Pióromani - konstruktywny portal pisarski
zygzak

Załóż pracownię
Regulamin

Dzisiaj gości: 128
Dzisiaj w pracowni: 0
Obecnie w pracowni:
ikonka komentarza

Żadnych ciastek. ikonka kopiowania

Autor: Rafał Sulikowski twarz męska

grafika opisu

rozwiń




***
Dziś wieczorem odnalazłem tę apkę, czyli narzędzia Microsofta OneNote do pisania między innymi "dzienników", pamiętników, wspomnień, planowania podróży czy sporządzania codziennej listy zakupów. Od dawna planowałem rozpoczęcie pisania "dziennika", albo chociaż "dzienniczka", aby przelać w tym formacie gatunkowym swoje pokręcone emocje. Pisanie uwalnia, jeśli wolno nam napisać bez cenzury o wszystkim, z wyjątkiem zabronionych przez prawo tematów faszystowskich i komunistycznych, jeśli byłyby czynione w tonie pochwalnym. Wiemy, jak to prawo działa w praktyce. "Piszę" więc na klawiaturze niczym na klawiszach mojego syntezatora, na którym tworzę czasem muzykę. Napisałem w cudzysłowie, ponieważ nie uznaję edytorów tekstu (nawet tych "pustych", bez AI), ani nawet maszyny do pisania. Pisanie to ikony oraz wieczne pióra, dobry papier, lampa naftowa i solidne biurko z równo solidnie wykonanym fotelem ze skóry.

      Dlatego od jutra, czyli od urodzin mej pierwszej i chyba największej "miłości", czyli zauroczenia nastolatka i to cierpiącego na wieczną melancholię, będę

1




zamieszczał tutaj fragmenty tego dziennika, aby można było potem czytać to późnym wnukom, a jeśli z tego wyjdzie coś fajnego, to sięgną i ludzie obcy. Ile nam zostało - tego nie wie nikt...

     ***
Ktoś napisał już kiedyś, że nie będzie fabuły. Tu zaskoczę: trochę nie będzie, trochę będzie. Właśnie przeczytałaś pierwsze dwa zdania i kończysz czytać trzecie. Wyznam ci prawdę - od tej chwili masz dwie opcje. Pierwsza jest jasna i dotyczy 80% potencjalnych Czytelniczek i Czytelników - zamknąć z nieskrywanym grymasem niesmaku tę księgę, uśmiechnąć się przelotnie pod nosem, dopić kubekj zaparzonej świeżo na okazję fascynującej lektury, świeżo zakupionej po pracy kawy i oddalić się do pilniejszych obowiązków, spraw i zatrudnień.
Druga jest w świetle pierwszej równie oczywista - mimo początkowego chłodu późnej jesieni, dotrwać co najmniej do połowy lutego i poczekać, aż piszący - kimkolwiek by był czy nie był - wyłoży wszystkie swe karty na stół, rozkręci się, popisze czymś świeżym, zdobędzie na odwagę wyznania tego, czego jeszcze w piśmiennictwie całej biblioteki Babel nie wyznano nigdy. Zatem?

2




Świetnie! Bardzo dobry wybór…

     ***
Pierwsza w nocy. Nie mogę spać. Piszę na gorąco. Przed chwilą śnił mi się Człowiek w bieli. Byłem znowu dzieckiem w wieku 12 lat. Pomagałem mu czerpać wodę ze studni. I smażyć placki ziemniaczane, które wyglądały jak racuchy. Śmiał się do mnie. Na głowie miałem tę samą czapkę, co wtedy na balu przedszkolnym, a potem obróciłem głowę, byliśmy gdzieś w tłumie i kazał mi wyłonić z tłumu same czerwone czapki, co uczyniłem bez trudu. "Kiedy ustąpi szum, będzie inaczej." Wiem, że było więcej w tym śnie, ale tylko to pamiętam. Potem byłem z nim na jego Mszy. Nigdzie nie było Jezusa. Ani Boga. Był tylko Człowiek w bieli…

     ***
Wystarczy w Polsce nie mieć pieniędzy. Wystarczy, że jesteś biedna i masz przechlapane. Coraz droższe wszystko. Bogaci coraz bogatsi, biedni - coraz bardziej ubodzy. Kapitalizm to w istocie nic innego, jak prawo dżungli i w rzeczywistości prawo pięści, prawo kaduka i rzekome prawo silniejszego. Pytanie, czy to jest droga do nieba? Czy realizowanie swoich, choćby szczytnych celów, podoba się Bogom? A co, jeśli na dobitkę cele te nie do końca są

3




szczytne i godne pochwały...
Możesz malować, pisać i komponować, robić po godzinach na drutach - to wszystko na nic dla ludzi, którzy nic nie robią z tych rzeczy, a jakimś szatańskim sposobem mają zawsze pieniądze. Już nie liczą się Twoje wolontariaty, praca w chórach, nie liczą się wiersze, proza, tysiąc tekstów, setki melodii i dziesiątki z trudem namalowanych płócien. Nie liczy się - nawet dla skrajnych katolików - nic poza pieniędzmi. Jeśli masz pieniądze, jesteś swój, widocznie zasłużyłaś. Jeśli nie daj Boże pieniędzy nie masz, tym gorzej dla Ciebie. Widocznie sama sobie jesteś winna. Jeśli Ci Bóg nie pomaga, to jest wyłącznie Twoja wina. Pewnie nie umiesz się modlić...
I tak bogata głupota przejmuje władzę, już po raz trzeci za miesiąc. A biedna mądrość skrywa się po kątach zawstydzona, że w ogóle jeszcze ktoś jej daje prawo wegetowania…

     ***
Dziś jest ten pierwszy dzień. I wczoraj był pierwszy. I oczywiście jutro będzie pierwsze. Uwięziony w ciasnej klatce "teraz", zawieszony w środku lodowato się śmiejącej pustki, trwam jeszcze resztkami sił i dziwię się, że jeszcze żyję. Może to

4




jest to najważniejsze, czemu się jeszcze nie zabiłem. I niekoniecznie pisząc to, pogarszam się. Raczej na odwrót - ci, co o wszystkim wszem i wobec trąbią, nie robią tego, o czym tak trąbią. Dlatego mogę pisać o samobójstwach, bo gdyby to mi było pisane - już bym tam był, po drugiej stronie życia, dokąd i tak wszyscy zmierzają, jedni pełni nadziei, inni - pełni przerażenia. Wiem, co znaczy ten strach, a jeszcze bardziej wolno płynący, lejący się w okolicach pępka strach, który jak smoła zatyka oczy, tak, że nic nie słyszę, zamyka uszy i nic nie słyszę. On jest moim największym przyjacielem - wszak ogłasza "uciekaj lub walcz" i stał się największym wrogiem, gdy ściska za gardło jak kat. To strach sprawia, że miewamy depresję, że nie chcemy iść do przodu i za wszelką cenę chcemy cofnąć lub chociaż zatrzymać w miejscu czas. Ale nie da się. Od momentu, gdy w tym tekście postawiłem pierwszą literkę, wszechświat rozszerzył się o tryliony kilometrów w każdą stronę, a moje życie jest o tysiące sekund bliżej szczęśliwego końca. Zamierzam drugą połowę życia wygrać. Tak, jakbym w ogóle nie

5




istniał…

     ***
biegłem jak szaleni z Gerwazy
rwąc grube łańcuchy
które wiązały mnie
do płaczu ściany…

     uciekając od przeszłości
wprzód gnałem na spotkanie
nicości…

     tnąc włos z mojej głowy
najlepiej w kosmosie chyba
strzeżony

     na coraz mniejsze kwanty
ostatni już miałem uczynić
krok
a ostatnim krokiem miałeś Ty
być błękitny Panie…

     lecz mój statek zdryfował
kapitan i sternik po równo
posnęli

     i na mieliznach rozumu osiadł
jak dobrze że nie wszyscy
zginęli…

     miotając się między sobą Bogiem i plebanem
co noc roiłem coraz bardziej fantastyczne
plany

     teraz już nie uciekam i chyba nie gonię
czekam cierpliwie aż pociąg
co odjechał w siódmą dal
nadjedzie kiedyś z przeciwnej
strony…

     zmęczony życiem zaledwie je zacząłem
czekam na znak jak błysk w południe

     lecz znak już został kiedyś
jak ślepemu na tacy
nieśmiało podany…

***
Wszystko już było - i nic nie będzie dalej. Wszystko się skończyło zanim się w ogóle zaczęło. Stracone prawie pół wieku w świecie gorszym niż piekło. I te myśli, że moje dawne ciało, należącego do mojego imiennika - jakiegoś "Rafała

6




Sulikowskiego", który pochowany został w Murowanej Goślinie - to w istocie moje dawne ciało. I ta ulga, gdy o tym myślę. Być może żyłem kiedyś i źle żyłem, więc zesłany zostałem w 1976 do brzydkiego ciała za karę. Być może prawdziwe są słowa pewnej niewiasty, która mi powiedziała, że "może będziesz żył za 1000 lat", a ja pomyślałem - "w XXX wieku?" Jakaś ulga, gdy o tym myślę. Odkąd to piszę jestem kilkaset sekund bliżej śmierci. Nieuchronnej. Że wszyscy wreszcie dadzą mi spokój. Że nie będzie tam nikogo, kto mnie spotkał na Ziemi. Że byłem i jestem "dzieckiem indygo". Że specjalnie to piszę, aby was podkurwić. I gdy myślę o śmierci, znika depresja i lęk. To na nic, kochani. Kostucha nas wszystkich zabierze. Tylko, że śmierć śmierci niestety nierówna. I jak kto żył, tak umrze, a gdy przyjdzie mu wrócić na Ziemię, dostanie gorsze życie. Aż się oczyści. I wtedy bilans będzie znów na zero…

     ***
Jezus, którego sprzedaje nam od 1700 lat (przyjęcie chrześcijaństwa w IV w. n.e.) Kościół, w rzeczywistej historii nigdy nie istniał. Na pewno można powiedzieć tyle, że

7




wśród wielu ówczesnych "nauczycieli życia" był ktoś taki, kto począł się w niejasnych okolicznościach, kto miał pogmatwane na tym tle relacje rodzinne, kto prawdopodobnie opuścił dom "ojca" i "opiekuna Józefa" po jakiejś sprzeczce i został wędrownym kaznodzieją. Jezus całe życie miał kompleks "Ojca", stąd uznał, że Bóg jest Ojcem wszystkich ludzi. Nie wymienił też ani razu określeń Boga ze ST: ani nie wspomniał o Jahwe, ani o Elohim ani o Adonai - to były najświętsze określenia Boga. Całą chrystologię trzeba wywalić do kosza i napisać ją od nowa. Jezus istniał i był może najwybitniejszym myślicielem starożytności, ale sam nie uważał się za Boga nie ze skromności, tylko naprawdę wiedział, że nie jest Bogiem. Został przez Stwórcę wybrany, aby powiedział ludziom, jak dojść do zbawienia duszy i ciała. Nie "zmartwychwstał samowładnie", jak uczą głupawe piosenki z dawnych wieków, tylko "Bóg wskrzesił go z martwych".
I być może po śmierci otrzymał nowe ciało, które niesłusznie i bałamutnie nazywa się "uwielbionym", bo ma dodatkowe funkcje

8




duchowe, jak przenikanie przez materię, lewitacja i tym podobne. Jest możliwe więc, że Jezus miał ziemskiego ojca, tyle, że nie był nim prawdopodobnie Józef. Katolicka obsesja na punkcie "sterylności seksualnej" uczyniła z niego starego, aby nie miał popędów. Jezus na pewno mógł być pierworodnym, zwiastowanie mogło być zmyślone, aby Maryja nie została ukamienowana, małżeństwa wtedy były aranżowane, i jeśli Matka powiedziała pierworodnemu, że "został poczęty przez samego Boga", to z jednej strony było nieprawdopodobnym ciężarem dla dorastającego nastolatka, a z drugiej - przyczyną okresowych megalomanii, które w miarę jak dochodziło do kulminacji konfliktu z własną odziedziczoną religią potęgowały się, a urojenia - rozbudowywały.
Bardzo wielu, jeśli nie wszyscy przywódcy religijni cierpiało na zaburzenia psychiczne, np. Franciszek z Asyżu był w istocie schizofrenikiem, podobnie jak brat Albert, Faustyna cierpiała prawdopodobnie na psychozę schizoafektywną, a nie jak pisał Starnawski w swej opinii na psychozę dwubiegunową, podobnie było z wielkimi filozofami, odkrywcami i wynalazcami. Luter cierpiał na

9




ostry zespół obsesyjno-anankastyczny i przykłady można by mnożyć.
Jeśli chcemy, aby skończyły się wojny religijne, trzeba zapomnieć o Jezusie i na gruncie ścisłego monoteizmu typu judaistyczno-islamskiego wrócić po prostu do Boga jako Stwórcy wszystkiego, więc także - zła. Bóg stworzył nie tylko piękny zachód słońca, ale i karaluchy i wszelkie robactwo. Jezus jest Człowiekiem, który podobał się kobietom, miał popędy seksualne, załatwiał czynności fizjologiczne, cierpiał na bezsenność, a w czasie kuszenia na pustyni przeżył deprywację sensoryczną i na tym tle - zwiewne omamy i halucynacje, modlił się nocami, w dzień ciężko zarabiał na chleb, rozbijał rodziny - mówiąc, że tylko on zasługuje na miłość.
Był popędliwy, a psychiatrzy XIX-wieczni, więc ludzie moralni i odważni uznali jego niektóre wypowiedzi jako paranoję prostą, zwyczajną. Podobnie jego kuzyn, Jan Chrzciciel mieszkał po lasach, żywił się szarańczą - ewidentna przewlekła schizofrenia, z tym, że wtedy pokryta religią i mesjanizmem, a także tęsknotami apokaliptycznymi na tle braku zdolności adaptacji do zwyczajnego, prostego życia

10




codziennego.
Trzeba skończyć z podziałami religijnymi na gruncie dialogu międzyreligijnego, który jest ważniejszy od dialogu ekumenicznego i zbudować wspólną świątynię wielowyznaniową, gdzie razem przedstawiciele różnych tradycji religijnych, szczególnie - ściśle monoteistycznych, spotykać się mogliby na wielbieniu i dziękczynieniu Stwórcy za całe dzieło stworzenia, odkupienia w różnych religiach i uświęcenia w prawdzie, która zawsze wyzwala - choć może być smutna dla teorii o Trójcy Świętej, ale za to bliższa prawdzie rzeczywistej. Jako chrześcijanin zapoznałem się z własną tradycją, czytałem też w liceum książki pastorów, teraz usiłuję zrozumieć prawosławie, a także potem - wszelkie wyznania na świecie, które idą w dziesiątki. Idea jednej wspólnej religii globalnej to nie żadna herezja, tylko antidotum na spory, waśnie i kłótnie religijne, którym nie ma końca. Gdyby była jedność wszystkich wyznań, nawet dalekowschodnich oraz głęboki dialog z ludźmi bezwyznaniowymi - świat byłby o oczko lepszy, może nawet - o niebo lepszy. Tę pracę muszę wykonać sam, bo nikt nie wierzy w moje poszukiwania, czym się

11




nie zrażam, bo tak czyniono z wszelkimi "heretykami".
Są to poglądy, które będą normą i oczywistością w kolejnych stuleciach III tysiąclecia, które zaczęło się od wojny religijnej, bo tym w istocie była tragedia WTC 9/11. Jeśli nie powstanie głęboka jedność wszystkich ludzi, którzy wierzą, że jest coś po śmierci, choć jest to osobliwe, dalej będą rzezie religijne, rozdrobnienie, spieranie się o nieistotne detale, w czym prym wiodą właśnie katolicy. Nie wierzą w Ciało Chrystusa, ale kłócą się, czy komunia na rękę, czy na stojąco, czy na leżąco, najlepiej krzyżem na posadzce - ale nie wierzą w głębi duszy w transsubstancjację. Czas skończyć z różnicowaniem i szukać jedności, podobieństw i zbudować nową tożsamość człowieka godnego miana III tysiąclecia i przestać zajmować się religijnymi pierdułami, które nie mają końca. Czas zjednoczyć wszystkie religie świata, a nawet zgodzić się z ateistami co do spraw doczesnych, "światowych", jak ochrona środowiska czy palące kwestie społeczne, zdjąć odium z teologii wyzwolenia oraz z drugiej strony zrozumieć też ludzi nieprzystosowanych do

12




nowoczesnego świata w rodzaju Legionu Chrystusa czy Bractwa Piusa X, którzy robią coraz więcej zamieszania, a mają sporo za uszami, co powszechnie wiadomo, podobnie jak bydło robi Ordo Iuris czy różne bractwa dobrej śmierci i inne średniowieczne ruchy biczowników, i innych świrów, ale też zrozumieć, dlaczego się odłączyli i co ich w ogóle motywuje, jaki jest ich prawdziwy cel - puste niebo, pełne piekło. Idę własną drogą. Jestem nie do zatrzymania…

     ***
Na co dzień nikt z ośmiu miliardów ludzi, łącznie z przywódcami największych religii świata - judaizmu, chrześcijaństwa, islamu - nie ma raczej namacalnego kontaktu z Bogiem. Pozostaje tęsknota, nostalgia, melancholia - bolesne doświadczenie jeśli nie "śmierci Boga", to co najmniej jego ukrycia ("Deus absconditus" - Bóg nieobecny, więc tym bardziej bliski), jego dystansu jako Transcendencji wobec świata autonomii doczesnej - jest wspólne wszystkim ludziom, dla których kwestia "kto naprawdę stworzył kosmos i dał życie Ziemi" nie daje im spać spokojnie po nocach wypełnionych medytacją, modlitwą, wołaniem o powrót Obecnego. Katolicy zbyt łatwo

13




uznają, że to oni mają tylko kontakt z Bogiem, a wszystkie religie się mylą, co jest sprzeczne z koncepcją Vaticanum II o "logoi spermatikoi, ziarnach prawdy rozsianych w różnych tradycjach i kultach religijnych. "Koinos kosmos", wspólny wszystkim każe dziś pytać nie o szczegóły na poziomie parafialnym, sprowadzającym się do żarliwych sporów o liturgię, sposób modlitwy, przyjmowanie Komunii, lecz ogólnie - jak robią fizycy i filozofowie natury oraz co odważniejsi teologowie - o to, czy kosmos powstał samoistnie, jak uważa większość fizyków z elity naukowej, czy za stworzeniem i ewolucją stoi Najwyższa Osoba lub Siła Wyższa.
Do tej pory nie udało się wyjaśnić powstania i ukształtowania wszechświata na poziomie nauk naturalnych, ale to nie znaczy, że w przyszłości to się nie uda. Mówienie, że ponieważ nauka nie zna wszystkich odpowiedzi, jest od razu argumentem za prawdami religijnymi, to typowy "God of gaps", czyli "Bóg jako zapchaj-dziura" - jak czegoś nauka nie potrafi obecnie - podkreślam: obecnie - wyjaśnić, to od razu tam się wprowadza Boga, zupełnie przedwcześnie. Ludzie z potrzebą

14




poznawczego domknięcia nie chcą śledzić postępów nauki, chowają głowy w piasek i zapychają luki i białe plamy nauki od razu Stwórcą, a mniej wyrobieni od razu tłumaczą wszelkie nieszczęścia świata złymi mocami. Bez żadnej orientacji w tym, co aktualnie robi nauka, bez żadnego nawet przygotowania teologicznego, a tym bardziej - naukowego, czy chociaż solidnej nauki filozofii nauki i filozofii Boga. Kwestia istnienia Boga, a już na pewno jego relacji do świata - pozostaje wbrew temu, co głoszą zagubieni w sobie katolicy - jest nadal dyskutowana i otwarta. Nikt nie podał ani jednego dowodu, ani jednej poszlaki czy mocnego argumentu, że Biblia się nie myli, głosząc istnienie czegoś więcej niż świat materialny, znany nam z codzienności. Nie znaczy to jednak, że sprawa jest przesądzona - jak dotąd nikt nie wyjaśnił w sposób naturalny powstania kosmosu, sposobu powstania odbicia na Całunie Turyńskim, a nawet niektórych słynnych przypadków ze świata religijnego horroru - rzekomych opętań, wizji, objawień, przeżyć duchowych, ekstaz, bilokacji, lewitacji, i masę innych szczegółowych kwestii w teologii katolickiej. Nie jest prawdą, że

15




nauka neguje istnienie Stwórcy, tylko, że obecnie nic nie wskazuje, aby wyjaśnienie naturalne nie będzie możliwe powiedzmy za tysiąc lat. Podobnie jest z ogłaszanymi co chwila "końcami świata", rzekomej już mającej miejsce "paruzji" - nikt z nas nie ma namacalnego kontaktu z Bogiem i trzeba sobie to uświadomić i nie zaprzeczać ze strachu, że na co dzień Bóg w naszym życiu nie działa. Wyjaśnienie "milczenia Boga" świetnie tłumaczy ST - z jednej strony "grzechy i winy" ludzkości sprawiają, że "Bóg nas nie słucha", z drugiej - jest myśl, że kontakt cielesnego człowieka z Najwyższym byłby dla niego niebezpieczny. Podczas ekstaz, które trwały bardzo krótko mistycy mieli wrażenie, że zaraz odłączą się od ciała i umrą ze szczęścia. I jedno i drugie wyjaśnienie bardzo przemawia za tym, że tak po prostu rzeczy się mają.
Jezus w sposób genialny połączył umiarkowany judaizm, religie dalekiego Wschodu (droga z Palestyny do Indii nie jest długa, nawet dla karawany, Egipt też leży stosunkowo blisko) oraz elementy mistyki judaistycznej i dał nam tylko jedno przykazanie, które streszcza

16




genialny Dekalog Mojżesza, wykuty przez 40 dni na odosobnieniu, bo ludzie gubili się w szczegółach i Jezus musiał dać tylko jedno najważniejsze przykazania - "przykazanie nowe daję wam, byście się wzajemnie miłowali". Tyle i aż tyle. Czy katolicy, zwłaszcza tradycyjni emanują miłością Boga? Czy jesteśmy pełni Ducha, mamy dobrą wolę i mamy w sobie miłosierdzie? Odpowiedzmy sobie szczerze na to w duchu. Zamiast wzajemnej miłości - nienawiść, rzucanie klątw, ekskomuniki, wykluczenie - to mamy teraz na co dzień. Niestety, katolicyzm coraz bardziej upodabnia się do sekty, zbawienie osiągną nieliczni, Bóg nie jest aż tak miłosierny, mało - to katolik projektuje własne cele na "wolę Bożą" i to - o zgrozo - mówi swemu otoczeniu, co od kogo rzekomo chce Bóg. To stoi wszystko na głowie. Jeśli katolicyzm nie zmieni nastawienia do ludzi, przestaną w ciągu kilku lat przychodzić i odejdą i będą mieli rację. W Kościele powstaną sekty, nowe oddolne ruchy trydenckie i intronizacyjne, które są jawnymi herezjami, bo sobór trydencki i kontrreformacja to zamierzchła przeszłość, do której nie ma powrotu, chyba, że w

17




szpitalach dla nerwowo i psychicznie chorych. Jest taka prawidłowość, że osoby, które przeszły w życiu poważne kryzysy psychiatryczne potem dryfują do skrajnej prawicy, skrajnego rygoryzmu i surowości, moralizują, wszędzie widzą zło, ba, ustawiają komuś życie, mówiąc "Pan mi powiedział, co masz zrobić". Istnym kuriozum jest obecny stan Kościoła w Polsce, zważywszy dodatkowo na fakty ostatnich dni - orgie, rozpusta, brak idei nadrzędnej. Chodzenie do Kościoła i robienie wielu pobożnych rzeczy - to nie wystarcza. Jezus prosi cię o twoje serce, aby ono płonęło nie ogniem gniewu Bożego, tylko miłością do wszystkich ludzi, szczególnie tych najgorszych, którym z góry wróży się wieczną śmierć. Nie tego uczył Jezus, no ale katolicy zamiast czytać Ewangelie, zagłębiają się w średniowiecznych traktatach filozoficznych i dziewiętnastowiecznych katechizmach przedsoborowych. Tylko nowe pokolenie zaadaptuje wiarę do nowe go porządku świata, gdzie będzie królować miłosierna miłość. Póki katolicy będą pełni nienawiści, jadu i kompleksów oraz fiksacji seksualnych, prowadzących do rozpasania - królestwo Boże może

18




nie nadejść teraz, ale najwcześniej w IV tysiącleciu. Chyba, że stanie się coś niespodziewanego - wszak nie jestem prorokiem ani jasnowidzem.
Jednak ja wierzę, że da się wszystko pogodzić, przywrócić jedność duchową na świecie, mieć nadzieję i wręcz pewność, że nasze zbawienie już się dokonało dawno temu. Po co więc czekać? Uwierz teraz, że Bóg cię stworzył, zbawił i uświęcił w dziele Jezusa, najwspanialszej Osoby w historii świata. Po co czekać? Albo nas wszystkich zbawił, albo nikogo. Wszyscy albo żaden. Tu nie ma miejsca na trzecią opcję. W sprawach tak ważnych jest prosta piłka - już masz przebaczenie, niezależnie od tego, czy praktykujesz swoją religię czy żyjesz po prostu porządnie według własnego sumienia. Nie bój się własnej woli - czyń ją dobrą, mocną i wolną. Jeśli coś przymusza cię do wiary, jeśli wiara jest tylko antydepresantem - nie ma wtedy zasługi. Jeśli tylko w chorobie szukasz Boga, a gdy On daje ci zdrowie - zapominam nawet podziękować, cóż to pomoże... Nie sztuka "jak trwoga, to do Boga", tylko być poszukującym wtedy, gdy sprawy idą dobrą drogą…

     ***
Jezus katolicki

19




nie ma wiele wspólnego z prawdziwym Jeszuą, jak choćby opisał go Bułhakow, idąc za dziewiętnastowiecznymi badaniami historyczno-psychiatrycznymi. Jednak i on się pomylił, bo uznał, że Jezus nie mógł zmartwychwstać, bo to przeczy logice. Idę drogą pośrodku - Jeszua to wspaniały Nauczyciel dobrego życia, które wiedzie do Pełni. Sam na pewno nie czuł się Bogiem. Źle rozumiemy jego słowa. Myślimy, że jak coś Jezus nie wiedział to pytając dobrze znał odpowiedź, tylko robił ludzi w konia i udawał, że nie wie. Taka konstrukcja Jezusa-ironisty zupełnie przeczy naszym ustaleniom: Jeszua miał wiedzę niewiele wykraczającą poza ogólną wiedzę wtedy dostępną, nie był wszechwiedzący, nie miał podwójnej świadomości, nie było w Nim Jahwe. Nikt nie zauważył, że Jezus nigdzie nie wypowiada imienia Boga - Adonai, Jahwe czy Elohim, które Daeniken, bardzo mądry badacz, uznaje za relikty politeizmu ST.
Natomiast Jezus-katolicki to zaściankowy, poczciwy i niego zidiociały i zniewieściały "Pan Jezus" ludzi prymitywnych, którzy uprawiają koszmarną i dziecinną, naiwną wiarę w "Pana Boga" i myślą, że to co im

20




Kościół sprzedaje to jest rzeczywistość. Badacze niezależni od Kościoła dawno ustalili, że Jezus mistyków, np. Faustyny w ogóle nie przypomina prawdziwego Jeszui, który był młodym gniewnym rewolucjonistą, schizmatykiem i w oczach judaizmu heretykiem, głoszącym powszechny pokój, miłosierdzie, którego tak się boi Konfederacja i skrajna prawica, różne głupawe bractwa różnych Piusów, którzy zafałszowali obraz Jeszui. Był zwykłym rzemieślnikiem, a kiedy znudziła mu się marno płatna praca fizyczna, zaczął nauczać i głosić Królestwo niebieskie. Tchórzostwo intelektualne to coś czym się brzydzę. Nikt nie chce poznać całej prawdy o Jezusie i nic kompletnie nie robi, aby Jezusa odmitologizować, odbrązowić. Niewielu wie, że istnieje apokryficzna tradycja "złego Jezusa", który zabijał, kochał się w kobietach, łamał wszelkie konwencje społeczne, darł koty z całą starszyzną żydowską i dążył do zmiany reguł społecznych.
Ale o tym później. Na razie pamiętajmy, że prawdziwy Jeszua jest nadal do odkrycia i na nowo ukazania światu, jak było naprawdę, od legendy o zwiastowaniu przez anioła aż po tajemnicze,

21




aczkolwiek nie calkiem niemożliwe do wyjaśnienia zniknięcie ciała z grobu Arymatejczyka po wykonaniu kary śmierci…

     ***
Mogę się skupić. Jeszcze nie wiem, kim się stanę. Nikt tego nie wie. W połowie życia piszę, aby późne wnuki czytając te marne zdania nabrały nadziei. Bo mnie się w połowie udało. Czyli w mojej osobistej perspektywie więcej niż sto procent. Odkąd moje zdrowie zaczęło się poprawiać od 2007 roku zapisy EEG, które wcześniej były coraz gorsze, nagle zaczęły być „w granicach normy”, a w 2016 roku, czyli szesnastym roku terapii „w normie”. Nikt mi tego nie potrafił wyjaśnić. Coś przeżyłem. Tylko jeszcze nie wiem, co. I czy się w ogóle dowiem. Teraz uświadamiam sobie, że żyję, żeby potem, gdy będę martwy, zapamiętać ostatnim kwantem swej duszy tę chwilę, gdy jeszcze nie wiem, co tam jest. Co jest dalej? I w czasie i w przestrzeni? Wiele razy sądziłem, że kosmos jest nieskończony. Bo gdy dotrzesz do promieniowania tła, czyli najstarszej części wszechświata, który rozszerza się we wszystkich kierunkach od nas – a nie w jednym – to możesz wyciągnąć rękę i pójść krok dalej. I potem znowu.

22




I znowu. I tak w nieskończoność…

     ***
Ale wiem, że się myliłem. Tylko Absolut może być nieskończenie wielki. Tyle, że szukając go na zewnątrz siebie, poza obserwowalnym kosmosem, nie znajdę go. Bo „Bóg”, który ma tysiąc imion, nie jest wielki, ani tym bardziej największy, niby otaczając nasz wszechświat zewsząd. Odwrotnie – Bóg jest rzeczywistością nieskończenie małego, mikroświatem. Zauważyłem, że nie mogę już czytać „światowej” literatury, która nie przejmuje się najważniejszym pytaniem – jaki sens tego, że się rodzimy, cierpimy i czasem się śmiejemy, potem umieramy. I kolejni za nami. I widzę korowód pokoleń, jak łańcuch. Gdy choć jedno ogniwo się zerwie, pęka wszystko. Bo wszystko jest połączone. Jest tak wbrew temu, co robią w myślach naukowcy. Dzielą atomy na coraz mniejsze cząstki. I znowu jest pytanie, czy istnieje na samym dnie najmniejsza cząstka, której już nie da się podzielić, bo jest za mała. To byłby fundament, na którym możemy spadając się oprzeć. Jak turysta spada i ma nadzieję na wystającą półkę skalną, tak nauka redukuje coraz bardziej. I tnie ten włos stale i stale. I gdy

23




już sądzimy, że spadliśmy na dno, od którego możemy się wreszcie odbić, otwierają się kolejne. Aż dochodzimy do nicości. Lecz wtedy z przerażeniem uświadamiamy sobie, że jest coś niżej tego dna, tej pustki. Coś niepojętego.
W fizyce nazywają to „singularity”. Osobliwością. Tam już nie działają żadne prawa, które teraz, gdy to piszę, a ty czytasz, gdy tego już nie piszę, nas ograniczają. Pewnie dla naszego dobra. Dlatego tak ważne, abyś uświadomiła sobie teraz, że od dawna żyjesz, że jesteś, żeby potem mieć o czym pamiętać, gdy umrzesz. A nikogo to nie minie. I mity o nadejściu Chrystusa, który będzie „sądził żywych i umarłych”, to nadzieja, że ostatni ludzie albo jeden człowiek na Ziemi nie zazna tego, czego zaznały już miriady – śmierci. Wszystko, czego się boimy to ona. Niczego więcej. Boimy się nie tyle śmierci, co nieznanej przyszłości. Boimy się cierpienia. Które dotykało tu wszystkich, i dobrych i mniej dobrych. Bo nie ma „złych”. Są mniej lub bardziej dobrzy, są ludzie różni, są osoby i grupy, które z nudów tu toczą wojny, szukają plotek i sensacji, knują intrygi. Ale nikt nie jest z

24




nas źródłem zła. Dlatego zło chce wejść w nasze ciała i mózgi, aby działać przez nas. Samo duchowe zło nie może działać na materię nieożywioną. Dlatego wybiera najsłabszych moralnie albo ciężko chorych, aby przez nich siać ziarna cywilizacji śmierci. Widać to na co dzień. Jeśli w kogoś wejdzie zło, przestaje on kierować swoim życiem, a z czasem i zachowaniem, traci władze rozumu, nie panuje nad słowami mówionymi, pisanymi i nad czynami. Takich ludzi określa się, zamiatając stare czasy, jako „obłąkanych”. Tak, to prawda. Są obłąkani. Ale to nie wszystko…

     ***
Sobota, 27.04.24
10 lat od kanonizacji Jana Pawła II przez Papieża Franciszka

      Trudny bardzo dzień. Myjąc głowę pod prysznicem byłem zgięty w pół. To spowodowało ucisk żołądka na przeponę i klatki piersiowej, żeber na płuca. Jadąc z towarem, z kremami do Witkowa w Wielkopolsce, zacząłem odczuwać brak tchu, dusić się. Przypomniały mi się czasy, gdy dusiłem się - nawet przed rozpoczęciem palenia - każdej nocy. Budziłem mamę, szliśmy kilometr na pogotowie, gdzie okazywało się, że wszystkie parametry życiowe są w normie. Duszności mogą

25




być nie tylko z pulmonologii, somatyczne. Wystarczy lęk paniczny, napadowy, czyli uogólniony - kiedy chory boi się dosłownie wszystkiego – i duszności straszne nachodzą na człowieka. Stres życia codziennie nas pomału zabija. Większość śmierci, zwłaszcza przedwczesnych, to śmierci voo-doo, czyli z powodu stresu na skutek wykluczenia człowieka ze społeczeństwa, z rodziny, z pracy, zwolnienie i dymisja, choroba przewlekła, niepełnosprawność i ekskluzja. Podawane nam coraz bardziej wyśrubowane wzorce życia, pęd za czymś, głównie za sławą, z którą wiąże się dopamina pieniędzy i władzy, uderzającej do głowy - to wszystko w połączeniu z ucieczką przed traumami z dawnych czasów (np. Wspomnienia z czasów wojny, obozów, które dosłownie siedzą głęboko wyparte u pokolenia powojennego), nawet pamięć dziedziczona, genetyczna, sprawia, że się dusimy, kołacze nam oszalałe serce, żołądek podchodzi do gardła, a coś lub ktoś chwyta nas za szyję i dusi, ile mu starczy sił. Jak mówił mi Andrzej Cechnicki, krajowy koordynator programu polskiej filii "Schizofrenia - Otwórzcie Drzwi" (światowy program "Schizophrenia –

26




Open The Doors), "jednego chwyci za gardło, drugiemu wali serce jak oszalałe, a trzeciemu wysiada żołądek i czuje lęki gastryczne". Bo podobno jelita cienkie to drugi mózg, a zniszczona flora bakteryjna sprawia, że czujemy lęk w okolicy pępka. Oczywiście, nie musi to być gastryczne – wystarczy nie odcięcie pępowiny emocjonalnej z matką i strach każdej nocy i każdego dnia murowany. Ale nawet solidna psychoterapia nie zawsze pomaga, czasem przed poprawą może być nagłe pogorszenie i odwrotnie - najczęściej przed śmiercią fizyczną organizm daje człowiekowi odrobinę ulgi, jeszcze próbuje się wyleczyć, walczy aż do końca i przejścia przez próg, za którym nie ma już powrotu.

      Z Witkowa jednak wróciłem w lepszym stanie, a wieczorem poszedłem do świątyni w Borówcu. Była jedna trzecia kościoła, nie więcej. Proboszcz jest nie tylko miłym kumplem, jak teraz robią kapłani, ale ma swoje zasady, których się trzyma i dzięki temu parafia kwitnie. Są tu nawet relikwie tego młodego Włocha, Carlo Acutisa zdaje się, który mówił, że "Eucharystia jest autostradą do nieba". Do tej pory autostrady filmowe kojarzyły

27




się dokładnie przeciwnie. On to schrystianizował i spopularyzował. W Internecie wchodził tylko na strony o tematyce katolickiej, religijnej, duchowej. Poza tym był normalnym nastolatkiem, robił sport, grał i zmarł na jakąś ciężką chorobę. Troszczymy się o wiele, a trzeba mało, albo tylko jednego. Mniej znaczy więcej. Niestety, wciąż idziemy na ilość, nie jakość i wszystkiego naraz chcemy, i wszystko bierzemy, bierzemy, co się da. Nie można mieć wszystkiego, być wszędzie, być wszystkim, nie da się. Z tego wychodzi wielkie nic. Małe rzeczy, lokalne opowieści są stokroć bardziej ciekawe niż ten cały globalizm, z którym skończyłem. Myślimy lokalnie, a chcemy działać globalnie, a trzeba myśleć globalnie, ale działać lokalnie. Wiecie, turystyka religijna, która nie ma nic wspólnego z tradycyjnymi pielgrzymkami i jeszcze dawniejszymi peregrynacjami i sacrobiznes mają się dobrze. W krakowskim kościele, największym przy Rynku Głównym, w bazylice Mariackiej wprost nie da się modlić. Tłumy, trochę jak w Wenecji u świętego Marka albo w katedrze w Chartres, zniszczyły ciszę, skupienie, kontemplację. Wszechobecny ruch, niepokój

28




psychoruchowy, gadatliwość, zacieranie granicy między sanctum a profanum, wdzieranie się "świata tego" i mieszanie z "tamtym" - to bardzo niebezpieczne, nawet dla życia doczesnego i świeckiego procesy, może automatyczne, ale raczej sterowane. Nie można mieć super życia tu i tam. Wybór należał do mnie. I wybrałem. Dziś już wybrałem. Na zawsze. Lecz raz dokonawszy wyboru, niemal codziennie wybierać będę musiał, parafrazując zdaje się Lechonia. W każdym razie ta sobota była i trudna i owocna. Wróciłem do domu spokojniejszy. Nauczyłem się wiele. Trzeba mało, a może tylko jednego. Czym ono jest? Właśnie.

     ***

29




Wyrazy: Znaki: