeby utrzymać się na samych palcach. Czuł jak ześlizgują się i leci do tyłu, spada. Poczuł mocny uścisk na swoim nadgarstku, jego ciało walnęło o ścianę. Nieprzygotowany na taki obrót spraw, nawet nie przygotował się żeby zamortyzować uderzenie.

     — Trzymam cię, spokojnie.

     Artemio z pomocą Astora wciągnęli go na górę. Był naprawdę blisko, wszystko zepsuł ten nieszczęsny kamień pod jego nogą. Najważniejsze było to, że przeżył, ale było blisko. Gdyby Artemio nie zdążył, już dawno leżałby martwy na piasku, albo bardzo połamany. Mógł posłuchać swojego głosu

4




rozsądku i wrócić do kamienicy, jednak jego duma wzięła górę i musiał wspinać się po tej przeklętej ścianie.
Leżał wykończony i przytulał twarz do zimnego kamienia. Chłopacy w tym czasie zaczęli rozpalać ognisko i gratulowali mu udanej wspinaczki. Eligio ostatkami sił, przyczołgał się bliżej nich, jednak nie był w stanie wydusić słowa. Czuł jakby miał za chwilę zwymiotować.

     — Wspomnienia wracają — Astor wyprostował nogi — pamiętam jak zaciągnąłeś tu mnie i Nino, to była mordęga!

     — Pamiętacie jak płakałem, kiedy się wspiąłem? — Theo dorzucił kilka grubszych gałązek do ognia.

     — Ryczałeś jak dziecko.

     — Luca, mam przypomnieć ci jak się zrzygałeś? Musieliśmy cię nieść z powrotem, bo nie byłeś w stanie się ruszać!

     Eligio słuchał ich i nie mógł uwierzyć. Co to w ogóle za głupi zwyczaj? Legion go zwerbowała, więc po co było to całe kocenie i ta głupia wspinaczka?

     — Każdy z was się wspinał?

     — Niestety, to Artemio wymyślił tą głupią tradycję!

     — Głupią? — mężczyzna się oburzył. — To dzięki mnie macie niezapomniane wspomnienia!

     — Pierwszy dzień w nowej rodzinie musi

5




być wyjątkowy.

     — Właśnie, Eligio. To twój jakby chrzest, chcesz zostać przy swoim imieniu? To ostatnia szansa żeby je zmienić.

     — A wy to robiliście?

     — Nie wszyscy, ja — Astor wskazał na siebie — Nino i Luca wcześniej nazywaliśmy się inaczej, ale w mafii zaczęliśmy wszystko od nowa, nowe życie. Artemio i Theo postanowili zostać przy swoich imionach.

     Eligio patrzył w ogień, imię nadała mu babcia. Jego rodzice długo się nim nie interesowali i miał tylko ją, a później zmarła, a jego rodzice okazali się być potworami żyjącymi tylko po to, aby go krzywdzić.

     — Zostanę przy swoim imieniu.

     — Oficjalnie, witamy w rodzinie, Eligio.

     Chłopacy zaczęli klaskać i wiwatować. Eligio czuł jakby naprawdę dostał nowe życie, każdy z nich go w jakimś stopniu przerażał, jednak czuł też nieopisane ciepło bijące od ich słów. Czuł jak do oczu nachodzą mu łzy, które szybko starł. Nie chciał teraz przed nimi płakać, to tak nieodpowiednia chwila.
W końcu przyszedł czas żeby się zbierać, ugasili ognisko i wstali z ziemi. Eligio patrzył niepewnie w dół, wejście wydawało się niemożliwe, a co z zejściem? Będzie jeszcze

6




gorzej.

     — Spokojnie, są schody — Artemio zaśmiał się widząc jak Eligio patrzy w dół. — Już cię przeciągnęliśmy po ścianie, nie zmusimy cię żebyś jeszcze musiał po niej schodzić.

     Faktycznie, za skałą znajdowały się schody, które umożliwiały wejście na klif. Eligio odetchnął z ulgą, że nie musiał narażać swojego życia na tej okropnej ścianie.

     Byli na ostatnich schodkach, kiedy Nino, który był na samym końcu, się potknął i poleciał na Astora i Luce, a oni na resztę chłopaków. Wszyscy spadli ze stopni i wylądowali na zimnym piasku. Eligio czuł jak piecze go łokieć. Słyszał jak Theo klnie, trzymał się za bolący nadgarstek.

     — Wszyscy żyją? — Nino pomógł wstać Astorowi.

     — Nie, cholera! Rozwaliłem nadgarstek!

     — Daj mi go.

     Luca ledwo tknął Theo, ten odskoczył od niego ciągle klnąc na okropny ból.

     — Legion nas zabije — Artemio otrzepał się z piasku — może jest tylko zbity? Przyłożymy lodu i będzie lepiej, racja?

     Żaden z nich nie chciał przyznawać się Legion o dzisiejszym wypadzie, nie do końca popierała ten cały chrzest. Uważała to za skrajnie głupie, co za ironia losu, że

7




niebezpieczne okazały się schody, a nie kamienna ściana po której się wspinali bez żadnych zabezpieczeń.

     ***

     Po cichu wślizgnęli się do kamienicy i weszli do mieszkania Artemio. Chłopak zawinął kostki lodu w ścierkę i przyłożył do nadgarstka Theo, który co chwilę klął to na zimno, to na ból. W międzyczasie nadgarstek mocno napuchł i zmienił kolor na siny. Wszyscy, jednak starali sobie wmówić, że to tylko zbicie, nic poważnego i nie trzeba jechać do szpitala.
Sam Theo też nie chciał przyznawać, że czuje się okropnie. Ból powoli był nie do wytrzymania, czuł jak go skręca przy najmniejszym dotyku. Zimny okład nie pomagał, miał wrażenie, że było tylko gorzej. Nikt nie wiedział co robić, każdy z nich chciał żeby wszystko się rozwiązało, zanim Legion dowie się o ich wypadku.

     Nic więcej nie mogli zrobić, jutro kupią jakąś maść, na razie, Artemio dał Theo mocne leki przeciwbólowe i obandażował nadgarstek. Każdy z nich miał nadzieję, że rano będzie tylko lepiej.

     Ich sekret wydał się szybciej niż myśleli, wychodząc z mieszkania Artemio, wpadli na Legion. Była w szlafroku, widać było po niej, że dopiero co

8




wstała.

     — Co wy tu robicie?

     — Co ty tu robisz? — Nino starał się grać idiotę.

     Widząc jej karcący wzrok, wszyscy się skulili. Czuli, że muszą jej powiedzieć, jeśli sama się dowie, będą mieli jeszcze większe problemy. Zresztą, pewnie wzięłaby jednego na stronę i już po pięciu minutach wszystko by jej powiedział. Legion kochała każdego z nich, nie pozwoli nikomu skrzywdzić jej chłopców, jednak ona sama potrafiła być przerażająca. Każdego z nich znała bardzo dobrze i wiedziała jak ich podejść, nigdy nie dała zaślepić się przez miłość do nich.
— Był chrzest i ścianka — Artemio niechętnie wyznał. — Nic się nikomu nie stało, ale później przy schodzeniu ze schodów, Nino się potknął i wszystkich wywalił.

     — Jesteście tacy uparci — Legion pomasowała swoje skronie.

     — Theo uszkodził nadgarstek, to chyba coś poważnego, spuchł i zrobił się siny.

     — Ktoś jeszcze ucierpiał?

     — Mamy tylko obtarcia.

     Legion odwinęła bandaż Theo, chłopak cały czas gryzł się w język żeby nie pokazać jak bardzo go boli. Kiedy tylko zobaczyła w jakim stanie jest ręka chłopaka, zaklęła.

     — Astor, do samochodu,

9




jedziemy do szpitala. A wy, spać. Rano o tym porozmawiamy.

     Chłopcy, z opuszczonymi głowami rozeszli się do swoich mieszkań. Astor z Theo wsiedli do samochodu i czekali aż Legion coś na siebie włoży. Była na nich zła, a jednocześnie ich rozumiała. Każdy z nich potrzebował takiego chrztu, jednak nie mogli wybrać czegoś mniej niebezpiecznego? Potrzebowała ich żywych, bo tylko wtedy mogli dla niej pracować. Jeśli któryś skręci kark, nie wybaczyłaby sobie tego. Dzisiaj na szczęście skończyło się tylko na nadgarstku Theo, ale następnym razem może wydarzyć się tragedia.
W samochodzie nikt się nie odzywał, Astor udawał, że skupiał się na drodze. Oboje wiedzieli, że usłyszą długie kazanie jak tylko się odezwą. Jutro i tak spędzą długie godziny na słuchaniu jak bardzo nieodpowiedzialni są i powinni wykazać się większą wyobraźnią, zwłaszcza, że nie są już dziećmi. Dzisiaj już nie mieli na to siły, za dużo emocji poszło na uszkodzony nadgarstek.

     ***

     Wrócili, kiedy na dworze było już jasno. Spędzili długie godziny w poczekalni, a później w gabinecie lekarza. Theo wrócił z ręką w gipsie, gdyby Legion ich nie

10




przyłapała, kto wie jak długo chodziłby ze złamanym nadgarstkiem, udając, że wszystko jest w porządku. Wiedziała jak uparty był, słowem by się nie odezwał.
Padła na swoje łóżko zmęczona. Nawet nie chciało jej się rozbierać, po prostu chciała zasnąć. Nie mogła, pomimo ogromnego zmęczenia, jej organizm nie mógł się zmusić do snu. Legion przewróciła się na drugi bok, do jej pokoju zaczęło wpadać słońce, drażniąc jej oczy. Wstała i zasunęła grube firany.
Gapiła się w sufit, przekonując swój mózg, że musi iść spać. Spojrzała na zegarek, było już po szóstej, nie wiedziała czy lepiej iść spać na te trzy godziny czy może sobie odpuścić.

     — Chrzanić to — mruknęła do siebie.

     Legion wstała z łóżka i przebrała się w coś bardziej eleganckiego. Coś na jej poziomie. W czym będzie mogła się pokazać na ulicy i nie będzie piżamą.
Siedziała sama w dużej jadalni i piła kawę, przez okna widziała jak miasto powoli budzi się do dziennego życia. Coraz więcej samochodów pojawiało się na ulicy, a sprzedawcy rozkładali swoje małe stragany. Zaszurało krzesło, Legion spojrzała na Artemio, który z filiżanką

11




kawy siada obok niej.

     — Dzień dobry — przywitała się.

     — Też nie możesz spać?

     — Niedawno wróciłam ze szpitala, nie mogę już zmrużyć oka.

     — Jak Theo?

     — Jego nadgarstek jest złamany i przez dłuższy czas będzie siedzieć w domu.

     Artemio głośno upił łyk kawy. Przypomniał sobie co mówił na plaży, miał nadzieję, że trochę lodu rozwiąże problem, jednak sprawa była poważniejsza. Chociaż nie chciał tego przed sobą przyznawać, dobrze, że Legion ich nakryła.

     — Zaprosiłam do siebie Leo.

     — Naprawdę nie wiem po co utrzymujesz kontakt z tym zboczeńcem, nie potrafi trzymać łap przy sobie.

     — Kto powiedział, że mi to nie odpowiada?

     Widziała jak na twarz Artemio pojawia się szok, a po chwili lekkie rumieńce. Była dla niego jak matka albo starsza siostra, chociaż był starszy od niej, nie chciał sobie wyobrażać jej w objęciach jakiegoś kolesia.

     — Mam z nim do pogadania, przez ten czas starajcie się nie wchodzić do mojego pokoju.

     — Proszę zmieńmy temat.

     —W tą sobotę wyjeżdżamy do Wenecji.

     — To już ta pora? — szczęśliwy Artemio upił kolejny łyk kawy. — Piękna Wenecja.

12




Wyrazy: Znaki: