Pióromani - konstruktywny portal pisarski
zygzak

Załóż pracownię
Regulamin

Dzisiaj gości: 148
Dzisiaj w pracowni: 0
Obecnie w pracowni:
ikonka komentarza

Legionikonka kopiowania

Autor: Adam Gabrysz twarz męska

grafika opisu

rozwiń




– Po prostu. Nie wierzę. – Basowy tembr mężczyzny stojącego przy oknie rozbrzmiał w całym pomieszczeniu.

      Na chwilę zapadła cisza, zza okna dobiegał skrzętnie tłumiony przez okiennice szum wiatru.

     – Nie mnie przyjdzie to ocenić – Szepnął sam do siebie drugi, siedzący przy stole.

      Niewielkie zawiniątko leżało na dębowym blacie. W pokoju panowała niemalże całkowita ciemność rozpraszana jedynie delikatnym blaskiem świecy. Za oknem szalała burza, którą meteorolodzy szumnie okrzyknęliby „huraganem stulecia”, gdyby się jacyś ostali. Więźba dachowa skrzypiała bezradnie targana potężnymi porywami wichru.

     – Zaraz zerwie dach, psiakrew. – Artur Wagner dosiadłszy się chwycił pakunek w dłonie rozmiarów dwóch bochnów chleba .

      W jego rękach wydawał się być wręcz filigranowy, jakby paczka zapałek owinięta w papier. Obracał ją chwilę, przyglądając się. Wyglądało to tak, jakby wzrokiem chciał ją prześwietlić i zbadać zawartość. Sapnął, odłożył paczkę i sięgnął ręką do kieszeni płaszcza. Wyciągnął papierosy, wyjął jednego i już miał je schować z powrotem, lecz zawahał się. W końcu, po

1




zdecydowanie zbyt długiej chwili zaproponował jednego rozmówcy.

     – Zawsze byłeś taki skąpy, czy zapomniałeś, że palę? – Rzucił z przekąsem facet naprzeciwko, sięgając po swojego camela.

     – Zawsze miałeś takie marne żarty, czy demencja cię łapie? – Odparł bezwiednie Artur uśmiechając się od ucha do ucha.

     – Widzę, że wrócił ci humor. To dobrze, bo zaraz wychodzimy. – Blask zapałki oświetlił na ułamek sekundy twarz mężczyzny. Była odrażająca, pomarszczona i blada. Oczy głęboko zatopione w czaszce świdrowały duszę jak rentgen.

      Artur wstał. Wyraźnie się niepokoił, nie mógł usiedzieć na miejscu. Lubił swoją pracę, ale aktualne zlecenie napawało go niepokojem i odrazą. Nie przepadał zadzierać z miłościwie panującymi. Znów podszedł do okna, po czym delikatnie je uchylając cisnął niedopałek w objęcia burzy. W jednej chwili odleciał w nikomu nieznanym kierunku. Zamknął okno, siłując się z nim krótką chwilę. Wzdrygnął się i obrócił w stronę kompana.

     – Na pewno chcesz iść w taką pogodę? – Zapytał bez nadziei w głosie Artur zakładając torbę na ramię.

     – A mamy wybór?

      Nie mieli.

2




Kontrakt był zbyt intratny, żeby go odpuścić. Poza tym ręczyli za swoje usługi czymś więcej niż dobre imię.

     – Jak to jest, że dostajemy same najgorsze zlecenia? – Szepnął Artur, po czym uchylił drzwi i rozejrzał się. Czysto, pomyślał i już miał się za to zganić w myślach, gdy…

     – Czyżbyś zapomniał, że mamy szabat? – Stojący za nim mężczyzna cmoknął teatralnie.

     – Legion czuwa, a świat schodzi na psy. – Burknął po czym wyszedł na korytarz.

      Pensjonat był niemalże pusty, poza nimi znajdował się tam jedynie stary portier, który koczował przy ladzie. Spróchniałe deski skrzypiały złowieszczo pod okutymi butami kurierów gdy ci schodzili po schodach. Artur prychnął strząsając pajęczynę, która przykleiła mu się do twarzy. Recepcja była obskurna, na ladzie rzędem stały popękane i zmatowiałe szklanki. Kupy zatęchłych szmat leżały hałdami w każdym możliwym kącie. Szkło wybitych okien chrupało pod nogami. W całym pomieszczeniu unosiły się tony kurzu. W normalnym świecie zasady BHP nakazywałyby przebywać tam w masce przeciwpyłowej. Ale świat przestał być normalny wieki temu.
Starzec za ladą

3




wydawał się spać, bo gdy tylko rozbrzmiał zaśniedziały dzwonek, podskoczył tak gwałtownie, że o mało nie spadł na podłogę. Po dokładniejszym przyjrzeniu się jej, Artur stwierdził, że dzięki swojemu refleksowi portier uniknął losu, którego żadnemu wrogowi by nie życzył. Wokół taboretu portiera rozciągnięta była plama mazi, która miała jasne, biologiczne pochodzenie.

     – Czego? – Odezwał się staruch łypiąc spode łba zamglonymi oczami.

      Artur już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale towarzysz go uprzedził.

     – Chcielibyśmy się wymeldować, szanowny panie. – Rzekł z kurtuazją, kładąc na ladzie złoty talent. Artur drgnął.

     – No… – Starzec cmoknął z uznaniem biorąc w swoją zasuszoną dłoń zapłatę za pokój.

     – Czy to wystarczy? Proszę dokładnie się przyjrzeć.

     – Wystarczy, wysta… – Przerwał na chwilę, po czym postarzał się w jednej chwili o kilkanaście lat. Ostatkami sił uniósł zdziwione spojrzenie na Starego Brycha i zastygł w tej pozycji, prawdopodobnie już do końca czasu.

     – Dziękujemy uprzejmie za gościnę, dobry człowieku. – Rzekł starszy z kurierów i odebrał swój

4




talent.

      Spodziewał dezaprobaty ze strony Artura. Mimo to wiedział, że starucha i tak nic lepszego nie czekało. Prędzej czy później dopadliby go głodni ludzie, lub co gorsza Legion zainteresowałby się dojrzałą duszą. A tak? Bezbolesny akt eutanazji ekspresowej i zabezpieczona w aktywach ruchomych dusza. Z czysto pragmatycznego punktu widzenia same benefity.

     ***

      W istocie świat dawno zszedł na psy. Wszystko zaczęło się od gorącego tematu wszystkich tabloidów, czyli narodzinami rzekomego antychrysta, gdzieś hen w Afryce. Niewielu w to na początku wierzyło. Lecz jawna interwencja samego Watykanu i niewyjaśnione zniknięcie dziecka ucięło wszystkie śmiechy. Ludzie zaczęli łączyć te narodziny z wybuchającymi co rusz konfliktami w starym świecie. Z czasem wszyscy nawykli każdy jeden nieurodzaj przypisywać właśnie temu, nieszczęśliwie urodzonemu pacholęciu. W końcu, jak to zawsze bywa, ludzkość podzieliła się na obozy. Jedni twierdzili, że to sam szatan zstąpił na ziemię celem jej unicestwienia, więc idąc swoją pokrętną logiką zaczęli oddawać mu cześć. Być może aby ochronić swoje pazerne dupska przed eksterminacją. Drudzy

5




sądzili, że to boski test i przykładem Hioba pozbawili się wszelkich wygód, i ich nadrzędnym celem stało się umartwianie. Bandy fanatyków wyszły na ulice miast dokonując samosądów. Podpalali kościoły, burzyli cerkwie. Zrównali z ziemią synagogi i meczety. Na nic policja i wojsko, w każdej z tych formacji znalazł się ktoś przekupny, lub wyznający ideę nowego porządku. Hierarchizacja społeczeństwa przestała znaczyć cokolwiek. Nie ważne, czy prezydent, premier, kapelan czy kasjerka. Każdy musiał wybrać. W teorii, bo oczywiście byli też ateiści i sceptycy. Ci zginęli pierwsi, wyrżnięci przez oba ugrupowania. Niestety, żadnego antychrysta nigdy nie było. Dziecko cierpiało na wyjątkowo rzadkie schorzenie, przez co wielu zabobonnych dopisywało mu cechy szatańskie. A, że ludzkość i tak od dekad stała na skraju kolejnej wojny światowej, pełna międzynarodowej zawiści i pogardy, znalazłszy kozła ofiarnego z lubością skoczyła sobie do gardeł. I tak nadeszła era obecna, nienazwana dotąd przez nikogo. Gdy samo-eksterminacja osiągała punkt kulminacyjny, a Ktoś z Góry wydał rozkaz, na ziemie wmaszerował Legion. Stare bajędy mówią

6




o pękających górach, z których wyszły zakute w zbroje zastępy demonów, niosąc śmierć i lament. Wtedy sprawy trochę się pokomplikowały. Ale nie uprzedzajmy faktów.

     – Dalej czekam na odpowiedź, Brych. – Przypomniał Artur sięgając po kaptur, który po raz kolejny ściągnął wiatr.

     – A jakie było pytanie, przyjacielu? Wiesz, pamięć już nie ta, mam swoje lata…

      Młody kurier mógłby przysiąc, że na twarzy staruszka pojawił się szelmowski uśmiech.

     – Nie zgrywaj się. W twoim przypadku wiek to naprawdę tylko liczba.

     – Oj, panie Wagner. Na żartach się pan nie znasz, nic a nic! Odpowiedź brzmi, tak w istocie jest. Jednak dlaczego? Nie mam najmniejszego pojęcia. – Powiedziawszy to złożył ręce jak do modlitwy.

     – Z pewnością.

     *

     
Szli pustą i ciemną ulicą niewielkiej mieściny, niegdyś tętniącej życiem. Lata temu na okolicznym rynku w każdy wtorek i czwartek okoliczna ludność zbierała się tłumnie oferując rozmaite towary. Od używanej i z rzadka działającej elektroniki, przez stare narzędzia, po słodkości przywożone wagonami ze wschodniej Europy. Teraz na ciemnym i pustym rynku ostało się kilka zniszczonych

7




pawilonów, po placu walało się pełno wszelkiego rodzaju śmiecia. Na niemal każdej wolnej i miarę płaskiej przestrzeni pionowej widniały wszelakiej maści znaki religijne. Oczywiście przodowały te z kategorii obraźliwej. Zardzewiałe ogrodzenie ledwo trzymało się wbetonowanych słupów, uświadamiając o krótkotrwałości Dawnego Świata, który do codziennego funkcjonowania potrzebował stałej dozy czynnika, którym byli ludzie. Bez konserwatorów, majstrów i fachowców we wszelakich dziedzinach świat, który był dotąd wszystkim dobrze znany, popadał w ruinę. Dowodziło to tezy, że cywilizacja to gigant na glinianych nogach. Mimo wszystko musieli w to miejsce zawitać

     – Brych, jak to jest, że ludzie nadal się mordują, mimo tego, że zostało ich już niewiele?

     – Wiesz Arturze, nienawiść od zawsze była przywilejem mądrych i nałogiem głupich. Zgadnij, których jest więcej?

     Wiatr targał połami płaszczy kurierów, którzy właśnie przekraczali linię ogrodzenia przez jedną z wielu dziur. Szli pewnym krokiem, mimo burzy, która pod ich nogi dostarczyła kałuż głębokich miejscami na pół metra. Woda wespół z mrokiem nocy idealnie

8




maskowała potencjalnie niebezpieczne ubytki w gruncie. Poza szumiącym wiatrem ciszę rozrywał na kawałki mosiężny dzwon bijący w okolicznym kościele, jednym z niewielu które przetrwały zstąpienie Legionu. Grobowe, miarowe dudnienie wydawało się rezonować w wodzie i nieść kilometrami w pustkę.

      Zbliżali się do celu. Stary Brych był pewny, że chwila nadchodzi. Czuł elektryzujące całe ciało dreszcze. Nigdy nie zmienne uczucie wchodzenia na heptagram. Zatrzymali się. Artur nie zauważył większej różnicy, zdawał się na nadzwyczajne cechy swojego towarzysza. Wtedy kolejny raz uderzył dzwon. Brych wiedział, że od tego momentu rozpoczęło się odliczanie. Wiatr w tym starym, kabalistycznym symbolu był zauważalnie słabszy, więc Stary kurier spokojnie zdjął kaptur i odwrócił się w stronę Artura.

     – Jesteśmy na miejscu. Jeśli mogę, dasz mi jeszcze jedną fajkę?

     Wagner dojrzał w Brychu coś niepokojącego. Coś co sprawiło, że nawet gdyby miał ostatniego papierosa i żadnych perspektyw na zdobycie zapasu w przyszłości, oddałby mu go z ucałowaniem ręki. Zapalili razem, głęboko zaciągając się dymem. Nie odzywali się do siebie,

9




w milczeniu czekając na rozwój wydarzeń. Artur w głębi duszy był na niego zły, bo tylko on miał zdolności, które pozwalały mu na zlokalizowanie aktywnego punktu doręczenia. Przez co sam czuł się bezużyteczny. Bo przecież nie było rzeczy, z którą Stary Brych by sobie nie poradził sam. W końcu był… no, sobą. W tym momencie zabrzmiał pierwszy dzwon, a staruszek skulił się w sobie. Nie był to normalny widok dla młodego kuriera. Na co dzień dumny i pewny siebie Brych teraz wyglądał jak dziecko czekające na powrót ojca z wywiadówki. Po zbyt dłużącej się chwili niezręcznej ciszy uderzył drugi. Teraz nawet Artur poczuł coś dziwnego. Jakby jego całe ciało zaczęło się unosić, ale on wciąż twardo stał na ziemi. Nie było to bynajmniej uczucie przyjemne, czuł jak niewidzialna siła próbuję wyjąć żywcem jego duszę z ciała. Gdy uczucie odrealnienia sięgało zenitu rozbrzmiał trzeci dzwon. Gdy to się stało, Brych padł na ziemię. Kulił się w sobie, drżąc jakby wokoło panował mróz godny Syberii. Wagner czuł, że wpada w jakąś psychozę. Świat wokół niego zaczął się kręcić wolnymi i miarowymi obrotami. Serce mu

10




kołatało, co jakąś chwilę wydawało mu się, że traci przytomność. Mimo to stał. Spojrzał na kompana, wiedział że nic nie jest w stanie zrobić by mu pomóc. Mimo to widok kulącego się starca napawał go pewnego rodzaju szczęściem. W końcu sam stał wyprostowany, a ON leżał u jego stóp. Czwarty dzwon. Nic, wszystko się uspokoiło. Artur przestał czuć cokolwiek. Nie czuł, że stoi w przemoczonych butach. Nie zwracał już uwagi na wcześniej boleśnie kołatające serce. Najgorsze jednak było to, że przestał widzieć i słyszeć. Próbował dotknąć swojej twarzy. Nie wiedział czy podniósł rękę, czy tylko o tym pomyślał. Jedyne, co mu towarzyszyło to nieustająca gonitwa myśli, jak tabun koni pędzących przez płyciznę. Wszystko było rozmyte, nie był w stanie jakiejkolwiek myśli zatrzymać nawet na krótką chwilę. Jego myśli, które rozpoczynały się, trwały i ulatywały w pustkę mimo JEGO samego. Czuł się bezradny. Chciał myśleć, ale nawet nie wiedział, jak ma to zrobić. Dokładnie tak, jakby się…

     Piąty dzwon.

     ...rodził na nowo. W sekundę wszystko się zmieniło. Znowu czuł, słyszał i widział. Mimo, że wolałby

11




pozostać ślepy. Stary Brych leżał na ziemi targany konwulsjami, wymiotujący sobie na ręce, które bezsilnie starały się złapać coś, co oplatało jego szyję. Mimo, że nic tam nie było. Pod Arturem zadrżały kolana, po czym padł na nie boleśnie. Eksplozja bólu przetoczyła się po jego ciele jak walec. Miażdżyła każdy mięsień i kość na swojej drodze pozostawiając na ich miejscu krwawą miazgę. Wagner sapał jak lokomotywa, z całych sił zaciskając zęby. Wiedział, że jak tak dalej pójdzie to je straci. Mimo to, nie mógł przestać. Dźwięk szóstego dzwonu zagłuszył stary kurier, który leżąc w pozycji embrionalnej z podrapanym do krwi gardłem ryczał jak zarzynany zwierz. Świdrujący pisk docierał do uszu bezczeszcząc bębenki i wwiercał się prosto w czaszkę. Krew pompowana pod olbrzymim ciśnieniem rozsadzała żyły, a płuca wypełnione czystym ogniem buchały jak hutniczy piec. Artur oddychał płytko, szybko i łapczywie. Krztusił się powietrzem i kaszlał, tracąc z trudem wywalczony tlen. Bał się otworzyć oczy, bo gotów były wypaść w każdej chwili, więc zaciskał je najmocniej jak potrafił. Nie wiedział ile to trwa,

12




nie potrafił rozróżnić sekundy od całych eonów. Drżał na myśl, że wpadł w niekończącą się pętlę cierpienia już na zawsze. Do końca czasu.

      I wtedy rozbrzmiał siódmy dzwon. I wszystko się skończyło.

     – Wstać. – Rozkaz wydany gromowładnym głosem postawił ich na nogi siłą tysiąca wołów.

      Mimo to nikogo nie widzieli. Głos docierał zewsząd i znikąd jednocześnie.
Stali, lecz gdyby nie tajemnicza siła, legli by na beton jak kłody. Stary Brych ukradkiem spojrzał na Artura, dając mu do zrozumienia, żeby przygotował przesyłkę. Artur niezauważalnie kiwnął głową i wsadził rękę do kieszeni. W tym czasie głos znów przemówił.

     – Jam jest Bael, król Wschodu. Z czym do mnie przychodzicie, Wysłannicy?

      Starszy kurier zrobił krok do przodu, rozłożył ręce i rzekł najdonośniej jak mógł.

     – BATHAL vel VATHAT SUPER ABRAK RUENS! ABEOR VENIENS SUPER ABERER! – Mówiąc to, Brych chwycił w dłoń swój złoty talent i przyłożył do serca. – Mamy dla ciebie wiadomość, o potężny królu. Zechciej ją przyjąć.

     – Dobrze więc. Przekażcie, co mnie należne. Nie waż się jednak do mnie zbliżyć, Andromaliusie. Twe

13




przewinienia nie zostały zapomniane. – Przed kurierami stanął człowiek skryty w cieniu.

      Na znak starca Artur zrobił dwa kroki do przodu i położył paczkę na środku symbolu. Po czym ukłonił i nie ważąc się odwrócić plecami wrócił na swoje miejsce. W tej chwili oślepił ich blask żywego ognia. Cały heptagram zapłonął płomieniami wszystkich barw. Wciąż było zimno, żar nie promieniował żadnego ciepła. Człowiek stojący naprzeciw kurierów zaczął iść w ich stronę dostojnym krokiem. Przekroczył wewnętrzny krąg i podniósł rękę, w której nie wiedzieć kiedy już znajdowała się dostarczona przez kurierów przesyłka. Bael cmoknął z aprobatą. Zważył pakunek w dłoni i zadowolony spojrzał w ich stronę.
Artur popełnił błąd, odwzajemnił spojrzenie. Nikt nie byłby w stanie opisać tego, co ujrzał w oczach demona. Dość powiedzieć, że każdy taki kontakt przynosi skutki. I wiąże się z konsekwencjami. Wargi demona jak pękająca, zaropiała rana rozwarły się w parodii uśmiechu.

     – Talenty. – Zagrzmiał Bael.

      Obaj unieśli swoje talenty w górę. W sekundzie nagrzały się do czerwoności paląc skórę i

14




naznaczając ponownie dłonie posiadaczy. Gdy Bael dokonywał zapłaty za usługę, jego uwagę zwrócił talent Starego Brycha, który miał w sobie zawartość.

     – Andromaliusie, twe czyny nie zostaną dziś przebaczone. Sądzę, że wiesz dlaczego.

      Brak odpowiedzi, niemniej jednak nikt tak naprawdę jej nie oczekiwał.

     – Natomiast co do ciebie, Arturze Wagner. Czy chcesz wstąpić w szeregi synów Salomona i uwierzyć? Jest to moja pierwsza i ostatnie propozycja.

      Stary Brych poruszył się zauważalnie. Spojrzał na Artura, który wciąż twardo patrzył na stopy Króla Wschodu. Walczy ze sobą. Dlaczego? Czyżby podjął decyzję? Za wcześnie, zdecydowanie…

     – Za wcześnie! – Krzyknął starzec i natychmiast tego pożałował. – Daj mu jeszcze czas, Baelu.

      Demon spojrzał na Brycha, który w jednej chwili padł na klęczki i łkając prosił o litość. Tym razem nie miało być przebaczenia.

     – Andromaliusie, za twoje nieposłuszeństwo skazuję cię na…

     – Nie. – Powiedział Artur, patrząc demonowi prosto w oczy. – Odpowiedź brzmi, nie.

15




Wyrazy: Znaki: